Weekendowa Piekarnia # 26 – Chleb z serkiem ricotta.


Mleczny i serowy, prawie jak bułeczka, o cudownie chrupkiej skórce … o czym mowa? Oczywiście o chlebku z Weekendowej Piekarni wybranym nam przez Atinkę. Dziś tylko ekspresowy wpis, ale za to z pełnym zachwytem nad tym doskonale pasującym na Wielkanoc serowym chlebkiem.


Kilka pierwszych kromek zniknęło zjedzonym zupełnie solo, popijanych cafe latte, zajadanych w cudownych, prawie już letnich promieniach słońca na schodkach naszego patio. Posiliły nas w krótkiej przerwie w dzisiejszych spacerach, więc tym króciutkim wpisem żegnam się chwilowo i zmykam w objęcia wiosny, słońca i … męża, a Was zostawiam z widokiem mięciutkiego chlebka i wygrzewajacej się w promieniach Słońca naszej Kici, Briczolli.

Chleb z serkiem ricotta

Składniki:
230 g mleka odtłuszczonego
50 g. wrzątku
15 g drożdży świeżych
500 g mąki pszennej chlebowej
30 g masła roztopionego (trochę ponad 2 łyżki)
180 g serka ricotta
1 1/2 łyżeczki soli

Przygotowanie: W dużej misce wymieszałam mleko z wrzątkiem (dzięki temu mleko miało temperaturę ok. 40 stopni). W płynie rozpuściłam drożdże, dodałam serek, mąkę z solą i zagniotłam ciasto. Dodałam rozpuszczone masło. Na omączonym blacie zagniotłam przez kilka minut aż uzyskałam gładkie ciasto. Włożyłam je do miski i odstawiłam do wyrośnięcia na ok. 1 1/2 godziny. Po tym czasie uformowałam owalny bochenek, włożyłam do wysmarowanej olejem średniej keksówki i odstawiłam do rośnięcia na ok. 1 godzinę. Przed pieczeniem posmarowałam żółtkiem roztrzepanym z mlekiem, nacięłam i włożyłam do piekarnika nagrzanego do 230 stopni Celsjusza. Spryskałam kilka razy wnętrze piekarnika wodą. Po 1 minucie zmniejszyłam temperaturę do 200 stopni i piekłam ok. 40 minut. Studziłam na kratce.

Ważne: oryginalny przepis bardzo zmieniłam – dałam więcej mleka niż wody, mniej drożdży i inną mąkę oraz podwoiłam ilość składników. Dodatkowo ogromnie zachęcam do użycia do glazury jajka roztrzepanego z mlekiem, gdyż dodatkowo podkreśla to w skórce mleczno-serowy smak chleba. Chlebek piekłam w foremce, ale zupełnie nie dlatego, żeby ciasto było lejące. Wprost przeciwnie! Jego wyrabianie było czystą przyjemnością, ale ja po prostu wolę taki kształt bochenków.

W przyszłości myślę, że z tego chlebka zrobię bułeczki nadziewane jakimś wytrawnym farszem.

Źródło: Blog Atinki „Tak sobie pichcę”

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia
Kuchnia Wielkanocna 22.III. - 25.IV.2009

Bułeczkowe szaleństwo.


Stoję w kuchni i mieszam drewnianą łyżką w garnku. Słucham spokojnego głosu męża, on słucha mojego. Codzienny rytuał powrotu z pracy, dzielenia się swoimi przemyśleniami, przeżyciami w czasie, gdy obiad powoli „dochodzi”. Nagle cisza, kilka stuków na klawiaturze laptopa na kuchennym stole i głos … „Ooooo, upieczesz mi te bułeczki?” … głos pełen nadziei, a wzrok uradowany na samą myśl zjedzenia apetycznie wyglądających bułeczek … jak mogłam odmówić?


