Na poprawę nastroju … tort marchewkowe pole :)

Ostatnio się leczę … i ja i psy chorujemy. Na szczęście w nieszczęściu mój Ukochany jest zdrowy i jakoś ogarnia nasze "chore" towarzystwo, a ja nadrabiam blogowe zaległości. W czasie różnych chorób łatwo o chwile smutku i doła – tym bardziej, gdy stykamy się z polską służbą zdrowia. Ale mam idealne na to remedium! …
 
… Stare zdjęcia z mojego bloga. Tak, tak, one są dla mnie remedium. Powodują śmiech, są przyczynkiem do myśli i planów co do tego co ugotować, jak zmienić danie, jak zmienić kompozycję na talerzu, jak ustawić sobie światło do zdjęcia. A gdy się myśli kreatywnie, smutno być nie może.
 
SONY DSC
 
Są jeszcze jedne rodzaje zdjęć, które powodują niezmiennie uśmiech na mojej twarzy. Te z różnymi moimi cukierniczymi dekoracjami. Nie jestem artystką – mam z pewnością duszę i serce artystki, gdyż uwielbiam próbować stworzyć coś pięknego, ale z całą pewnością moje ręce nie zgadzają się z głową, a połączenie między wyobraźnią w głowie a wykonaniem w palcach daleko odbiega od tego co sobie zaplanuję.
 
Cóż z tego, gdy na stół wjeżdża tort udekorowany dla moich bratanic i widzę ich uradowane miny. Cóż z tego, gdy ten tort jest pysznie marchewkowy, przełożony smakowitym kremem cytrynowym i kajmakowym. Cóż z tego, gdy dekoracje … marcepanowe … można szybko zjeść i śmiać się z nich … i wtedy i dziś. Ten tort upiekłam już kilka lat temu, ale nie udało się wtedy go opisać, ani opublikować. Nadrabiając więc zaległości, pozostając doskonale w sezonowym – marchewkowo-cytrusowym – trendzie zapraszam Was na dekadencki marchewkowy tort "marchewkowe pole" :D
 
 
Marchewkowe ciasto
 
Składniki:
340 g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżka suszonej skórki cytrynowej, zmielonej na proszek w młynku
 
100 g suszonych śliwek, bardzo drobno posiekanych
 
100 ml miodu (można dać mniej – ok. 75 ml, bo tort dzięki kajamkowi, lemon curd i marcepanowi i tak jest słodki)
40 dag marchewki, startej na drobnych oczkach
175 ml oliwy z oliwek (może być inny olej)
4 duże jaja lub 5 mniejszych
 
Przygotowanie: Piekarnik nagrzać do 170 stopni Celsjusza. Tortownicę o średnicy 24-26 cm wyłożyć na dnie pergaminem do pieczenia.
Wymieszać suche składniki. Dodać drobno posiekane śliwki i dokładnie obtoczyć ich kawałki w mące. Wymieszać mokre składniki. Do suchych dodać mokre składniki i dokładnie połączyć, ale nie mieszać za długo. Wlać do tortownicy. Piec ok 1 godziny do suchego patyczka. Przed pokrojeniem bardzo dokładnie ostudzić ciasto. Najlepiej upiec je dzień wcześniej by dało się równo pokroić na 3-4 blaty.
 
To ciasto marchewkowe powstało na bazie tego przepisu, ale jest w nim więcej mąki by dawało się lepiej przekroić. Generalnie ciasta marchewkowe/dyniowe mają podobne proporcje i w gruncie rzeczy dowolne nadaje się na taki tort. Ważne tylko by odczekać z przekrojeniem go na blaty, bo będzie się kruszyć. Marchewkę i dynię można stosować zamiennie. Inne podobne warzywa też. W tym cieście w połączeniu z kremami i marcepanem bardzo podobały mi się śliwki suszone. Dodały zupełnie nieoczekiwany smak, a to fajna niespodzianka w torcie :)
 
Lemon curd inaczej, czyli krem cytrynowy bez masła
 
Składniki:
sok wyciśnięty z 3 cytryn i skórka z nich otarta
2 żółtka
2 jajka
200 g cukru (ja dałam 150 g, myślę, że można dać jeszcze ciut mniej)
1 czubata łyżka mąki ziemniaczanej 
1 łyżeczka oliwy
 
Przygotowanie: Wszystkie składniki (oprócz oliwy) umieścić w garnuszku i zagotować, mieszając. Pogotować, mieszając, przez 2 minuty. Jeśli będą grudki przetrzeć przez sitko lub zmiksować blenderem. Dodać oliwę i znów pogotować przez 2 minuty.
Umieścić w słoiczku. Można przechowywać w lodówce do tygodnia czasu.
 
Moje uwagi: Właśnie się zorientowałam, że nie mam na blogu tradycyjnego lemon curd, który robiłam już milion razy. Jest taki prawie tradycyjny, ten który robiłam do makaroników – tutaj i który robiłam do tortu bezowego – tutaj. Trzeba więc nadrobić zaległość z mojego ulubionego przepisu od Roux … któregoś smakowitego dnia :)
 
Źródło: Moje wypieki
 
Dekoracje z marcepanu
 
Kupny, dobrej jakości marcepan można zabarwić naturalnymi barwnikami i ulepić z nich dowolne kształty.
Marchewki po ukształtowaniu wykończyłam wykałaczką, ale lepiej zrobić na nich "słoje" dzięki grubej nitce, np. takiej do związania kurczaka. Wszystkie drobne elementy "malowane" malowałam wykałaczką. Tort miał przedstawiać moje bratanice, Zosię i Hanię na marchewkowym polu. Dwie cytrynki też się tam przyplątały do koszyka, w którym zebrane są marchewki. Jest też marchewkowy płotek :D Wyzwaniem było postawienie "Zosi" by stała, ale w końcu "stanęła" dzięki wykałaczce.
 
