Wspaniałe, cytrusowe wrażenia.


Skończyły się bóle kręgosłupa, skończyły grypy i przeziębienia, zaczyna się wiosna i słońce coraz śmielej sobie poczyna. Na parapecie powstaje cytrynowa nalewka, więc coś z ogromną ilością soku z cytryny należało zrobić. Z idealną wprost inspiracją wyszła Ania, której słoneczna tarta cytrynowa przypomniała mi o niedawno pieczonej orzechowej krajance cytrusowej Liski. Oba ciasta zachwycają połączeniem słodyczy i kwaśności, a przede wszystkim porywają serca pięknym słonecznym kolorem, cieszącym oczy zmęczone już bielą i szarością zimy.


Tarta kiedy wyjęłam ją z piekarnika ujęła mnie swoim kolorem, ale gdy na drugi dzień, wczesnym rankiem wyjęłam ją z lodówki, moje myśli były na tyle zaspane, że oprószenie cukrem pudrem wilgotnego przecież wierzchu tarty wydawało mi się dobrym pomysłem. Tym sposobem pozbawiłam się niestety pięknego wiosennego słoneczka, uzyskując raczej nieśmiały przebiśnieg, którego wytrwałe dążenie daje mu siłę przebicia się przez zimno i śnieg ku słońcu oraz coraz mocniejszym jego promieniom. Uzyskałam raczej słoneczne pożegnanie zimy, niż feerię żółci na powitanie wiosny.


Za to smak tarty zachwycał mnie bez względu na jej kolory i choć to ogromna bomba kaloryczna, to we trójkę – wraz z moim mężem i Oczko poradziliśmy sobie z tą tarta jednego dnia. Doskonała równowaga między słodyczą i kwaskiem, kremowa konsystencja masy mlecznej na wilgotnym, herbatnikowym spodzie. Muszę się jednak przyznać, że gdy następnym razem będę robiła tą tartę pomyślę nad innym spodem, by uzyskać efekt chrupkości, tak przez mnie lubiany w tartach.


Ten spód może właśnie wezmę z kolejnego cytrynowego przepisu – cytrynowej krajanki na orzechowym spodzie, jaką pewien czas temu znalazłam u Liski. Spód był w niej chrupki, przyjemnie orzechowy, nie za słodki, w porównaniu z oceanem słodyczy w masie. W krajance w przeciwieństwie do tarty słodycz i kwaśność walczyły ze sobą o palmę pierwszeństwa i kiedy już na podniebieniu i języku mieliśmy wrażenie rozprzestrzeniającej się słodyczy, prawie jak gaszenie tego ognia przychodziła ostra kwaśność cytryn. Ciasto to doskonałe byłoby latem, mocno schłodzone, z lekkim, różowym winem lub szampanem, podjadane wieczorową porą, stanowczo zamiast kolacji.


Za to myślę, że połączenie obu przepisów, stworzyłoby ciasto doskonałe na każdą chętkę cytrusowego smaku. Nie za delikatne jak tarta, nie tak walczące smakami jak krajanka. Ale by prawdzie uczynić zadość muszę powiedzieć, że oba ciasta, nawet mimo moich przewidywanych ich przyszłych modyfikacji zniknęły w mgnieniu oka, wszystkim konsumującym przynosząc wspaniałe, cytrusowe wrażenia.

Słoneczna Tarta Cytrynowa

Składniki:
1 opakowanie herbatników digestive (ok. 225 g.)
5 łyżek roztopionego masła (ja dałam 5 łyżek miękkiej margaryny Flora)
1 puszka niesłodzonego mleka skondensowanego
3-5 łyżek brązowego cukru
4 żółtka
1/2 szkl soku z cytryny

