Zmienna receptura na niezmiennie dobry obiad.


Minęły dwa dni … a tamtego dnia był spacer … były zakupy … biała czekolada i sok jabłkowy na ciasto, które już wkrótce i w tym wirtualnym kątku zagości …


Były też odwiedziny w pobliskim sklepiku warzywnym. Jakoś sił i chęci nie starczyło, by pojechać na bazar, czy nawet wybrać się na pobliski bazarek. Zamiast tego chodziłam z głową w chmurach, chwytając czerniejące złoto i czerwień jesieni. Liście zgrabywane przez dozorczynię, mokre od szarych łez nieba smutno wpadały do wielkiego plastikowego kosza, znikające owoce jarzębiny godziły się ze zmiennością czasu i pór roku. Tylko przydrożny kamień, niewzruszony, nieznany, popękany przez dawno minione deszcze i wiatry, leżał na trawniku. Tylko on niezmienny, trwa tak i trwać będzie … A może nie tylko? Może i w zmienności też odnajdziemy constans …

„(…) Zmienność jesieni, lat, wiosen i zim,
Niezmienna jest na świecie tym.
Anioł odfruwa i motyl, i ptak,
I człowiek też. Bardzo nam brak.

(…)

Słodycz umie docenić, kto boleść zna.
Ten sam dzwon i wesele, i żałość gra.
Musisz przejść próbę prostych i krętych dróg.
Żeby szczęście w nieszczęściu rozpoznać mógł. (…)”*

Nie lubię tego czasu. Nic na to nie potrafię poradzić. Rok w rok, wraz ze zbliżającym się 1 listopada nie potrafię radośnie patrzeć na świat. Zmienność w niezmienności, niezmienność w zmienności … w tych kilka dni to tylko frazesy, nawet jeśli przez cały rok myślę inaczej, nawet jeśli przez okrągły rok jestem chodzącym przykładem optymizmu i niegasnących nadziei …

Walczę jednak o każdy uśmiech, każdy ciepły przejaw nastroju, każdą radośniejszą nutkę w mojej duszy …

… i maluję, znów maluję. Miały być jesienne warzywa upstrzone tymiankowo-rozmarynowym pesto. Miały być, ale na dalekie zakupy nie było sił ani chęci, a w pobliskim sklepiku batat wyglądał jak marchewka, seler mógłby konkurować z piłeczką ping-pongową, kalafior i marchewka też nie prezentowały się zbyt dorodnie. Wystarczyło się jednak rozejrzeć i w skrzynkach dostrzec pięknie wyglądające, choć ich sezon już przemija, bakłażany i cukinie. Jeszcze papryki, czerwona cebulka dla koloru i słodyczy oraz ogromny jak pięść wielkoluda malinowy pomidor, a już szkic obiadu zaczął powstawać w mojej głowie.


Piękne żywe kolory, stają się przygaszone pod wpływem ciepła piekarnika, za to zyskują niezwykły smak zarówno dzięki wspólnemu pieczeniu jak i marynacie z ziół – choć u mnie była to tylko bazylia. Przykryte serkiem, stopionym pod wpływem żaru, na koniec okraszone obowiązkowo sosem balsamicznym, fleur de sel i cytrynowym pieprzem, dopełnione ziemistością chrupkiej sałaty … wytrawnie choć z nutą słodyczy, jesiennie kolorowo z czernią sosu … zupełnie jak te liście i jarzębina … zmienna receptura na niezmiennie dobry obiad.