Daleka jestem od stworzenia naprawdę pięknych tortów. Wszystko jedno czy dekorowane kremami (takie wolę w kontekście smaku) czy dekorowane masami (cukrową, marcepanową – które ładne, ale jednak za słodkie dla mnie), ale i tak uwielbiam piec torty dla innych. Sam proces to ogromna zabawa dla mnie, a w kuchni o radość i szczęście chodzi :D
 
Inne moje torty możecie podejrzeć tutaj.
Inne moje dekoracje cukiernicze możecie podejrzeć tutaj.
 
Smacznego i miłej zabawy :)
 
 
 

Korzennie … pierniczkowo … zabawnie … budowlanie …

… czyli pierniczkowe spotkanie z Moniką ze Stoliczku, nakryj się i z Oczko z Kotów kuchennych Oczka. W planach były pierniczkowe ozdoby choinkowe, pierniczki do jedzenia i w ogóle pierne tematy.
 
20141212_pierniczki001a
 
Ale po wstępnym, grzańcowym wieczorze stanęło na domku z piernika i pierniczkowych bombkach na choinkę :D
 
20141212_pierniczki002
 
Zacznijmy więc nasz fotospcer przez ostatnie 3 dni … było więc dużo wykrawania …
 
20141212_pierniczki003
 
… wykrawanie i landrynkowe szklenie ….
 
20141212_pierniczki004
 
… znów pełne skupienia wykrawanie i sypanie landrykowego szkła …
 
20141212_pierniczki005
 
… trochę prześmiewczo, trochę na poważnie, ale pierwsze próby wyszły bardzo smakowicie i satysfakcjonująco :D …
 
20141212_pierniczki006
 
… po udanych próbach powstały więc dwie długie ściany naszego przyszłego domku …
 
20141212_pierniczki007
 
… i dwie krótkie ściany też. Oczywiście z witrażykami, bo jakże to domek bez okien kolorowiastych ;) … i nie! to nie ma być sławojka :P …
 
20141212_pierniczki008
 
… nawet w dachu świetliki to absolutny "must have", więc i u nas w czterech kolorach się pojawiły, zostawiając miejsce na komin jedynie :) …
 
20141212_pierniczki009
 
… w przerwach poza lunchem z pietruszkowym pesto było duuuuuuzo miziania psich brzuszków, psie spacery i treningi, ale o tym to więcej na mojej Demonicznej Sforze możecie się dowiedzieć …
 
20141212_pierniczki010
 
… w między czasie wykrawania i wałkowania były też prace planistyczno-architektoniczne … jak widać wielce jesteśmy w tym utalentowane … i kto by pomyślał, że wzór na wysokość trójkąta równobocznego to może być taka ważna rzecz przed świętami ;) …
 
20141212_pierniczki011
 
… od wzoru uratował nas kalkulator, a od nadmiernej pracy Oczko, która po pracy przyszła i nam ajerkoniak pyszny zmajstrowała … pod czujnym okiem Nauro oczywiście  ;) …
 
20141212_pierniczki012
 
… Arthas też rzucał oczkiem na oczkowy specyfik, musiał jednak obejść się smakiem. Jednak za ładne leżenie na miejscu w kuchni kilka migdałowych płatków i całe jabłko nawet skapnęło mu z blatu, więc i on był całkiem całkiem ukontentowany :) …
 
20141212_pierniczki013
 
I nadszedł czas na ozdabianie …
 
20141212_pierniczki014
 
… oczywiście bez pomocników nie dałoby się pracować ;) Mój Ukochany komin nam uratował, a Arthas i Nauro … no cóż, dbały o nasze dobre samopoczucie ;) …
 
20141212_pierniczki015
 
… dekorowania ciąg dalszy … lukry, posypki, migdałowe płatki, arachidowe kamyki kolorowe, barwniki w proszku i paście …
 
20141212_pierniczki016
 
… prace nad dachem i dachówką z migdałowych płatków to był dopiero hard-core, ale i to szło szybko i sprawnie w nastroju pełnym śmiechu :) …
 
20141212_pierniczki017
 
… dekorujemy … dekorujemy … i jeszcze więcej dekorujemy … :)
 
20141212_pierniczki018
 
… zbliżenie na prace dekarskie ;) …
 
20141212_pierniczki019a
 
Jak na food-blogerki przystało za aparaty się chwyciłyśmy i … dla dobrego zdjęcia czasem trzeba wspiąć się na wyżyny lub dna sięgnąć ;) …
 
20141212_pierniczki020
 
… część prac naszych :) …
 
20141212_pierniczki021
 
… kolejne ujęcia naszych korzennych pierniczkowych dokonań i Monika jako główna modelka :) …
 
20141212_pierniczki022
 
… a teraz ujęcia detali, szczególnie tych ulubionych – Mikołaj do komina się zakradający i super-anioł wraz z rapującym bałwanem :D …
 
20141212_pierniczki023
 
… ale tych ulubionych detali to w bród było … zombie konik i wampirzy chłopczyk, cycata Helga, czy bombka-"bombka", renifer Rudolf o wyłupiastym oku czy kolejka o kamiennych kołach … wszystkie by cieszyć później oczy na choince :) …
 
20141212_pierniczki024
 
Rankiem dnia trzeciego za sklejanie domku się wzięłyśmy. Wieczór wcześniej przez mojego ukochanego Męża została stworzona konstrukcja do utrzymania domku – tfu tfu – odpukać w niemalowane – na razie nieprzydatna. Po wstępnych przymiarkach przyszedł czas na zlepianie ścianek domku i różne patenty na utrzymanie – pi razy oko – równych kątów :)
 
20141212_pierniczki025
 
Tuż tuż przed Moni powrotem do domku jeszcze dachowe przymiarki dokonałyśmy, a w pełni wykonanym domkiem i jego otoczeniem podzielę się z Wami już za dni kilka jak poschną lukry i będzie można domek wykończyć drobnymi dekoracjami :)
 
