Najpierw było spaghetti. Najprostsze z prostych, idealne po pełnych kulinarnych doznań ucztach. Pełnoziarnisty makaron dla zdrowia i dobrego trawienia, czosnek, by przeziębienia nie były nam straszne, oliwa by drogocennych tłuszczy i potrzebnych sił dodać. Jeszcze parmezan i natka dla smaku i koloru i oczywiście najważniejszy składnik dań food bloggerek – sesja foto. Potem można już się delektować, zajadać paluszkami wyciągane z talerza nitki makaronu, oblizywać palce, śmiać się i czerwone wino popijać … eeee, nie czerwone to później było, tutaj była tylko woda.
Potem czas tagliatelle nastał. Paseczki jędrnego makaronu oblepione sosem śmietanowym, jaki do Dżordża jeszcze kilka dni wcześniej zajadaliśmy. A z tym sosem nic innego tylko właśnie ów smakowity kawaler się pojawił. Kawaler nie w całości rzecz jasna, jedynie jego doczesne resztki, pokrojone i doprawione, by trochę powspominać jeszcze tamten miły wieczór. Garstka natki na wierzch (czy już mówiłam Wam, że jestem fanatyczną miłośniczką natki, ku przerażeniu mojego Lubego? A tak! Mówiłam :D), kilka kadrów złapanych w biegu i widelce w dłoń.
I tak ostatni wieczór nastał. Czerwone Montepulciano d’Abruzzo, lekkie i przyjemne, w sam raz do wieczornych pogawędek nam pasowało. A na talerzyku po konsumpcji resztek Dżordża resztka makaroników, zachowana dla zdjęć zrobienia i ostatnia wyborna czekoladka od Basieńki. Tak słodko i wytrawnie nasze podniebienia zabawialiśmy. Jednak tego wieczoru to zdjęcia były naszym głównym zajęciem i powodem rozbawienia. Ustawianie jasności, bawienie się kolorami, trochę kontrastu tutaj, wzmocnienie cieni tam … takie trafianie w ciemno wiele śmiechu wywoływało, a czy jakaś nauka z tego wyszła? …
Tak. Pewnie chcielibyście bym powiedziała, że takie poprawianie zdjęć to pestka. Hmmmm, no cóż, moje przemyślenia są zgoła odmienne – wolę robić zdjęcia w południe na balkonie, a w wieczorem poszukać dobrego kursu fotograficznego :-D
Jak wiadomo, za mało światła jest tak samo złe dla zdjęć jak zbyt duża jego ilość. Cóż z tego, skoro ostatnie śniadanie trzeba było uwiecznić, za to balkon cały zasypany śniegiem, a słupek rtęci w termometrze spada do koszmarnych temperatur. Na talerzykach jajka na miękko, na desce paluszki z chleba z masłem, fleur de sel i nic więcej nie potrzeba. Najprościej jak tylko można. Miękki miąższ chleba posypany solą, zanurzany w płynnym żółtku to moje wyobrażenie o najwspanialszym śniadaniu. Taka mała perełka … choć zdarza się rzadko*.
I tak skończył się Babiniec, nastało pożegnanie i tylko kicia jeszcze siedzi na parapecie i wzdycha tęsknie do podkarmiającej ją chipsami Poleczki. Stanowczo moja mała Kruszynka poczuła miętę do tej zwariowanej Babeczki. A ja? Ja mam wspaniałe wspomnienia, poznałam cudowne osóbki, przeżyłam niezwykły czas i wiem, że nie było to nasze ostatnie, a jedynie pierwsze spotkanie. Gdyż to co zjedliśmy może i już zniknęło z garnków i talerzy, ale to co przeżyliśmy zostanie w nas jako wspaniała przygoda.
