Wspomnienie greckiej podróży.


Koniec lata czuć w mroźnych powiewach ranka, gdy chowam nos w kołnierzu bluzki wychodząc do pracy. Pierwsze kroki jesieni czuję, gdy po plechach przeleci mi wieczorny wiatr, a do kuchni coraz częściej gna mnie po kubek ciepłej herbaty zamiast lodowatej lemoniady.


A jeszcze niedawno w upalne dni rozkoszowałam się wyśmienitym na letnie dni obiadem. Feta, mięta, cytryna i … wspomnienia z Grecji. Bo choć przepis na ten makaron znalazłam nie gdzie indziej jak u mojego ulubionego Kulinarnego Arcydiabła, to smak na języku od razu na kamieniste plaże Chalkidiki mnie przeniósł.



Właśnie tam, gdzie wygrzewałam się w słońcu w czasie podróży poślubnej, właśnie tam gdzie oglądałam pasterza, jak kozy pędził przed sobą, a sam rozmawiał przez komórkę, właśnie tam, gdzie na Górze Atos czas zatrzymał się w miejscu, a kobieta ma wstęp wzbroniony, właśnie tam, gdzie na wykopaliskach widziałam piękne freski i odpoczywałam w cieniu oliwnego drzewa z głową na ramieniu Męża, właśnie tam, gdzie …


… gdzie teraz mnie nie ma … ciałem, ale duszą i pamięcią jestem właśnie tam, cztery lata temu wraz z moim Towarzyszem Życia. Zadziwiające i piękne są wędrówki wspomnień, jakie odkrywamy przy okazji smaków. I nawet w czasie, gdy nowa praca nie pozwala udać się na urlop, można poczuć ta morską bryzę, ten żar lejący się z nieba, zobaczyć te koty, usłyszeć granie cykad.


Makaron z cytryną, fetą i miętą

Składniki:
Makaronu spaghetti lub linguine na 2 osoby
2 łyżki oliwy z oliwek
sok i skórka z 1/2 cytryny
2-3 łyżki startego parmezanu
listki z 1/2 pęczka bazylii (ja dałam mięty)
100 g sera feta, pokruszonego
1 łyżka uprażonych orzeszków pinii

Przygotowanie: Ugotować makaron zgodnie z przepisem. Odcedzić, zostawiając ok. 1 łyżkę wody z gotowania w garnku. Dodać do niej makaron, oliwę, parmezan, sok i skórkę z cytryny, miętę i większość fety. Spróbować i ew. doprawić pieprzem. Na talerzu posypać orzeszkami pinii i ozdobić listkami mięty.

(przepis jest na 4 osoby, ja podałam już na 2 porcje, tak jak robiłam)

Źródło: Gordon Ramsay „Szef kuchni po godzinach”

Smacznego.

Drabiny w kuchni …

… to nie koniecznie oznacza remont, szczególnie gdy połączy się …


… książkę, kawę i kota … dwie koleżanki … aż powstanie drabina … nie jedna, a wiele. Oj wyszło ich dużo, ale najpierw była filiżanka kawki z "Ivonki" wypita siedząc na dębowym blacie, potem marudne ciasto i ciągłe wodą go chlapanie, aż na koniec …

Ale, ale … po kolei.

Wiecie już, że obok pieczenia, gotowania i wszelkich dań czynienia moim hobby jest …


… fotografowanie fotografujących. Hihihi, Oczko wraz ze swym szklanym oczkiem może już sobie niezły albumik poczynić ze zdjęć, jakie zebrałam i kto wie, czy w końcu go nie stworzy. Ale tymczasem ja cykam fotki by uchwycić drugie spojrzenie. Bo czy nie ważne by pamiętać, że choć mamy różne spojrzenia, na to samo patrzymy?