Tymczasem jednak do Korzennego Tygodnia Ptasi i Festiwalu Pierniczków Majanki naszą wspólną pracę załączam i już spieszę pisać przepisy na korzenny grzaniec na szybko, pierniczki idealne na ozdoby i ajerkoniak, choć ten to niezbyt korzenny czy pierniczkowy, ale za to jak wspomagający korzenno-pierne dokonania okołoświąteczne! ;)
 
 
Grzaniec na szybko
Weź dobrego wina buteleczkę, albo i dwie czy trzy, też się nie zmarnują, sypnij hojnie przyprawy piernikowej ulubionej, garść czy dwie rodzynek, a jak masz to i plaster pomarańczy, ale najważniejsze to miodu najsmaczniejszego, jak ten gryczany od szczerbatego pana z bazarku dodaj. Podgrzej lekko, nie za bardzo, co by procenty tylko wzbudzić, a nie przepędzić i … pij, delektuj się i plany pierne i korzenne twórz :D
 
Ajerkoniak
za Basią podaję, nasze wykonanie
 
10 żółtek z 250 g mleka słodkiego skondensowanego podgrzej do ciepłego palca (ok. 50 stopni), cały czas mieszając. Zdejmij z ognia i przez sitko przecedź do misy miksera by wystygły. Jak już gorące nie będą wlej alkoholu ulubionego litr plus 50tka spirytu najlepszego, pamiętawszy o niezwykle dobrym basinym patencie na 1 część rumu i trzy części koniaku, u nas koniak zastąpiony został mieszanką pół na pół brandy i whisky. Dalej już tylko pół kilo cukru w pudrze i ze trzy kopiaste łyżki domowego cukru z wanilią najprawdziwszą. Ucierać minut pięć, a nawet siedem i do butelek przelać. Do konsumpcji gotowe od razu, ale wpierw jedną choć butelczynę należy schłodzić z godzinkę w zamrażalniku, gdyż chłód dopiero wydobywa ten smak mmm ach ten smak ;)
 
Pierniczki na ozdoby, domki wszelakie
dla szybkości od Małgosi przepis podaję, z naszymi uwagi poniżej
 
230 ml melasy z trzciny cukrowej (płynna)
200g cukru (u mnie białego; w oryginale pół na pół białego i brązowego)
¾ łyżki sody oczyszczonej
2 łyżeczki zmielonego imbiru
4 łyżeczki cynamonu
200g masła w temp. pokojowej
2 jajka w temp. pokojowej
600g mąki
 
Umieścić w niezbyt małym rondelku melasę, cukier, imbir i cynamon – postawić na niewielkim ogniu i podgrzewać kilka minut, aż cukier całkowicie się rozpuści. Zdjąć z ognia i od razu do gorącej masy dodać sodę oczyszczoną – porządnie wymieszać. Uwaga! W kontakcie ze środkiem spulchniającym, masa zacznie rosnąć i mocno się pienić (dlatego rondel nie może być zbyt mały). Odstawić i trochę przestudzić.
Masło utrzeć na puszystą masę. Nie przerywając mieszania, dodać ciepłą (nie gorącą) melasę, a następnie jajka. Na koniec wmieszać mąkę. Zagnieść ciasto na jednolitą masę.
Kulę ciasta podzielić na 4 części, spłaszczyć i każdą zawinąć w folię spożywczą i umieścić na ok. 15 min. w lodówce.
Rozgrzać piekarnik do temp. 180 st.C. Duże blachy wyłożyć papierem do pieczenia.
Wyjąć z lodówki jedną porcję ciasta (pozostałe niech dalej się chłodzą) i wałkować płaty gr. 3-5 mm (wałkować najlepiej między dwoma arkuszami papieru do pieczenia). Wykrawać foremkami dowolne kształty i układać na przygotowanej blasze.
Piec ok. 10-15 min., aż ciasteczka nabiorą koloru (ale uwaga! trzeba pilnować, bo w końcowej fazie pieczenia szybko brązowieją!).Pozostałe skrawki ciasta zagnieść ponownie w kulę, spłaszczyć, zafoliować i schować do lodówki, aby się schłodziło. W międzyczasie wycinać pierniczki z kolejnej porcji ciasta (i tak, aż do wykończenia).
Po wystudzeniu ozdabiać lukrem wykonanym na białkach jaj.
 
Nasze uwagi:
– zamiast podanych przypraw dałam całe opakowanie przyprawy piernikowej kotanyi plus 3 łyżki – zrobiłam z podwójnej porcji
– dałam tylko biały cukier
– w czasie rozpuszczania cukru z melasą zrobiły mi się grudki – uratowałam masę przecierając ją przez metalowe sitko (! nie plastikkowe bo się roztopi od gorąca!), ale następnym razem najpierw rozpuszczę cukier z odrobiną wody i dodam melasę/miód sztuczny (patrz uwaga niżej) przed punktem karmelizacji cukru.
– u nas czas pieczenia pierniczków (wałkowanych ok 2-3 mm) choinkowych to 6,5 minuty, a ścian domku to ok 8-8,5 min. Ściany domku były ciut grubsze, ok 3-4 mm.
– następnym razem spróbuję upiec tańszą wersję takich ozdób ze sztucznym miodem. W końcu i tak nikt już jeść ich nie będzie z tą ilością lukru, posypek i innych dekoracji ;)
– ciasto jest mega plastyczne i piecze się na idealnei równe i co ważniejsze paskie kawałki, bez zbytniego rośnięcia, co czyni je idealnym do ozdób i domków, ale w smaku nie powala. Takie ot kawiarniane pierniczki do kawy. Smaczne, znajdliwe, ale nie dają tego efektu "WOW" :D
 
Lukier robiłyśmy z białka licząc na jedno białko ok 1-1,5 szklanki cukru pudru. Póki co wyszło lukru z 4 białek. Dokładne ilości lukru i wymiary domku podam jak już stanie w całości samodzielnie ;)
 
Smacznego i miłej zabawy :)
 

Zaczęło się … zmiany … i ciacho na weekend.

