Tak było, gdy zaczęłam piec chleby. Pierwsze wprawki kończyły się bardzo często porażką, a ja nie miałam pojęcia dlaczego. Nie zrażałam się tym jednak. Zawsze, gdy upadam, podnoszę się i idę naprzód. Tak było i z pieczywem i tak jest z nim wciąż. Więc kiedy kilka tygodni temu Tatter zaproponowała niesamowicie smaczne wypieki w rocznicowym wydaniu Weekendowej Piekarni wiedziałam, że muszę je wszystkie wypróbować. I pomimo dwóch nieudanych prób upieczenia bajgli, które tak nęciły moje zmysły z Waszych wirtualnych kuchni, nie zrażałam się ani do tego ani do innych przepisów.
Dzięki temu w moim domu na stałe zagościł jeden z najsmaczniejszych chlebów, jaki jadłam w życiu. Borodinsky, ciemny, wyrazisty chleb, o dosyć regularnych dziurkach, miąższu wilgotnym, lekko słodkawym, a przede wszystkim niezwykle aromatycznym od uprażonej i zmielonej kolendry. Pierwszy bochenek zniknął jeszcze tego samego dnia wieczorem i wiedziałam, że muszę upiec go znów, by w nowe miejsce w jakie się wybieraliśmy, zawieźć ze sobą choć trochę tego niezwykłego pieczywa. W Chacie Magoda jedliśmy ten chleb na śniadania i wszyscy zgodnie uznaliśmy, że z każdym dniem zyskuje na smaku, tracąc słodycz, na rzecz wyrazistości kolendry.
Zaproponowane bagietki – jak można się domyślać – również wpisały się wielkimi literami na listę ulubionych wypieków. Puszyste, pełne niesamowitej palety smaków, były wyborne nie tylko jako kanapki czy odrywane pajdki dodane do aromatycznego gulaszu. Były również doskonałe jako prezent dla przemiłej, energicznej Rudej, jak to się określiła Peggy Kombinera, gdy w dniu urodzin Kubusia Puchatka znajomość wirtualną przemieniłyśmy w realną.
A było to w dniu, gdy Bajeczna Fabryka otworzyła swoje podwoje. W iście bajecznych nastrojach spotkałyśmy się w knajpce Lente, która choć na ul. Wareckiej swoje miejsce ma, to podwoje swoje otwiera nie od innej, a właśnie od ul. Kubusia Puchatka. Czekając na osóbkę, której twarzy jeszcze nie znałam* popijałam przyjemną, choć daleką od doskonałości latte, za to ślicznie ozdobioną we wzorek pajęczyny. Na stoliku pilnował mnie hefalump Lumpek (kto zna bajkę Disney’a o Kubusiu Puchatku i Hefalumpach ten wie), a wszystko dlatego byśmy mogły się poznać.
Potem już były rozmowy przy kieliszku wina i nawet się nie obejrzałyśmy, gdy późna pora nastała, a my rozstać się nie mogłyśmy. Cóż nam więc pozostało. W autko wraz z moim Ukochanym wsiadłyśmy i Karolcię do domu odwieźliśmy, by jeszcze trochę czas miły przedłużyć, na następne spotkania się umawiać, różne niespodzianki i plany obmyślać. Za to na drugi dzień w pełni słońca mogłam swoje piękne prezenty obejrzeć. Śliczna serwetka w pasące się krówki i uroczy błękitny talerzyk wciąż mi teraz Karolcię przypominają. Dziękuję Kochana :***
Na drugi dzień jeszcze jedno „wspólnie”, choć daleko od siebie robiłyśmy. Bagietki pokrojone na kromeczki stały się podstawą wspaniałego śniadania. Gdybym tylko wiedziała jak wybornie smakowały te serowe bułki z konfiturą z karmelizowanej cebuli, również i słoiczek tego cuda sprezentowałabym wraz z ciepłym jeszcze wypiekiem. Kromeczki podgrzane lekko pod grillem, posmarowane konfiturą, której anyżkowy posmak i aromat przyjemnie pieścił zmysły sprawiły, że bez względu na czas posiłek zyskał na odświętności.