No, ale bez filozoficznych wstawek. Miało być o drabinach, a więc prosto i nieskomplikowanie. Będzie więc ciasto i nadzienie i degustacja przyjemna wśród plotek i ploteczek, pośród śmiechów, ale i chwil zadumy. Ciało ciasta oporne było, a nasze dłonie wraz z miarką pełną wody gwałt mu zadawało. Czy to wina różnicy między francuskimi a polskimi mąkami czy może wina tłumacza – sama nie wiem. Dość powiedzieć, ze ciasto było okrutnie niechętne wszelkiej kooperacji. Suche jak wiór, rwało się i łamało, głuche na nasze starania*.


Nie ma jednak mocnych na dwie zdeterminowane Babeczki. Ma być drabina, więc będzie. Woda dolewana, ręce męczone, a ciasto w końcu coraz bardziej chętne do współpracy się stawało, aż smakowite fougasse powstały, wypełnione wytrawnie tapenadą albo i caponatą czy na słodko morelami, śliwkami i zajadane z moim dżemikiem rabarbarowo-truskawkowym z imbirowym pazurem.

I tylko kicia patrzyła się na nas z niezmiennym spokojem, gdy nad białym blatem pochylałyśmy się fotografując coraz to nowe dzieła.

Dzięki Mała za wspaniałą zabawę :*
 

Chlebek-drabina vel Fougasse
(2 bochenki)

Składniki:
1 3/4 szklanki mąki uniwersalnej
1 3/4 szklanki mąki chlebowej
1 1/2 łyżeczki soli
4 1/2 łyżeczki drożdży instant*
1 łyżka miękkiego masła
3 łyżki mleka w proszku**
4 1/2 łyżeczki cukru
1 szklanka wody (temperatura 32-38 stopni Celsjusza)

Nadzienie:
Tapenada
Gęsty sos pomidorowy z plasterkami chorizo lub innej ulubionej kiełbasy
Przecier z grzybów
Przecier z anchois
Siekany czosnek z pietruszką
Ser kozi
Roquefort z rozgniecionymi orzechami włoskimi

A ode mnie:
Pesto
Mozarella z cząstkami pomidorków koktajlowych
Feta z pieczoną papryką
Pasta z pieczonej papryki, suszonych pomidorów i chilli
Kawałki cukinii z koperkiem i piniolami
Caponata

lub na słodko z owocami czy gęstymi dżemami albo z samym cukrem, np. perłowym.

Do posmarowania (opcjonalnie):
1 jajko, rozmącone
sezam
cukier

Przygotowania: Przesiać mąkę z solą do misy miksera, dodać drożdże, a potem masło i wyrabiać na średnich lub niskich obrotach, stopniowo dodając mleko w proszku i cukier. Powoli wlewać wodę i wyrabiać ok. 5-10 minut, aż ciasto zacznie odchodzić od brzegów naczynia. Wyjąć ciasto, położyć na blacie i zostawić na 10 minut.
Przełożyć z powrotem do misy i wyrabiać na średnich obrotach przez ok. 15-20 minut, aż ciasto będzie miękkie i elastyczne (można zrobić tzw. próbę szyby – czyli rozciągnąć kawałek ciasta, aż utworzy cieniutką, na wpół przezroczystą membranę). Wyrobione ciasto uformować w kulę i włożyć do misy na ok. 45 minut do wyrastania***, aż podwoi swoją objętość.
Po tym czasie delikatnie wyjąć ciasto, podzielić je na dwie części (po ok. 1/2 kg) i uformować 2 gładkie kule. Przykryć wilgotną ściereczką i odstawić na blacie do podwojenia objętości, na ok. 20-25 minut. W tym czasie nagrzać piekarnik do 220 stopni Celsjusza (IMO z kamieniem, czyli na minimum godzinę wcześniej).
Gdy kule podwoją objętość, przebić je, uformować w kształt prostokąta o wymiarach ok. 10 cm x 25 cm. Na połowie ciasta, wzdłuż dłuższego boku rozsmarować wybrane nadzienie, zostawiając wolny brzeg ok. 1,5 cm. Drugą połówkę ciasta ponacinać ostrą żyletką (IMO nóż może się tutaj nie sprawdzić) na całej długości w 4-6 miejscach, dokonując ukośnych nacięć. Złożyć ciasto, by nacięcia były na górze, a brzegi docisnąć, by się dobrze zlepiły.
Posmarować jajkiem (ew. mlekiem, wodą z cukrem lub wodą z mąką), posypać sezamem lub cukrem (lub inną ulubioną posypką) i wstawić do pieca. Piec przez 20 minut z parą. Studzić na kratce.