Moja droga z blogiem jest niezwykle pokręcona.
 
KS_logo
Dawne logo, do którego wciąż mam wiele sentymentu :)
 
Zaczęło się od fascynacji, jak wiele można dowiedzieć się z blogów, jak wiele można poznać, jak fajnie jest dzielić się tym co samemu się dowiedziało i zrozumiało.
 
Zaczęło się od poszukiwania sposobu na zatrzymanie szczęśliwych chwil, które zbyt łatwo mi w tamtym czasie uciekały, przeganiane gromadzącymi się niczym po lawinie problemami ze zdrowiem.
 
Zaczęło się, bo też i miałam ogrom wolnego czasu. Potem trwało, gdyż wciągnęło mnie to blogowanie ogromnie. Poznałam cudowne osoby, ba! poznałam bliską sercu przyjaciółkę, siostrę niemalże (Oczko, buziaczek :*). Przeżyłam niezwykłe wydarzenia – te duże i małe, te mniej i bardziej publiczne, wszystkie mi bardzo drogie. Rozwinęłam się, uwierzyłam w siebie, zmieniłam swoje życie o 180 stopni i wciąż rozwijam się, staję się szczęśliwa i doceniam "tu i teraz" znacznie bardziej niż w początkach mojego po-amnezyjnego życia. Dążę do spełniania swoich marzeń zamiast wypełniania zadań postawionych przez innych.
 
"Zaczęło się nowe życie dzięki blogowi" można by powiedzieć i choć brzmi to pewnie nazbyt emocjonalnie, jest po prostu prawdziwe.
 
Nie chcę więc tego ważnego kawałka mojego życia przekreślać, kasować, oddawać … nie chcę też jednak, aby był takim wyrzutem sumienia, jakim jest teraz, gdy nie piszę na nim już od wielu tygodni. Chcę by trwał i rozwijał się, chcę by żył dla mnie i zgodnie ze mną, ale  … 
 
… ale zwyczajnie nie mam czasu na pisanie tak jak do tej pory. Na obrabianie kilkunastu zdjęć, na pisanie długich notek. Nie żebym tego nie lubiła. Po prostu i zwyczajnie brak mi czasu, a czas jaki mam poświęcam na cudowne i niezwykle aktywne życie jakie teraz mam – ba! mam nadzieję, że moje życie będzie się tym bardziej aktywnie rozwijać. Co jednak zrobić, by zatrzymać w pamięci przepisy, skrawki wspomnień, by dzielić się smakowitymi recepturami …
 
20140603_chlebek_tecza
 
Myślałam i myślałam … i wymyśliłam. Foto książka kucharska. Zobaczymy czy zda swój egzamin. Ja i tak pewnie od czasu do czasu napiszę coś więcej, ale tymczasem potrzebuję miejsca, gdzie zachowam receptury na różne smakowitości, na pomysły, na wciąż poszerzającą się wiedzę o tym co smaczne i tym jak uprawiać to co smakowite. Pewnie od czasu do czasu pojawią się również jakieś widoczki z psiego aspektu mojego życia, bo Kuchnia Szczęścia to po prostu moja Kuchnia Szczęśliwego Życia, wirtualny kątek, gdzie zgotowałam sobie wiele wiele szczęśliwości, a szczęście dzielone się mnoży :)
 
Z czasem pewnie wyjaśni się więcej na blogu o tym co mnie tak dokumentnie pochłania, ale tymczasem zapraszam do śledzenia Demonicznej Sfory na fejsbuniu, gdzie pojawiają się fotograficzne widoczki z naszych psich treningów do IPO. Oba blogi – i Kuchnia Szczęścia i Gospodarne Szczęście (dziś na GS wspaniałe bułeczki Marraquetas) postaram się raz na jakiś czas odświeżyć z czymś smakowitym co ugotowałam/upiekłam i sfotografowałam, a po więcej zapraszam też na fejsbukową odsłonę obu blogów :)
 
SONY DSC
 
Tymczasem więc, zgodnie z obietnicą daną kilku już osobom na naszych weekendowych psich treningach … oto mój bananowy chlebek – w wersji podstawowej i z możliwymi modyfikacjami. Smacznego!
 
Chlebek bananowy
 
Najpierw rozgrzewam piekarnik do 165 stopni Celsjusza i smaruję średnią keksówkę (dolna długość 27 cm) olejem plus wysypują ją otrębami lub sezamem lub pozostawiam bez niczego. Ostatnio jednak wykładam ją pergaminem i tak jest najwygodniej. Wyjmuję 2 miski.
Do jednej wsypuję suche składniki. 1 3/4 szklanki mąk (zawsze stosuję własną mieszankę, starając się by przeważała razowa mąka, z dodatkiem orkiszowej, żytniej). Do mąk wsypuję 1/2 łyżeczki soli, 1 łyżeczkę sody, 1-2 łyżki kakao (można pominąć kakao, wtedy chlebek będzie jasny). Do suchych składników dodaję też przyprawy na jakie mam ochotę, w ilości od 1-2 łyżeczek. Aromaty i ekstrakty dodaję do płynnych składników. Do suchych składników dodaję jeszcze ok 1 szklanki posiekanych bakalii.
Do drugiej miski wkładam 3 banany (zwykle waga ok 350 g), mocno dojrzałe. Rozgniatam je lub blenduję z 60 ml espresso, 1/3 szklanką oliwy, 1/4 szklanki płynu typu mlecznego (od maślanki poprzez jogurty po mleko, dowolnego pochodzenia – krowie, kozie, roślinne. Pewnie można dać sok lub wodę, ale nie próbowałam), ok 1/2 szklanką miodu (choć dla dzieci lepiej dać więcej, bo przy tej ilości chlebek nie jest wyraźnie słodki, taki idealny dla dorosłych, jako przerywnik treningów z psami). Na koniec wbijam 2 jajka i mieszam je z masą, nie ubijam!
Suche wsypuję do mokrych (lub na odwrót – to naprawdę nie ma wielkiego znaczenia przy takim wypieku, ale wygodniej się miesza) i mieszam tylko do połączenia składników. Przelewam/przekładam masę do keksówki, wyrównuję mokrą dłonią, czasem posypuję sezamem i piekę ok 55-60 minut.
Takie ciasto zawsze (!!) trzeba upiec odpowiednio wcześniej i pokroić po całkowitym wystudzeniu, bo inaczej będzie się kruszyć. Im więcej mąk razowych, tym bardziej będzie się kruszyć.
 