Muszę się jednak do czegoś przyznać. Nic, ani ten ani żaden inny chutney czy konfitura, nie podbiły mojego serca, podniebienia i zmysłów tak jak chutney śliwkowy Bei … nie to nie jest po prostu chutney, to jest BOSKI chutney. Niezwykle zrównoważone smaki słodyczy i kwaskowatości, wyraziste śliwki uzupełnione nutą korzenną, wszystko to podkreśla jego nieziemskość. Zdążyłam go zrobić dwa razy w sezonie, gdy śliwki jeszcze pięknie się prezentowały na straganach. Za każdym razem z podwójnej ilości i za każdym razem było go nam mało. Ostatni słoiczek oszczędzamy, by przedłużyć możliwie najbardziej rozkosz jaką nam daje.
Teraz siedzę, jem na kolację kanapkę z domowego chleba posmarowaną cienką warstwą chutney’u i zaglądam do Waszych wirtualnych kuchni, czytam Wasze smaczne blogi – Największą Książkę Kucharską i czuję, że szczęście jest wokół mnie. W ten może i dziwny i pokrętny sposób dziękuję Wam za odwiedziny, za przemiłe komentarze, miłe słowa czy dociekliwe pytania, za wyróżnienia i nagrody jakie mi przyznajecie, za możliwość poznania Was nie tylko w wirtualnej, ale i realnej przestrzeni. To właśnie Wasza obecność u mnie, jak i moje inspiracje Waszymi smakowitymi pomysłami, niejednokrotnie już dla mnie przemienionymi w realne gotowania czy spotkania są dla mnie najwspanialszą nagrodą i darem. Wybaczcie, że w odpowiedzi na wyróżnienia nie typuję 6, 8 czy 10 blogów do wciąż pojawiających się zabaw. Doceniam je i cieszą mnie, ale nie umiem wybrać tylko kilkorga z Was. Podzielę się za to z każdym z Was moją kromeczką z boskim chutney’em, moją pasją i entuzjazmem. Częstujcie się :-)
Dziękuję Wam za inspirację i miłe niespodzianki :-***
* zdjęcia w profilach są dla mnie tak nie wyraźne i nie adekwatne, że nawet nie przejmowałam się próbą zapamiętania zdjęcia z profilu Peggy. A poza tym motyw szpiegowski „jak się poznamy?” „będę miała kapelusz …, będę miała książkę/gazetę pod pachą …” bardzo mnie bawi.
Borodinsky
Składniki:
450 g zakwasu żytniego razowego 150% (ja dałam 100%)
380 g mąki żytniej jasnej
8 g soli morskiej
160 g letniej wody
35 g melasy
20 g słodu
7 g kolendry, uprażonej i utartej w moździerzu
5 g całych nasion kolendry
Przygotowanie: Wszystkie składniki dokładnie wymieszałam. Bardzo lepkie i dość rzadkie ciasto włożyłam do wysmarowanej olejem i posypanej całymi ziarnami kolendry foremki (duża keksówka) (ciasto wypełniało nieco ponad połowę foremki). Przykrywam naoliwiona folią spożywczą i zostawiłam do wyrośnięcia. Gdy ciasto wypełniło już prawie całą foremkę, rozgrzewałam piekarnik do 230 stopni. Wierzch chleba posmarowałam oliwą, wysypałam nasionami kolendry. Piekłam przez 15 minut, a następnie zmniejszyłam temperaturę do 200 stopni i piekłam jeszcze 40 minut. Ostudziłam na kratce.
