Na urodzaj …


Ostatnimi czasy miałam przeogromny wręcz urodzaj zakwasu, z którym nie wiedziałam co zrobić. Skorzystałam więc z okazji by poznać coś nowego i do domowej piekarni wprowadzić nieznane mi wcześniej receptury, tym bardziej gdy obydwie wyszperałam u piekarniczych Mistrzyń – Tatter i Liski. I tak na pierwszy ogień poszedł Tatterowiec.


Ciemny i wyrazisty w smaku chleb, o ciężkim i wilgotnym, ale nie mokrym miąższu. Ogromnie nam pasował do lekkich zup czy delikatnego mięsa królika. Nie tylko jako dodatek był wyborny. Doskonale smakował zupełnie sam, popijany szklanką wody z cytrynką, jako przekąska do popołudniowej książki. Jeden z tych chlebów, który w ciemno można podarować i być pewnym, że każdy zakocha się w jego pełnym smaku miąższu i w chrupiącej skórce.


Drugim typem do wykorzystania zmniejszonej, ale wciąż znaczącej ilości zakwasu był przepis Liski na chleb z San Francisco. Znacznie delikatniejszy w wyrazie od Tatterowca, ale i o niebo od niego lżejszy w konsystencji. Najbardziej zakochałam się w zapachu tego chleba i w jego strukturze. W dotyku jego miąższ był prawie jak jedwab, a zapach uzyskany dzięki balsamicznemu octowi nadawał mu kolejny wymiar szklachetności.


Smak jednak również ogromnie mnie urzekł … Jak go określić? … Delikatny, acz z pazurem! To określenie, a nawet ten wykrzyknik nasuwa się od razu. Miąższ łagodnie pieści podniebienie i już ma słynąć spokojnie do przełyku, gdy nagle uderza falą wyrazistego, balsamicznego posmaku, rozpływającą się na podniebieniu i w tyle języka.

Ze szczerego serca polecam oba chleby, na urodzaj … i bez niego.

Tatterowiec

Składniki:
400g zakwasu żytniego razowego płynnego (jeśli zakwas jest młody należy dodać 1 łyżeczkę drożdży instant)
150ml wody (ilość wody należy uzależnić od użytych mąk i rodzaju zakwasu)
100g maki żytniej/pszennej razowej
300g maki pszennej chlebowej zwykłej lub Manitoby
1 łyżka soli morskiej
1 łyżeczka demerary

Przygotowanie: Wszystkie składniki wymieszałam dokładnie (ciasto było luźne i lepkie). Zostawiłam w misce do wyrośnięcia na 1 godzinę (u mnie zajęło to o ok. 20 minut dłużej). Wymieszałam krótko i przełożyłam do naoliwionej średniej keksówki. Przykryłam naoliwioną folią i zostawiłam do ponownego rośnięcia. Zajmuje ono długo – od 3 do 6 godzin, u mnie zajęło raz ok. 4 godzin, a raz nawet ok. 6 1/2 godziny. Ważne żeby wyrosło o ok. 90%. Przed pieczeniem posmarowałam oliwą, nacięłam i włożyłam foremkę do zimnego (!) piekarnika. Nastawiłam temperaturę na 200 stopni Celsjusza (u mnie z termoobiegiem) i piekłam ok. 1 godziny. Gdy piec osiągnął temperaturę 200 stopni, spryskałam ścianki i chleb wodą. Przez ostatnie 10 minut piekłam bez formy.

