Tak jak my, makaronikarscy maniacy i wielbiciele złączyliśmy nasze wysiłki i czas w poprzednią sobotę na kulinarno-towarzyskiej zabawie, by stworzyć owe cudeńka, nauczyć się o nich i w świat posyłać nasze do nich uwielbienie. A było i zabawnie i ciekawie i smacznie i co najważniejsze szczęśliwie. Ale, ale … zacznijmy od początku :-)
Oczywiście zaczęło się od … pogaduszek. Gadu gadu, a tu czas leci, więc zaprzęgając swoje kokoszkowe umiejętności zaczęłam zagarniać towarzystwo wokół stołów w moim salonie ustawionych, na których czekały już miksery najróżniejszej maści, białka od kilku dni suszone, migdały i cukier puder, barwniki i najróżniejsze dodatki smakowe tak z mojej spiżarenki wyciągnięte jak i przez Babeczki przyniesione.
Od odmierzania się zaczęło i dyskusji nad smakami i tymi najbardziej upragnionymi i tymi, które rzeczywistość pozwalała nam stworzyć. Potem mielenia czas nastał, by migdały z cukrem pudrem na delikatną mączkę zetrzeć, przy której to czynności nasz wspaniały Mały Czeladnik się trudził. Szellka i Kornik ramię w ramię z Jantkiem białka ubijała, a do trzecich, różowych maleństw mój Hestuś* się wykazywał w ubijaniu.
I najważniejszy etap, mieszanie. Stanowczo i szybko, ale nie za mocno i nie za szybko … no i jak to tutaj dokładniej wytłumaczyć? … Nie da się. Trzeba kilka, a nawet może i kilkanaście blach makaroników napiec, by wprawy nabrać i konsystencję lawy rozpoznawać bez trudu. Ale nawet jak za rzadka czy za gęsta masa wyjdzie, nie ma tragedii. Bo cóż przeszkadzają nam bardziej płaskie lub z czubeczkiem makaroniki? Nic a nic. Dalej urokliwe są niezwykle, a przy ich wyciskaniu każdy minę ma poważną i skupioną, worek z masą trzymając niczym jakiś najcenniejszy artefakt**.
Potem wpatrywanie się w schnące na blachach ciasteczka, by odkryć kiedy najszybciej mogą do piekarnika powędrować i najbardziej zaczarowany moment nadchodzi, czyli podpatrywanie przez szybkę piekarnika, czy stópki już są czy jeszcze nie. W ciągu całego procesu więcej chyba radości i śmiechu nie ma, niż podczas łączenia upieczonych już skorupek ze smakowitymi kremami.
A kremów tych było kilka tym razem. Najpierw do czekoladowych ciasteczek całkiem grzeczny krem czekoladowy od Krokodyla przeistoczył się w lekko pijany krem czekoladowo-wiśniowy z ostrością piment d’espelette połączony, dając niesamowite wrażenia smakowe. Mamusie-Bloggerki dla swoich pociech choćby po jednym czy dwa makaroniki spakowały, reszta rozeszła się w tempie błyskawicy.
Nie te jednak makaroniki cieszyły się największym wzięciem, a drugie, kawowe krążki przełożone absolutnym hitem tamtego dnia … kremem karmelowym z solą morską, który Lo nam sprezentowała. Ależ to był smak! Już w słoiczku krem zanikał z szybkością niezwykłą, ale czemu się tutaj dziwimy? Pokażcie mi kogoś kogo ten krem nie uwiedzie, nie rozpuści w nim choćby najsilniejszych postanowień odchudzających i słodko nie nastroi do dalszych zabaw.
Jako trzecie różane piękności miały się pojawić, ale tutaj już i czas i wpadka z kremem trochę im zaszkodziły. Nic to! Gdyż z kremem klonowym Ani (Jswm) smakowały nie tylko wybornie, ale i pięknie się prezentowały, za to płynny krem cukierniczy połączony z nieziemską różą, jaką od Kochanej Kasieńki dostałam łyżeczką wyjadałyśmy.
Na koniec jeszcze cytrusowe makaroniki miały się pojawić, ale czas już nie pozwolił. Nie ważne jednak to było, gdyż cała zabawa i tak wiele wrażeń nam dostarczyła i pewnie gdyby nie przygotowany przeze mnie dzień wcześniej pożywny gulasz, sił nie starczyłoby nam na całodzienną zabawę i wczesno-wieczorne nalewek i likierów degustacje. A tutaj najwyborniejszym trunkiem okazał się advocat Szellki, który tak wielką miłość wzbudził, że już kolejne tym razem nalewkowe pomysły na spotkania zaczęły się tworzyć.
