Powstają dżemy, powstają puree, powstają pikle. Słoiki z ich szafeczki najpierw do piekarnika wskakują, rozstając się na ten proceder ze swoimi pokrywkami, które to we wrzątku się sterylizują, by zaraz potem ze smakowitą zawartością się pasteryzować i studzić ułożone rządkiem na blacie. Nie wszystko to jednak. I torebki na mrożonki, opisane i szczelnie zamknięte lądują w chłodzie zamrażalki ukrywając puree, z którego uwielbiam zimową porą piec słodkie muffinki i ciasta.
Ale, ale, w końcu i burczenie w brzuszku słyszę. Nie ma strachu. Trochę puree zanim w chłodzie wylądowało, już się dało smakowicie połączyć z szalotkami i dyniowym bulionem. Potem tajskie smaki w garnku wylądowały i zanim dżem do słoików przelałam, aromatyczną zupkę wlewałam do miseczki.
Jeszcze tylko dymka i kolendra dodały kolorów do jasnożółtego kremu, a ja z kromką chleba napełniałam brzuszek smakowitą zupką. Najbardziej chyba podobają mi się w niej jej tajskie korzenie. Kokos, kolendra i limonka kafir dają orzeźwiający i lekki smak, sos rybny dodaje słoności, przełamującej lekko pikantną słodycz szalotek, a dzięki mleczku i dyni uzyskujemy bardzo sycący posiłek. Dynia w tym towarzystwie jeszcze raz udowadnia swoją uniwersalność i łatwość przyjmowania innych smaków, tworząc w raz z bielą mleczka przepiękny żółty odcień, tak słonecznie i radośnie kojarzący się z ciepłem i słońcem.
Nic tylko zamknąć oczy i pomarzyć o dalekich podróżach, promieniach słońca padających na twarz … albo wyrobić ciasto na chleb i w ciepłej kuchni rozkoszować się jego widokiem i smakiem. Francuski chleb wiejski jaki zaproponowała nam Atinka w ramach Weekendowej Piekarni doskonale pasuje jako uzupełnienie zup czy dań z dużą ilością sosu, tak często przecież powstających zimą. Muszę się przyznać, że w pierwszej chwili trochę mnie ten chlebek rozczarował. Przeczytałam „francuski” i od razu przed oczami miałam lekki pszenny chleb z dużą ilością dziur. Nic bardziej mylnego. Jest to przecież chleb wiejski, więc i ciężki i zwarty, za to ogromnie smakowity. Jedynym mankamentem okazało się moje wyczucie w czasie wyrabiania. Powinnam była dodać więcej wody, gdyż chlebek odrobinę się kruszy – zapewne przez użycie mąki pełnoziarnistej i niedostateczne skorygowanie ilości płynu. Na szczęście znika w tempie ekspresowym czy to w towarzystwie serów i wędlin czy sycących sosów i zup.
Tak to dyniowe szaleństwa rozpoczęłam wspomagaczem sił o egzotycznych korzeniach.
Kokosowa zupa dyniowa
Składniki:
1 łyżka oleju roślinnego (ja dałam z canoli)
4 duże szalotki
70 dag puree z dyni (ew. miąższu z dyni)
500 ml. wywaru warzywnego (ja dałam wywar ugotowany na soku jaki został mi po robieniu dyniowego puree)
1 puszka (400 ml) mleka kokosowego (niesłodzonego)
łodyżki kolendry z 1 pęczka
1 1/2 łyżki sosu rybnego
1 listek limonki kafir
kolorowy pieprz
listki z 1 pęczka kolendry do dekoracji
posiekana dymka do dekoracji
Przygotowanie: W garnku podsmażyłam posiekane z grubsza szalotki, aż zmiękły. Dodałam dynię i wywar. Gotowałam pod przykryciem do czasu aż dynia nie była całkowicie miękka ( u mnie trwało to chwilę, gdyż dałam przygotowane wcześniej puree z pieczonej dyni). Dodałam posiekane łodyżki kolendry, mleko kokosowe, listek limonki kafir i gotowałam ok. 10 minut na malutkim ogniu (bez przykrycia) tak, żeby nie doprowadzić do zagotowania mleka kokosowego. Na koniec wszystko zmiksowałam, doprawiłam sosem rybnym, pieprzem. Podałam posypane dymką i listkami kolendry w towarzystwie francuskiego wiejskiego chleba.