Źródło: „Tatter o Chlebie”

Chleb z San Francisco

Składniki:
2 łyżeczki suszonych drożdży (ja dałam 13,6 g świeżych)
200 g mąki pszennej razowej
400 g mąki pszennej białej
1/2 łyżki cukru brązowego
2 łyżki octu balsamicznego
1 i 1/4 łyżeczki soli
250 g zakwasu żytniego
375 ml wody

Przygotowanie: Drożdże rozczyniłam z częścią wody i cukrem. Odstawiłam na 15 minut. Następnie dodałam resztę wody, ok. 375 g mąki białej, zakwas, sól i ocet. Wymieszałam i odstawiłam na 30 minut do podwojenia objętości (u mnie zajęło to ok. 45 minut). Po tym czasie dodałam resztę mąki i zagniotłam luźne ciasto. Przelałam je do długiej keksówki nasmarowanej olejem i odstawiłam do podwojenia objętości (zajęło mi to ok. 3 1/2 godziny). Przed pieczeniem posmarowałam mlekiem z kropelką oliwy. Wstawiłam do nagrzanego do 230 stopni Celsjusza piekarnika i piekłam z para przez 10 minut. Następnie zmniejszyłam temperaturę do 200 stopni Celsjusza i piekłam jeszcze ok. 30-35 minut. Studziłam na kratce.

Źródło: Pracownia Wypieków Liski

Smacznego.

Pierwszy przebiśnieg.


Tarty mają w sobie dokładnie to czego spodziewam się po przedwiośniu. Jeszcze wiele bieli, ostatnich oznak zimy, ale jednocześnie coraz więcej słońca, zieleni traw i pierwszych kwiatów odważnie przebijających się przez zimną wciąż ziemię. Te same wrażenia mam gdy wyciągałam z żaru pieca okrągłe słoneczko wytrawnej tarty. Dominowała biel i jasna żółć, prawie jak zimowego słońca, ale gdzieniegdzie gorąc piekarnika zabarwił na złoto brzegi placka. Co najważniejsze jednak cała ta zimowa, bialutka powierzchnia była upstrzona to tu to tam aromatycznymi ziołami, czasem wystającym kawałkiem wędzonej ryby czy kopru włoskiego, niby pierwiosnki czy krokusy między śniegami.


Kiedy na talerzu leży kawałek ciepłego placka, za oknem szaleje w swych ostatnich podrygach Sroga Zima, uśmiecham się gdy w domu widzę coraz więcej znaków przebudzenia Natury. W wazonie bazie tulą się z tulipanami, w sercu tęskno do żonkili, ale jakoś ciągle nie mogę znaleźć jeszcze ładnych bukietów na targu, na półkach z pudełek i szafek wyciągane zostają wielkanocne stroiki, z dumą obiecujące wiosnę i odrodzenie. Sama tarta pasująca do tradycji postnych, przedwielkanocnych posiłków nasuwa myśli o wiośnie.


Nie mogę powiedzieć o sobie jako o osobie szczególnie wierzącej w jakąkolwiek religię. Jednak przemijanie pór roku niezmiennie staje się dla mnie pewnym magicznym, pełnym sacrum zdarzeniem, które obchodzę na swoje, różne sposoby. Czasem widzę nowe i młode w kwiatach, czasem w listkach krzewów mijanych, gdy wracam ze spaceru, czasem słyszę w wietrze lub czuję na skórze, gdy cieplejsze promienie słońca padną na policzki.

A czasem, gdy już nie mogę doczekać się rodzącego nowego roku, młodego życia w naturze, szukam go sama i tworzę w zaciszu mojej kuchni, rozmyślając co by mi choć trochę przybliżyło przemijanie zimy … może tym razem małe tartaletki, prawie jak symbol przemian, pękająca na rzece kra, gdy wiosenne prądy ogrzewanej stopniowo wody, wzburzają zastany lód, a może dla innego oka byłyby one jak mój symbol odwagi, pierwszy przebiśnieg.

Tarta z wędzoną rybą i fenkułem

Składniki na ciasto (na formę o średnicy 26 cm):
250 g. mąki pełnoziarnistej (oryginalnie jest zwykła mąka)
125 g masła, pokrojonego w kostki
1 jajko
1 łyżeczka soli
zimna woda (ok. 40 ml.)