Nie odmówiłam. Jeszcze tego samego dnia ugotowałam kilka ziemniaków, wiedząc już że nie tylko na Małgośkach skończą się moje ziemniaczane wypieki. Uformowanie podwójnych bułeczek nasunęło trochę trudności, ale nie dla samego ich kształtu je piekłam. Już w piekarniku zaczęły pięknie mlecznie pachnieć, a lekko przestudzone, puchate i mięciutkie smakowały mojemu Miłośnikowi Bułeczek, tak bardzo że nawet pierwsza partia, która nie zdążyła wylądować w piekarniku o czasie i w związku z tym przerosła oraz opadła, została zjedzona ze smakiem.


Nie był to koniec jednak bułeczkowych wypieków. Kolejny ranek i na blacie powstawało następne ciasto z dodatkiem ziemniaków. Rumiane owalne bułeczki rozniosły w czasie pieczenia piękny aromat rozmarynu. Ze wszystkich pieczonych w ciągu tych dwóch dni wypieków, miały najbardziej chrupką skórkę, otaczającą podobnie jak i w Małgośkach mięciutki i jedwabisty środek, wzbogacony lekkim smakiem i zapachem rozmarynu. Stanowczo następnym razem postaram się o dodatek świeżego rozmarynu, by uzyskać silniejszy zapach i smak tego tak lubianego przeze mnie zioła.


Prawdziwą bomba aromatu i wiosny dostałam, gdy piekłam bułeczki wynalezione przez Agatkę na 25-tą już edycję Weekendowej Piekarni. Wprawdzie zupełnie nie wyrobiłam się by upiec je w weekend ani nawet przed wtorkowym podsumowaniem, ale słowo daję (!!!) warto je piec niezależnie od wspólnego pieczenia, kulinarnych zabaw czy jakichkolwiek innych wydarzeń. Są mięciutkie i puchate, dokładnie takie jak lubi mój Ukochany, lekko chrupka skórka na przemian spotyka się na języku z kawałkiem bazylii przyobleczonej w smak oliwy. To właśnie w tych dwóch włoskich dodatkach tkwi sekret tych pyszności. Aromatyczne i mocno ziołowe, wprost z wiosennej Polski przeniosły mnie do słonecznej Italii i wymarzonej Toskanii … i jak można im nie ulec.

Tym sposobem w ciągu kilku zaledwie dni przez moją kuchnię przewinął się korowód bułeczek, o różnym zapachu, przeróżnym kształcie, ale wspólnym ziemniaczanym dodatku. Prawdziwe bułeczko szaleństwo.

Bułki Małgosie

Składniki:
300 g mąki pszennej typ. 650
20 g świeżych drożdży + 40 ml ciepłej wody
1 łyżeczka cukru
1 łyżeczka soli
1 jajko, lekko roztrzepane
120 g ugotowanych lub upieczonych ziemniaków, przeciśniętych przez praskę (ja dałam ugotowanych)
20 g miękkiego masła
80 g wody (ja dałam ok. 40 g.)

Składniki: W małej miseczce rozpuściłam drożdże z 40 g. ciepłej (ale nie gorącej) wody. W misce miksera połączyłam wszystkie składniki poza drożdżami i wodą, aż uzyskałam sypką, ale w miarę jednolitą masę. Dodałam rozpuszczone drożdże i po trochu dolewałam wody (mikser pracował na 3 prędkości). Gdy z ciasta zrobiła się kula, wyjęłam ją, szybko zagniotłam i odłożyłam do miski, by podwoiła objętość (zajęło mi to ok. 1 godzinę). Po tym czasie uformowałam bułeczki – 9 sztuk, nadcinając je ostrym nożem przez środek. Bułki ułożyłam na blasze wyłożonej pergaminem i odłożyłam do rośnięcia na ok. 45-60 minut. Przed włożeniem do piekarnika posmarowałam je mlekiem. Piekłam w 200 stopniach Celsjusza z parą przez 20 minut.

Źródło: Blog Liski „White Plate” i jej Pracownia Wypieków.