Opis naszych zabaw nie byłby pełny, gdybym o zdjęciach nie wspomniała. Bo jakże to może być, by kulinarne bloggerki spotkały się i przynajmniej kilka aparatów w ruch nie zostało puszczonych. Tym razem prym wiedli Oczko i mój Ukochany, dokumentując wspaniale nasze dokonania i ich rezultaty, przy czym Jantek Czeladnik dzielnie im pomagał ciekawe stylizacje wymyślając.
I jak tu podsumować taki dzień? Nie ma na to słowa lepszego niż Szczęście. Gdyż choć chaos przy tak wielu osobach musiał powstać, to przemiłym rozmowom, smakowitemu jedzeniu i wybornym makaronikowym degustacjom zawdzięcza ten chaos określenie „szczęśliwy”. W moim blisko 20-metrowym salonie i blisko 10-cio-metrowej kuchni spotkało się 15, a właściwie 16 osób. Poza mną i moim Mężem, słodko bawili się jeszcze: Oczko, Aga-aa vel. Princi, Polka, Lo z Synkiem, Ola Cruz, Kornik, Fellunia, Ania vel. Jswm, Szellka, Nina, Amber i Krokodyl … uffff, to wszyscy … ale nie, nie do końca, gdyż duchowo i smakowo towarzyszyła nam szkoląca się w tym czasie Gospodarna Narzeczona, której tarta róża (tylko sposobem na zimno, a nie z syropem robiona) zachwyciła wszystkich smakiem i aromatem, a jej nieobecność od początku była zauważona i wielkie nadzieje wyrażone, że przy następnym makaronikowaniu nasza Gospodarna Babeczka będzie się z nami bawić.
I tak dzisiaj o tym Wam opowiadam, by zachęcić do tych pięknych cukierniczych brylancików, abyście w niedzielę im choć półtorej godzinki poświęcili … w Dniu Makaronika.
A teraz czas na proporcje:
Podobnie jak podczas Babińcowego zlotu, korzystaliśmy z proporcji Mistrzyni Felluni, czy 70 g białek ubitych z 35 g cukru pudru i wymieszanych ze 100 g migdałów zmiksowanych na drobno ze 135 g cukru pudru, ale tym razem dodając do tego mnożnik :-D
Było więc trzy razy po:
140 g białek ubitych z 70 g cukru pudru, następnie wymieszanych z 200g migdałów zmiksowanych na drobno ze 135 g cukru pudru i tak powstały nam:
– czekoladowe krążki, przez dodanie do zmiksowanej mączki 4 czubatych łyżeczek gorzkiego kakao, a po upieczeniu połączone z kremem czekoladowym Krokodyla zmiksowanym z małym słoiczkiem pijanych wiśni i sporą dawką papryczki piment d’espelette;
– kawowe przez dodanie 4 łyżeczek kawy instant w czasie etapu drugiego*** miksowania, a następnie połączonych z kremem karmelowym z solą morską od Lo, a reszta z wyżej wymienionym czekoladowym
– różowe piękności przez dodanie do mączki sporej ilości barwnika różowego (tak z czubata łyżeczka, ale trzeba sprawdzać kolor w czasie mieszania barwnika z mączką, gdyż w czasie pieczenia stracą trochę na kolorze), które połączyłyśmy z kremem maślanym na bazie syropu klonowego, jaki nam Ania vel. Jswm przyniosła, a który miał zostać użyty do:
– cytrusowych makaroników, które jednak z braku czasu nie powstały. Nic to! Będzie jeszcze nie raz okazja :)
Od siebie jeszcze dodam, że różowe makaroniki, które niestety dopiekały się już gdy Babeczki do swych domów musiały się udać, na drugi dzień wprost nieziemsko rewelacyjnym kremem czekoladowym z orzechami przełożyłam, a krem ten Amber zawdzięczaliśmy, gdyż najpierw z makaronikami, a potem sam z pudełeczka wraz z Polą podczas domowych kręgli zajadałyśmy.
I tak to skończyła się zabawa, w której sił dodawał nam mój ulubiony gulasz po polsku, win kilka i absolutnie najwyborniejszy advocat, jaki kiedykolwiek próbowałam.