Nadzienie (na formę o średnicy 26 cm):
1 fenkuł
ok. 25 dag wędzonej ryby (np. miętus)
1 kulka mozzarelli
1 szklanka mleka skondensowanego 4%
3 jajka
zioła (estragon, pietruszka)
pieprz

Przygotowanie: Najpierw w mikserze połączyłam mąkę, masło, jajko i sól. Jak już zrobiły się drobniutkie grudki, dolałam po łyżce wody (wszystko na wysokich obrotach – 3). Gdy ciasto zaczęło się łączyć w większe kawałki, wyłączyłam mikser i na blacie wyrobiłam je ręcznie, aż utworzyło gładką zwartą kulę. Nie należy zbyt długo wyrabiać ciasta, by masło się nie rozpuściło. Kulę ułożyłam na folii i spłaszczyłam ją nadając jej kształt okręgu. Zawinęłam ciasto w folię i schowałam do lodówki na 1-2 godziny. Można tak przygotowane ciasto schować na 4 dni do lodówki, a do 1 miesiąca w zamrażalniku.
Po tym czasie rozwałkowałam ciasto i wyłożyłam nim formę, dokładnie wylepiając też brzegi. Całość powierzchni gęsto nakłułam widelcem (brzegi też) i włożyłam do lodówki na 30 minut. Nagrzałam piekarnik do 220 stopni Celsjusza. Następnie wyjęłam ciasto i wyłożyłam je pergaminem do pieczenia, a na niego wysypałam obciążniki (ja używam ryżu, ale to może być sucha fasola, groch). Piekłam spód przez 15 minut, potem jeszcze 5 minut bez pergaminu i obciążników, uważając by się nie podniósł. W tym czasie przygotowałam nadzienie. Fenkuł, rybę i mozzarellę pokroiłam w małe kawałki, zioła posiekałam. W małej miseczce połączyłam mleko, jajka, zioła i pieprz i dokładnie rozkłóciłam widelcem (nie należy zbytnio napowietrzyć tej masy). Na podpieczony spód wyłożyłam fenkuł, rybę i mozzarellę, a na to wylałam masę mleczno-jajeczną, dociskając delikatnie widelcem, by równomiernie ją rozprowadzić. Piekłam całość w 220 stopniach Celsjusza przez 30 minut przykryte folią, by się nie przypaliło.

Ważne: Po wyjęciu z piekarnika należy odczekać ok. 10-15 minut, by masa stężała.

Serowe tartinki

Składniki (na 5 małych tartaletek):
1/2 – 1/3 porcji w/w ciasta (zależnie jak grube chcemy mieć spody)
1 szklanka pokruszonego sera pleśniowego (mogą być różne rodzaje)
5 łyżeczek (kopiastych) mascarpone
1/3 szklanki mleka skondensowanego 4%
1 jajko

Przygotowanie: Ciasto przygotowuję jak wyżej. Po rozwałkowaniu wylepiam nim tartinki i odkładam do lodówki na 30 minut. Po tym czasie podpiekam w 220 stopniach Celsjusza przez 15 minut (też należy pamiętać o ponakłuwaniu widelcem i obciążeniu spodów). Na podpieczone spody wyłożyłam najpierw po łyżeczce mascarpone, potem sery pleśniowe i wszystko zalałam masą mleczno-jajeczną (można użyć samego mleka skondensowanego, bez jajka). Piekłam ok. 20 minut (przykryte fiolią aluiminiową i też najpierw przestudziłam przez ok. 10 minut, by masa stężała.

Opcjonalnie: w zależności od użytych serów, można dodać jeszcze orzechy, suszone owoce lub winogrona albo jakieś zioła.

Tartę serową popijaliśmy wybornym nowozelandzkim savignon blanc, Vidal, 2005. Wytrawne, o kwaskowato-owocowej nucie doskonale pasowało do cieżkich tartaletek.

Źródło przepisu na ciasto: Michel Roux „Jajka”

Smacznego.

Kuchnia Wielkanocna 22.III. - 25.IV.2009

Czekając na Królową Śniegu.