Przygotowanie: Mleko podgrzałam w garnuszku z cukrem, do czasu jego rozpuszczenia. Sprawdzałam poziom słodkości, tak by mi odpowiadał. Mi wystarczyły 3 1/2 łyżki cukru. Odstawiłam do przestudzenia. Herbatniki wymieszałam z margaryną w mikserze, tak by uzyskać okruszki, którymi wysypałam wysmarowaną margaryną tartę o średnicy 24 cm. Należy pamiętać o wyklejeniu też boków tarty. POdpiekłam spód w 175 stopniach Celsjusza przez 10 minut. W tym czasie rózgą wymieszałam mleko z żółtkami i na koniec dodałam sok z cytryny. Masę wylałam na podpieczony spód i włożyłam do piekarnika na 15 minut. Wyjełam tartę (masa była półpłynna) i ostudziłam. Gdy przestygła włożyłam na noc do lodówki, ale podobno już po godzinie chłodzenia w lodówce masa jest wystarczajaco stężała, choć w oryginalnym przepisie podane jest 8 godzin chłodzenia w lodówce.

Gdybym nie chciała przedobrzyć i udekorować bądź co bądź wilgotnego wierzchu tarty cukrem pudrem byłaby ona pięknie żółciutka i słoneczna. U mnie to słoneczko wyszło raczej blado i matowo, właśnie ze względu na oprószenie cukrem pudrem.

Tartę można też udekorować cieniutko pokrojonymi plasterkami cytryny, obranej ze skórki.

Źródło: Blog Ani „Strawberies from Poland”

Krajanka cytrynowa na orzechowym spodzie

Spód:
55 g cukru pudru
55 g dowolnych orzechów (ja dałam orzechy włoskie)
150 g masła
200 g mąki

Masa cytrynowa:
70 g mąki
420 g cukru pudru
200 ml soku z cytryny (to ok. 4-6 cytryn)
6 jajek
1 żółtko
skórka z 1 cytryny (ja dałam z 4 cytryn)
szczypta soli

Przygotowanie: Składniki na spód połączyłam w mikserze, aż utworzyły okruszki. Formę o wymiarach 20 x 30 cm nasmarowałam i wyłożyłam pergaminem. Okruszki wysypałam na spód i równomiernie ugniotłam, tworząc 1 cm. boki. Nakłułam widelcem ciasto, przykryłam pergaminem wysypanym obciążnikami i piekłam w piekarniku nagrzanym do 175 stopni Celsjusza przez 30 minut. W tym czasie przygotowałam masę. Jajka, żółtko i sól ubiłam trzepaczką. Mąkę, cukier i sok z cytryny oraz skórkę połączyłam w drugiej misce aż nie było grudek i wlałam do jajek. Dokładnie wymieszałam, bez ubijania. Wylałam masę cytrynową na podpieczony, gorący spód i włożyłam do piekarnika, od razu zmniejszając temperaturę do 150 stopni Celsjusza. Dopiekłam ciasto przez 30 minut. Przed wyjęciem z blaszki i pokrojeniem całkowicie wystudziłam. Ciasto jest najlepsze jeszcze tego samego dnia, a jeśli zostanie należy trzymać je w lodówce, wyjmując na 20 minut przed podaniem. Można udekorować cukrem pudrem, lukrem lub dowolną posypką czy polewą.

Źródło: Blog Liski „White Plate”

Smacznego.

Dzień Trzech Świąt.


Nasza Słodka Majanka wyszperała, że dziś Dzień Mężczyzny jest, to trza i życzenia naszym gotująco-blogującym i wszelakiej inszej maści obiektom płci pięknej-inaczej złożyć, a więc …

… No i co tu życzyć Mężczyznom? … a może tego co by mieli wiele radości dzięki nam Kobietom i dzięki samym sobie, bo to o radość i szczęście przecież w życiu chodzi, by każdy dzionek był jaśniejszy i smaczniejszy, by było coś nowego i coś starego, by było coś dobrego i coś złego, gdyż to właśnie różnorodność i równowaga między plusem a minusem daje nam najwięcej szczęścia, najwięcej energii do życia, najwięcej motywacji do kolejnych kroków …

… A że ja trochę złośliwa bestyjka jestem, to i skoro dzisiaj też Dzień Mózgu jest, to i mężczyznom (i wszystkim innym też) dużo „oleju orzechowego” życzę. I Hirkowi, co to przecież męski osobnik jest, też wszystkiego naj życzę … a przede wszystkim życzę mu … jaj ;p

A ponieważ dziś jeszcze jedno święto się odbywało – Purim, żydowski karnawał, co to winem i słodkościami płynie, tak i my z Oczko lepiłyśmy kapelusze Hamana, orzeszki skubiąc, słodki likier popijając na zmianę z kawą, po wielce obfitym i azjatyckim obiadku … no, ale o tym już w następnym odcinku serialu kulinarnego. A tymczasem kończy się Dzień Trzech Świąt.