* jeśli użyjemy drożdży świeżych lub suszonych, najpierw trzeba zrobić z nich rozczyn – wymieszać je z kilkoma łyżkami wody, częścią cukru i garścią mąki. Odłożyć na 15-20 minut do ruszenia.

** ja zwykle zamiast mleka w proszku i wody, daję mleko, a dosypuję podobną ilość mąki ile było w przepisie mleka w proszku – tutaj pewnie dosypię 2 czubate łyżki. 

*** należy uważać by ciasto w czasie wyrastania nie leżało w przeciągu ani w chłodnym miejscu.

Źródło: Peter Mayle i Gerard Auzet "Wyznania Francuskiego Piekarza"

Przepis na drabiny też tutaj i tutaj.

* moje uwagi o pieczeniu drabin tutaj.

Caponata
(Sycylijski gulasz z bakłażanów)

Składniki:
Oliwa
2 duże bakłażany, pokrojone na grube pół plasterki
2 średnie cebule, z grubsza posiekane
2 ząbki czosnku, drobno posiekane
1/2 szklanki czarnych oliwek bez pestek
duża garść świeżego tymianku i oregano, same listki
2 łyżki kaparów
1 puszka (450 g) pomidorów, krótko zmiksowanych
1 pęczek natki pietruszki, drobno posiekany
2-3 łyżki redukcji balsamico (lub innego octu ziołowego)
opcjonalnie: 2 łyżki migdałów, podprażonych (pominęłam)

Przygotowanie: Bakłażana doprawiłam solą i pieprzem i smażyłam 4-5 minut na średnim ogniu, aż zmiękł i trochę się przyrumienił*. Bakłażana zdjęłam, zeszkliłam cebulę, dodałam czosnek i po minucie dorzuciłam bakłażany. Wlałam pomidory, wrzuciłam listki tymianku i oregano, kapary i oliwki i dusiłam do miękkości ok. 15 minut. Potem doprawiłam do smaku solą i pieprzem i sporym chlustem redukcji balsamico. Doskonałe na ciepło i na zimno, z chlebem lub makaronem, jako dodatek do lasagne czy jako nadzienie do fougasse.

Źródło: Jamie Oliver "Włoska wyprawa Jamiego"

Tapenada

Składniki:
1 niewielki słoik czarnych oliwek (tak ok. 1 1/2 szklanki)
1-2 łyżki kaparów
fileciki anchois (do smaku – ja daję od 2 do 5, w zależności od ochoty)
2-3 łyżki świeżych liści tymianku
1 łyżka utartych w moździerzu ziół prowansalskich
1 ząbek czosnku, przetarty przez praskę
kilka kropel soku z cytryny
oliwa (aż do uzyskania gęstości pasty – ok. 1/4 szklanki)

Przygotowanie: Wszystkie składniki otrzeć w moździerzu lub zmiksować w blenderze, dolewając oliwę do pożądanej konsystencji. Doskonałe na kanapki czy grzanki, do nadziewania czy jako dip do warzyw. Wspaniałe też do zapiekania ryby.

* następnym razem podpiekę go w piekarniku w następujący sposób: plastry czy półplastry bakłażana najpierw ułożyć na durszlaku i posypać zmieloną gruboziarnistą solą. Przycisnąć czymś ciężkim i zostawić na 30 minut. Potem opłukać, osuszyć i ułoży na wysmarowanym oliwą pergaminie. Pędzelkiem posmarować oliwą kawałki bakłażana od góry. Włożyć pod silnie nagrzany grill w piekarniku i zapiekać aż zbrązowieją (kilka minut), potem przełożyć na drugą stronę i znów zapiekać aż zbrązowieją. Tak przygotowanego bakłażana można używać na pizzę, do gulaszy, sałatek czy wszelkich zapiekanek, a jeśli doprawimy np. papryką i podsuszymy go w piekarniku to jako chipsy.