Dzięki Wam Dziewczynki jeszcze raz za wspaniałą zabawę, którą mam nadzieję szybko powtórzymy :-)
* Hestuś – takim mianem nazwałam swój robot planetarny Kenwood, a to dlatego, że w jednym z moich ulubionych programów kulinarnych, Heston Blumenthal właśnie jego używał, a dodatkowo ja uwielbiam nazywać wszystko wokół siebie :-)
** wystarczy popatrzeć na minkę Princi, która niemalże z namaszczeniem nakłada porcje makaroników na blachę :-)
*** do ubitej z częścią cukru pudru piany z białek nalezy dodać baaardzo dokładnie zmiksowaną masę tant-pour-tant, czyli mieszaninę migdałów i cukru pudru, ale o ile ktoś nie ma termomixa, który zmieli ją na puch, to najlepiej najpierw raz zmielić ją w mikserze zwykłymi ostrzami, a potem przy użyciu młynka do kawy mielić ją porcjami (po ok. 2 czubate łyżki i nie za długo, by migdały zbyt dużo oleju nie puściły).
A tutaj inne makaronikowe dokonania możecie znaleźć, tak moje jak i innych wspaniałych osób :)
Smacznego.
Wspaniałe spotkanie miałyście :) I wspaniałe makaroniki wam wyszły.
o,nieeeeeeeeeeee….bede plakac………takie wspaniale spotkanie!!!! takie zachwycajace makaroniki do ktorych juz 3 razy podejscie robilam i za kazdym razem mi bezy wyszly…..:( ,a tu prosze,szast-prast i takie cudenka!!!!! no,ale nic dziwnego,nic innego nie moglo byc,jak taka wiara sie zebrala do tego zajecia :)
Cudnie mieliscie-pozdrawiam cieplutko :)
Polka składa reklamację, bo makaronika kawowego z solonym karmelem nie spróbowała :D
Nie wiem jak to przeżyję :)
Chyba trzeba będzie TAKIE spotkanie powtórzyć! :D
Co Ty na to moja Droga Tili? :)))
Bardzo dziękuję za wspaniałe spotkanie u wspaniałych Gospodarzy!
:*
Fiu, fiu! To tam i szczęśliwie, i wesoło, i smacznie, a przede wszystkim bloggersko było. :)
Uściski! :)
I ja jeszcze raz dziękuję za te wspaniale sobotnie godziny :)
Jesteście Gospodarzami DOSKONAŁYMI.
Musiało być wspaniale. Smacznie i uroczo.
Mnie makaronik z kremem karmelowym solonym Lo, też się nie dostał Polciu.Za to spróbowałam czekoladowy z kremem Krokodyla,mocno podkręconym alkoholem.Pyszny był!
Dziękuję Wszystkim za spotkanie.
Profesjonalnie, wesoło i smacznie:) Super spotkanie.
Jak zwykle wzruszona Narzeczona makaronikarskie beztalencie!
Oby więcej taki spotkań ;-)))
http://www.przysmakiewy.pl
zabawa musiała być wspaniała, a ja też sobie jakiś czas temu czekoladowe makaroniki z solonym karmelem wymyśliłam… trzeba zrobić!
Fajne spotkanie miałyście :-)
Ile tam sprzętów i jedzonka !:))
takie spotkania są najlepsze bo wychodzą same pyszności z nich ;)
pozdrawiam!
http://www.everydayemotion.blogspot.com
Przednie było to Wasze spotkanie! Doborowe towarzystwo, wyzwanie makaronikowe… Wspaniale! :))
Ściskam!
było świetnie, dziękuję :*
Buuuu, jak żałuję się nie byłam! :(( Ale duchowo jak najbardziej! Właśnie skończyłam przekładanie moich słodkich ciasteczek i zapraszam do mnie jutro ;) Pozdrawiam całe makaronikowe zgromadzenie :)
Tili, nie mogę się doczekać powtórki! było pysznie i tak miło. dziękuję :)
Ach, co to były za wspaniałe chwile… Chcę jeszcze! Przywiozę wielki słój kremu karmelowego, tylko to powtórzmy. Cudownymi jesteście gospodarzami. Czeladnik dołącza pozdrowienia.