Zapiekane warzywa z ziołowym pesto

Składniki:
pesto z dowolnych ziół (przepis tutaj)

warzywa sezonowe (lub te które akurat były ładne do kupienia):
dynia (ok. 1/2 małej hokkaido, ok. 500 g)
1 bakłażan
1 cukinia
1 papryka czerwona
1 papryka zielona
1 duży pomidor malinowy (lub inny o twardej skórce, nadający się do pieczenia)
1-2 cebule, u mnie 1 duża czerwona
2 duże garście pestek dyni
paski sera, tyle aby przykryć foremkę (u mnie to ok. 200 g sera koziego twardego)

opcjonalnie: tofu marynowane w pesto

sól i pieprz
oliwa
sos balsamico

Przygotowanie: Dynię i warzywa wymagające podpieczenia kroję w kostkę (taką na jeden duży kęs) i podpiekam przez kilka minut w piekarniku. Bardziej miękkie i szybciej piekące się warzywa marynuję w pesto (też pokrojone na kawałki wielkości dużego kęsa). Przed pieczeniem mieszam wszystkie warzywa. Foremkę (u mnie 30cmx25cm) posmarowałam cienko oliwą, wyłożyłam część warzyw, potem pokrojone pomidory, a na to kolejne warzywa. Przykryłam plasterkami sera pokrojonymi w paseczki. Piekłam ok. 15-20 minut, aż ser się rozpuścił, a warzywa upiekły do miękkości, puszczając sok. W zależności od rodzaju warzyw może okazać się konieczne dodanie jakiegoś płynu lub większej ilości pomidorów, by wytworzył się sos.
Podałam z sałatą, wszystko skropiłam oliwą i koniecznie (!) sosem balsamicznym (można go uzyskać przez ok. 30 minutową redukcję octu balsamicznego).

Planowane składniki:
dynia (j/w)
batat (1-2 szt.)
seler (1/2 średniej główki)
papryki (j/w)
kalafior (kawałek) lub mała rzepa
marchewka (2-3 szt.)
cebule
ser
pestki dyni
sól, pieprz
oliwa i balsamico

pesto miało powstać z tymianku i rozmarynu, z dodatkiem orzechów włoskich, a było tradycyjne, bazyliowe z piniolami

Smacznego.

* kawałek tekstu piosenki „Niezmienność” P. Rubika (album „Habitat”)

Prawdziwy comfort food.


Ufff …

Już myślałam, że nie uda mi się nic przygotować do Ziemniaczanej Zabawy Olgi, a to przecież moja pierwsza kulinarno-blogowa zabawa była. Ściśle rzecz biorąc, to ziemniaczanych potraw trochę przygotowałam w ostatnich tygodniach, ale jakoś nie udało mi się ani o nich nic napisać, ani nawet cyknąć im w miarę przyzwoitych fotek.


Nadszedł jednak taki spokojny dzień, gdy z mężem mogliśmy spędzić leniwy czas w kuchni. Niespieszne działania, popijana w między czasie herbata czy kawa, rozmowy i śmiech … ale co na obiad? A może by tak usmażyć sobie placki. Nie byle jakie placki, a placki ziemniaczano-dyniowe, z serowym akcentem, o hinduskim smaku i aromacie garam masali. Były dokładnie takie jak lubimy, chrupkie na brzegach i puchate w środku.

Prawdziwy comfort food.

Serowe placki dyniowo-ziemniaczane

Składniki:
Zasada to: tyle samo dyni/twardych warzyw co ziemniaków – u mnie były trzy średnie ziemniaki i połówka małej dyni hokkaido (po ok. 40 dag)
1 garść sera (u mnie 1 kulka mozzarelli)
1 jajko
2-3 łyżki mąki
1 łyżeczka przyprawy garam masala
1/2 pęczka kolendry (z doniczki), posiekana
sól, pieprz

olej do smażenia

jogurt bałkański
fleur de sel

Przygotowanie: Dynię i ziemniaki obrałam i starłam, a raczej mój Ukochany Pomocnik Kuchenny w postaci męża, starł na tarce o drobnych (!) oczkach. Dodaliśmy drobniutko pokrojony ser, przyprawy, lekko ubite jajko i mąkę. Na rozgrzanym oleju Mój Ukochany smażył placki do mocnego zrumienienia. Wielkość i grubość, oraz stopień wysmażenia należy dostosować do własnych upodobań. Nie należy jednak smażyć na zbyt dużym ogniu, gdyż placki będą przypalone na zewnątrz, a w środku surowe. Po usmażeniu placki odsączaliśmy na papierowych ręcznikach.
Zjedliśmy je z jogurtem bałkańskim i fleur de sel.