Smacznego.

Eksperymentalnie wyszło gospodarnie.

 

Dziś za oknem aura zmienna i kapryśna, ale były i dni, gdy żar lał się z nieba, odbierając apetyt. Żeby jednak z sił nie opaść, a i coś ciekawego na talerzu zobaczyć, przeglądałam w głowie pomysły na sałatki. I wtedy przyszło olśnienie. A może tak połączyć dressing i z sałatką i makaronem?

 


Pomysłu nie szukałam długo. Dressingu cesarskiego, jaki proponuje w swoich "Jajkach" Roux, jest o wiele za dużo na dwie porcje sałatki, ale czemu reszty nie połączyć ze śmietanowym sosem, dodać kilka sardynek, długie nitki makaronu i kolacja gotowa. Tym sposobem jeden pomysł na lunchową sałatkę, przeobraził się w całodzienne smakowite menu.

I tak okazało się, że nie tylko smacznie i eksperymentalnie wyszło, ale i gospodarnie. Czego chcieć więcej?

Hmmmm … lepszej pogody za oknem :-)

Miłego weekendu Wam życzę i na targ biegnę, korzystając z chwilowego przejaśnienia.

Sałatka cesarska by Roux
(4 porcje)

Składniki:
12 filetów anchois (u mnie po sardynki)
2 oczyszczone sałaty rzymskie (u mnie 1, ale duża)
1/2 porcji dressingu cesarskiego (przepis poniżej)
2 kromki chleba (ja dałam 4)
60 g topionego masła lub oleju arachidowego (ja dałam oliwy, a ilość na oko :) )
100 g parmezanu (dałam mniej, mniej więcej 60 g – część starta na wiórki do grzanek, a część w cieniutkie płatki do sałatki)
4 jajka w koszulkach (u mnie 2)
2 łyżki posiekanej drobno natki (pominęłam)

Przygotowanie: Najpierw ugotowałam jajka w koszulkach, trochę stosując się do rad Roux trochę korzystając z własnych doświadczeń. Więc: w szerokim garnku zagotowałam wodę, tak by była na ok. 10 cm wysokości. Dodałam 1 łyżkę octu winnego. Każde jajko wbiłam do niewielkiej filiżanki, zamieszałam wodę i wlewałam jajko w utworzony wirek. Na raz nie gotuję zwykle więcej niż 3 jajka (Roux pisze o 4), ale to zależy pewnie od oka, wprawy i wielkości garnka :-). Po 1 1/2 do 2 minut wyjmuję jajka, wkładam je do zimnej wody i odstawiam do czasu aż będą mi potrzebne.
Grzanki szykuję w sposób najprostszy na świecie. Kroję chleb na grube kromki, a potem w kosteczkę, dodaję soli, parmezanu i na koniec oliwy (czasem dodaję też suszonych lub świeżych ziół). Wykładam na blachę wyłożoną pergaminem i piekę w nagrzanym do 200 stopni piekarniku przez kilka minut, tylko tyle by się zrumieniły (czasem wkładam je pod grill, ale wtedy muszę czatować przy piekarnikowym okienku, bo wystarczy chwila i się spalą :D).
Sałatę oddzielam na liście w dniu zakupu, myję, delikatnie podsuszam w suszarce i jeszcze trochę wilgotną zawijam w ręczniki papierowe, a następnie w folię aluminiową. Tak przygotowana sałata nie straci swej świeżości nawet do tygodnia (w przypadku rzymskiej, inne do 3-4 dni – tak samo przechowuję natkę i koperek, a szczypiorek bez ręcznika papierowego). Gdy potrzebuję sałaty, wyjmuję potrzebą ilość liści, dosuszam je, kroję lub rwę i mieszam z dressingiem tuż przed podaniem.
Tę sałatkę skomponowałam następująco: Wymieszaną z dressingiem sałatę ułożyłam na talerzach, posypałam hojnie grzankami, ułożyłam sardynki i posypałam wiórkami parmezanu. Jajka wyjęłam z wody, przycięłam ewentualne farfocle, włożyłam do wrzątku na 30 sekund, osuszyłam na czystym ręczniku i położyłam jako zwieńczenie sałatki. Roux polecał by jajko obtoczyć w posiekanej pietruszce, ja posypałam je tylko fleur de sel i pieprzem. Podałam od razu.