Spaghetti aglio e olio e … pietruszka
Makaron spaghetti (pełnoziarnisty) ugotował się w osolonym wrzątku przez minutę-dwie mniej niż powiedziano na opakowaniu. Potem do odcedzonego makaronu z zostawioną łyżką czy dwoma wody z gotowania wlano oliwy (dajcie najlepszą jaką macie), drobniutko posiekanego czosnku (u nas ząbek na osobę i jeszcze jeden na całość … ale nam wciąż było mało :D) i garść parmezanu. Jeszcze sól i pieprz do smaku, a na talerzach już pietruszka dla koloru oraz zdrowia. I można pałaszować, byle nie zapomnieć o sesji zdjęciowej :-)
Tagliatelle z resztkami Dżordża
Tagliatelle ugotowano w osolonym wrzątku, podobnie jak spaghetti przez minutę-dwie krócej niż każą na opakowaniu. W osobnym garnku pokrojone drobno resztki Dżordża wraz z ząbkiem czosnku i szalotką się podgrzały, by po chwili połączyć się z pozostałościami wspaniałego sosu jaki do tego kawalera podano do stołu i jeszcze łyżka czy dwie śmietany. Na talerzach garstka natki, kilka pospiesznie złapanych kadrów i voila :-)
* Jajko na miękko
Jajko dobrze jest nakłuć szpilką od obłej strony przed ugotowaniem (i oczywiście umyć wcześniej). Wkładamy je do zimnej wody i gotujemy na średnim ogniu do czasu zawrzenia. Po tym czasie odmierzamy 60 sekund (jeśli chcemy mieć białko średnio ścięte) lub dodatkowo 30 sekund (białko ścięte, ale żółtko płynne). Czas ten zależy też od wielkości jajek. Ten pasuje do średnich jajek, ale mi i tak raz wychodzi raz nie – taka magia :-D
Źródło: M. Roux „Jajka”
Smacznego.
I Dżordż skończył żywot w makaronie. Ciekawe, czy myślał o dębowym stole?
Jajca były pierwsza klasa – te dobrze odliczone – najlepiej ;))
cmok, cmok Lipka :)*
Aha! Ładnie się jakaś pani w miniaturce uśmiecha ;)))
Przepraszam, że ja tak niekulinarnie ale te kocie łapeczki są taaakkkiiieee słodziutkie. No bobrze jedzonko też niczego sobie ;)
Łapki Bricziolli rządzą!
A, Tili, ładne nowe zdjęcie w profilu ;)
O nie nie ja Koci wcale nie podkarmialam :D Basia ratuj! Ona mi tylko palce po czipsach lizala swoim fajnym jezyczkiem :D
Aaaaa jaj chce juz nastepne spotkanie!
Tili zdjecie jest BOMBA :)
uwielbiam jeść makaron tak jak ta Pani ze zdjęcia :D
Dwie szalone fotografki. :D Jajka Wam nie wystygły? :D
Tili, fajne foto widzę na pasku bocznym… :)
Ps. Tili, a jak Ci się sprawdza dębowy blat?
Weekendowe buziaki ślę.
Siostra wciąga makaron!:))
A kicia ma mięciutkie łapki:))
hihihi;))
Pozdrawiam:))
Oczko, no myślał pewnie, myślał, a teraz to my o nim możemy pomyśleć :D
Buzia :*
Nino, :) tak, kicia jest słodka, a to zdjęcie jest boskie – autorstwa oczywiście wspaniałej Oczko :)
Ptasiu, hihihi, widzę, że Briczka zaczyna mieć swój fanklub :)
Poleczko, nie bój żaby, trochę chipsów jej nie zaszkodzi, a za to masz miłość kici dozgonną :D Buziak ciepły :*
Viri, jedzenie palcami ma w sobie coś wspaniałego :)
Małgoś, zdjęcia dopiero po konsumpcji jajec zrobiłyśmy :)
Dębowy blat jest piękny i ma w sobie magię, ale trzeba o niego dbać – ścierać co kilka miesięcy papierem ściernym i olejować, więc trzeba chcieć mieć taki blat :) Ja jestem jego wielką miłośniczką :D
Buzia na dobry weekend :*
Majanko, no w końcu to makaroniara pełną parą, a że kociara to też wiadomo :)
Tilciu, mniej litosc nad glodnymi i spragnionymi :)) Ty ciagle tymi smakowitosciami po oczach dajesz, zachwalasz a mnie jezyk wpada…wszyscy wiedza gdzie :)) Ide popatrzec sobie przez okno :))
bardzo Wam zazdroszczę tego zlotu dziewczyny
widać,że się DZIAŁO :)
Oj działo się… :)
Cholewcia musiała Ania akurat wtedy zdjęcie zrobić :D
Majeczko, jak za okno idziesz popatrzeć, to się pewnie Briczka do Ciebie dołączy, a z nią to zawsze jest zabawnie :)
Nino, dzięki :)
Poleczko, tak, działo, działo :) A że Ania zdjęcie Ci wtedy cyknęła to tylko sama radość – masz już w serduszku Briczki zaszczytne miejsce chipsowej karmicielki :D
Buziak :*