Filoncino

Biga:
250 g włoskiej maki pszennej 00 (dałam Manitoby)
125 g wody
2 1/2 g świeżych drożdży (dałam ok. 3/4 łyżeczki instant)

Przygotowanie: Składniki bigi połączyłam dokładnie w misce i zagniotłam twarde ciasto (50% hydracji). Zostawiłam pod folią w misce na ok. 2 godziny, a potem włożyłam na noc do lodówki. Wyjęłam z lodówki na ok. 1 1/2 godziny przed przygotowaniem ciasta właściwego. Można też zostawić na 18 godzin w temperaturze pokojowej.

Ciasto właściwe:
250 g maki durum (dałam semolina di grano duro)
125 g wody
7 1/2 g świeżych drożdży
12 1/2 g soli (dałam 2 płaskie łyżeczki)
125g ziemniaków, ugotowanych i przeciśniętych przez praskę
8g siekanego rozmarynu (dałam suszony)

Przygotowanie: W 1/3 wody rozpuściłam w dużej misce drożdże. Bigę pokroiłam na 10 kawałków, dodałam make i wodę (dodawałam ją partiami). Zagniotłam twarde ciasto przez ok. 5 minut. Po tym czasie dodałam resztę składników i zagniatałam ok. 5 minut. Ciasto zostawiłam do wyrośnięcia na ok. 40 minut. Odgazowałam i uformowałam 9 owalnych bułeczek, które najpierw złączeniem w górę leżały przez 15 minut. Potem układałam je złączeniem w dół na blasze wyłożonej pergaminem. Odstawiłam do wyrośnięcia na ok. 50 minut. Przed pieczeniem posmarowałam je mlekiem i nacięłam. Piekłam w piekarniku nagrzanym do 220 stopni Celsjusza przez ok. 20 minut. Studziłam na kratce.

Źródło: Piekarnia Tatter

Włoskie bułeczki z ziemniakami i bazylią

Biga:
2 g świeżych drożdży (ja dałam ok. 2/3 łyżeczki instant)
100 g ciepłej wody (ok. 30 stopni)
200 g mąki pszennej (dałam Manitoby)

Przygotowanie: Wszystkie składniki wymieszałam i zagniotłam twarde ciasto. Włożyłam je do miski, przykryte folią na 2 godziny. Po tym czasie przełożyłam do lodówki i wyjęłam z niej na 2 godziny przed przygotowaniem ciasta właściwego. W lodówce może być maksymalnie 20 godzin.

Ciasto właściwe:
10 g świeżych drożdży
150 g wody
280 g mąki pszennej (dałam Manitoby) + 40 g do podsypywania
140g ugotowanych i przeciśniętych przez praskę ziemniaków
2 płaskie łyżeczki soli (ok. 12g) – można dodać trochę więcej, jeśli ziemniaki są mało słone
1 łyżka oliwy
10g drobno posiekanej bazylii (u mnie ok. 1/3 szklanki – cała doniczka)

Przygotowanie: W dużej misce w 1/3 wody rozpuściłam drożdże. Dodałam pokrojoną na 10 kawałków bigę i mąkę i dodając stopniowo wodę zagniotłam przez 5 minut spoiste ciasto. Po tym czasie rozciągnęłam je, dodałam ziemniaki, sól, bazylię i oliwę i przez ok. 5 minut zagniatałam lekko tylko podsypując mąką z tych 40 g. Ciasto wyrobione przełożyłam do miski, przykryłam folią i odstawiłam do podwojenia objętości na ok. 60 minut. Po tym czasie uformowałam 10 bułeczek (każda po ok. 80-90 g.) i zostawiłam je złączeniem w górę na omączonym blacie na 15 minut (do formowania zużyłam resztę z 40 g. mąki). Po tym czasie przełożyłam je na blachę wyłożoną pergaminem i odłożyłam przykryte do wyrośnięcia na ok. 60 minut. Piekarnik nagrzałam do 225 stopni Celsjusza. Bułeczki posmarowałam mlekiem i nacięłam. Włożyłam je do piekarnika, zmniejszyłam temperaturę do 200 stopni Celsjusza i piekłam z parą ok. 20 minut. Studziłam na kratce.