Miłej i szalonej nocki świąteczno-purimowej życzę.

Rozkosz nie do opisania.


Najwspanialsze smaki, delikatne i rozpływające się na języku, pieszczące chłodem ciepłe podniebienie. Słodycz białej czekolady, słodycz kokosa, zrównoważone mlekiem, a wszystko w bieli, niewinnej, kuszącej, pięknej.

Nie ma nic lepszego ponad ten deser. Mój zachwyt nad nim nie ma końca, ani też początku. Uwielbiam zarówno białą czekoladę jak i kokos, a połączenie tego na naturalnej płaszczyźnie mleka, daje rozkosz nie do opisania.


foodelek: przepisy tygodnia
Kokosowa panna cotta z białą czekoladą

Składniki:
100 g białej czekolady
400 g mleczka kokosowego
500 g mleka
opcjonalnie: cukier do smaku
żelatyna lub agar-agar (ilość zgodna z opakowaniem, minus trochę*)

wiórki kokosowe i wiórki z czekolady do dekoracji

Przygotowanie: Mleko i mleko kokosowe zagrzałam w garnku i wrzuciłam połamaną na cząstki czekoladę. Gotowałam stale mieszając, aż czekolada się całkowicie rozpuściła. Sprawdziłam słodycz do smaku (wg. mnie nie potrzeba już dosładzać). Odlałam chochelkę ciepłego płynu do miseczki, wrzuciłam odmierzona ilość żelatyny/agar-agar i rozmieszałam do rozpuszczenia. Wlałam żelatynę do reszty płynu (nie gotowałam już) i mieszałam rózgą, aż całkowicie rozpuściłam żelatynę. Przecedziłam przez sitko do miseczki i z niej przelewałam do kokilek. (można też użyć dowolnych foremek silikonowych lub szklanych czy ceramicznych, a nawet metalowych). Przestudziłam, wstawiłam do lodówki na ok. 3-4 godziny. Podałam przybrane wiórkami kokosowymi i wiórkami czekoladowymi. Aby wyjąć panna cottę należy zanurzyć foremkę na kilka sekund (ok. 20-30 sekund) w gorącej wodzie, przykryć talerzykiem na którym ma być podane i przewrócić do góry nogami. Powinno wyjść bez problemu, ale czasem może być konieczność wspomożenia się nożem.

* Zawsze biorę trochę mniej żelatyny/agar-agar, niż podane jest na opakowaniu, gdyż lubię galaretowatą konsystencję panna cotty.

Smacznego.

Weekendowa Piekarnia #22


Kolejna Weekendowa Piekarnia i kolejna wspaniała zabawa. Dwa wspaniałe chlebki zaproponowała nam tym razem Kasia, nasza Gospodyni. Jeden rustykalny, z czosnkiem i serem, o pięknym zdobieniu z pietruszki lub kolendry, drugi jabłkowo-cynamonowy, o pięknym warkoczu, wilgotnym miąższu, będący wspaniałym prezentem od Kasi na Dzień Kobiet.


Oba chleby były wspaniałe, oba bardzo różne. Jabłkowo-cynamonowy, o delikatnym aromacie, wilgotnym i zwartym, ale zupełnie nie zbitym miąższu okazał się doskonały zarówno jako podstawa dla żółtego sera, jak i słodkich dżemów czy naturalnych twarożków. Miękki i słodkawy dzięki jabłkom i żurawinom, zadziwiał chrupkością zarówno skórki, jaki orzechów ukrytych w jego miąższu. Naprawdę doskonały prezent i tak też i u nas się stało. Piękne warkocze sprezentowane zostały rodzinie i przyjaciołom i razem z nimi przyjemnie pałaszowane. Tak wspaniale jest dawać takie smaczne prezenty … dziękuję Kasiu.