Modyfikacje:
– Ostatnio obok bananów, użyłam rabarbaru i jabłek z jakich wcześniej ugotowałam kompot. Zblendowałam je tylko dokładnie i dodałam tylko trochę banana. Chlebek wyszedł dużo bardziej mokry, na granicy zakalca, ale zupełnie nie kruszący się.
– Zamiast kawy czasem dodaję odpowiednio więcej płynu, jeśli nie chcę robić z kawowym posmakiem.
– Jak pisałam wyżej – można zrezygnować z kakao, wtedy chlebek będzie jasny.
– Aromatyzuję/doprawiam ten wypiek zgodnie z chęciami i zawartością szafek – czasem kardamon, czasem cynamon, czasem ekstrakt pomarańczowy, czasem nalewka cytrynowa, czasem skórki z cytrusów. Pełna dowolność :)
 
Bawcie się dobrze i smacznego!
 

Ach ten tort!

Pisałam Wam już o miodowniku i mocnym postanowieniu poszukiwania idealnego miodownika na następne Święta. Dlatego też, gdy ostatnio u Viri zobaczyłam tort ormiański, wiedziałam, że muszę go wypróbować. A gdy jeszcze Monia powiedziała, że to niemalże jak tort rumuński od Basi, który zachwalała ogromnie, nie pozostało mi nic innego niż go zrobić.
 
SONY DSC
 
I zrobiłam!
 
Piękny, obłędny w smaku, ciężki, ale nie przygnębiający, raczej satysfakcjonujący. Co tu dużo mówić. W końcu miód, kawa, orzechy w karmelu i czekolada. To musiało być dobre.
 
Musiało i było, ale zanim ten tort powstał, ja przeszłam z nim wszystkie kręgi pechowych piekieł. Może dlatego, że zdecydowałam się pozwolić mu się trochę "powywyższać" i dałam mu aż siedem warstw. Siedem warstw? Siedem kręgów piekieł? ;D
 
Ale, ale, ja tu Was straszę, a to tort wart każdej chwili na niego poświęconej i w gruncie rzeczy nie jest bardzo pracochłonny, o ile rozłoży się w czasie wszystkie czynności. Dlatego bardziej jako dykteryjkę opowiem Wam o mojej pechowej drodze to tego niebiańsko dobrego tortu.
 
SONY DSC
 
Tort miał powstać na urodziny mojej Mamy. Cała 60'tka, to trzeba to było uczcić szczególnie, a zachwycona po torcie-miodowniku i jego pięknej warstwowej formie, chciałam ten efekt powtórzyć. Tak więc już na mniej więcej 3 czy 4 tygodnie przed planowaną uroczystością wiedziałam już co piekę. Ba! Miałam już nawet ułożony plan co do dnia i godziny, tym bardziej, że na ten dzień piekłam jeszcze gęś i przeróżne dodatki do niej gotowałam.
 
Plany jednak planami, a życie życiem. Przyszedł ten dzień, dzień zrobienia ciasta na blaty tortu, a ja obudziłam się chora po czubek głowy. Katar, kaszel, gorączka, koszmarne migreny … niestety, tak to bywa przy zapaleniu zatok. W efekcie tego, zwlokłam się z łóżka aby przygotować ciasto, które po zrobieniu powinno poleżeć w lodówce ze 3 dni, dopiero … po 4 dniach, 2 dni przed wielkim dniem. A i tak przypłaciłam to nawrotem gorączki i koszmarnymi nocnymi dreszczami.
 
SONY DSC
 
Ale co tam, pomyślałam. W końcu ciastu na miodownik wystarczała tylko nocka w lodówce, może i temu wystarczy.
 
Nie wystarczyła. Ciasto było lepkie, płynne niemalże i ani zamoczenie dłoni w zimnej wodzie ani w oleju nie pomagało. Zamknęłam wiec pojemniczek z ciastem i wzięłam się za szybki, awaryjny tort na bazie czekoladowego ciasta Hrabiny, a do tortu ormiańskiego podeszłam znów po kilku dniach. Od razu było widać różnicę, choć muszę powiedzieć, ze na tym etapie nie byłam wciąż przekonana do tego ciasta. Brak dodatku masła sprawiał, że ciasto i tak było okrutnie lepkie. Przeczytałam wszystkie uwagi na forum Gazety, skąd ten przepis oryginalnie pochodzi i nie podobało mi się wylepianie ciastem tortownicy. Ani to nie byłoby równe, ani ładne. Postanowiłam więc złamać trochę zasady (staram się nie dodawać ani mąki ani wody ani oleju w czasie rozwałkowywania ciasta, a szczególnie oleju, gdy nie ma tłuszczu w składzie ciasta) i obficie posmarowanymi olejem rękami odrywałam kawałki ciasta i pomiędzy równie mocno posmarowanymi olejem pergaminami rozwałkowywałam cieniutko ciasto.
 
