Dziewięć Smakoszek odwiedziło mój domek, dziewięć Bloggerek gotowało w moim Szczęściu, dziewięć słodkości na stołach się pojawiło w towarzystwie czterech nalewek własnej produkcji Basi i Peggy. Dziś to właśnie o nich Wam opowiem.

Piękne trufelki, malutkie kuleczki pełne kokosowego smaku, z pieprznym akcentem powstały jako pierwsze. Jedne dłonie toczyły okrąglutkie smakołyki, drugie w białym kokosie je obtaczały, a wszystko spowijał egzotyczny aromat. Ubrane w kolorowe papilotki, układane zostały w puszce, by na pewien czas w lodówce się schłodzić. Potem pojawiły się na talerzu wraz ze słodkimi orzeszkami, jakie Oczko przywiozła wraz z sobą. Chrupkimi i lekko tylko słodkimi ciasteczkami przełożonymi gładkim, czekoladowym kremem, wyglądają zupełnie jak połówki orzechów, ze słodką obietnicą ukrytą pomiędzy nimi.
Były i czekoladowe bloki. Jeden słodki, ciemny i ciężki od bakalii, mleczno-maślany i mięciutki, drugi wytrawniejszy, dzięki matchy, ale i słodko-mleczny dzięki białej czekoladzie i mleku w proszku. Oba wyśmienite, oba pałaszowane w czasie pogaduszek. Taka miła, słodka chwila, niby niezauważana, a jednak niezapomniana.
Nie, nie zapomniałam o słodkich i słonecznych podarkach od Felluni. Mistrzowskie makaroniki, żółciutkie, krąglutkie, słodko-kwaskowate. A i zabawne ogromnie, gdyż po ich konsumpcji żółciutkie ślady na ustach zostawały. Na drugim biegunie ciasteczka w kształcie kwiatków się uplasowały. Korzenne, chrupkie, znacznie bardziej wytrawne ciasteczka z ciasta na speculaas powstały … i całe szczęście, gdyż późną nocą w czasie ploteczek zajadane ze smakiem były z resztkami Dżordża, popijane naleweczkami.

Takie to słodkości zajadałyśmy mimochodem, popijając trunki bardziej czy mniej wyskokowe, ale co z poobiednimi deserami, zapytacie? Były, oczywiście, że były. Zaczęło się od pełnych przyjemności gruszek, co to w korzennym winie się gotowały. Jeszcze ciepłe, słodkie i wyraziste wraz z lodami waniliowymi, które to niesamowity sos stworzyły zajadaliśmy pierwszego wieczoru, gdy to Poleczkę na lotnisku witaliśmy. Wraz z grzanym winem, zaprawionym bożonarodzeniową nalewką gruszki przemiłe zakończenie wieczoru nam zafundowały.

Egzotyczny dzień, egzotycznie zakończony został lekkim deserem. Panna cotta aromatyzowana herbatą z indyjską przyprawą, jaką ofiarowała mi pewien czas temu Ptasia zwieńczona została waniliową chmurką ze śmietanki. Podniebienia pełne smaków wyrazistych i mocnych, jakie to w czasie indyjskiej uczty się pojawiły, przyjemnie złagodzone zostały przez ten delikatny smakołyk.
Również dzień dziękczynnej kolacji zakończony został tematycznie. Placka dyniowego zapewne byście się spodziewali. Nie! Nie tym razem. Czegoś lżejszego, bardziej zapadającego w pamięć chciałam po tak wspaniałym obiedzie, gdzie Dżordż się pojawił. Był więc creme brulee. Nie zwykły jednak. Tym razem nie kremowy i gładki, ale cięższy i bardziej ziemisty w smaku, dzięki dodatkowi dyni. Korzenne aromaty doskonale się uzupełniły z chrupką skórką z podwójnie zapieczonego cukru brązowego.

I tak nastał czas makaronikowej nauki. Dzień francuski w końcu bez tych drobnych smakołyków nie mógł się obejść. Trochę bałaganu, trochę ćwiczeń, a potem niecierpliwe wpatrywanie się w szybkę, kadr łapany za kadrem, słowa sumiennie spisywane, nawet organoleptyczne badania zostały uskutecznione, by jak najpełniejsze nauki wynieść.

Co tu dużo mówić. Makaroniki to bajka, rozkosz wspaniała, magia przeze mnie wprost uwielbiana. Chrupka skorupka, miękki i wilgotny środek, urocza stópka, a pomiędzy dwoma muszelkami gładki krem, którego smak podkreślają te piękne ciasteczka. Jak tu nie cieszyć się z ich pieczenia, jak można nie wpatrywać się w szybkę piekarnika, a potem podziwiać je stygnące na kratce. Prawdziwą sztuką jest znaleźć w sobie tyle sił, by po nadzianiu tej cukierniczej biżuterii odstawić je do lodówki na kilka godzin przynajmniej. Prawda, zyskują wtedy na smaku i konsystencji, jednak nam udało się zachować kilka tylko sztuk.