Ważne: Zwykle do placków ziemniaczanych ściera się ziemniaki na tarce o grubych oczkach. Spróbujcie jednak zetrzeć na drobnych. Smak i konsystencja placków jest o niebo lepsza. To samo dotyczy dyni, czy innych warzyw jakie byśmy wzięli do tych placków. Niektóre warzywa lepiej jest najpierw odsączyć.
Jeśli chodzi o ser, to można wziąć dowolny, ale najlepiej jeśli da się go bardzo drobno pokroić/rozkruszyć.

Smacznego.

Ziemniaczany Sezon 2009

Zapachniało rustykalną Prowansją …



Zapachniało u mnie w ten weekend, zapachniało ziołami i wędzeniem, zapachniało domowym chlebem, zapachniało … latem. Latem? Przecież za oknem szaro i buro, deszcz bębni o liście uśpionego już bzu w ogródku, a spacer po zakupy kończę z kropeczkami wody na okularach. U mnie jednak lato pełną parą … nawet z dynią w tle, a może raczej właśnie dzięki niej.


Słoneczna zapiekanka pełna prowansalskich aromatów, szybka w przygotowaniu, jednak w żarze pieca dochodziła blisko trzy kwadranse. W tym czasie rozwijając swoje smaki, łącząc niezwykłość wędzonych oliwek z ziemistością mieszanki ziół. Ziół, których zapach przenosi nas na lawendowe pola Prowansji, pełne słońca i bzyczenia owadów. Prawdziwy pocieszacz, przeganiający jesienne nastroje.


Żółć tego dania, z czernią oliwek i zielenią natki potrzebowały jeszcze rustykalnego wykończenia. Cóż mogłoby być lepsze od chleba. Domowego, ciepłego jeszcze bochenka, obsypanego zielenią pestek, o lekko pomarańczowej barwie miąższu. Miąższu, w którego smaku nutka zmielonej kolendry tak pięknie dopełnia czar własnoręcznie przygotowanego pieczywa. Co ważniejsze puszystego i lekkiego jak puch kaczątka czy młodziutkiej, letniej trawy.

Zapachniało u mnie w ten weekend … zapachniało rustykalną Prowansją …

Prowansalska zapiekanka dyniowa

Składniki:
450 g podpieczonej dyni w kostkach (lub ugotowanej na parze)
2-3 duże jajka (zależnie od tego jak lubimy zwarte zapiekanki)
1 łyżka oliwy
100 ml mleka skondensowanego 4%
200 g tartego sera typu ementaler
sporo ziół prowansalskich (suszonych)
duża garść posiekanych oliwek wędzonych
sól i pieprz cytrynowy
natka pietruszki

Przygotowanie: 2/3 kostek dyni wraz z sokiem zmiksowałam na gładkie puree. Dolałam oliwę, mleko, jajka, przyprawy i zmiksowałam (nie należy ubijać za długo, by nie wtłoczyć zbyt dużo powietrza). Dorzuciłam ser, oliwki i resztę dyni. Wymieszałam. Wlałam do naczynia żaroodpornego (można je wcześniej nasmarować masłem). Piekłam w 180 stopniach Celsjusza przez ok. 40 minut. Gdyby się za mocno rumieniło można dopiekać pod folią. Odstawiłam na 5 minut, by się zestaliła. Podałam posypane sporą garścią listków natki, w towarzystwie dyniowego chleba na zakwasie.