Źródło: Blog Agatki „Twoje Moje”

Smacznego.

Na urodzaj …


Ostatnimi czasy miałam przeogromny wręcz urodzaj zakwasu, z którym nie wiedziałam co zrobić. Skorzystałam więc z okazji by poznać coś nowego i do domowej piekarni wprowadzić nieznane mi wcześniej receptury, tym bardziej gdy obydwie wyszperałam u piekarniczych Mistrzyń – Tatter i Liski. I tak na pierwszy ogień poszedł Tatterowiec.


Ciemny i wyrazisty w smaku chleb, o ciężkim i wilgotnym, ale nie mokrym miąższu. Ogromnie nam pasował do lekkich zup czy delikatnego mięsa królika. Nie tylko jako dodatek był wyborny. Doskonale smakował zupełnie sam, popijany szklanką wody z cytrynką, jako przekąska do popołudniowej książki. Jeden z tych chlebów, który w ciemno można podarować i być pewnym, że każdy zakocha się w jego pełnym smaku miąższu i w chrupiącej skórce.


Drugim typem do wykorzystania zmniejszonej, ale wciąż znaczącej ilości zakwasu był przepis Liski na chleb z San Francisco. Znacznie delikatniejszy w wyrazie od Tatterowca, ale i o niebo od niego lżejszy w konsystencji. Najbardziej zakochałam się w zapachu tego chleba i w jego strukturze. W dotyku jego miąższ był prawie jak jedwab, a zapach uzyskany dzięki balsamicznemu octowi nadawał mu kolejny wymiar szklachetności.


Smak jednak również ogromnie mnie urzekł … Jak go określić? … Delikatny, acz z pazurem! To określenie, a nawet ten wykrzyknik nasuwa się od razu. Miąższ łagodnie pieści podniebienie i już ma słynąć spokojnie do przełyku, gdy nagle uderza falą wyrazistego, balsamicznego posmaku, rozpływającą się na podniebieniu i w tyle języka.

Ze szczerego serca polecam oba chleby, na urodzaj … i bez niego.

Tatterowiec

Składniki:
400g zakwasu żytniego razowego płynnego (jeśli zakwas jest młody należy dodać 1 łyżeczkę drożdży instant)
150ml wody (ilość wody należy uzależnić od użytych mąk i rodzaju zakwasu)
100g maki żytniej/pszennej razowej
300g maki pszennej chlebowej zwykłej lub Manitoby
1 łyżka soli morskiej
1 łyżeczka demerary

Przygotowanie: Wszystkie składniki wymieszałam dokładnie (ciasto było luźne i lepkie). Zostawiłam w misce do wyrośnięcia na 1 godzinę (u mnie zajęło to o ok. 20 minut dłużej). Wymieszałam krótko i przełożyłam do naoliwionej średniej keksówki. Przykryłam naoliwioną folią i zostawiłam do ponownego rośnięcia. Zajmuje ono długo – od 3 do 6 godzin, u mnie zajęło raz ok. 4 godzin, a raz nawet ok. 6 1/2 godziny. Ważne żeby wyrosło o ok. 90%. Przed pieczeniem posmarowałam oliwą, nacięłam i włożyłam foremkę do zimnego (!) piekarnika. Nastawiłam temperaturę na 200 stopni Celsjusza (u mnie z termoobiegiem) i piekłam ok. 1 godziny. Gdy piec osiągnął temperaturę 200 stopni, spryskałam ścianki i chleb wodą. Przez ostatnie 10 minut piekłam bez formy.