Dressing cesarski wg Roux

Składniki:
1 żółtko
1/8 łyżeczki musztardy dijonskiej
1 łyżka soku z cytryny
1/8 zmiażdżonego ząbka czosnku
1 łyżeczka sosu rybnego (z ekstraktem z anchois)
75 ml. oleju arachidowego
30 g startego parmezanu
świeżo zmielony pieprz

Przygotowanie: Do miseczki włożyłam żółtko, musztardę, czosnek, sok z cytryny i roztrzepałam do uzyskania gładkiej masy. Dodałam sos rybny i powoli dolewałam olej, aż całość się połączyła (technika podobna jak przy majonezie). Na koniec dodałam parmezan i 2 łyżki wody, żeby rozrzedzić sos. Doprawiłam pieprzem (ewentualnie solą, ale wg mnie nie było już potrzeby, gdyż i sos rybny i parmezan są słone).

Źródło: M. Roux "Jajka"

Makaron z sardynkami i dressingiem cesarskim

2 porcje makaronu spaghetti ugotowałam al dente, a w tym czasie zeszkliłam 2 drobno posiekane szalotki, dolałam do nich kieliszek wermutu i odparowałam do 1/3. Wlałam 1/2 kubeczka gęstej śmietany, zamieszałam, doprawiłam solą i pieprzem, pogotowałam ok. 2 minuty. Zgasiłam gaz, wlałam resztę dressingu cesarskiego cały czas mieszając trzepaczką, dodałam ugotowany makaron i rozłożyłam porcje na talerze. Dorzuciłam sardynek, płatków parmezanu, posiekanej pietruszki i voila.

Zdjęcia nie udało się już zrobić wieczorową porą, ale wierzcie mi, to była wspaniała kolacja.

Smacznego.

Nieśmiertelny deser lata.


Nieśmiertelny deser lata, bo na szybko, bo smacznie, bo zdrowo, bo pięknie … wymieniać można długo, jak i wersji jego można zrobić wiele, a latem nie trudno o różnorodność. Na straganach co weekend wynajduję najładniejsze owoce, chodzę z wiklinowym koszykiem w ręku, z mężem z torbą na kółeczkach za mną i wącham, oglądam, oceniam, aż w końcu wybieram.


Cotygodniowy spacer na bazarek to rytuał. Oczyszcza i uspakaja, pozwala ułożyć menu na najbliższy tydzień, by w ferworze nowości jakie w ostatnich tygodniach mnie spotkały nie zapomnieć o obiedzie … i deserze. A tego nowego jest trochę, choć zbiorczo dadzą się określić mianem „praca”. I tak nowe zadania przede mną i nowe osoby wokół mnie i nowe odczucia we mnie, co razem daje fascynującą mieszankę.


W czasie więc, gdy przyzwyczajam się do tych innowacji, powoli nadszedł czas by powrócić do stałych i pewnych kątów. Nie, nie do kuchni – jej nie opuściłam nawet na chwilkę. W końcu ciasteczko na dobry dzień w pracy musi być i „lunczyki” jakieś się pojawiały w postaci wytrawnych keksów, makaronów z włoskimi sosami czy indyjsko doprawionych sałatek ryżowych oraz obowiązkowo obiadki dla siebie i męża po pracy, ale przyznaję bez bicia – sił i zapału brakło mi by usiąść przed komputerem i spisać ten natłok wszystkiego, jaki się we mnie kotłował.