Drugi chlebek, znacznie bardziej okazał się czasochłonny, ale tak prosty i niewymagający w wykonaniu, że aż przyjemnie się go robiło. Gładkie, choć lekko lepkie ciasto, miało przyjemny jedwabisty dotyk, a słodkawy zapach pieczonego czosnku towarzyszył jego wyrastaniu. Czy jednak te chlebki miały wyjść takie malutkie, czy tylko tak mi niewiele wyrosły, tego nie wiem. Dodatkowo pasta czosnkowa i ser, zbyt blisko były wierzchu i w czasie pieczenia spowodowały popękanie skórki chleba, ale to nic.


Trzeba było zobaczyć jak mój mąż – wielbiciel pieczywa czosnkowego z serem chodził koło piekarnika w czasie pieczenia, jak pilnował procedury jego wyrobu i wyrastania, jak przypominał, że jeszcze trzeba zostawić na 10 minut w otwartym piekarniku, jak potem podchodził i sprawdzał palcami czy już chlebek przestygł na tyle, by można go było kroić i jeść. A chlebek zaiste był wyborny. Sama, choć był to już późny wieczór zjadłam chyba trzy grube pajdy. Lekko ciepły, o słodkawym smaku pasty czosnkowej i słonawym smaku parmezanu, o dużych, nieregularnych dziurach i lekko wyczuwalnym posmaku dodanej przeze mnie maki żytniej. Choć chlebek nie wyszedł mi okazały, a jego pęknięcia raczej się zbytnio podpiekły, to smak wynagrodził wszystkie prezentacyjne wpadki i wiem już, że w najbliższym czasie szykuje się powtórka.

Warkocz pszenny jabłkowo cynamonowy
(2 długie foremki keksówkowe)

Składniki:
1 łyżka suszonych drożdży (ja dałam 20,4 g drożdży świeżych)
2 łyżki jasnego cukru brązowego
1 szklanka ciepłej wody (40-45°C)
1 szklanka ciepłego mleka
6 – 6 1/2 szklanki mąki pszennej chlebowej
2 średnie jabłka obrane i pokrojone w kostkę (np. szara reneta)
1/2 szklanki suszonych owoców (ja dałam żurawinę)
1/2 szklanki posiekanych orzechów włoskich
2 łyżki oleju z orzechów włoskich
2 duże jajka w temp. pokojowej
2 łyżeczki mielonego cynamonu
1/2 łyżeczki słodu piekarskiego
1/2 łyżeczki zmielonego ziela angielskiego
1 łyżka soli

Przygotowanie: W dużej misce wymieszałam (przez ok. 1 minutę) mątewką drożdże z cukrem, orzechami, 2 szklankami mąki i ciepłą wodą oraz mlekiem, aż uzyskałam gładkie ciasto (takie prawie naleśnikowe). Przykryłam folią i odstawiłam na 1 godzinę. Dodałam pozostałe składniki, ale mąki dodałam tylko 2 szklanki. Wymieszałam do połączenia składników i przełożyłam na mocno omączony blat (z puli mąki wciąż jeszcze odłożonej) i wyrabiałam ciasto, stopniowo dodając mąkę. Ja zużyłam całe 6 1/2 szklanki mąki z przepisu. Wyrabiałam do uzyskania gładkiego i sprężystego ciasta, wgniatając wypadajace owoce i bakalie. Ciasto na koniec było lekko lepkie. Włożyłam je do naoliwionej miski i przełożyłam, tak by było z każdej strony naoliwione. Przykryłam naoliwioną folią i zostawiłam do wyrastania na 1 1/2 – 2 godziny (do podwojenia objętości). PO tym czasie ciasto wyjęłam, lekko odgazowałam rozciągając i zwijając w rulon. Podzieliłam na dwie części i uformowałam warkocze. U mnie jeden był z trzech wałków, a drugi z sześciu. Ponieważ ten drugi miał być pieczony w mniejszej keksówce, odciełam z niego kawałek i uformowałam niewielką bułeczkę. Włożyłam warkocze do naoliwionych keksówek i zostawiłam do wyrośnięcia, aż wierchołki wyrastały ponad 2 1/2 cm. ponad krawędź foremek (ok. 45 minut). Piekłam w piekarniku nagrzanym do 175 stopni Celsjusza przez 40-45 minut (bułeczkę piekłam ok. 20 minut). Przed pokrojeniem wystudziłam bochenki.