20090326_20160406_ciasteczka_owsiane001

Krótki odpoczynek od marudzenia na wciąż trzymającą nas w swych lodowych objęciach Królową Śniegu, krótka migawka z przedwczorajszej wieczornej zamieci, inspiracji by stworzyć coś co przypomniałoby święta. Zapachem przeniosły nas te ciasteczka w czas Bożego Narodzenia, pełnego korzennych i słodkich aromatów. Smak za to zaprowadził nas wprost … do raju.

20090326_20160406_ciasteczka_owsiane002

Słodkie, chrupkie, bogate od bakalii i przypraw, zdrowe dzięki płatkom owsianym, w których to ostatnimi czasy ogromnie się zakochałam. A kiedy jeszcze receptura kazała mi zaopatrzyć się w moją ulubioną maślankę, jak mogłam odmówić upieczenia tego kuszącego małego co nieco. Naprawdę zasługują na swoją nazwę "niebiańskie ciasteczka".

Niebiańskie ciasteczka owsiane

Składniki:
110 g masła lub margaryny
165 g brązowego cukru (lub muscovado)
2 jajka
55 g maślanki (lub innego nabiału/płynu)

195 g mąki pszennej
1 łyżeczka sody
1/2 łyżeczki soli
1 łyżeczka proszku do pieczenia

zamiast n/w przypraw dałam 4 kopiaste łyżeczki przyprawy do piernika (dzięki czemu moje ciasteczka miały ciemno brązową barwę)
1 łyżeczka imbiru
1 łyżeczka świeżo startej gałki muszkatołowej
1 łyżeczka cynamonu
1/4 łyżeczki mielonych goździków
1/2 łyżeczki zmielonego ziela angielskiego (lub mniej)

3/4 szklanki płatków owsianych
220g bakalii, posiekanych drobno (dałam po równo rodzynek, suszonych żurawin i orzechów włoskich)
50 g białej lub gorzkiej czekolady, pokrojona na malutkie kawałeczki
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (dałam ziarenka z 1 laski wanilii)

Sposób przygotowania: Piekarnik nagrzałam do 175 stopni Celsjusza, a trzy duże blachy wyłożyłam pergaminem do pieczenia. W duzej misce zmiksowałam margarynę z cukrem, dodałam jajka i ubiłam do białości. Dodałam maślankę. W drugiej misce zmieszałam przesianą mąkę z sodą, proszkiem do pieczenia, solą i przyprawą do piernika. Mąkę dodałam do mokrych składników i dokładnie wymieszałam łyżką. Posiekane bakalie i czekoladę dorzuciłam razem z płatkami i wanilią. Na blachę układałam kuleczki formowane z ciasta, nakłądane małą łyżeczką (wtedy uzyskiwałam małe ciasteczka (ok. 5-6 cm. średnicy) lub dużą łyżką (ciasteczka o średnicy ok. 9-10 cm, dobre do kanapek lodowych lub do przekładania dżemem). Piekłam przez 12-15 minut (im większe tym dłużej, ale nie za długo, by nie stały się twarde). Studziłam na kratce.

Źródło: Blog Oli "Sweet Spoon"

 

EDIT z 6 kwietnia 2016 r. – te ciasteczka piękę tak często i tak bardzo z nimi eksperymentuję, że aż trudno byłoby mi wypisać wszystkie opcje, jakie mamy przy nich dostępne. Począwszy od użycia najróżniejszych bakalii, poprzez użycie różnych rodzajów i typów mąk, skończywszy na użyciu różnych rodzajów płatków. Piekłam już typowo orkiszowe, żytnie, pszenne czy mieszane wersje, z jednym dominującym smakiem lub różnorodnością bakalii i przypraw, a nawet suszonych czy świeżych ziół, jak rozmaryn czy lawenda. W przypadku tych ciasteczek tylko nasza wyobraźnia jest nam ograniczeniem :)
Wpis z rodzaju poprawkowych, głównie opiera się na zmienionych zdjęciach. Zdjęcia z 2009 roku poniżej :)

A tutaj migawka z "wiosennej" śnieżnej zamieci z tamtego roku. Nic tylko czekać na Królową Śniegu.