Sztuka ta dokonała się niejako dzięki pewnej makaronikowej klęsce. Przejęta i niecierpliwa, zagadana i zaaferowana wspaniałą zabawą i doskonałym towarzystwem cukier źle odmierzyłam i kawowe makaroniki cieniutkie i miękkie markizy przypominały. Do tego krem z solonym karmelem zważył się i nijak nie chciał uzyskać jednolitej konsystencji. Dużo więc słodyczy miałyśmy do konsumpcji po wytrawnej, zimowej uczcie, nawet jeśli nie wszystkie zamierzone kształty i konsystencje przybrały.

W zimny, sobotni dzień (i kolejne również) nalewek czar roznosił się ponad stołem. Zachwyty, rozważania, wymieniane doświadczenia „pigwówka jest najlepsza”, „nie, to porzeczkówce przyznaję laur pierwszeństwa”, „mi najbardziej orzechówka posmakowała”, „czeremchówka też ma swoich zwolenników”. Od buteleczki po piwie, w której to słodki nektar pigwówką zwany, rozpoczęły się degustacje. Muszę przyznać, że dla mnie wraz z basiną porzeczkówką wpisały się one wysoko na listę moich ulubionych smaków. Czeremchówka, słodka, ale i gorzko-kwaskowata odrobinę za bardzo drażniła moje podniebienie, za to swoją prezencją rozbawiała mnie niezwykle. Jak tu się nie śmiać, gdy na szkle nalepka po spirytusie widnieje :-D