No cóż, Tili, toż to Kuchnia Szczęścia…:)
Ściskam Wszystkie Makaroniary! I te, które znam( Polka:)), i te których pismo znam( Lo) te które może kiedyś poznam…
Shinju, tak, wspaniale było :)
Gosiu, wierz mi, makaroniki wynagradzają cierpliwość do nich. Popróbuj jeszcze i z pewnością Ci się odwdzięczą :)
Poluś, to co, w weekend robimy solony karmel? :) No i nie mówi, tych różowych z orzechowym kremem od Amber było nawet w nadmiarze ;P A ponowne spotkanie już już, za chwilę i nie mogę się już doczekać :)
Małgoś, i to to chodziło :)
Aniu, i ja dziękuję – bawiłam się z Wami cudownie :*
Kabamaigo, wierz mi, tak było :)
Amber, widzę, że następnym razem zaczynamy od karmelowych, no i różanych dla naszego Czeladnika :) Buziak :*
Aniu, hahaha, profesjonalny chaos, to prawda, za to uroczy i smakowity :) Może i my się następnym razem spotkamy, bo my chyba sąsiadkami jesteśmy :)
Kasieńko, no problemo, ja Cię w sobotę przeszkolę ;D
Biedrono, o tak, o tak :)
Gwaizdko, spróbuj w takim razie kawowych makaroników z solonym karmelem – to chyba najwspanialsze z połączeń :)
Majanko, dzięki Kochana :) Sprzętów musiało być dużo, bo i nas było dużo :)
Evryday Emotion, bo i taki był cel – same pyszności :)
Oliwko, kłaniam się w pas i dziękuję ślicznie :)
Princi, buziaka ślę :*
Komarko, ooo, super, to ja już biegnę obejrzeć Twoje makaroniki :)
Nino, i ja dziękuję za wspaniałą zabawę :)
Lo, widzę, że Ty już z tym solonym karmelem przepadłaś całkowicie, teraz będzie to obowiązkowy gościniec :DDD
Ewelajno, a dziękuję pięknie za uściski :) Może i nam się kiedyś uda zobaczyć :)
Tilianara, chapeau bas! Imponujacy dorobek makaroniarski – robi wrazenie ! Dziewczyny, powinnyscie otworzyc szkole makaronikowania ;))
Miss Coco, na razie mamy makaronikowe warsztaty i dużo śmiechu przy tym :) Dzięki za miłe słowa :)
super zdjecia! a spotkanie, widze bardzo udane, czego przykladem sa te pyszne makaroniki:)
Aga, dzięki :) To prawda, niezwykle udane :)
Tilia, bardzo dziękuję za przemiły czas w Twoim domu. Świetnie wszystko zorganizowałaś i super się sprawdzasz jako gospodyni.
Buziaki
Ps. Ja spróbowałam makaroników czekoladowych i kawowych i jestem zachwycona tymi smakami.
o matko i córko! Tiluś istny szał! Co wyście tam Kobiety (i Mężczyźni) napiekli :)))
Teraz to mi smutno, ze nie dałam rady.. ale najpierw obowiązki, potem przyjemności :]
mmmniam!
ale świetne te makarony Wasze
Ola, dzięki :* Trzeba to koniecznie powtórzyć jak najszybciej :)
Viri, no ja trzymam kciuki by następnym razem się udało :)
Olciaky, a dziękuję pięknie :)
Jak cudownie! Pieczenie na dużo rak! Bardzo, bardzo lubię :)
Wspaniałe było to nasze spotkanie:)
No to poszalałyście na 100% :) Tyle udanych makaroników i tyle fajnych osób:) A doczekamy się wersji z zaparzanymi białkami? Według mnie smakują jeszcze bardziej delikatnie…. Chyba teraz przekopię lodówkę za białkami , bo myśli mam makaronikowe ;D
Dziękuję za zaproszenie. Makaroniki na zdjęciach prezentują się wspaniale. :-) Miło było spotkać morze osób z blogosfery. Czekoladowy makaronik, który spróbowałam bardzo mi smakował. Myślę, że inne też były równie smakowite. Pozdrawiam :-)
Musiałyście się wspaniale bawić:)) Ja, jak na razie mam tylko dobre chęci i jedną książkę o makaronikach, może kiedyś wstąpię w Wasze ślady:)
Ha, pyszne makaroniki! Widać z Twojej relacji, że musiałyście bardzo miło spędzić czas:) Pozdrawiam!
Oooo a teraz patrzę że zalinkowana róża nie jest tą którą jadłyście. Oto właściwa:http://nakruchymspodzie.blogspot.com/2010/08/dzien-blogow-2010.html
(tamta z linka też dobra choć zupełnie inna)
Robi się ją oto prosto: płatki przygotowuje jak w zalinkowanym, wsypuje suche do makutry plus cukier proporcje podobne i trze. Trze i trze aż powstanie jak na zdjeciu. Potem pakuje do słoików.