SONY DSC
 
Pierwszy blat piekłam dalej z ambiwalentnymi odczuciami i byłam niemalże przekonana, że po prostu wypiekę to ciasto i będziemy mieli krakersy, a nie będę sobie nim głowy zawracać. Pierwszy blat wyszedł jednak wyśmienity. Inny niż mój miodownik ze Świąt, też miodowy, ale inny. Z każdym blatem i odkrawanymi bokami przekonywałam się do tego ciasta bardziej i bardziej. Ostatecznie miodowe blaty okazały się być twardsze niż w miodowniku, ale brak maślanego posmaku jaki był w miodowniku dodawał im tego czegoś. Zarówno wtedy, gdy próbowałam skrawków ciasta, jak i później gdy jadłam juz złożony tort, jak i teraz gdy o tym piszę, jestem rozdarta – obydwa ciasta i to do miodownika i to do tortu ormiańskiego są wyborne, i nijak nie mogę zdecydować się które lepsze.
 
SONY DSC
 
Pozostało więc wziąć się za krem i spróbować całego tortu. W oryginale z forum ciasto przekłada się maślanym kremem kawowym, w którym jajka ubija się na parze, studzi i dodaje do masła. Proste? Niby tak. Ale tutaj przypałętał się kolejny pech, choć szczerze powiedziawszy to powinnam napisać nie pech, a moje roztargnienie. Zabiegana tego dnia okrutnie, wciąż jeszcze trochę chora po zapaleniu zatok, oczywiście zbyt szybko zaczęłam dodawać ubite jajka do masła. I masa się zwarzyła. Nie było problemu, gdyż od razu w kąpieli wodnej uratowałam masę, ale tego dnia wpadło mi jeszcze kilka innych niespodziewanych zajęć i nie mogłam już dalej zajmować się tortem. Gdy na drugi dzień wyjęłam miskę z kremem z lodówki, krem znów był zważony.
 
Niestety, jak to bywa z ratowanymi rzeczami, najlepiej zużyć je od razu. Trzeba więc było ratować krem jeszcze raz. Wzięłam trochę miękkiego masła, utarłam je porządnie z dodatkową porcją kawy i po łyżce, powolutku, dodawałam zważony krem. I znów krem został uratowany, a ja odpędziłam kolejnego pecha :)
 
SONY DSC
 
"Nieszczęścia chodzą parami" jak mówi stare przysłowie. Byłam więc pewna, że to koniec nieszczęść i pecha. Ha! Los spłatał mi jednak figla – pary nieszczęść chodzą parami :D
 
Tort złożyłam szybko i bez problemów. Najpierw mocno, bardzo (!) mocno nasączyłam kawą blaty, potem posmarowałam je czekoladą roztopioną z kremówką, na to kawowy krem, który po moim ratowaniu stał się mega mocno kawowym kremem. Wszystko pięknie schłodzone w lodówce. Przyszła więc pora na polewę. Lubię na tortach polewę kakaową, błyszczącą, niebrudzącą palców, dającą duże pole do manewru z dekoracjami. Ładnie się kroi, nie pęka, jest smaczna i choć zwykle staram się nie stosować tego typu wynalazków jak mieszanka nabiału, cukru, kakao i żelatyny, to w końcu torty zdarzają się raz na jakiś czas. Polewę kakaową robiłam już wiele razy. Na torty, na ciasta, kiedyś nawet na babeczki. Wierzcie mi, nie ma w niej nic a nic skomplikowanego.
 
Ale gdy przypałęta się pech do kwadratu wtedy nawet taka polewa może nie wyjść. Trzy paskudne gluty wylałam do zlewu. Co gorsza, nie mam do tej pory pojęcia co się stało. Nawet czwarta wersja nie była idealna (co niestety widać na zdjęciach). Wszystko robiłam jak zawsze, nie było żadnych nowych elementów, a jednak! W końcu, gdy czwarta, wciąż nie doskonała, ale już zadowalająca, polewa została zrobiona, poddałam się i użyłam jej … jak później się okaże, nawet to dało przekuć się w dobry omen ;)
 
SONY DSC
 
Pechowa polewa do pary dostała już malutkiego pecha, można powiedzieć, że peszka, peszuńka … karmel do krokantu zrobił się idealnie, orzechy uprażone i obrane ze skórek czekały. Wsypuję delikatnie orzechy na patelnię z karmelem i prysk … dwie krople karmelu wylądowały na nadgarstku. Kilka razy już poparzyłam się karmelem, ale tym razem te krople spadły na dopiero co zranioną skórę i bolało koszmarnie. Ale cóż tam. Krokant wylądował na pergaminie do schłodzenia, tort czekał w lodówce na ostatnie dekoracje, a ja postanowiłam dać temu tortowi dobry symbol, na złamanie całego pecha :)
 
SONY DSC
 
Dlatego, gdy z grubsza posiekanymi orzechami udekorowałam boki tortu, resztę zmieliłam drobno i na wierzchu tortu, który powinien być czekoladowym lustrem, a był raczej otchłanią ciemności (wybaczcie mi, ta moja fantazyjna dusza i ulubione odwołania do magicznych aspektów) nałożyłam złote niczym słońce serce. I przyznajcie, serce wygląda jakby unosiło się z piekielnych otchłani ciemności, pełnych złego pecha, lśniąc i zapraszając do wgryzienia się w ten nieziemski tort … a żeby było zabawniej, tort ozdabiałam w dniu Walentynek. Hihihi, a teraz na poważnie …
 
… tort ormiański w porównaniu z miodownikiem jest inny, cięższy, mocniejszy w smaku. Z pewnością krem zawładną moim podniebieniem i kawowe połączenie z miodem jest nieziemskie. Na pewno dodałabym mu jeszcze dobrej brandy, ale generalnie nie potrzebuje nic więcej. Jeśli chodzi o blaty to wciąż nie wiem, który lepszy i pewnie jeszcze spróbuję upiec oba jednocześnie, by porównać ich smaki. W miodowniku podobała mi się łatwość wałkowania ciasta (masło po nocy w lodówce sprawiało, że ciasto jest przyjemne w obróbce), ale i sam maślany smak był ciekawy. Za to blaty w torcie ormiańskim, dzięki użyciu ciemnego cukru muscovado miały bardzo kuszący miodowo-karmelowy smak, a dodatek mąki orzechowej nadaje im kolejną sferę smaku.
 