Basine naleweczki poza wspaniałym smakiem, jeszcze jeden czar niezwykły miały. Piękne nalepki z odręcznym pismem, a nawet symbolami ukrytych w nich pyszności zachwycały mnie od pierwszego spojrzenia. Wszystko to jednak przebiły banderole z procentową zawartością, na nakrętkach zaczepione. Gdy odebrałam te naleweczki w czasie sceny rodem ze szpiegowskiego filmu, a potem w domowym ciepełku obejrzałam zawartość pudełka po butach w głos się zaśmiewałam podziwiając pomysłowość i nie mogąc doczekać się poznania osóbki, co to z taką dbałością trunki produkuje.
Skończyło się spotkanie Smakoszek. Słodko, wyraziście i procentowo* było, bo i same uczestniczki wielce kolorowe się okazały. Zlot pełen wrażeń wspaniałe wspomnienia w nas teraz zostawił, a dziesiątki zdjęć powodów do uśmiechu nam dostarczają.
Dzięki Wam Babulony Moje Kochane za te uczty, za te pogaduszki, za wspaniałe Was poznanie :*
A już wkrótce postbabińcowe poprawiny jakie to wraz z moim Ukochanym Mężem i Kochaną Babeczką, Oczko sobie urządziliśmy.
* a jak bardzo procentowo zajrzyjcie do Oczka :-D
Trufle kokosowe z pieprzem
Składniki:
150 g gorzkiej czekolady (dałam głównie 70%, ale też trochę deserowej)
3 łyżki płynnej śmietanki
100 g wiórek kokosowych
1 łyżka likieru kokosowego (dałam ekstrakt waniliowy)
kilka obrotów młynka pieprzu
Przygotowanie: Czekoladę stopiłyśmy w kąpieli wodnej. Potem do miseczki z czekoladą dodałyśmy śmietankę, uprażone na patelni wiórki, ekstrakt i pieprz. Wymieszałyśmy i odstawiłyśmy na trochę do lodówki, by stężało. Formowałyśmy kulki, obtaczałyśmy je w wiórkach kokosowych (nie uprażonych) i wkładałyśmy do papilotek. Trufle dobrze jest trzymać w lodówce, ale należy je wyjąć na ok. 20-30 min. przed jedzeniem.
Źródło: Julie gotuje
Bakaliowy blok czekoladowy
Składniki:
200 g masła
1 szklanka cukru (daję brązowy i zwykle daję go mniej, tym razem był biały waniliowy i brązowy)
ekstrakt waniliowy (choć nie tym razem, by czekolada była bezglutenowa – mój ekstrakt jest na wódce zbożowej, co do której nie ma pewności czy nie zawiera glutenu)
1/2 szklanki mleka
4 łyżki kakao
1 1/2 szklanki mleka w proszku, nie granulowanego, pełnotłustego (ok. 250 g)
bakalie, ciasteczka (u mnie tylko bakalie – ok. 2 szklanek)
Przygotowanie: Masło, cukier, mleko i kakao zagotowuję do pełnego rozpuszczenia. Zestawiam z ognia, dodaję wanilię, mieszam, dodaję mleko w proszku i bardzo dokładnie mieszam. Na koniec dodaję bakalie. Masę wkładam do wyłożonej folią spożywczą małej keksówki, odstawiam do przestudzenia, a potem do lodówki aż stwardnieje (najlepiej na noc).
Źródło: Nasi przyjaciele, Ewelina i Andrzej.
Gruszki w grzańcu
Składniki:
6 gruszek
1 butelka czerwonego wina (u nas wytrawne)
2 kory cynamonu
kilka goździków
1 pomarańcza, pokrojona w grube plastry
6-7 cm. kawałek imbiru, obrany i pokrojony w duże kawałki
miód do smaku (u nas ok. 1 łyżki miodu leśnego)
nalewka bożonarodzeniowa (ilość do smaku)
Przygotowanie: Gruszki obrałyśmy, a w tym czasie podgrzałyśmy wino z przyprawami. Dosłodziłyśmy do smaku na samym końcu. Gruszki gotowałyśmy na małym ogniu ok. 20-30 minut (mają zmięknąć, ale się nie rozpadać, więc zależy to od odmiany i dojrzałości). Zostawiłyśmy na kilka godzin gruszki w winie. Podgrzałyśmy przed podaniem. Podałyśmy z lodami waniliowymi.
Źródło inspiracji: Gordon Ramsay „Zdrowa Kuchnia”
Panna cotta chai masala
Składniki:
800 ml. mleka kokosowego
400 ml. mleka
6 łyżeczek czarnej herbaty
2-3 łyżeczki przyprawy chai masala
cukier brązowy do smaku
żelatyna – zawsze daję 2 łyżeczki na 1/2 litra i czasem ciut na całość
400 ml. śmietany kremówki
cukier do smaku
ziarenka z 1 laski wanilii
ok. 1 3/4 łyżeczki żelatyny
Przygotowanie: Mleko zagotowuję z herbatą i przyprawą. Odstawiam na chwilę do naciągnięcia. W tym czasie podgrzewam mleko kokosowe, potem dolewam przecedzone mleko, dosładzam do smaku, ew. doprawiam przyprawą. Gotuję prawie do zagotowania. W tym czasie rozpuszczam żelatynę w odrobinie zimnego mleka. Dodaję do gorącego płynu i dokładnie mieszam. W tym czasie już nie gotuję.
Śmietankę zagotowuję z laską wanilii i z ziarenkami z niej. Doprawiam do smaku cukrem, dodaję żelatynę rozpuszczoną w odrobinie zimnej wody, mieszam i nie gotuję. Wyjmuję laskę wanilii.
Najpierw kokosową masę przelewam przez sitko do miski i przelewam do pucharków. Studzę i wkładam do lodówki, aż całkowicie zastygnie. Dopiero wtedy przygotowuję masę z waniliowej śmietanki. Przestudzoną (!!) wlewam na zastygniętą masę kokosowo-herbacianą. Wkładam do lodówki do zastygnięcia. Podaję w pucharkach lub wyjęte na talerzyk.
Dyniowy creme brulee
przepis tutaj
Makaroniki Felluni
Zasada Felluni: 70 g białek – 170 g cukru pudru – 100 g migdałów
70 g białek, wysuszonych przez 3-5 dni na blacie, ubić na średnio sztywno i dodać
35 g cukru pudru i ubić na max
barwnik w proszku wmieszać, a następnie
135 g cukru pudru, zmiksować ze 100 g migdałów blanszowanych (lub płatków migdałowych) najpierw w mikserze, potem w młynku do kawy, by uzyskać bardzo drobne zmielenie. Wmieszać tant-pour-tant bardzo krótko.
Przełożyć do rękawa cukierniczego, wycisnąć równe krążki na blachę wyłożoną pergaminem (lepiej matą teflonową, gdyż z niej wygodniej się odklejają makaroniki po upieczeniu). Blachą należy delikatnie, ale stanowczo uderzyć o miękką powierzchnię, najlepsze jest do tego łóżko lub tapczan, by masa równomiernie się rozłożyła, a ewentualne czubeczki pochowały. Ciasteczka można posypać czymś (np. sproszkowanymi owocami, drobno zmielonymi, lub drobno zmieloną kawą). Potem odkładamy blachy na ok. 30 minut, by makaroniki podeschły i utworzyła się na nich cienka skorupka (będzie można bez przyklejenia dotknąć je delikatnie palcem). Piekłyśmy w 140 stopniach przez ok. 12-15 minut. Czas pieczenia w każdym piekarniku może być różny. Makaroniki nie powinny się zbrązowić!
Makaroniki zrobiłyśmy ciemno różowe (choć barwnik był fioletowy), z posypką z suszonych jagód, a przełożyłyśmy je kremem cytrynowym, którego przepis prezentowałam już tutaj. Druga porcja – ta nieudana – była kawowa z posypką ze zmielonej kawy mokka, a przełożona kremem z solonego karmelu.
Źródło: Niezastąpiona Cukiernicza Mistrzyni, Fellunia
Smacznego.