Rustykalny chleb z pieczonym czosnkiem
(2 bochenki ? około 20 cm)

Zaczyn:
22 g. zakwasu
31 g wody
30 g mąki pszennej chlebowej
30 g maki pszennej razowej

Przygotowanie zaczynu: Składniki wymieszałam i zagniotłam na gładką kulę. Włożyłam do miski, przykryłam folią i zostawiłam na 8 godzin (u mnie było to ok. 9 1/2 godziny).

Ciasto właściwe
500g mąki (+ 2-3 łyżki mąki) (ja dałam 100 g. mąki żytniej razowej i resztę mąki pszennej chlebowej)
330 g wody + 60 g wody
całe zakwaszone ciasto
12 g soli

Nadzienie i przybranie:
3 łyżki pasty czosnkowej*
60 g tartego sera (ja dałam parmezanu)
2 nieobrane ząbki czosnku
6-8 gałązek natki pietruszki lub kolendry

Przygotowanie: W misce miksera wymieszałam mąki z solą. Dodałam ciasto zakwaszone w kawałkach i włączyłam mikser na najniższym biegu, dolewając 330 g wody małym strumieniem. Kiedy wszystkie składniki się połaczyły i utworzyły kulę odchodzącą od ścianek, dodałam 60 g. wody i włączyłam mikser na 3 bieg. Wyrabiałam ok. 5 minut i w międzyczasie dosypałam 2-3 łyżki mąki pszennej, gdyż moje ciasto było zbyt luźne jak na mój gust. Na koniec miksowania ciasto powinno być gładkie, gluten średnio rozwinięty, ale miękkie, nie nadajace się zbytnio do formowania kuli. Przełożyłam ciasto do nasmarowanej oliwą miski i przykryłam folią. Złożyłam ciasto po 30, 60 i 90 minutach, a ogółem wyrastało 4 godziny. Po tym czasie wciąż było luźne i niezbyt chciało trzymać kształt.
Przełożyłam ciasto na omączony blat i podzieliłam na dwie części (można trochę podsypywać mąką). Uformowałam 2 kule, zostawiłam je na 20 minut by odpoczęły. POtem każdą kulę przełożyłam do góry nogami, lekko spłaszczyłam i włożyłam nadzienie: po 1 1/2 łyżki pasty czosnkowej i po 1/2 tartego sera. Zlepiłam ciasto tworząc sakiewkę, porządnie zlepiłam brzegi. Przełożyłam zlączeniem w dół i na samej górze nacięłam mały krzyżyk, w który włożyłam nieobrany ząbek czosnku (pominęłam!), a w około ułożyłam lekko wilgotne gałązki natki pietruszki. Każdy chlebek włożyłam do okrągłej miseczki, wyłożonej ściereczką porządnie omączoną. Chlebki powinny leżeć natką do dołu. Odstawiłam chlebki do wyrastania na 4 godziny. Przed pieczeniem przełożyłam je delikatnie na blachę wyłożoną pergaminem do pieczenia i nie strzepywałam mąki z natki pietruszki, żeby sie nie przypaliła. Nacięłam naokoło, na 2 1/2 cm od krawędzi. Piekarnik nagrzałam do 215 stopni Celsjusza. Piekłam przez 35 minut (przez pierwsze 10 minut z parą) aż były złotobrązowe. Wyłączyłam piekarnik i zostawiłam je w uchylonym piekarniku przez 10 minut. Wyjęłam, strzepnęłam nadmiar maki i przestudziłam. Przed podaniem dobrze jest podgrzać w piekarniku w 175 stopniach Celsjusza, aby były ciepłe.