Ach ten tort! Już na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako siedem kręgów pechowych piekieł prowadzących do siedmiu warstw niebiańskiego smaku :)
 
 
Tort ormiański
(przepis od Viri z moimi zmianami i uwagami w nawiasach)
 
Składniki na ciasto:
375g mąki
75g mielonych orzechów laskowych lub włoskich
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 razy na czubku noża sody
185g miodu
185g cukru (ja dałam 100 g ciemnego muscovado)
3 jajka
 
Składniki na krem:
200g masła
250g serka mascarpone
300g cukru (ja dałam 150 g)
4 jajka, małe
4-5 łyżeczek kawy rozpuszczalnej (ja dałam ok 5 łyżek kawy instant, ale dodawałam je stopniowo, do smaku)
 
Składniki do posmarowania blatów:
100g czekolady gorzkiej 81% (ale ok 170 g jeśli do posmarowania całych blatów, a nie tylko rantów)
150ml śmietanki kremówki 30% (ale ok 250 g jeśli do posmarowania całych blatów, a nie tylko rantów)
 
Składniki na krokant:
110g orzechów laskowych, podpieczonych i bez łupin
110g cukru
25ml wody
 
Składniki na nasączenie:
2 przedłużone espresso (ok 200 ml)
 
Składniki na polewę (Viri użyła polewy czekoladowej, tj czekolada i kremówka w proporcjach 1:1 (po 50 g), z dodatkiem 1 łyżeczki masła):
ja użyłam polewy kakowej tej (klik klik)
 
Przygotowanie: Składniki na ciasto i krem powinny być w temp. pokojowej!
 
Przygotować ciasto (na minimum 3 dni przed połączeniem z kremem, a na minimum 5 dni przed jedzeniem). Przesiać mąkę pszenną, orzechy, proszek do pieczenia i sodę. W garnku podgrzać miód z cukrem aż się rozpuści – przestudzić. Jajka ubić na puszysty, jasny krem (6-8 minut). Zmniejszyć obroty miksera i powoli dodawać miód z cukrem (może być lekko ciepły, ale nie gorący!). Następnie w 2 partiach wsypać suche składniki, mieszać łyżką lub końcówką do ucierania na gładkie ciasto. Gotowe przełożyć do czystej, zamykanej miski i schłodzić w lodówce 3 dni (zgodnie z moim doświadczeniem i wypowiedziami na FotoForum można i 4-5 dni)
 
Przygotować krem. Jajka ubić na parze z cukrem i kawą. Ostudzić. Masło utrzeć na jasny, puszysty krem, powoli dodawać jajka i mieszać aż składniki się połączą (w tym momencie mój się zwarzył!;) podgrzanie nad parą wodną uratowało krem – u mnie też). Dodać serek mascarpone, wymieszać do gładkości. Schłodzić. Krem można przygotować dzień przed przełożeniem ciasta.
 
Schłodzone ciasto (po 3 dniach) podzielić na 7 równych części. Na 7 kawałkach papieru do pieczenia narysować okręgi o średnicy tortownicy (22cm). Porcje rozpłaszczać dłońmi zwilżonymi zimną wodą lub olejem rzepakowym, następnie delikatnie oprószyć mąką i cienko rozwałkować do granic okręgów. Każdy piec 12-14 minut w tortownicy 180st.C aż się zezłocą. Ostudzić na kratkach. (Ja jednak nie rozpłaszczałam dłońmi, tylko rozwałkowywałam pomiędzy 2 arkuszami papieru posmarowanymi olejem (jakimś neutralnym w smaku) i piekłam na tym dolnym – górny pergamin trzeba zrywać tak jak duży plaster, jak najbliżej ciasta, powolnym , jednostajnym ruchem). Po upieczeniu radełkiem do wykrawania wycinałam blaty takie jak tortownica (u mnie 18 cm średnicy, ale można spokojnie do 22 cm. resztki smakują wybornie jako miodowe krakersy)
 
Posmarować ranty (lub jeśli wolicie całe blaty, ja smarowałam całe blaty i moim zdaniem to duże lepsza opcja, szczególnie gdy użyje się gorzkiej czekolady, która przełamuje słodycz kremu i blatów) ostudzonych blatów polewą przygotowaną ze 100g czekolady i 150ml śmietanki (ja użyłam mniej więcej o 2/3 więcej by posmarować całe blaty, a nie tylko ranty i robiłam to wraz z przekładaniem całego tortu). Odstawić do momentu aż zastygnie.
 
Dno tortownicy wyłożyć krążkiem papieru do pieczenia (Ja nie wykładałam. Nie ma potrzeby, Ciasto nie klei się, a łatwiej je potem łopatką przełożyć na talerz czy paterę), włożyć pierwszy blat ciasta (i mocno go nasączyć zimną, mocną kawą), posmarować (u mnie najpierw czekoladą, potem krem, nakładany z worka cukierniczego, wyrównywany łyżeczką) 1/7 kremu, ale przy brzegach ciut mniej, by kolejne warstwy rozłożyły swoim ciężarem kremy poszczególnych warstw równomiernie). Powtórzyć do ostatniego blatu, którego nie smarujemy już kremem (ale też go nasączałam kawą). Ciasto lekko dociskamy i schładzamy aż tort będzie stabilny (schłodziłam całą noc, ale wystarczy 30-40 minut w zamrażalniku). Boki posmarować ostatnią częścią kremu i włożyć do lodówki pod przykryciem na 2-3 dni (u mnie na jeden dzień).
 