Źródło: „Tatter o Chlebie”

Chleb z San Francisco

Składniki:
2 łyżeczki suszonych drożdży (ja dałam 13,6 g świeżych)
200 g mąki pszennej razowej
400 g mąki pszennej białej
1/2 łyżki cukru brązowego
2 łyżki octu balsamicznego
1 i 1/4 łyżeczki soli
250 g zakwasu żytniego
375 ml wody

Przygotowanie: Drożdże rozczyniłam z częścią wody i cukrem. Odstawiłam na 15 minut. Następnie dodałam resztę wody, ok. 375 g mąki białej, zakwas, sól i ocet. Wymieszałam i odstawiłam na 30 minut do podwojenia objętości (u mnie zajęło to ok. 45 minut). Po tym czasie dodałam resztę mąki i zagniotłam luźne ciasto. Przelałam je do długiej keksówki nasmarowanej olejem i odstawiłam do podwojenia objętości (zajęło mi to ok. 3 1/2 godziny). Przed pieczeniem posmarowałam mlekiem z kropelką oliwy. Wstawiłam do nagrzanego do 230 stopni Celsjusza piekarnika i piekłam z para przez 10 minut. Następnie zmniejszyłam temperaturę do 200 stopni Celsjusza i piekłam jeszcze ok. 30-35 minut. Studziłam na kratce.

Źródło: Pracownia Wypieków Liski

Smacznego.

Pierwszy przebiśnieg.


Tarty mają w sobie dokładnie to czego spodziewam się po przedwiośniu. Jeszcze wiele bieli, ostatnich oznak zimy, ale jednocześnie coraz więcej słońca, zieleni traw i pierwszych kwiatów odważnie przebijających się przez zimną wciąż ziemię. Te same wrażenia mam gdy wyciągałam z żaru pieca okrągłe słoneczko wytrawnej tarty. Dominowała biel i jasna żółć, prawie jak zimowego słońca, ale gdzieniegdzie gorąc piekarnika zabarwił na złoto brzegi placka. Co najważniejsze jednak cała ta zimowa, bialutka powierzchnia była upstrzona to tu to tam aromatycznymi ziołami, czasem wystającym kawałkiem wędzonej ryby czy kopru włoskiego, niby pierwiosnki czy krokusy między śniegami.


Kiedy na talerzu leży kawałek ciepłego placka, za oknem szaleje w swych ostatnich podrygach Sroga Zima, uśmiecham się gdy w domu widzę coraz więcej znaków przebudzenia Natury. W wazonie bazie tulą się z tulipanami, w sercu tęskno do żonkili, ale jakoś ciągle nie mogę znaleźć jeszcze ładnych bukietów na targu, na półkach z pudełek i szafek wyciągane zostają wielkanocne stroiki, z dumą obiecujące wiosnę i odrodzenie. Sama tarta pasująca do tradycji postnych, przedwielkanocnych posiłków nasuwa myśli o wiośnie.


Nie mogę powiedzieć o sobie jako o osobie szczególnie wierzącej w jakąkolwiek religię. Jednak przemijanie pór roku niezmiennie staje się dla mnie pewnym magicznym, pełnym sacrum zdarzeniem, które obchodzę na swoje, różne sposoby. Czasem widzę nowe i młode w kwiatach, czasem w listkach krzewów mijanych, gdy wracam ze spaceru, czasem słyszę w wietrze lub czuję na skórze, gdy cieplejsze promienie słońca padną na policzki.

A czasem, gdy już nie mogę doczekać się rodzącego nowego roku, młodego życia w naturze, szukam go sama i tworzę w zaciszu mojej kuchni, rozmyślając co by mi choć trochę przybliżyło przemijanie zimy … może tym razem małe tartaletki, prawie jak symbol przemian, pękająca na rzece kra, gdy wiosenne prądy ogrzewanej stopniowo wody, wzburzają zastany lód, a może dla innego oka byłyby one jak mój symbol odwagi, pierwszy przebiśnieg.

Tarta z wędzoną rybą i fenkułem

Składniki na ciasto (na formę o średnicy 26 cm):
250 g. mąki pełnoziarnistej (oryginalnie jest zwykła mąka)
125 g masła, pokrojonego w kostki
1 jajko
1 łyżeczka soli
zimna woda (ok. 40 ml.)