Chleb dyniowy na zakwasie

Składniki:
160 g zakwasu żytniego
310 g puree z dyni (lub dyni ugotowanej na parze)
2 łyżki oliwy z oliwek
60 g soku z dyni (lub wody)
1 łyżeczka zmielonej kolendry
1 1/2 łyżeczki soli
340 g mąki pszennej chlebowej
50 g mąki pszennej pełnoziarnistej (lubelli)
1/4 łyżeczki drożdży instant

nasiona dyni do posypania

Przygotowanie: Do miski maszyny do pieczenia chleba wrzuciłam wszystkie składniki w podanej kolejności (puree z dyni wraz z sokiem najpierw delikatnie podgrzałam – temp. ok. 30 stopni Celsjusza i zmiksowałam). Nastawiłam program ciasto rosnące. Po ok. 10 minutach sprawdziłam lepkość ciasta – dosypałam ok. 1 łyżki mąki pełnoziarnistej (ale ciasto i tak było bardzo lepkie, takie foremkowe). Po zakończeniu programu zostawiłam ciasto w maszynie na ok. 1 1/2 – 2 godziny (gdybym nie dodałam drożdży ten czas wydłużyłby się do ok. 4 godzin). Po tym czasie ciasto można albo uformować w bochenek albo przełożyć do keksówki. Ja włożyłam do keksówki, posypałam pestkami dyni i lekko je uklepałam. Przykryłam naoliwioną folią. Odstawiłam do podrośnięcia. U mnie zajęło to mniej niż 1 godzinę, ale bez drożdży pewnie ok. 1 1/2 godziny. Piekłam ok. 40 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni Celsjusza. Studziłam na kratce.

Źródło: Kuchnia Bei

Smacznego.

Malarskie … Inspiracje … Kulinarne …


Czasem patrzę na coś i doznaję … olśnienia. Najbardziej lubię takie kulinarne inspiracje, dzięki którym mój uśpiony, a raczej prawie nie istniejący, jednak ze znacznymi ambicjami zaistnienia talent malarski może sobie poszaleć.


Zmęczona po kolejnej partii pasteryzacji siedziałam na kanapie w dużym pokoju i czytałam. W pewnym momencie popatrzyłam w górę i w oko wpadła mi jedna z ozdobnych dyń. Wyglądała jak słońce ukryte za zielonymi pnączami, albo jak liście złotej, polskiej jesieni. Taka radosna, a jednocześnie słonecznie jesienna. Może by te kolory odtworzyć na talerzu?

Poszłam do kuchni, gdzie kolejna partia dyń przerabianych na mus właśnie kończyła się zmiękczać w piekarniku. Była to akurat polska odmiana bambino (przynajmniej tak nazwała ją sprzedawczyni), która nawet po 20 minutach w piekarniku choć miękka, wciąż pozostawała zwarta. Pokroiłam miąższ na duże kostki i część wrzuciłam do garnka, gdzie zeszkliłam już cebulkę i podsmażyłam czosnek z suszonym oregano. Jeszcze trochę wermutu dla przełamania mdławego posmaku dyni i bulion warzywny ugotowany z wykorzystaniem soku z dyni, a danie zaczynało nabierać kształtów.


Kolor jednak wciąż mi się nie podobał. Dynia bambino okazała się mieć bardzo jasny, prawie żółty miąższ. Przez chwilę myślałam jak go przyciemnić, a jednocześnie wzmocnić ciekawy smak, jaki powstał po dodaniu wermutu. Do głowy prawie od razu przyszły mi pomidory, konkretnie resztka przecieru jaki miałam w lodówce. Dzięki temu dodatkowi dynia ładnie zabarwiła się na pomarańczowo, zyskując jeszcze odrobinę słodyczy. Dla przełamania tych słodkości – w końcu to miał być obiad, a nie deser – najpierw pomyślałam o limonce, potem o cytrynie. Ostatecznie stanęło na occie, dokładniej sosie balsamico, który nie tylko swój niezwykły subtelny posmak dodał, ale i barwę dania odrobinę podkręcił.