Przygotować krokant. Z cukru i wody ugotować złotobrązowy karmel, wsypać orzechy i wymieszać. Całość przełożyć na blaszkę wyłożoną posmarowanym olejem papierem do pieczenia. Po ostudzeniu grubo posiekać lub zmiksować w malakserze. (Ja najpierw grubo posiekałam, bo taki jest ładniejszy do obłożenia boków, ale resztę zmiksowałam)
 
Przygotować polewęjak tutaj (klik klik), a jeśli wolicie polewę czekoladową to należy w kąpieli wodnej roztopić czekoladę (50 g) z kremówką (50 g), dodać 1 łyżeczkę masła. poczekać aż ciut przestygnie i zgęstnieje i oblać wierzch tortu.
 
Wykończenie. Wierzch ciasta polać polewą czekoladową. Boki ozdobić krokantem orzechowym dociskając do ciasta. (Z drobno zmielonego krokantu można zrobić ozdobę na wierzch tortu.) Tort przechowywać w chłodnym miejscu.
 
Żródło: Jeśli zacząć chronologicznie, to źródło jest na FotoForum, dzięki Lisce, a potem też u Liski na blogu, ale mnie zainspirowała Viri i to głównie jej zmianami się też kierowałam. Swoją drogą to idea stworzenia tego tortu opiera się na torcie z Misianki, warszawskiej cukierni. Jeśli wierzyć zdjęciom z Misianki to ten tort ormiański ma się nijak do tamtego, który ma w sobie grubą warstwę kremu, jakby nugatu. Przy okazji będę musiała i tamten torcik spróbować i odtworzyć :)
 
Spójrzcie też na tort rumuński u Basi, piękny w swym minimaliźmie, a tutaj (klik klik) jest przepis na mój miodownik.
 
 
Smacznego.

„Odjazdowe” brownie.

Zanim o kolejnym torcie, krótki i szybki przerywnik … brownie :)
 
Uwielbiam poszukiwania idealnych smaków, idealnych konsystencji.
Uwielbiam eksperymenty kulinarne, sprawdzanie najróżniejszych możliwości.
Uwielbiam czekoladę, szczególnie taką, której malutki kawałek potrafi nasycić i dodać energii niczym wulkan.
 
Dlatego choć mam już jedno swoje ulubione brownie, postanowiłam trochę poeksperymentować.
 
SONY DSC
 
Brownie, jak wieść gminna niesie, to ciasto-wypadek. Ktoś kiedyś dodał za mało, czy też w ogóle zapomniał o mące i tak powstał zakalec, który zyskał światową sławę. Moje dotyczchasowe brownie jest wyborne, kremowe, mocno czekoladowe. Niczego mu nie brakuje. A jednak …
 
… a jednak moje wypieki z ostatniego roku są dostosowywane do piknikowych, wyjazdowych możliwości, o jednocześnie dosyć spartańskich warunkach, bo gdy ćwiczymy z psami, nikomu nie przychodzi do głowy by rozkładać kocyki, serwetki, sztućce i talerzyki. Nasze treningowe przekąski muszą być dostosowane właśnie do takich warunków. Kremowość dotychczasowego brownie to zaleta, ale i wada, gdy zjadamy kawałek ciasta przywieziony w pudełeczku na trening w lesie. Potrzebowałam dodatku mąki, która związałaby wnętrze ciasta, zapobiegając mazaniu się i brudzeniu palców.. Mąka jednak sprawia, że smaki stają się bledsze, a brownie musi, po prostu musi być meeeega czekoladowe. To ma być bomba, wulkan smaku, którego wystarczy maluteńki kawałek, by zaspokoić ochotę na czekoladę i dodać energii.
 
Dlatego do poprzednich proporcji dodałam więcej masła, więcej jajek, a niewielką ilość mąki wymieszałam z ciemnym kakao i to jest to. Po kilku eksperymentach z większą lub mniejszą ilością mąki, te proporcje są idealne, by zachować smak i by wpłynąć na konsystencję, czyniąc ją podatniejszą na jedzenie łapką :)
 
Wyborny zastrzyk energii na chłodne dni treningów … oj, ale my z Arthasem tęsknimy do naszych weekendowych wariactw. Już niedługo, już za chwileczkę :)
 
 
Brownie "odjazdowe" (Brownie II)
Nagrzać piekarnik do 180 stopni Celsjusza i wyłożyć pergaminem formę 20 cm x 20 cm (ewentualnie tortownicę o średnicy 24 cm).
250 g masła i 300 g gorzkiej czekolady roztopić z 75 g cukru brązowego, najlepiej ciemny muscovado (5 łyżek) w kąpieli wodnej. Mieszać delikatnie, aż cukier się rozpuści (ten rozpuszczony cukier stworzy potem skorupkę na wierzchu). Zdjąć z kąpieli wodnej i odstawić do przestudzenia. 6 jajek roztrzepać delikatnie (nie ubijać, bo ciasto wyrośnie i opadnie. Ma to swój urok – jak widać na zdjęciu, ale jest niepotrzebne i może przesuszyć krawędzie ciasta). Masę czekoladową dodać do jajek, potem dodać 35 g mąki* (3 i pół łyżki) wymieszaną z 15 g kakao (2 łyżki) i szczyptą soli. Na tym etapie można dodać też ekstrakty smakowe (np. 1-2 łyżki ekstraktu waniliowego lub dowolnego innego, 1-2 łyżeczki przyprawy w proszku). Wlać do formy** i piec ok 20-25 minut.
 
* w bezglutenowej wersji można mąkę pszenną zastąpić bezglutenową lub użyć trochę więcej mąki orzechowej (lub zmielonych drobno orzechów – przy orzechach powinno być ok 50 g mielonych migdałów czy innych orzechów)
** po wlaniu do formy można na wierzch powtykać też owoce, surowe lub z konfitur, można też gdzieniegdzie położyć po odrobinie dżemu (max do 250 g owoców czy dżemu).
 
A tutaj przepis na moje pierwsze brownie (klik klik), najlepsze z najlepszych, ale lepsze do podjadania łyżeczką czy widelczykiem lub gdy mamy choć serwetki pod ręką :D
 
Przepis dołączam do Czekoladowego Tygodnia u Bei:
 
Smacznego.