Bagietki z kozim serem, czerwona cebulka i rozmarynem
Pate fermentee:
300 g pszennej mąki chlebowej
195 g wody
1 łyżeczka soli
nieco ponad 1/2 g drożdży świeżych lub 1/8 łyżeczki drożdży instant
Przygotowanie: Wlewam wodę do miski. Drożdże wsypuje do wody, mieszam i dodaję mąkę i sól. Gdy składniki się połączą, zakrywam miskę folią i zostawiam na 12-16 godzin w temperaturze pokojowej (ok. 21 stopni Celsjusza).
Ciasto właściwe:
550 g pszennej mąki chlebowej
150 g mąki pszennej razowej
415 g wody
18 g soli
15 g świeżych drożdży lub 1 1/2 łyżeczki drożdży instant
cale pate fermentee
150 g sera koziego twardego, pokrojonego w kostkę
90 g posiekanej czerwonej cebulki, podsmażonej na maśle, wystudzonej i odsączonej
10 g posiekanego z grubsza świeżego rozmarynu
Przygotowanie: W dużej misce mieszam wszystkie składniki z wyjątkiem zaczynu i soli. Potem wyjmuję ciasto i po trochu dodaję pete fermentee i sól, zagniatając ciasto, aż stanie się spójne i niezbyt luźne (ok. 10 minut). Na koniec dodaję cebulkę, rozmaryn i ser. Zagniatam, aż składniki równo rozłożą się w cieście. Odstawiam do naoliwionej miski i zostawiam do rośnięcia na 1 1/2 godziny, składam po 45 minutach. Następnie dzielę na 4 (lub 6) części, formuje lekkie kule, zakrywam i czekam 20 minut. Kształtuję bagietki i złączeniami w górę układam pomiędzy fałdami płótna. Zostawiam do wyrośnięcia szczelnie przykryte na 1 1/4 godziny. Piekłam (najlepiej na kamieniu) na rozgrzanej blasze w piekarniku rozgrzanym do 240 stopni Celsjusza przez 20 minut, potem obniżam temperaturę do 220 stopni Celsjusza i pieke kolejne 10 – 15 minut. Studzę na kratce.
Składniki:
15 g świeżych drożdży lub 1 1/2 łyżeczki instant
2 łyżeczki słodu diastatycznego w proszku
350 g letniej wody
600 g białej pszennej maki chlebowej
2 łyżeczki soli
4 łyżki oleju
2 łyżki syropu słodowego
1-2 białka roztrzepane z 1 łyżką zimnej wody
mak, sezam do posypania
Przygotowanie: Drożdże rozpuszczam w wodzie. W misce mieszam mąkę, słód i sól. Wlewam wodę z drożdżami, mieszam i dodaję olej. Po dokładnym połączeniu składników wyrabiam ciasto ok. 8 minut (gluten ma być mocno rozwinięty). Zostawiam ciasto na 1 godzinę. Następnie dzielę ciasto na 20 części (ok. 48 g każda) i z każdej formuję okrągłe bułeczki. Zostawiam je na 5-10 minut, po czym spłaszczam i w środku robię dziurkę. Na palcu/trzonku drewnianej łyżki kręcę delikatnie bułeczkami, by powiększyć dziurki (muszą być dość spore, gdyż zmniejszą się podczas wyrastania). Zostawiam do wyrastania na 10-15 minut. Rozgrzewam piekarnik do 220 stopni Celsjusza i na ogniu stawiam duży garnek z woda i dodatkiem ekstraktu słodowego. Gdy woda zawrze, zmniejszam ogień odrobinę i wkładam po kilka bułeczek. Gotuje 1 minutę i przekładam je na drugą stronę. Wyjmuje na czyste płótno po 30 sekundach. Gdy przestygną, układam je na naoliwionej blasze, smaruje białkiem, posypuję makiem/sezamem/przyprawami/solą lub zostawiam „golaski”. Piekę 30 minut. Studziłam na kratce.