Powiedziałabym…. makaroniarze wszystkich kuchni łączcie się
świetne spotkanie przy fajnej okazji :)
O, co za niesprawiedliwość, że ja w tym Dniu Makaronika mogę być przy makaronikach najwyżej myślami (alem sobie sama winna, bo po prostu zapomniałam). Przepięknie Wam wyszły, a połączenia smaków kuszące swoją odmiennością. Chyba wreszcie muszę powtórzyć własną przygodę z tymi cudami, bo ciągle w tym celu mrożę białka, ale wykorzystuję w końcu do zupełnie czego innego.
A moze by tak makaroniki kremem spekulosowym poprzekladac…?
;))
Znalazlam przepis w sieci, trzeba bedzie wyprobowac!
Pyszne szaleństwo :)
Kuchareczko, tak jak granie na cztery ręce daje wiele przyjemności, tak pieczenie na wiele rąk dodaje mu ogromnego uroku :)
Korniku, cieszę się, że Ci się podobało :) Zostawiłaś u mnie swój niesamowity lawendowy syrop, trzeba więc umówić się na spotkanie, bym mogła Ci go oddać, a może i przy okazji coś razem upichcimy :)
Szarlotku, wersja z zaparzanymi białkami jest tutaj: http://kuchniaszczescia.blogspot.com/2009/12/makaronikowa-pasja.html, a przy tak dużym towarzystwie to by było trochę za bardzo kłopotliwe robić je tą metodą, tym bardziej, że całość zabawy odbywała się w moim salonie, a w kuchni tylko je piekłyśmy i kremy miksowałyśmy :) Ale to prawda, że te z zaparzonej bezy smakują trochę inaczej, więc pewnie jeszcze nie raz będę je robić :)
Krokodylu, bo to właśnie o takie miłe spotkanie chodziło i pobudzenie apetytu na makaroniki :)
Eweno, dobre chęci i książka to bardzo dobry start, teraz jeszcze trzeba sobie jedno popołudnie zorganizować i piec :)
Delikatessen, dzięki :) Właśnie tak było – pysznie i miło :)
Kasiu, a prawda, wczytałam się w przepis, że tamta róża z syropem była, a ta do makaroników użyta przecież tarta na zimno – już zmieniam :)
Oczko, ale makaroniarze to się z Włochami kojarzy – mogłoby się komuś pomylić z bezą włoską a nie francuską :D
Wykrywaczu smaku, o tak :)
Karolino, myślami to też ważne :) I baw się z makaronikami, bo najwspanialsze w nich to właśnie ich tworzenie, a potem podjadanie i obdarowywanie nimi :)
Miss_coco, widziałam już przepis i zapisałam sobie. Koniecznie do wypróbowania :) Dzięki Ci wielkie za niego i za bardzo ciekawą inspirację do makaroników :)
Evito, ha! dobrze powiedziane :)
A jakieś proporcje na tą różę z kremem cukierniczym ;)? Bo ucierana na zimno (zgadzam się, że lepsza) mi się snuje otwarta po lodówce, a za słodka i zbyt intensywna na takie normalne spożycie.
Ptasiu, to taka róża z kremem cukierniczym, jeśli ściąć ją żelatyną lub agarem doskonale spisałaby się do tortu, albo jak połączyłoby się ją z ubitą kremówką do pavlovej. A samą róże to koniecznie do rogalików Babci Róży od Basieńki :)
Szalone! :)))
Ale fajna relacja, Tili!
Truskaweczko, bo trzeba trochę szaleństwa mieć w życiu :)))
Uściski Ci ślę :*
Tili, no ja wiem. :-) Ja pisałam to z uśmiechem na gębie, a nie z zaciśniętymi zębami. Jakos takoś się nie zrozumiałyśmy a propos niedawnego kiedyś.
Krokodylu, było minęło :) Lepiej patrzeć w przód niż za siebie, teraz czeka nas zlotowanie :)
Widze, ze hitem kazdego blogowego spotkanai staja sie makaroniki, w sumei sie nei dziwie – sa extra :) Teraz sobei przypomnialam, ze po tamtegorocznych szalenstwach nawet stworzylam swoja kompozyjce smakowa, teraz mi Tili przypominialas… Usciski sle!