Nadzienie (na formę o średnicy 26 cm):
1 fenkuł
ok. 25 dag wędzonej ryby (np. miętus)
1 kulka mozzarelli
1 szklanka mleka skondensowanego 4%
3 jajka
zioła (estragon, pietruszka)
pieprz

Przygotowanie: Najpierw w mikserze połączyłam mąkę, masło, jajko i sól. Jak już zrobiły się drobniutkie grudki, dolałam po łyżce wody (wszystko na wysokich obrotach – 3). Gdy ciasto zaczęło się łączyć w większe kawałki, wyłączyłam mikser i na blacie wyrobiłam je ręcznie, aż utworzyło gładką zwartą kulę. Nie należy zbyt długo wyrabiać ciasta, by masło się nie rozpuściło. Kulę ułożyłam na folii i spłaszczyłam ją nadając jej kształt okręgu. Zawinęłam ciasto w folię i schowałam do lodówki na 1-2 godziny. Można tak przygotowane ciasto schować na 4 dni do lodówki, a do 1 miesiąca w zamrażalniku.
Po tym czasie rozwałkowałam ciasto i wyłożyłam nim formę, dokładnie wylepiając też brzegi. Całość powierzchni gęsto nakłułam widelcem (brzegi też) i włożyłam do lodówki na 30 minut. Nagrzałam piekarnik do 220 stopni Celsjusza. Następnie wyjęłam ciasto i wyłożyłam je pergaminem do pieczenia, a na niego wysypałam obciążniki (ja używam ryżu, ale to może być sucha fasola, groch). Piekłam spód przez 15 minut, potem jeszcze 5 minut bez pergaminu i obciążników, uważając by się nie podniósł. W tym czasie przygotowałam nadzienie. Fenkuł, rybę i mozzarellę pokroiłam w małe kawałki, zioła posiekałam. W małej miseczce połączyłam mleko, jajka, zioła i pieprz i dokładnie rozkłóciłam widelcem (nie należy zbytnio napowietrzyć tej masy). Na podpieczony spód wyłożyłam fenkuł, rybę i mozzarellę, a na to wylałam masę mleczno-jajeczną, dociskając delikatnie widelcem, by równomiernie ją rozprowadzić. Piekłam całość w 220 stopniach Celsjusza przez 30 minut przykryte folią, by się nie przypaliło.

Ważne: Po wyjęciu z piekarnika należy odczekać ok. 10-15 minut, by masa stężała.

Serowe tartinki

Składniki (na 5 małych tartaletek):
1/2 – 1/3 porcji w/w ciasta (zależnie jak grube chcemy mieć spody)
1 szklanka pokruszonego sera pleśniowego (mogą być różne rodzaje)
5 łyżeczek (kopiastych) mascarpone
1/3 szklanki mleka skondensowanego 4%
1 jajko

Przygotowanie: Ciasto przygotowuję jak wyżej. Po rozwałkowaniu wylepiam nim tartinki i odkładam do lodówki na 30 minut. Po tym czasie podpiekam w 220 stopniach Celsjusza przez 15 minut (też należy pamiętać o ponakłuwaniu widelcem i obciążeniu spodów). Na podpieczone spody wyłożyłam najpierw po łyżeczce mascarpone, potem sery pleśniowe i wszystko zalałam masą mleczno-jajeczną (można użyć samego mleka skondensowanego, bez jajka). Piekłam ok. 20 minut (przykryte fiolią aluiminiową i też najpierw przestudziłam przez ok. 10 minut, by masa stężała.

Opcjonalnie: w zależności od użytych serów, można dodać jeszcze orzechy, suszone owoce lub winogrona albo jakieś zioła.

Tartę serową popijaliśmy wybornym nowozelandzkim savignon blanc, Vidal, 2005. Wytrawne, o kwaskowato-owocowej nucie doskonale pasowało do cieżkich tartaletek.

Źródło przepisu na ciasto: Michel Roux „Jajka”

Smacznego.

Kuchnia Wielkanocna 22.III. - 25.IV.2009

Czekając na Królową Śniegu.