** umieszczam tutaj przepis, gdyż jak napisałam powyżej piekłam bajgle dwa razy i za każdym razem wyszły z piekarnika nieudane, choć zjadliwe. Nie poddaję się jednak i pewnie niedługo znów się z nimi zmierzę :)
Źródło wszystkich trzech powyższych przepisów: Palce Lizać u Tatter
Boski chutney śliwkowy
Składniki:
800 g śliwek, wypestkowanych i pokrojonych na 8-10 części
200 g czerwonej cebuli, poszatkowanej
150 g rodzynek (dałam złote)
90-100 ml czerwonego wytrawnego wina
40 ml octu balsamicznego
100 g miodu
50 g cukru muscovado
1/2 – 3/4 łyżeczki imbiru w proszku (lub ok. 1/2 łyżki świeżego, startego)
1 łyżeczka kardamonu
1/8 łyżeczki zmielonych goździków
szczypta pieprzu kajeńskiego (pominęłam)
Przygotowanie: Wszystkie składniki umieściłam w rondlu i smażyłam na wolnym ogniu, aż masa dobrze zgęstniała. Regularnie mieszałam, by nic nie przywarło. Zajęło to ok. 1 godziny (również przy podwójnych porcjach). Przełożyłam do słoików i pasteryzowałam 15 minut.
Źródło: Kuchnia Bei
Anyżkowa konfitura z karmelizowanej czerwonej cebuli
Składniki:
6 łyżek oliwy
5 czerwonych cebul, obranych i drobno posiekanych
3 łyżki brązowego cukru
1 łyżeczka granulowanego czosnku (ja dałam 3 roztarte ząbki czosnku)
100 ml wina (czerwonego lub białego, dowolnie, ja dałam wermut)
200 ml wody
3 listki laurowe
2-3 gwiazdki anyżu
sok z 1/2 cytryny
4 łyżki octu balsamicznego (esencji balsamico)
sól i pieprz do smaku
Przygotowanie: Na rozgrzanej oliwie dusiłam cebulę ok. 15 minut, aż zmiękła. Potem dodałam brązowy cukier i karmelizowałam ją kilka minut. Dodałam czosnek., listki laurowe, gwiazdki anyżu, wermut i wodę. Dusiłam na malutkim ogniu, aż płyny odparowały (ponad godzinę). Doprawiłam sokiem z cytryny, esencją balsamico, solą i pieprzem. Dusiłam jeszcze kilka minut. Przełożyłam do słoiczków, a następnie pasteryzowałam je ok. 15 minut.
Źródło: White Plate Liski
Smacznego.
Tili, ja tez czesto rozczulam sie jakie to blogowanie jest fajne! Wy macie jeszcze fajniej, bo zyjecie na tej samej planecie i mozecie sie spotkac w realu, ja niestety na wyspie… ;-) w kazdym badz razie inspiracje sa nam w zyciu potrzebne i dzieki nim sie rozwijamy, no nie? pozdrawiam serdecznie. p.s. piekne wypieki. dzielna jestes! podziwiam :-)
Tili, jaki miły i pełen ciepła wpis. Cieszę się, że udało Ci się poznać "na żywca" kolejną blogowiczkę kulinarną – nie ma nic lepszego jak spotkać i pogadać z kimś o tej samej pasji:)
Wspominam nasze wiosenne spotkanie:)
Chatney od Bei też mnie bardzo intryguje. Z braku czasu nie przygotowałam go w sezonie śliwkowym, ale teraz odzyskałam równowagę "wolnoczasową", szalone tempo zostało okiełznane i chyba nie wytrzymam i zrobię ten chatney ze śliwek mrożonych:)
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Zaprawdę chutney śliwkowy jest bosssski! A do tego serek, mmmm. Oblizuję się na samo wspomnienie smaku :)
Ach! jaki ten świat bez blogowania był uboższy :)
Jako że uwielbiam anyż to bardzo kusi mnie ta konfitura cebulowa – mam tylko jedno pytanko: czy gwiazdki anyżu i resztę przypraw jakoś pokruszyć/zmiażdżyć? Czy w całości później wrzucić do słoików? A może można użyć nasion anyżu (tego zielonego) zamiast gwiazdek?
