Minęły dwa dni … a tamtego dnia był spacer … były zakupy … biała czekolada i sok jabłkowy na ciasto, które już wkrótce i w tym wirtualnym kątku zagości …
Były też odwiedziny w pobliskim sklepiku warzywnym. Jakoś sił i chęci nie starczyło, by pojechać na bazar, czy nawet wybrać się na pobliski bazarek. Zamiast tego chodziłam z głową w chmurach, chwytając czerniejące złoto i czerwień jesieni. Liście zgrabywane przez dozorczynię, mokre od szarych łez nieba smutno wpadały do wielkiego plastikowego kosza, znikające owoce jarzębiny godziły się ze zmiennością czasu i pór roku. Tylko przydrożny kamień, niewzruszony, nieznany, popękany przez dawno minione deszcze i wiatry, leżał na trawniku. Tylko on niezmienny, trwa tak i trwać będzie … A może nie tylko? Może i w zmienności też odnajdziemy constans …
„(…) Zmienność jesieni, lat, wiosen i zim,
Niezmienna jest na świecie tym.
Anioł odfruwa i motyl, i ptak,
I człowiek też. Bardzo nam brak.
(…)
Słodycz umie docenić, kto boleść zna.
Ten sam dzwon i wesele, i żałość gra.
Musisz przejść próbę prostych i krętych dróg.
Żeby szczęście w nieszczęściu rozpoznać mógł. (…)”*
Nie lubię tego czasu. Nic na to nie potrafię poradzić. Rok w rok, wraz ze zbliżającym się 1 listopada nie potrafię radośnie patrzeć na świat. Zmienność w niezmienności, niezmienność w zmienności … w tych kilka dni to tylko frazesy, nawet jeśli przez cały rok myślę inaczej, nawet jeśli przez okrągły rok jestem chodzącym przykładem optymizmu i niegasnących nadziei …
Walczę jednak o każdy uśmiech, każdy ciepły przejaw nastroju, każdą radośniejszą nutkę w mojej duszy …
… i maluję, znów maluję. Miały być jesienne warzywa upstrzone tymiankowo-rozmarynowym pesto. Miały być, ale na dalekie zakupy nie było sił ani chęci, a w pobliskim sklepiku batat wyglądał jak marchewka, seler mógłby konkurować z piłeczką ping-pongową, kalafior i marchewka też nie prezentowały się zbyt dorodnie. Wystarczyło się jednak rozejrzeć i w skrzynkach dostrzec pięknie wyglądające, choć ich sezon już przemija, bakłażany i cukinie. Jeszcze papryki, czerwona cebulka dla koloru i słodyczy oraz ogromny jak pięść wielkoluda malinowy pomidor, a już szkic obiadu zaczął powstawać w mojej głowie.
Piękne żywe kolory, stają się przygaszone pod wpływem ciepła piekarnika, za to zyskują niezwykły smak zarówno dzięki wspólnemu pieczeniu jak i marynacie z ziół – choć u mnie była to tylko bazylia. Przykryte serkiem, stopionym pod wpływem żaru, na koniec okraszone obowiązkowo sosem balsamicznym, fleur de sel i cytrynowym pieprzem, dopełnione ziemistością chrupkiej sałaty … wytrawnie choć z nutą słodyczy, jesiennie kolorowo z czernią sosu … zupełnie jak te liście i jarzębina … zmienna receptura na niezmiennie dobry obiad.
Zapiekane warzywa z ziołowym pesto
Składniki:
pesto z dowolnych ziół (przepis tutaj)
warzywa sezonowe (lub te które akurat były ładne do kupienia):
dynia (ok. 1/2 małej hokkaido, ok. 500 g)
1 bakłażan
1 cukinia
1 papryka czerwona
1 papryka zielona
1 duży pomidor malinowy (lub inny o twardej skórce, nadający się do pieczenia)
1-2 cebule, u mnie 1 duża czerwona
2 duże garście pestek dyni
paski sera, tyle aby przykryć foremkę (u mnie to ok. 200 g sera koziego twardego)
opcjonalnie: tofu marynowane w pesto
sól i pieprz
oliwa
sos balsamico
Przygotowanie: Dynię i warzywa wymagające podpieczenia kroję w kostkę (taką na jeden duży kęs) i podpiekam przez kilka minut w piekarniku. Bardziej miękkie i szybciej piekące się warzywa marynuję w pesto (też pokrojone na kawałki wielkości dużego kęsa). Przed pieczeniem mieszam wszystkie warzywa. Foremkę (u mnie 30cmx25cm) posmarowałam cienko oliwą, wyłożyłam część warzyw, potem pokrojone pomidory, a na to kolejne warzywa. Przykryłam plasterkami sera pokrojonymi w paseczki. Piekłam ok. 15-20 minut, aż ser się rozpuścił, a warzywa upiekły do miękkości, puszczając sok. W zależności od rodzaju warzyw może okazać się konieczne dodanie jakiegoś płynu lub większej ilości pomidorów, by wytworzył się sos.
Podałam z sałatą, wszystko skropiłam oliwą i koniecznie (!) sosem balsamicznym (można go uzyskać przez ok. 30 minutową redukcję octu balsamicznego).