* Przygotowanie pasty czosnkowej: wzięłam 3 cale główki czosnku i każdą z nich ucięłam na ok. 1/2 cm. od góry. Ułożyłam je na kwałkach folii aluminiowej, zalałam każdy 1 łyżką oliwy, dodałam trochę soli i pieprzu. Zawinełam folię tworząc sakiewki i w każdej u góry zrobiłam malutką dziurkę, aby para miała jak uciekać. Piekłam w piekarniku nagrzanym do 175 stopni Celsjusza przez ok. 1 godzinę. Wyjęłam, przestudziłam i wycisnęłam główki do miseczki. Ostudziłam. Pastęprzechowywać w lodówce, ale do chleba dodać w temperaturze pokojowej.

Źródło: Blog Kasi „Pokrojone Doprawione”

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia

Element życia.


Na wspomnienie mojego pierwszego risotto, aż błogo mi się robi w brzuszku. Było to wczesnym latem kilka lat temu, po obejrzeniu programu jednego z moich ulubionych szefów Kuchni, Jamiego Olivera, który stworzył arcydzieło z grzybowego risotta z grillowanymi leśnymi grzybami. Ślinka pociekła mi na samą myśl, gdyż jak wiadomo jestem ogromną wielbicielką tych leśnych smakołyków. Rzadko jednak pozwalam sobie na taką kulinarną rozpustę, by nie drażnić chorego żołądka. Za to risotto jako podstawa dania, stało się częstym gościem. Kremowe, nie za płynne, wyraźnie nazębne, ale już nie twarde, aromatyzowane ziołami i przyprawami, domowym bulionem, przynoszące ze sobą miłe dla podniebienia kawałki warzyw, ryb czy grzybów.

Kiedy na początku tego roku dostałam wspaniały prezent od cudownej osóbki, wiedziałam już że czeka mnie zadanie stworzenia jeszcze bardziej niezwykłych, zapadających w pamięć risotto. Prezentem tym było nic innego tylko torebka wspaniałego carnaroli, ryżu doskonałego do tego dania, a dodatkowo przywiezionego prosto od włoskiego producenta. Anoushka, która to obdarzyła mnie tą wspaniałością, pewnie nawet nie wie ile godzin spędziłam przeglądając przepisy, wymyślając własne, aby stworzyć idealne danie z ryżu jaki mi sprezentowała. Powstawały rożne próbki, oczywiście z bardziej pośledniego ryżu, ale zawsze coś było w nich niedoskonałe.

Muszę się jednak przynać, że chyba najbardziej niedoskonała byłam w nich ja … zbyt wiele chciałam zawrzeć, zapominając o tym co najbardziej ujęło mnie w risotto … o prostocie.


I kiedy los sprawił, że dostałam kolejny wspaniały prezent – piękną wędzoną sieję prosto z mazurskiej wędzarni, wiedziałam już jak mam przyrządzić moje doskonałe risotto. Duża ilość drobniutko pokrojonej szalotki, wyborny bulion doaromatyzowany świeżym tymiankiem i tłusta, pełna aromatu i smaku wędzona ryba, dopełniona sokiem z limonki i koperkiem … prostota na talerzu, a feria barw na języku i podniebieniu. Właśnie takie risotto zdobyło moje serce, proste, a jednocześnie dające nieograniczoną możliwość odczuwania smaków.


Risotto z wędzoną sieją, nie było jednak jedyne, jakie stworzyłam dzięki wspaniałemu ryżowi od Anoushki. Zainspirowana jej risottem z kardami, których żadnym sposobem nie byłam w stanie zdobyć, postanowiłam troszkę zmienić jej przepis oraz wykonanie i stworzyłam wspaniałe, choć idealne bardziej na lato i ciepłe dni, niezwykle orzeźwiające cytrusowymi aromatami risotto z karczochami. Niuezwykle delikatne, lekko słodkie, z ledwo wyczuwalną nutą goryczki serca karczochów w połączeniu z aromatem skórki cytrynowej oraz kwaśnym sokiem z cytryny, wyraźnie uwydatniły smak karczochów, a w połączeniu z tymiankiem stworzyły niezwykle przyjemną dla nosa bazę zapachów.