20090326_20160406_ciasteczka_owsiane001

Krótki odpoczynek od marudzenia na wciąż trzymającą nas w swych lodowych objęciach Królową Śniegu, krótka migawka z przedwczorajszej wieczornej zamieci, inspiracji by stworzyć coś co przypomniałoby święta. Zapachem przeniosły nas te ciasteczka w czas Bożego Narodzenia, pełnego korzennych i słodkich aromatów. Smak za to zaprowadził nas wprost … do raju.

20090326_20160406_ciasteczka_owsiane002

Słodkie, chrupkie, bogate od bakalii i przypraw, zdrowe dzięki płatkom owsianym, w których to ostatnimi czasy ogromnie się zakochałam. A kiedy jeszcze receptura kazała mi zaopatrzyć się w moją ulubioną maślankę, jak mogłam odmówić upieczenia tego kuszącego małego co nieco. Naprawdę zasługują na swoją nazwę "niebiańskie ciasteczka".

Niebiańskie ciasteczka owsiane

Składniki:
110 g masła lub margaryny
165 g brązowego cukru (lub muscovado)
2 jajka
55 g maślanki (lub innego nabiału/płynu)

195 g mąki pszennej
1 łyżeczka sody
1/2 łyżeczki soli
1 łyżeczka proszku do pieczenia

zamiast n/w przypraw dałam 4 kopiaste łyżeczki przyprawy do piernika (dzięki czemu moje ciasteczka miały ciemno brązową barwę)
1 łyżeczka imbiru
1 łyżeczka świeżo startej gałki muszkatołowej
1 łyżeczka cynamonu
1/4 łyżeczki mielonych goździków
1/2 łyżeczki zmielonego ziela angielskiego (lub mniej)

3/4 szklanki płatków owsianych
220g bakalii, posiekanych drobno (dałam po równo rodzynek, suszonych żurawin i orzechów włoskich)
50 g białej lub gorzkiej czekolady, pokrojona na malutkie kawałeczki
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (dałam ziarenka z 1 laski wanilii)

Sposób przygotowania: Piekarnik nagrzałam do 175 stopni Celsjusza, a trzy duże blachy wyłożyłam pergaminem do pieczenia. W duzej misce zmiksowałam margarynę z cukrem, dodałam jajka i ubiłam do białości. Dodałam maślankę. W drugiej misce zmieszałam przesianą mąkę z sodą, proszkiem do pieczenia, solą i przyprawą do piernika. Mąkę dodałam do mokrych składników i dokładnie wymieszałam łyżką. Posiekane bakalie i czekoladę dorzuciłam razem z płatkami i wanilią. Na blachę układałam kuleczki formowane z ciasta, nakłądane małą łyżeczką (wtedy uzyskiwałam małe ciasteczka (ok. 5-6 cm. średnicy) lub dużą łyżką (ciasteczka o średnicy ok. 9-10 cm, dobre do kanapek lodowych lub do przekładania dżemem). Piekłam przez 12-15 minut (im większe tym dłużej, ale nie za długo, by nie stały się twarde). Studziłam na kratce.

Źródło: Blog Oli "Sweet Spoon"

 

EDIT z 6 kwietnia 2016 r. – te ciasteczka piękę tak często i tak bardzo z nimi eksperymentuję, że aż trudno byłoby mi wypisać wszystkie opcje, jakie mamy przy nich dostępne. Począwszy od użycia najróżniejszych bakalii, poprzez użycie różnych rodzajów i typów mąk, skończywszy na użyciu różnych rodzajów płatków. Piekłam już typowo orkiszowe, żytnie, pszenne czy mieszane wersje, z jednym dominującym smakiem lub różnorodnością bakalii i przypraw, a nawet suszonych czy świeżych ziół, jak rozmaryn czy lawenda. W przypadku tych ciasteczek tylko nasza wyobraźnia jest nam ograniczeniem :)
Wpis z rodzaju poprawkowych, głównie opiera się na zmienionych zdjęciach. Zdjęcia z 2009 roku poniżej :)

A tutaj migawka z "wiosennej" śnieżnej zamieci z tamtego roku. Nic tylko czekać na Królową Śniegu.

Smacznego.