Planowane składniki:
dynia (j/w)
batat (1-2 szt.)
seler (1/2 średniej główki)
papryki (j/w)
kalafior (kawałek) lub mała rzepa
marchewka (2-3 szt.)
cebule
ser
pestki dyni
sól, pieprz
oliwa i balsamico
pesto miało powstać z tymianku i rozmarynu, z dodatkiem orzechów włoskich, a było tradycyjne, bazyliowe z piniolami
Smacznego.
* kawałek tekstu piosenki „Niezmienność” P. Rubika (album „Habitat”)
Oj jesiennie u Ciebie…u mnie zresztą tez, ale ja lubię jesień z jej kaprysami i szarzyzną dnia…a 1 listopada…też lubię, chyba ze mną coś nie tak :) ale to czas przemyśleń i czasu dla tych co pozostali na stałe w mojej pamięci, bez których trudno jest ży ale się da, musi się dac!
Pozdrawiam, acha podobną zapiekankę robiłam dwa dni temu…pycha!
Wspaniałe kolory, pięknie jesienne.
Ja nie przepadam za jesienią- taką zimną , wietrzną i deszczową. Wolę ciepłą, złotą, słoneczną, z kolorowymi liśćmi szurającymi pod stopami.
Slicznie u Ciebie jesiennie kolorowo, choć melancholijnie,ale jakże smacznie .
Pozdrawiam Cię cieplutko na dobry dzien :***
Oj, nastrojowo się zrobiło, mimo wszystko trzymaj się, może niedługo wyjdzie słońce. W każdym razie wspaniała zapiekanka na taką pogodę, chyba nawet ta, którą zrobiłaś bardziej mi podchodzi, niż ta, która była w planach :) Mam nadzieję, że poprawił Ci się jednak humor. Akurat dla mnie jesień to oznaka że nadchodzi ZIMA, a tę bardzo lubię, choć niekoniecznie w Warszawie :)
A w ogóle, to jeszcze raz dzięki, za rekomendację tego sklepiku Folky na Długiej, pisałaś o nim we wrześniu. Pojechałam tam w końcu, fantastyczne miejsce, kupiłam dwa "jabole" i dzisiaj będziemy degustować, zapowiadają się bosko :)
Trzymaj się ciepło, pozdrawiam!
Bardzo nastrojowo i melanchilijnie tu dzis u Ciebie Tili… Ja raczej lubie 1 listopada. Te wszystkie znicze palace sie na grobach tworza, szczegolnie wieczorem, niesamowita atmosfere. I tylko czasami westchnie mi sie troszke kiedy pomysle o koniecznosci przemijania…
Jedzonko bardzo apetyczne. Bardzo lubie takie zapiekane warzywa, milosniczka pesto tez jestem wielka wiec takie danko to cos w sam raz dla mnie :)
P.S. Pozazdroscilam Ci dyniowych placuszkow i u mnie tez dzis zagoscily na blogu :)
och , a zostało jeszcze , bo chętnie wpadnę na taki obiad
"Może i w zmienności też odnajdziemy constans …"
O! I w to zaczynam wierzyć! Serio :)
Pysznie Ci z piekła wyszła dobroć :)))
A kiedy tamta lasagne? ;)
Tili jak pięknie i kolorowo w miseczkach, mimo, że niebo szare i wypłowiałe…
Wiesz, myślę, że gdy listopad się zbliża, to wielu ludziom udziela się taki smutny, refleksyjny okres… Ale potem to minie, minie 1 listopada, minie i ostatni i zacznie się bardziej radośnie robić, bo w końcu do świąt będzie coraz bliżej. :)
A ja wiem, a ja wiem, co to za ciasto! Ale fajnie :D
Tili, lubię Cię czytać, bo piszesz bardzo ciepło i jakoś tak blisko memu sercu.
Całusy.
Widze, ze rekompensujesz na talerzu brak kolorow tej deszczowej aury :)
Smaki jak najbardziej moje, wiec jestem pewna, ze bylo pysznie :)
Dziekuje Ci za udzial w Festiwalu Tili!
Dziękuję Dziewczynki za wszystkie miłe słowa :) Wybaczcie mi chwilę melancholii, już zaraz wróci mój niemalże niegasnący optymizm :)
Miłego weekendu wszystkim życzę :*
Kurcze Tili, doczytuje zalegle wpisy (przez ta cholerna jesien, to "ciemo" jak to juz zaczelam mowic) i widze, ze razem mozemy krzyczec: nie lubimy jesieni, tej deszczoewj, pochmurnej, i iwdze ze obie cos wtedy spiewamy…
:*
PS. W Czechach zaduszki nazywaja sie "dušički" i nawet mowi sie ?dušičkové počasí? czyli ?pogoda zaduszkowa?, taka wlanie jedna wielka mgla…
Basiu, ja już nie od dziś wiem, że my jak siostry jesteśmy, syjamskie – to samo się nam podoba, to samo nie podoba, oj będzie się działo :D
Buziak cieplutki przesyłam :* u mnie wiatr hula i zimno, ale jest słońce :) Po pełni zawsze jest lepiej :)