I tak dzięki wspaniałym prezentom – od niesamowicie ciepłej i przyjaznej osóbki, jaką poznawałam w Anoushce oraz od pamiętającego o mnie nie tylko w kwestiach zdrowotnych, mojego rehabilitanta i wspaniałego kolegi mogłam poznać coś o risotto, coś o sobie i coś o innych ludziach … i jak tu nie powiedzieć, że risotto, że la cucina jest wszechstronnym i uniwersalnym elementem życia … mojego na pewno jest.


foodelek: przepisy tygodnia
Risotto z wędzoną sieją

Składniki:
1 łyżka oliwy
4 szalotki, drobno posiekane
200 g. ryżu carnaroli
75 ml. wermutu
600-700 ml bulionu warzywnego (musi być gorący w czasie dodawania go do ryżu)
kilka łodyżek świeżego tymianku
15-20 dag wędzonej siei
1 łyżeczka czubata margaryny Flora
1 limonka
koperek
zielony pieprz

Przygotowanie: Na dużej głębokiej patelni zeszkliłam szalotkę na oliwie. Dodałam ryż i przez 2-3 minuty smażyłam na średnim ogniu. Zmniejszyłam ogień, wlałam wino i poczekałam, aż ryż wchłonął płyn. Wlałam bulion podgrzewany wcześniej z gałązkami tymianku i delikatnie rozmieszałam, poczekałam aż się wchłonął. Stopniowo dolewałam chochelkę bulionu, czekając aż ryż wchłonie płyn, zanim wlałam kolejną porcję bulionu. Na ostatnie 5 minut gotowania dodałam pokawałkowaną w sporo kawałki rybę wędzoną i dokładnie wymieszałam, trochę tylko rozdrabniając kawałki ryby (sama się rozwarstwią, nie należy ich zbyt mocno mieszać, bo się z ryby zrobi paćka). Po wlaniu całego bulionu, ziarenka ryżu powinny być al dente (miękkie z zewnątrz, twardawe w środku). Wyłączyłam gaz, dodałam sok z 1/2 limonki, a drugą połowę pokroiłam w cząstki. Dodałam posiekany koperek, zielony pieprz i margarynę. Po starannym wymieszaniu, przykryłam risotto na ok. 5-10 minut.

Risotto z karczochami i cytryną

Składniki:
1 łyżka oliwy
2-3 szalotki
200 g ryżu carnaroli
75 ml wermutu lub wytrawnego wina (takie jakie smakowało by z kieliszka)
600-700 ml bulionu warzywnego
kilka łodyżek świeżego tymianku
1 słoiczek serc karczochów w zalewie olejowej (porządnie odsączonych)
skórka drobno starta z n/w cytryny
pieprz
1 łyżka masła
duża garść tartego parmezanu
sok z 1 dużej (!) cytryny

Przygotowanie: Na dużej głębokiej patelni zeszkliłam szalotkę na oliwie. Dodałam ryż i przez 2-3 minuty smażyłam na średnim ogniu. Zmniejszyłam ogień, wlałam wino i poczekałam, aż ryż wchłonął płyn. Wlałam chochelkę bulionu (podgotowanego wcześniej z dodatkiem tymianku) i delikatnie rozmieszałam, poczekałam aż się wchłonął. Stopniowo dolewałam chochelkę bulionu, czekając aż ryż wchłonie płyn, zanim wlałam kolejną porcję bulionu. Na ostatnie 5 minut gotowania wrzuciłam pokrojone na dwa/trzy kawałki serca karczochów wraz ze skórką cytrynową i delikatnie rozmieszałam. Po wlaniu całego bulionu, ziarenka ryżu powinny być al dente (miękkie z zewnątrz, twardawe w środku). Wyłączyłam gaz, dodałam sok z cytryny, pieprz, parmezan i masło. Po starannym wymieszaniu, przykryłam risotto na ok. 5-10 minut.

Smacznego.