Baaardzo tu smakowicie :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Wspaniałe wypieki Tili !:) Lubię na nie patrzeć i lubię Cię czytać:)
Masz rację, świat blogów kulinarnych to swoista ksiażka kucharska, uwielbiam czytać tę księgę:)
Pozdrawiam ciepło:))
Wow, Tili, jak zwykle pokazujesz niesamowity pakiet cudów kulinarnych! A wiesz, że chciałam robić ten chutney? Ale nowa praca pokrzyżowała mi plany i musiałam wracać z zagłebia śliwkowego (tzn. mego domu) i ruszać na rozmowę kwalfikacyjną. W rezultacie praca jest, chutneya nie ma hihi.
Ale ładne te rzeczy dostałaś! A ja dostałam niedawno urodzinową kartkę! :)
Buziaki…
Tili,
mówiłam Ci już, że uwielbiam Twoje słowa? pełne ciepła. takie prawdziwe.
i zdjęcia Twoje.
ja po prostu lubię tu byc.
wiesz, że dla innych też jesteś inspiracją?
wierzę, że kiedyś i ja będę piekła tak piękne chleby jak Twoje. i że będę miała do nich tyle cierpliwości.
zazdroszczę Tobie i Peggy takiego cudnego spotkania. z Hefalumpem w dodatku.
ściskam mocno :-*
ale się napracowałaś
Tili, doszło do mnie do pewnego rozpasania przez Ciebie. Zawsze wertuję książki z przepisami na chleb, szukam przepisów i piekę, ale w piątki…Myk na Twoją stronę i już nie zastanawiam się jaki chleb upiekę. Jeszcze nigdy się nie zawiodłam.
Wianuszku, tak, takie spotkania i wspólne gotowanie to wspaniała inspiracja i zabawa :)
Kasiu, w takim razie koniecznie zrób ten chutney. Nie wiem jak wyjdzie z mrożonych śliwek i czy będą miały wystarczająco słodyczy (w razie czego dodaj więcej miodu, nie cukru), ale i tak wątpię byś miała się zawieść na tym przepisie :)
Oczko, hihihi oj tak, oj tak :)
Moniko, ja gwiazdki dodałam całe, a gdy nakładam konfiturę na kanapki czy wędliny/sery/pasztety po porostu zostawiam je w słoiczku. Można też wyjąć je po usmażeniu konfitury. Jeśli użyjesz nasion anyżu a nie anyżu gwiazkowatego to lepiej je rozetrzeć w moździerzu. Będzie to na pewno trochę inny smak,a le też dobry :)
Majanko, tak, smakowita i wciąż powiększająca się księga :)
Aniu, przepis na chutney nie ucieknie, wystarczy zapamiętać go na przyszły rok :) A co do kartki, to cieszę się bardzo, choć to przede wszystkim zasługa naszej Karolci :)))
Asiejko, a ja lubię, gdy wpadasz do mnie :) Poczęstować Cię czymś konkretnym, czy tylko przy herbatce posiedzimy :) A co do chlebka, to już widziałam ten u Ciebie – cudowny! Gratuluję :)
Margot, ale to sama przyjemność taka praca :)
Lo, cieszę się ogromnie, naprawdę, bo wypiek pieczywa to wspaniała rzecz :)
Tili, ależ cudnie u Ciebie.
Przepraszam. Ostatnio nie mam czasu na zaglądanie na blogi. Swój zaniedbałam. Jedynie Fabryką zajmuję się w każdej wolniejszej chwili.
Tili, mam nadzieję, że krówki mają się dobrze u Ciebie :)
cieszę się, ze udało nam się w tamten magiczny dzień spotkać :)
ostatnio dumam nad istotą blogowania. tylu wspaniałych rzeczy się nauczyłam od kobiet z blogowego świata. Ostatnio dosłownie każdego dnia otrzymuję ręcznie robione cuda od blogerek. Taki kawałek serca w skrzynce na listy. Symbol pamięci o mnie, zaś dla mnie to symbol pamięci o ofiarodawcy. Taka bezinteresowność. Fajna sprawa.