Smacznego.

 

Baśniowe danie.


Na Wielkanoc czy w powszedni dzień piękna złocisto-czarna przekładana zapiekanka z ryżu, pełna aromatów dalekich Indii przeniesiona do kuchni europejskiej przez pomysłowych Szkotów … kedgeree. Danie to w sposób bardzo niespotykany łączy w sobie wędzoną rybę i jajka, a płaszczyzną tego ciekawego spotkania jest słodycz cebuli przesmażonej z korzennymi przyprawami, wszystko razem podane z neutralnymi w smaku, ale ogromnie chłonnymi na nowe smaki ryżem lub soczewicą.

Dopełnieniem bez którego nie mogłabym wyobrazić sobie tego dania jest sos powstały z bulionu aromatyzowanego intensywnymi azjatyckimi smakami, nieznacznie tylko złagodzony gładkim smakiem śmietany. Delikatnie skrapiany nim ryż rozkłada na języku i podniebieniu całą symfonię smaków, a nos nęcony jest kuszącymi zapachami, przynoszącymi naszym zmysłom przyjemne odczucia kojarzące się z orientalnymi przeżyciami. Prawdziwy dżin z magicznej lampy.


Danie to można przygotować bardzo prosto i szybko, przez wymieszanie wszystkich składników i podanie na stół. Ja jednak postanowiłam dodać mu trochę szyku. Do zwykłego białego ryżu, dodałam czarny ryż Venere, który w antycznych czasach zarezerwowany był dla chińskich cesarzy. Bogactwo przypraw, dających niesamowity wręcz bukiet aromatów oraz rozwijających w ustach pełen smak dopełnia wykwintności tego posiłku. Co najwspanialsze w daniu tym, dzięki jego warstwowości udało się mi zachować wyraźnie wyczuwalne pojedyncze smaki, jak i połączenie ich dzięki aksamitnemu sosowi.

Postne, ale i pełne elegancji okazało się to baśniowe danie, wyjęte jakby wprost z inspirujących „Baśni z Tysiąca i Jednej Nocy” lub pełnej magii „Czarodziejki z Florencji”.

Kedgeree
warstwowe

Składniki:
1 szklanka ryżu (dowolny biały, może być jaśminowy, basmati)

1 szklanka ryżu czarnego Venere (parboiled)
45 dag wędzonej ryby (np. sieja)

1 łyżka oliwy
1 bardzo duża cebula, posiekana

1/2 łyżeczka kolendry

1/2 łyżeczki kurkumy

1/2 łyżeczki kminu rzymskiego

kilka obrotów młynka z przyprawą curry (ok. 1/4 łyżeczki)