Pozostało jeszcze uzyskać zielone liście. Ponieważ uważam, że pierwsze skojarzenia są zawsze najtrafniejsze na makaronie tricolore, oblepionym aksamitnym od śmietanki sosem pojawiły się listki natki pietruszki, dopełniając ziołowych inspiracji wraz z oregano, którego aromat rozwinął się, gdy z czosnkiem ulegał ciepłu oliwy. Zapachniało Italią, a przed oczami zaistniała piękna, słoneczna i ciepła jesień.

Tak oto powstał sos do makaronu, prosty w wykonaniu, złożony w smakach, a co ważniejsze pozwalający odmalowywać na moim kulinarnym płótnie piękne kolory.

Dyniowy sos po włosku

Składniki:
1 łyżka oliwy
1 cebula
3 ząbki czosnku (ilość zależna od upodobań)
1 łyżka oregano („na oko”)
30 dag miąższu dyni (ja dałam wcześniej podpieczoną tak jak tutaj)
1/2 szklanki wermutu
1/2 szklanki bulionu na soku z dyni (taki jak tutaj)
1-2 łyżeczki przecieru pomidorowego (lub 1-2 pomidory, obrane i zmiksowane)
sól i pieprz
ocet balsamiczny (do smaku – ja dałam ok. 1 łyżkę)
2 łyżki śmietanki
listki natki pietruszki

ugotowany makaron tricolore o dowolnym kształcie

Przygotowanie: Na rozgrzanej oliwie zeszkliłam cebulkę, dodałam czosnek i oregano, a po 1 minucie wrzuciłam miąższ podpieczonej dyni, pokrojony w kostkę. Wlałam wermut, bulion i przecier. Gotowałam, aż kawałki dyni były miękkie (w zależności od rodzaju dyni – niektóre dynie się szybko rozgotowują – o ile to możliwe dobrze jest zostawić kilka kostek całych). Około pół szklanki kostek wyjęłam na bok, do sosu wlałam śmietankę, ocet i zmiksowałam. Doprawiłam solą i pieprzem. Wymieszałam z ugotowanym makaronem, na talerzu dodałam kostki dyni, posypałam natką.

Smacznego.

Wspomagacz sił o egzotycznych korzeniach.


Festiwal Dyni rozpoczęty, a ja biegam po kuchni z włosem rozwianym i szaleństwem w oczach. Od garnka do zlewu, od zlewu do blatu, sięgając to po noże to po miski czy łyżki poprzez słoiki i foliowe torebki … a czemuż tak? Z prostego powodu. Otóż dopadła mnie bardzo smakowita choroba o nazwie zabawnej i oddającej cały jej sens – „przetworowanie”. Nie tylko dyniowe zresztą, ale o tym to już później.


Powstają dżemy, powstają puree, powstają pikle. Słoiki z ich szafeczki najpierw do piekarnika wskakują, rozstając się na ten proceder ze swoimi pokrywkami, które to we wrzątku się sterylizują, by zaraz potem ze smakowitą zawartością się pasteryzować i studzić ułożone rządkiem na blacie. Nie wszystko to jednak. I torebki na mrożonki, opisane i szczelnie zamknięte lądują w chłodzie zamrażalki ukrywając puree, z którego uwielbiam zimową porą piec słodkie muffinki i ciasta.


Ale, ale, w końcu i burczenie w brzuszku słyszę. Nie ma strachu. Trochę puree zanim w chłodzie wylądowało, już się dało smakowicie połączyć z szalotkami i dyniowym bulionem. Potem tajskie smaki w garnku wylądowały i zanim dżem do słoików przelałam, aromatyczną zupkę wlewałam do miseczki.