Tymczasem dziękuję Ci za notkę. Życzę nam większej ilości spotkań, Kochana.
Zaglądaj do skrzynki. Tarchomiński Mikołaj pamiętał o Tobie, Kochana :)
Och Tili, Twa dewiza o nie poddawaniu sie, o kolejnym bajgli pieczeniu – naprawde jestes wielka! Jak mi cos nie wyjdzie to strasznie opadaja mi rece i powtarzam, ale zupelnie innego powodu – uporu :D
Tili, powiedz Ty mi gdzie zdobyc sliwki na ten boski chutney> Korcil mnie on, niestety chyba gdzies wtedy jechalam, no to teraz oblizuje sie tylko :-)
Buzi :*
I jeszcze chcialam za Kasia dodac: tak ten wpis jest cieply, pozytywny i usmiech sie pojawia :-)
Til,
cudowny wpis, urocze spotkanko, śliczne prezenty, wspaniałe wypieki i BOSKI chutney! Pewnie i tak o czymś zapomniałam, jesteś niesamowita!
Ale wiesz, gazeta pod pachą mi do Was nie pasuje, wyobrażam sobie Ciebie z ogromnym czerwonym kwiatem przy kołnierzu czarnego płaszcza a Peggy w fioletowym kapeluszu z szerokim rondem i długim spływającym piórem :)
Pozdrowionka :*
Peggy, krówki pasą się w najlepsze i czekają aż wpadniesz je odwiedzić :) Zaraz poślę @ :)))
Basieńko, ja też jestem uparta – byczek jestem przecież :))) Ale w kuchni przede wszystkim gna mnie chęć spróbowania tych smakowitości jakie zapowiadają przepisy :))) Łasuch też jestem :DDD A śliwki, można wziąć mrożone, albo przepis zapisać na za rok :) Dziękuję :***
Felluniu, a wiesz, te skojarzenia mi też się podobają :) Za to z inną blogową koleżanką uzgodniłyśmy bardzo kulinarny znak – słoiczek z przetworami :))) No zabawie było jak stałam ze słoiczkiem w metrze, a ludzie patrzyli się na mnie ciekawie :DDD
Aga, borodinskiego piecz koniecznie, najlepiej na święta, bo on taki odświętny właśnie :)
Dziewczyny, za wszystkie miłe słowa ogromnie Wam dziękuję :***
Mrozone mowisz? Trzeba zbadac sprawe :-)
Ale powaznie, to teraz mnie wzielo na makaroniki, nie chce puscic…
Tili bede piekla borodinskiego powiedz tylko ile czasu on tak wyrasta (w przyblizeniu :-) )?
bede bardzo wdzieczna jezeli mi odpowiesz :)
:**
Jezuu ze ja tak ze wszystkim na ostatnia chwile ehh :)
Zapomnialam zaznaczyc powiadamianie :)
:*
Basiu, dobrze, w takim razie zapamiętam o makaronikach i już niedługo, niedługo :)))
Aga z Zapiecka, przykro mi ogromnie, że nie odpisałam, ale ja dopiero powoli wracam do bloga, a przed samymi świętami nawet chwilki na niego nie miałam :( Mam nadzieję, że sobie poradziłaś :) Wiesz u mnie borodinsky za każdym razem rósł różnie, ale nie bardzo długo – tak średnio to ok. 2-3 godzin, chyba, choć przyznam że nigdy na zegarek nie patrzyłam :(
Tili, nic sie nie martw, przeczytalam u Ali ze rosnie 4h ale u mnie rosl tak jak u Ciebie, co oczywiscie bylo bardzo pocieszajace, bo w Wigilie byl taaaaaki sajgon :D
Buziak! :D
PS Dobrze, ze juz jestes!