1/2 l. bulionu warzywnego

2-3 liście limonki kafir

1 trawa cytrynowa, zgnieciona
1 limonka, sok i skórka drobno starta

1 łyżka sosu rybnego

50-75 ml. śmietany
pieprz zielony

6 jajek ugotowanych na twardo
natka kolendry do dekoracji

Przygotowanie: W osobnych garnkach ugotowałam ryże zgodnie z instrukcją na opakowaniu (można gotować w osolonej wodzie lub posolić po ugotowaniu, z czego czarny ryż można posolić sosem sojowym, a biały solą, by nie zabarwić go na ciemny odcień).
W tym czasie w rondelku podgrzewałam pod przykryciem przez ok. 20 minut na małym ogniu bulion z trawą cytrynową, listkami limonki kafir, sokiem i skórką z limonki. Doprawiłam sosem rybnym (jeśli bulion jest mocno słony, należy zmniejszyć ilość sosu rybnego).
W tym samym czasie zeszkliłam cebulkę na łyżce oliwy. Gdy już stała się przezroczysta, dodałam przyprawy i przesmażyłam, aż uwolniły swój aromat (ok. 1 minuty).
Mięso ryby rozdzieliłam palcami (ew. widelcem) na niewielkie kawałki, dokładnie czyszcząc ją z ości i skóry. Skórę można dorzucić do bulionu. Z bulionu odcedziłam wszystkie aromatyzujące go dodatki, aż miałam klarowny płyn.
Ryż biały wymieszałam z cebulą z przyprawami, a ryż czarny z rybą. W naczyniu do zapiekania ułożyłam najpierw ryż z cebulą, potem czarny z rybą, i zalałam to delikatnie ok. 3/4 szklanki bulionu. Naczynie przykryłam i wstawiłam do piekarnika tylko na kilka chwil, by się zagrzało i wchłonęło płyn. Resztę bulionu zagrzałam na średnim ogniu, dodałam śmietanę i gotowałam kilka minut by zgęstniał (można sos zagęścić odrobiną mąki rozprowadzoną w wodzie). Doprawiłam zielonym pieprzem. Danie udekorowałam kolendrą i jajkami na twardo pokrojonymi na ćwiartki.

Smacznego.

Kuchnia Wielkanocna 22.III. - 25.IV.2009

Z domieszką mitologii w tle.


Wiosna nie przychodzi, a trzeba jakoś przetrwać zimową aurę. Cóż lepszego może nas pokrzepić niż … czekolada. A jeśli jeszcze połączymy ją z kremowym serkiem, aromatem wanilii … czy trzeba więcej mówić o wspaniałym smaku, aromacie, konsystencji tego cudownego i prostego w wykonaniu ciasta?


Może tylko tyle, że skoro Zima nie daje się przebłagać by już sobie poszła, a Wiosna nie daje się skusić by nas odwiedzić, może tym razem spróbujemy przebłagać srogiego Hadesa, by wypuścił już swoją żonę z ciemności Podziemi na obiecane dziewięć miesięcy. Czy możemy dziwić się starożytnym obrządkom ofiarowania darów z żywności, by przebłagać gniew bogów lub by wyprosić ich łaskę, gdy na języku czujemy niebiański smak czekolady, kremową słodycz serka, otuloną wanilią, z lekko chrupiącą i pękającą skórką?

Więc rozkoszujmy się tym darem dla bogów z domieszką mitologii w tle.

Sernikobrownie

Składniki:
200 g gorzkiej czekolady
200 g masła
400 g cukru pudru (można dać mniej)
5 jajek
100 g mąki
500 g sera kremowego (mielony ser w pudełku marki President)
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii

opcjonalnie, na wierz można ułożyć owoce, np. wiśnie czy maliny, delikatnie zatapiając je w górnej warstwie.

Przygotowanie: Piekarnik nagrzałam do temperatury 170 stopni Celsjusza. Blaszkę 20×30 cm wysmarowałam masłem i wyłożyłam pergaminem. Czekoladę rozpuściłam w kąpieli wodnej, przestudziłam. Masło i 250 g cukru pudru zmiksowałam na gładką masę. Następnie dodałam 3 jajka – wbijając po jednym i dobrze miksując przed dodaniem kolejnego. Wlałam roztopioną czekoladę, dalej miksowałam dodając mąkę. Po połączeniu składników 3/4 mikstury wlałam do blaszki. W drugiej misce utarłam ser, resztę cukru, jajka i ekstrakt waniliowy, aż do uzyskania gładkiej masy. Wylałam serową masę na wyłożoną już masę czekoladową. Resztę masy czekoladowej cienko rozłożyłam na masie serowej, trochę mieszając Piekłam ok. 50 minut (przepis zaleca 40-45 min, Liska piecze 60 minut, ale moje już po 50 minutach było dobre, piekłam z termoobiegiem). Studziłam w stygnącym, otwartym piekarniku.

Źródło: Blog Liski „White Plate”

Smacznego.