Teraz więc gdy uspokaja się czas wokół mnie, a magdalenki pojawiają się nie tylko, gdy poszukuję straconego czasu, dzielę się z Wami tym słodkim i prostym deserem, zapraszając do mojej Kuchni Szczęścia :-)

Deser jagodowo-owocowy
(4 porcje)

Składniki:
1 duży jogurt grecki/bałkański
miód do smaku (ja dałam 1 łyżkę miodu leśnego)
3 malutkie brzoskwinie ufo (ew. morelki)
30-40 dag borówek
duża szczypta kardamonu (ew. inne przyprawy)
opcjonalnie: mięta lub inne zioła

Przygotowanie: Jogurt dokładnie wymieszałam z miodem i kardamonem. Nad miseczką pokroiłam brzoskwinie, tak by nie stracić wypływającego z nich soku. Dorzuciłam większość borówek, zostawiając 4 duże garście do przybrania. Jogurt wymieszałam z owocami. Przełożyłam do szklanek i udekorowałam na wierzchu odłożonymi borówkami. Schłodziłam przez kilka godzin w lodówce.

Smacznego.

Poszukiwania straconego czasu.


Zniknęłam? Przepadłam? … Tylko wirtualnie. Czasem cieszę się życiem wokół mnie, czasem smucę, ale niezależnie od tego jakie uczucia i emocje we mnie się kłębią, nie podchodzę ostatnio zbyt blisko do komputera. Siedzę mało, albo prawie w ogóle – tym bardziej przed ekranem monitora, dużo chodzę, krzątam się czy spaceruję, a już zaraz mam nadzieję wyciągnę rower i znów będę szaleć na ścieżkach – tych leśnych i tych miejskich.


A tymczasem dziękuję Wam, którzy tu wchodzicie, zaglądacie i składacie życzenia. Urodziny już przeminęły, dziś moje imieniny, wiele wiosennych świąt w mojej rodzinie już przeszło, niezliczone smakołyki przy tej okazji konsumowaliśmy … ale nie te ciasteczka.


Magdalenki, moje imienne ciasteczka uwielbiam rozdawać w prezencie. Te podarowałam ponad pół roku temu nowej siostrze. Mięciutkie, z chrupkim orzeszkiem w środku, mocno waniliowe zapakowane w pudełko własnoręcznie zrobione przez mojego Ukochanego … prezent 100% hand made.

Czemu więc dopiero teraz o nich piszę. Cóż, bo znikam w poszukiwaniu mojego czasu, straconego czy też nie. Obiecuję, że wrócę … jeszcze nie wiem kiedy, ale wrócę, a póki co jeszcze raz dziękuję Wam za przemiłe komentarze :-)

Magdalenki

Składniki:
1 szklanka mąki tortowej
2 łyżki orzechów nerkowca, podprażonych
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
100 g masła + 2 łyżki
3 jajka o temperaturze pokojowej
2 żółtka o temperaturze pokojowej
2/3 szklanki cukru (dałam waniliowy)
1 łyżka ekstraktu waniliowego

do dekoracji: cukier puder lub stopiona czekolada

Przygotowanie: Stopiłam masło w rondelku i gotowałam przez 3-4 minut, aż stało się brązowe. Ostudziłam do temperatury pokojowej. Orzechy uprażyłam na patelni i gdy przestygły zmieliłam je, aż stały się miałkie. Przesiałam mąkę z proszkiem do pieczenia i delikatnie wymieszałam ze zmielonymi orzechami. Mikserem ubiłam żółtka i jajka, aż podwoiły swoją objętość. W czasie ubijania dodawałam stopniowo cukier, a gdy masa stała się gęsta i jasnożółta wlałam ekstrakt waniliowy. Powoli dosypałam mąkę i orzechy i delikatnie wymieszałam, do połączenia się składników. Łyżkę ciasta wymieszałam dokładnie z masłem i dodałam do pozostałego ciasta. Szybko wymieszałam składniki i włożyłam ciasto na 20 minut do lodówki. Foremkę do magdalenek natłuściłam i wysypałam mąką. Do każdego zagłębienia wkładałam po łyżce ciasta i piekłam w piekarniku nagrzanym do 175 stopni Celsiusa przez 12-15 minut, aż środki ciastek zrobiły się sprężyste.

Źródło: Anna Olson z Programu „Na słodko 2” na kuchnia.tv

Smacznego.