Jeszcze tylko dymka i kolendra dodały kolorów do jasnożółtego kremu, a ja z kromką chleba napełniałam brzuszek smakowitą zupką. Najbardziej chyba podobają mi się w niej jej tajskie korzenie. Kokos, kolendra i limonka kafir dają orzeźwiający i lekki smak, sos rybny dodaje słoności, przełamującej lekko pikantną słodycz szalotek, a dzięki mleczku i dyni uzyskujemy bardzo sycący posiłek. Dynia w tym towarzystwie jeszcze raz udowadnia swoją uniwersalność i łatwość przyjmowania innych smaków, tworząc w raz z bielą mleczka przepiękny żółty odcień, tak słonecznie i radośnie kojarzący się z ciepłem i słońcem.


Nic tylko zamknąć oczy i pomarzyć o dalekich podróżach, promieniach słońca padających na twarz … albo wyrobić ciasto na chleb i w ciepłej kuchni rozkoszować się jego widokiem i smakiem. Francuski chleb wiejski jaki zaproponowała nam Atinka w ramach Weekendowej Piekarni doskonale pasuje jako uzupełnienie zup czy dań z dużą ilością sosu, tak często przecież powstających zimą. Muszę się przyznać, że w pierwszej chwili trochę mnie ten chlebek rozczarował. Przeczytałam „francuski” i od razu przed oczami miałam lekki pszenny chleb z dużą ilością dziur. Nic bardziej mylnego. Jest to przecież chleb wiejski, więc i ciężki i zwarty, za to ogromnie smakowity. Jedynym mankamentem okazało się moje wyczucie w czasie wyrabiania. Powinnam była dodać więcej wody, gdyż chlebek odrobinę się kruszy – zapewne przez użycie mąki pełnoziarnistej i niedostateczne skorygowanie ilości płynu. Na szczęście znika w tempie ekspresowym czy to w towarzystwie serów i wędlin czy sycących sosów i zup.

Tak to dyniowe szaleństwa rozpoczęłam wspomagaczem sił o egzotycznych korzeniach.

Kokosowa zupa dyniowa

Składniki:
1 łyżka oleju roślinnego (ja dałam z canoli)
4 duże szalotki
70 dag puree z dyni (ew. miąższu z dyni)
500 ml. wywaru warzywnego (ja dałam wywar ugotowany na soku jaki został mi po robieniu dyniowego puree)
1 puszka (400 ml) mleka kokosowego (niesłodzonego)
łodyżki kolendry z 1 pęczka
1 1/2 łyżki sosu rybnego
1 listek limonki kafir
kolorowy pieprz
listki z 1 pęczka kolendry do dekoracji
posiekana dymka do dekoracji

Przygotowanie: W garnku podsmażyłam posiekane z grubsza szalotki, aż zmiękły. Dodałam dynię i wywar. Gotowałam pod przykryciem do czasu aż dynia nie była całkowicie miękka ( u mnie trwało to chwilę, gdyż dałam przygotowane wcześniej puree z pieczonej dyni). Dodałam posiekane łodyżki kolendry, mleko kokosowe, listek limonki kafir i gotowałam ok. 10 minut na malutkim ogniu (bez przykrycia) tak, żeby nie doprowadzić do zagotowania mleka kokosowego. Na koniec wszystko zmiksowałam, doprawiłam sosem rybnym, pieprzem. Podałam posypane dymką i listkami kolendry w towarzystwie francuskiego wiejskiego chleba.