Ważne: oczywiście aby zupa była zupełnie tajska obowiązkowo powinno się dodać chilli. My jednak ze względu na wymogi naszych brzuszków rzadko pozwalamy sobie na mocno ostre dania. Dlatego też i w tej zupce pominęłam ten dodatek. Do wszystkich więc fanów ostrych dań – dodajcie chilli … ile wlezie ;-D
Składniki:
Dynia
Oliwa
Dobrze naostrzony nóż, najlepiej szefa kuchni, dla bardzo wprawnych tasak :)
Mały nożyk
Sitko
Miska
Przygotowanie: Dynię myjemy, osuszamy i bardzo ostrym nożem kroimy na mniej więcej pół. Wyjmujemy włóknisty miąższ i pestki (można je oczyścić, wysuszyć i np. uprażyć). Następnie połówki dyni kroimy na mniejsze części, układamy na blasze wyłożonej pergaminem do pieczenia, cieniutko smarujemy oliwą i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni Celsjusza do czasu aż zmiękną. Powinno to zająć ok. 20 minut, ale zależy od rodzaju dyni i piekarnika. Wyjmujemy blachę z piekarnika (wkładamy kolejną :D) i albo od razu albo po lekkim przestudzeniu „odfiletowujemy” cząstki dyni od skórki. Robi się to podobnie jak odcinanie skóry z fileta ryby, tj. małym nożykiem przesuwamy jak najbliżej skórki, tak by oddzielić miąższ. Miąższ odsączamy na sitku przez kilka godzin (nie zapominamy przelać do miseczki również płynu jaki wypłynął z dyni w czasie pieczenia). Odsączony miąższ można zamrozić lub pasteryzować, a na płynie (będzie go sporo) ugotować bulion do dań z użyciem dyni.
Żeby uzyskać smakowe puree wystarczy upiec dynię z jakimiś przyprawami, ziołami czy dodatkami.
Francuski chleb wiejski
Składniki na zaczyn 270g:
30 g zakwasu (dałam żytni)
140 g maki pszennej (użyłam typ. 750)
10 g maki żytniej (użyłam typ. 720)
90 g wody
Składniki na ciasto chlebowe 1700g:
800 g mąki pszennej (ja użyłam mieszanki mąk o typach: 550 – ok. 150 g i 750 oraz pełnoziarnistej Lubelli mniej więcej pół na pół)
50 g maki żytniej (użyłam typ. 720)
450 g wody (moim zdaniem należy dać więcej, szczególnie przy użyciu pełnoziarnistej mąki)
1 łyżka soli
270 g zaczynu jw.
Z tej ilości składników wychodzi ogromny, wiejski bochen. Aby otrzymać mniejszy można składniki podzielić na pół, pamiętając jednak, że do zakwaszenia zaczynu potrzebne jest zawsze nie mniej niż 2 łyżki zakwasu (20-25g).
Przygotowanie: Składniki zaczynu wymieszałam, przykryłam folią i odstawiłam na 12-14 godzin w temperaturze pokojowej. Następnego dnia wymieszałam mąki z wodą, aż do połączenia składników, przykryłam folią i odstawiłam na ok. 1 godzinę (autoliza). Potem dodałam sól, krótko zagniotłam i połączyłam z zaczynem. Na tym etapie należy skorygować ilość mąki i wody – ciasto powinno byś średni ścisłe. Wyrobione ciasto włożyłam do miski, przykryłam folią i odstawiłam na 2 – 2 1/2 godziny (co ok. 45-60 minut składałam je). Po tym czasie odgazowałam, uformowałam dwa podłużne bochenki, włożyłam je do koszyków i wstawiłam do lodówki. Jeden już po kilku godzinach wyjęłam i gdy podrósł w cieple (podwoił swoją objętość) upiekłam. Drugi upiekłam po 18 godzinach w lodówce (6 stopni Celsjusza). Przed pieczeniem posmarowałam glazurą i nacięłam. Piekłam z parą w piekarniku nagrzanym do 240 stopni Celsjusza przez ok. 35-45 minut. Studziłam na kratce.
Bochenki mogą też wyrastać od razu w temperaturze pokojowej. Zajmie im to pewnie ok. 2 – 2 1/2 godziny lub ok. 8 godzin w 10 stopniach Celsjusza.
Źródło: Blog Atinki
Smacznego.