Basieńko, a jaka to kompozycja smakowa – czyżby kardamonowo-kawowe makaroniki i różane nadzienie :)
Nie do konca, ale prawie – kardamon w makaronikach i roza w nadzieniu, ale z moim piekarnikiem to co najmniej taka zabawa jak z Twoim Tili, wiec sobie dalam szybko spokoj :-)
Buziak!
Tili, mam pytanie odnośnie do makaroników, może będziesz miała dla mnie jakąś radę. Dziś po raz czwarty robiłam makaroniki i znowu mi nie wyszły :( Przeczytałam na ich temat tyle rad i staram się wszystkie stosować, ale dalej coś nie gra. Używam mąki migdałowej naprawdę drobno mielonej, białek wysuszonych przez 3 dni na blacie i cukru pudru. Konsystencja po wymieszaniu jest taka, jak na Twoich zdjęciach. Zostawiając makaroniki do obeschnięcia nawet na godzinę nigdy mi się nie robiła taka skorupka, żeby można je było dotknąć, a co za tym idzie nigdy nie uzyskałam stópki. Ale to pół biedy. Moje makaroniki nigdy nie wychodzą takie gładkie i lśniące, tylko porowate i grudkowate, jakby w środku było powietrze, no i po wyciągnięciu trochę opadają :( Czy mogłabyś mi coś doradzić? Gdzie się może kryć błąd? Nie chcę się poddawać, ale strasznie mnie dołują te niepowodzenia ;) Pozdrawiam i z góry dziękuję!
Witaj Kitty :) Ja widzę dwa kłopoty: 1) mąka migdałowa nigdy nie jest dość miałka. Trzeba ją zmielić, bo inaczej wychodzą grudkowate makaroniki. A poza tym mąka migdałowa jaką można dostać w Polsce jest z całych migdałów, wraz z osłonkami i one też powodują powstanie grudek. Lepiej jest robić tak jak pisałam w moich wpisach makaronikowych – kupić migdały blanszowane lub najlepiej płatki migdałowe, zmielić je w mikserze, a potem mielić w młynku do kawy.
2) opadanie i porowata skorupka to najprawdopodobniej źle ubite białka – albo zbyt słabo, albo za mocno. Tutaj niestety jedyną metodą jest doświadczenie, choć proponuję poćwicz na bezach, bo one są mniej pracochłonne niż makaroniki.
3) stópka i obeschnięcie skórki – do tego potrzeba odpowiednich proporcji cukru i potem odpowiednio dobranej temperatury w piekarniku – ja kiedyś pomyliłam się w odmierzaniu cukru i zupełnie mi nie schły. A co do temperatury, to najlepiej do niej dojść piekąc po 3-4 sztuki na raz, aż uzyskasz odpowiedni efekt. Poczytaj moje wpisy i różne temperatury jakie próbowałam ja lub inni.
3Jeśli mieszkasz w Warszawie lub w pobliżu, możemy się kiedyś umówić na wspólne pieczenie makaroników :) ale najważniejsze to nie poddawaj się – ja wyjęłam z piekarnika wiele blach nieudanych makaroników, a teraz wychodzą w praktyce za każdym razem :) Powodzenia :)
Dzięki wielkie za odpowiedź! Na pewno skorzystam z Twoich rad :) Mąki migdałowej używam na tyle drobnej, że da się ją przesiać przez sitko, jak cukier puder, więc to chyba nie mąka. Może za mało ubijam białka, bo zawsze boję się, by nie zepsuć. Ubijam do momentu, aż przewrócony do góry nogami piana nie leci z pojemnika. Spróbuję ubić jeszcze mocniej. Dzięki za słowa otuchy, będę ćwiczyć dalej. Dziękuję również za propozycję nauki (nawet o tym nie marzyłam), ale mieszkam na samym południu Polski. Jeszcze raz przejrzę wszystkie Twoje wskazówki i będę walczyć!!!
Tili, spieszę donieść, że dziś po raz pierwszy wyszły mi makaroniki!!! Dzięki za wszelkie wskazówki i rady. To był mój szósty raz i opłacało się czekać, jestem niesamowicie z tego powodu szczęśliwa :)) Siedziałam z nosem przy piekarniku i jak zobaczyłam rosnące stópki niemal zaczęłam skakać z radości. Niby nic, a tyle satysfakcji:) Pozdrawiam ciepło!
Kitty, bardzo się cieszę :) Widzę, że społeczność miłośników makaroników ma kolejną szczęśliwą uczestniczkę :)