Ważne: oczywiście aby zupa była zupełnie tajska obowiązkowo powinno się dodać chilli. My jednak ze względu na wymogi naszych brzuszków rzadko pozwalamy sobie na mocno ostre dania. Dlatego też i w tej zupce pominęłam ten dodatek. Do wszystkich więc fanów ostrych dań – dodajcie chilli … ile wlezie ;-D


Uniwersalne puree z dyni

Składniki:
Dynia
Oliwa
Dobrze naostrzony nóż, najlepiej szefa kuchni, dla bardzo wprawnych tasak :)
Mały nożyk
Sitko
Miska

Przygotowanie: Dynię myjemy, osuszamy i bardzo ostrym nożem kroimy na mniej więcej pół. Wyjmujemy włóknisty miąższ i pestki (można je oczyścić, wysuszyć i np. uprażyć). Następnie połówki dyni kroimy na mniejsze części, układamy na blasze wyłożonej pergaminem do pieczenia, cieniutko smarujemy oliwą i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni Celsjusza do czasu aż zmiękną. Powinno to zająć ok. 20 minut, ale zależy od rodzaju dyni i piekarnika. Wyjmujemy blachę z piekarnika (wkładamy kolejną :D) i albo od razu albo po lekkim przestudzeniu „odfiletowujemy” cząstki dyni od skórki. Robi się to podobnie jak odcinanie skóry z fileta ryby, tj. małym nożykiem przesuwamy jak najbliżej skórki, tak by oddzielić miąższ. Miąższ odsączamy na sitku przez kilka godzin (nie zapominamy przelać do miseczki również płynu jaki wypłynął z dyni w czasie pieczenia). Odsączony miąższ można zamrozić lub pasteryzować, a na płynie (będzie go sporo) ugotować bulion do dań z użyciem dyni.

Żeby uzyskać smakowe puree wystarczy upiec dynię z jakimiś przyprawami, ziołami czy dodatkami.

Francuski chleb wiejski

Składniki na zaczyn 270g:
30 g zakwasu (dałam żytni)
140 g maki pszennej (użyłam typ. 750)
10 g maki żytniej (użyłam typ. 720)
90 g wody

Składniki na ciasto chlebowe 1700g:
800 g mąki pszennej (ja użyłam mieszanki mąk o typach: 550 – ok. 150 g i 750 oraz pełnoziarnistej Lubelli mniej więcej pół na pół)
50 g maki żytniej (użyłam typ. 720)
450 g wody (moim zdaniem należy dać więcej, szczególnie przy użyciu pełnoziarnistej mąki)
1 łyżka soli
270 g zaczynu jw.

Z tej ilości składników wychodzi ogromny, wiejski bochen. Aby otrzymać mniejszy można składniki podzielić na pół, pamiętając jednak, że do zakwaszenia zaczynu potrzebne jest zawsze nie mniej niż 2 łyżki zakwasu (20-25g).

Przygotowanie: Składniki zaczynu wymieszałam, przykryłam folią i odstawiłam na 12-14 godzin w temperaturze pokojowej. Następnego dnia wymieszałam mąki z wodą, aż do połączenia składników, przykryłam folią i odstawiłam na ok. 1 godzinę (autoliza). Potem dodałam sól, krótko zagniotłam i połączyłam z zaczynem. Na tym etapie należy skorygować ilość mąki i wody – ciasto powinno byś średni ścisłe. Wyrobione ciasto włożyłam do miski, przykryłam folią i odstawiłam na 2 – 2 1/2 godziny (co ok. 45-60 minut składałam je). Po tym czasie odgazowałam, uformowałam dwa podłużne bochenki, włożyłam je do koszyków i wstawiłam do lodówki. Jeden już po kilku godzinach wyjęłam i gdy podrósł w cieple (podwoił swoją objętość) upiekłam. Drugi upiekłam po 18 godzinach w lodówce (6 stopni Celsjusza). Przed pieczeniem posmarowałam glazurą i nacięłam. Piekłam z parą w piekarniku nagrzanym do 240 stopni Celsjusza przez ok. 35-45 minut. Studziłam na kratce.

Bochenki mogą też wyrastać od razu w temperaturze pokojowej. Zajmie im to pewnie ok. 2 – 2 1/2 godziny lub ok. 8 godzin w 10 stopniach Celsjusza.

Źródło: Blog Atinki

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia