Owsiany przerywnik dnia.

Kocham wiosnę! Ciepłe promienie słońca, obłoczki wędrujące po niebieskim niebie, roślinność budząca się do życia i ptaki ćwierkające za oknem. Taką wiosnę kocham!
 
Niestety ostatnio wiosna nas nie rozpieszcza. Nawet jeśli przez chwilę jest ciepło, to już za chwileczkę pada deszcz lub zrywa się nieprzyjemny i zimny wiatr. Ba! W niektórych rejonach Polski pada śnieg. To pogoda może i dobra dla psów do treningów, ale dla mojej ciepłolubnej natury zupełnie nieodpowiednia.
 
 
Rozgrzewam się więc w poniedziałkowy poranek piekąc owsiankę i batoniki owsiane.
 
Owsianki uwielbiam pasjami. Są takie momenty, że jadam je codziennie, za każdym razem zmieniając w nich smaki, dodatki, robiąc je bardziej lub mniej płynne. Czasem też zapiekam owsiankę. I gdy pierwszy raz ją upiekłam, to było olśnienie. Konsystencja przypomina trochę pudding chlebowy, ale smak jest o niebo bogatszy. Rozgrzewa przyjemnie, a gdy zrobić jej ciut więcej, w czasie dnia można podjadać łyżką. Nie ważne czy przestygnie czy ją podgrzejemy w piecu, smakuje wybornie i dodaje słodkiego akcentu pochmurnemu dniu.
 
 
Moje owsianki mają zawsze sporo kurkumy. Lubię ją za aromat, ten specyficzny smak, nie gorzki, ale raczej lekko ziemisty (zresztą kurkuma wraz z czasem podgrzewania staje się coraz delikatniejsza w smaku). Do tego to złote zdrowie, które jesli wierzyć różnym źródłom medycyny naturalnej dobre jest na … chyba wszystko. Dla mnie stanowczo jest dobre jako element mojej kuchennej koloroterapii – gdy stoi przede mną złota owsianka, pachnąca kardamonem i cynamonem, delikatnie piekącą imbirem, a spomiędzy płatków wychylają się orzechy i rodzynki to nie może nie pojawić się uśmiech na mojej twarzy.
 
20160425_owsian002
 
Ta pieczona wersja owsianki ma tą ogromną zaletę, że owoce zapieczone pod nią, szczególnie takie jak banany, dojrzałe jabłka czy gruszki, zamieniają się w mus. Wbijając pierwszą łyżkę spotyka nas tak przyjemna niespodzianka, że błogość odsuwa na dalszy plan marsową minę, spowodowaną pochmurną wiosną. Owoce bardziej soczyste, jak truskawki, maliny, jagody, zapieczone pod spodem owsianki tworzą ciepły kisiel i dodają lekkości ciężkiej z natury owsiance. Lubię takie smakowite niespodzianki na talerzu :)
 
Owsianka ma jednak to do siebie, że ciężko zabrać ją ze sobą na wyjazdy, pikniki czy treningi. Można oczywiście zabrać ją w słoiku, ale w czasie wyjazdu wygoda jedzenia do podstawa. Dlatego tym bardziej chętnie przyłączyłam się do akcji "Wypiekanie na śniadanie". Podpatruję tę akcję chyba od samego początku, ale zawsze jakoś czasu nie starczało na upieczenie czegokolwiek w terminie.
 
20160425_baton003
 
Tym razem jednak nie mogłam się oprzeć, by nie upiec owsianych batoników, które wystarczy pokroić i zapakować do torby podróżnej. U mnie mocno pachną cynamonem. Po prostu taki dziś miałam nastrój, ale przypraw można użyć dowolnych. Ciekawym dodatkiem jest chrupki amarantus o swoistym smaku, ale prawdziwy twist polega na użyciu ciemnego cukru muscovado. Ma on słodko-gorzki smak, pięknie zabarwia ciasteczka i do tego ten karmelowy aromat, pozwala naprawdę delektować się tymi łakociami.
 
20160425_baton002
 
Batony można oblać czekoladą, posypać sezamem czy czym się chce, ale ja pominęłam ten element. Przede wszystkim z braku czasu, ale również dlatego, że jeśli miałabym je polewać czekoladą, to musiałabym ją temperować, by nie brudziła palców w czasie jedzenia. Można jednak użyć tzw. nieobrudzącej polewy kakaowej. Robi się ją szybko i daje bardzo ładny efekt. Mi jednak tym razem w pełni wystarczyły batoniki w wersji podstawowej. Na eksperymenty z nimi na pewno jeszcze przyjdzie czas, bo takie złociste batoniki pełne energii dobrze jest mieć pod ręką na słodki przerywnik dnia :)
 
W akcji "Wypiekanie na śniadanie" piekły następujące osoby:
Małgosia ze Smaków Alzjacji
oraz ja ;)
 
 
Pieczona owsianka
 
Składniki (2 duże, 3 małe porcje):
1 szklanka mieszanych płatków owsianych i orkiszowych
1/2 łyżeczki suszonego imbiru
1/2 łyżeczki kurkumy
1 łyżeczka kardamonu
1 łyżeczka cynamonu
garść rodzynek
garść orzechów włoskich
 
1 szklanka mleka owsianego
2 łyżki oleju kokosowego, roztopionego
1 łyżka miodu (ilość miodu zależy od słodyczy owoców, ja użyłam banana, więc płaska, nawet niepełna łyżka miodu to było słodyczy aż nadto)
1 "jajko chia" (czyli 1 łyżka nasion chia, zmiksowana w młynku do kawy, zalana 3 łyżkami wody i odstawiona na 10 minut do napęcznienia). Można użyć zwyczajnego, roztrzepanego jajka
 
olej kokosowy do posmarowania foremki
1 duży banan, pokrojony na plastry
 
Przygotowanie: Piekarnik nagrzać do 190 stopni Celsjusza. Przygotować "jajko chia". W misce połączyć suche składniki. W drugiej misce połączyć mokre. Dodać do nich napęczniałe chia i dokładnie wymieszać. Foremkę (u mnie owalna ceramiczna foremka o długości 20 cm (mierzona od spodu) posmarować olejem kokosowym i wyłożyć plastrami bananów. Do suchych składników dodać mokre i dokładnie rozmieszać. Masę wyłożyć na banany i zapiekać ok 40 minut. Wyjąć i pozwolić przestygnąć przez ok 10 minut. Zajadać. Można dodać jogurtu, sosu owocowego, lub po prostu zajdać samo.
 
Zamiast rodzynek i orzechów włoskich można użyć innych bakalii, ich ilość dostosowując do własnych gustów. Przyprawy można zmieniać dowolnie. Owoce na spód też można zmienić wedle upodobania. Owoce mogą być nie tylko zapieczone na spodzie, ale można je też wyłożyć na część masy owsianej, a resztę masy na nie, by zapiekły się w środku. Można do mokrych składników nie dodawać żadnego tłuszczu, choć do wysmarowania foremki jest go potrzebne choć trochę. Jedyne co jest w miarę istotne do zachowania to proporcja 1 szklanka płatów + 1 szklanka mleka/płynu (to może być też woda czy dowolne mleko roślinne) + 1 jajko/"jajko chia".
 
Owsiany batonik
 
Składniki:
50 g masła (u mnie olej kokosowy)
1/2 szklanki mleka
1/2 szklanki brązowego cukru (u mnie 65 g cukru muscovado)
2 szklanki płatków owsianych (u mnie 1 1/2 szklanki płatków owsianych i 1/2 szklanki orkiszowych)
4 łyżki drobniutko posiekanych lub zmielonych orzechów włoskich – użyłam mielonych orzechów włoskich (u mnie migdały w płatkach oraz krojone w słupki)
3 łyżki masła orzechowego
1 łyżeczka cynamonu mielonego (u mnie 2 czubate)
1 szklanka ekspandowanego amarantusa
2/3 szklanki łuskanego słonecznika
2 jajka (myślę, że można tutaj użyć tzw. "jajek chia", czyli 1 jajko = 1 łyżka zmielonego chia plus 3 łyżki wody i 10 minut na napęcznienie)
 
dodatkowo:
polewa czekoladowa (przepis poniżej na tzw. niebrudzącą polewę kakaową)
ziarna sezamu 
 
Przygotowanie: Mleko wraz z masłem i cukrem zagotować na niewielkim ogniu, dodać masło orzechowe i cynamon – wymieszać. Na suchej patelni uprażyć słonecznik, lekko przestudzić. Do miski wsypać: płatki owsiane (i orkiszowe), amarantus, orzechy, uprażony słonecznik i cynamon. Całość połączyć z przestudzonymi płynnymi składnikami. Jajka roztrzepać, dodać do masy i wymieszać dokładnie.
Na dużej blasze (foremka 20 cmx 20 cm) rozłożyć papier do pieczenia, przełożyć na niego masę i dłońmi uformować równą, około 2 cm warstwę (u mnie 1,5 cm). Do rąk masa się przykleja i jest dość trudno to zrobić (ale łyżką można bez problemu rozprowadzić masę i wyrównać). Polecam ubrać rękawiczkę jednorazową lub wsunąć dłoń w czysty woreczek. (Można też od razu, przed upieczeniem, formować wałeczki, kuleczki, kwadraciki – jakie formy nam odpowiadają.)
Wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 170-180 stopni (u mnie 180 stopni Celsjusza) i zapiekać przez około pół godziny (u mnie 35 minut). Po upieczeniu i przestudzeniu (całkowitym ostudzeniu) pokroić w dowolne kształty. Batoniki można oblać czekoladą i obsypać uprażonymi ziarnami sezamu.
 
Źródło: Wypiekanie na śniadanie, a tam przepis zaczerpnięty DayliCooking (Codzienna kuchnia niecodzienna). Moje zmiany wyróznione albo przekreśleniem tego co było w oryginale albo wypisane w nawiasie kursywą.
 
Niebrudząca polewa kakaowa
 
Składniki:
50 g masła
2 łyżki śmietany
2 łyżki cukru pudru
3 łyżki kakao
1 łyżeczka żelatyny + 1 łyżka wody
 
Przygotowanie: W garnuszku rozpuścić masło, śmietanę, cukier i kakao. Po uzyskaniu jednolitej masy, dodać żelatynę rozpuszczoną w łyżce ciepłej wody, aby szybciej zastygła i była mniej brudząca palce. Oblewać batoniki czy ciasto od razu. Poczekać, aż zastygnie i zajdać.
 
Smacznego.

Piknik na przedwiośniu.

20160307_piknik_gruszka05
 
Od kiedy w naszym domu pojawił się Arthas, a potem Nauro pikniki stały się naszą codzienności. Nie ważne czy lato czy zima, czy słońce czy deszcz, jedziemy na treningi w najróżniejsze części Polski i Czech, a jeść przecież trzeba. O pulled pork już pisałam, jako o jednej z naszych wyjazdowych opcji obiadowych, ale nie może zabraknąć też słodyczy. Na blogu już jest chlebek bananowy i "odjazdowe" brownie, nawet gryczana szarlotka, która kiedyś zabrała się z nami na trening, różne placki z owocami na lato, ale ile można jeść to samo? W kuchni lubię szukać nowych smaków :)
 
20160307_piknik_gruszka01
 
Nasze pikniki to nie kocyk i koszyk, to nie serwetki i naczynia przywiezione z domu, to nie luksus i relaksik. Nasze pikniki to aktywnie spędzany czas z psami, tropiąc, ćwicząc posłuszeństwo czy obrony. Nasze pikniki to zwykle dosyć spartańskie warunki, choć i tak jesteśmy już do nich całkiem zacnie przygotowani. Gdy o świcie pojawiamy się na polach, by ułożyć ślady dla psów, wystarczy rozkładane krzesełko i już można delektować się czymś wybornym w niezwykłych okolicznościach przyrody.
 
20160307_piknik_gruszka02
 
A te okoliczności potrafią zaprzeć dech w piersiach. Stojąc na skąpanych w rosie łąkach, patrząc na wymalowane świtem lub zachodem słońca niebo, na lasy bądź na łany zbóż, na kępy drzew czy krzewów, można poczuć prawdziwy, ten wewnętrzny relaks, który pozwala odpalić najbardziej zaspany czy zmęczony akumulator. Natura maluje najpiękniejsze obrazy całą gamą kolorów, a nasze oczy odpoczywają od szarości życia w mieście. Gdy mamy więcej czasu, gdy teren daje ku temu możliwość, czasem rozkładamy koc czy przenośny stolik, by w przerwach cieszyć się i widokiem i smacznym posiłkiem. Ale nawet, gdy aura na to nie pozwala, wystarczy stanąć i chłonąć widoki, zapachy, dźwięki.
 
20160307_piknik_gruszka03
 
Trochę gorzej bywa w dni deszczowe. Wtedy piknik przenosi się do wnętrza auta, a my z treningów wracamy ubłoceni, mokrzy, zziębnięci, ale szczęśliwi i gotowi na kolejny dzień. Również wtedy obserwacja gonitwy chmur, promieni słońca, które niczym złota girlanda tu i tam przeświecają przez jesienne czy zimowe chmury, pozwala zapomnieć, że zimno, że mokro, że błoto brudzi nogawki. Przy odrobinie dobrej woli i logistycznej układance można przygotować się na spędzenie dnia na świeżym powietrzu w niemalże każdych warunkach.
 
20160307_piknik_gruszka04
 
Piecyk na gazowe kartusze, ubranie na cebulkę, rozkładane krzesełka i stare śpiwory do ich wyłożenia, pozwalają utrzymać ciepło, w czasie gdy obserwujemy lub pomagamy innym takim wariatom jak my w ich treningach. Czasem wystarczy niewielki grill, by nie tylko zjeść ciepły posiłek, ale i ogrzać zgrabiałe dłonie. Innym razem, gdy jest na to bezpieczne miejsce, ognisko daje nie tylko ciepło, ale i magiczną atmosferę.
 
Wiecie już, że kilkanaście lat temu los i przypadek sprawiły, że straciłam całkowicie pamięć. Od tamtego czasu pamięć nie wróciła, ale ja dowiedziałam się o swoim życiu całkiem sporo. Na przykład o tym, że jako nastolatka co roku jeździłam na obozy wędrowne. Nie tylko latem, ale i zimą. Teraz odkrywam ten kawałek własnej historii, zapomnianej, ale na nowo tworzonej i wcale nie dziwię się, czemu gnało mnie wtedy na bezdroża. To czasem najpiękniejsze miejsca na ziemi.
 
20160307_piknik_gruszka06
 
Kiedy więc budzik dzwoni godzinę przed świtem na trening tropienia, kiedy bez spoglądania na pogodę za oknem, pakujemy psie piłeczki i gryzaki, jadąc na treningi, brakować może tylko jednego – małego co nieco ;)
 
Dlatego, gdy po ostatnim seminarium tropieniowym zostało mi kilka kilo gruszek i jabłek, wiedziałam, że chcę je smakowicie, ale i piknikowo zutylizować :D
 
20160307_piknik_gruszka10
 
Najpierw padło na gruszki, jako te szybko dojrzewające. Soczyste, mięciutkie konferencje aż prosiły się, by wylądować w jakiś placku. Marzyło mi się clafoutis, ale struktura tego deseru nie bardzo nadaje się na piknik. Wysoki, puchaty placek też mi tym razem nie pasował. Powstał więc kompromis między wygodą a ochotą – wilgotny, napakowany gruszkami, słodki, głównie ich owocową słodyczą placek z tego co pod ręką, z tego co akurat trzeba było wykorzystać. Na szczęście tym razem notowałam czego i ile dodałam, mogę więc spisać ten przepis na przyszłość. A placek bardzo na to zasłużył.
 
20160307_piknik_gruszka09
 
Płaski, ale tak pełen gruszek, że w smaku przypominał bardziej gruszki w cieście, doskonale sprawdzał się na pikniku w szaro-bury dzień. Nie brudził dłoni, a kardamonowo-cytrynowy posmak i aromat przyjemnie pieścił kubki smakowe. Prawdą jest, że czasem najwspanialsze wypieki robimy zupełnie przez przypadek :)
 
20160307_piknik_gruszka08
 
Rozmyślając co zrobić z gruszkami zdałam sobie sprawę, że na blogu nie mam najbardziej z podstawowych przepisów na muffinki. Są różne eksperymenty muffinkowe – dyniowe, wzbogacone, z nadzieniem czy kokosowe, ale brak w moim wirtualnym zakątku przepisu bazy. Bazy, z której można wyjść w każdą stronę, tworząc niezliczoną ilość muffinkowych smakołyków. W tym i gruszkowych muffinek wzbogaconych imbirem w trzech postaciach. Kandyzowany, suszony i świeży imbir dodały kopa gruszkom, a nam energii do kilkugodzinnego spędzenia czasu na świeżym powietrzu, pomimo wiatru i mżawki.
 
20160307_piknik_gruszka07
 
Sądząc po porównaniu szybkości znikania muffinek i placka, myślę, że dodatek rozgrzewającego imbiru w muffinkach to było to czego tego dnia wszyscy trenujący potrzebowali. Spisuję więc receptury na przyszłość, bo jeszcze nie jeden szaro-bury dzień przed nami, któremu przyda się rozświetlenie złocistym plackiem czy babeczką :)
 
 
Placek z owocami (gruszkami)
 
Składniki:
1 kg gruszek, miękkich i soczystych
3 cytryny, sok i skórka
1 kopiasta łyżeczka kardamonu
4 jajka
100 g oleju kokosowego (można użyć oliwy lub miękkiego masła)
150 g mąki pszennej
150 g cukru, najlepiej drobny trzcinowy
2 łyżeczki proszku do pieczenia
½ łyżeczki sody
 
Przygotowanie: Blaszkę 35×20 cm wyłożyć pergaminem. Piekarnik nagrzać do 180 stopni Celsjusza.
Gruszki obrać, wyciąć gniazda nasienne i pokroić w kostkę. Skropić sokiem z cytryny i wymieszać ze skórką cytrynową i kardamonem.
Do miski wbić jajka, dodać olej kokosowy, cukier i wszystko lekko zmiksować. Przesiać mąkę z proszkiem do pieczenia i wszystko delikatnie zmiksować. Dodać gruszki wraz z sokiem. Wymieszać delikatnie. Ciasto przełożyć do formy.
Piec ok. 45 minut, do suchego patyczka. Wystudzić.
 
 
Mufiny z owocami i bakaliami
 
Składniki:
Baza:
250 g mąki pszennej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
150 g cukru brązowego drobnego
175 ml śmietany/jogurtu/maślanki/kefiru/mleka zwykłego lub roślinnego
100 ml oleju
2 jajka
 
Dodatki smakowe:
350 g owoców, jabłka, gruszki, morele, brzoskwinie, śliwki, maliny, truskawki – co wam w duszy zagra
Ok. 1/2 szklanki bakalii pasujących do wybranych owoców
1 łyżeczka przyprawy pasującej do wybranych owoców i bakalii (cynamon, imbir, kardamon, etc).
 
Przygotowanie: Piekarnik nagrzać do 200 stopni. W jednej misce wymieszać suche składniki: mąkę, proszek, cukier, przyprawy. Dodać do nich bakalie i pokrojone w kostkę owoce. W drugiej misce połączyć mokre składniki: olej, śmietana/jogurt/maślanka/kefir, jajka. Do mokrych składników dodać suche i delikatnie wymieszać, tylko do połączenia składników. Nie wyrabiać, nie miksować, bo muffiny będą twarde.
Formę do muffinów wyłożyć papilotkami. Ciasto rozłożyć do 2/3 wysokości papilotek/formy. Muffiny można też posypać czymś pasującym przed pieczeniem, np. wiórkami kokosowymi, sezamem, grubym cukrem brązowym lub perłowym.
Piec przez 20 – 25 minut do suchego patyczka. Wyjąć i ostudzić.
 
Smacznego.
 

Kolorowy obiad z niczego.

Czasem, jak każdy z nas, nie mam czasu na żadne dłuższe, spokojne, bardziej wyszukane gotowanie. Wpadam do domu jak po ogień, zaraz wypadam, miotam się to tu, to tam, by wyrobić się ze wszystkim co istotne … i gdy przychodzi popołudnie nagle orientuję się, że nie mam obiadu. Na szczęście w nieszczęściu prawie nigdy nie mam pustej lodówki, a to oznacza, że obiad – najprostszy z prostych – zaraz się pojawi.
 
gryczana_marchew_pietruszka_jarmuz_czerwceb_tofu_soja
 
W takie zabiegane dni lubię odpocząć choćby poprzez koloroterapię i dokładnie tym był ten jesienny, choć i doskonale pasujący do zimy czy przedwiośnia, obiad. Kaszę gryczaną wstawiłam najpierw, potem wystarczyło wyjąć z lodówki marchewki, pietrzuszki i łodygę selera naciowego. Pokrojone z grubsza w słupki szybko wylądowały w garnku wraz z sokiem z jednej wyciśniętej pomarańczy, szczyptą harisy i soli oraz odrobiną cynamonu. Korzenny, aromatyczny warzywny gulasz dusił się, kasza gryczana dogotowywała, pozostało tylko dodać jakiejś substancji temu obiadowi. Mięsa ani ryby w domu nie było, ale kostka tofu znalazła się gdzieś w tyle lodówki. Podsmażona z porwanymi listkami jarmużu, potem chwilę podduszona w korzennym, lekko orientalnym sosie i obiad gotowy. Mniej więcej w tym samym czasie co zamówienie obiadu, składu którego i tak nie poznamy.
 
pomarancz_potrawka
 
Zainspirowana tym kolorowym gotowaniem postanowiłam znów pobawić się w kolory. Kilka dni później kawałek dyni i kilka marchewek, pokrojonych w kostkę, zamieniło się w gulasz, znów o pomarańczowo-korzennym aromacie. By jeszcze bardziej pomarańczowo pokolorować talerz, wyciągnęłam z szafki soczewicę czerwoną, a substancji daniu dodał łosoś przez chwilkę zamarynowany w soku i skórce z pomarańczy, a następnie upieczony i podzielony na płatki. Całość dania dostała pazura dzięki suszonej papryczce chilli oraz świeżemu, tartemu imbirowi, a listki natki dodały smaku i przełamały kolor.
 
Jak widać, czasem można namalować obraz i zjeść obiad jednocześnie :)
 
 
Pomarańczowy gulasz korzeniowy
 
Składniki:
Kaszę gryczaną ugotowałam tak jak tutaj. Można też podać to danie z ryżem lub inną kaszą.
 
2-3 marchewki, 2-3 pietruszki obrane i pokrojone w słupki
1 łodyga selera, pokrojona w paski
1 pomarańcza, sok i skórka
harisa do smaku (u nas ok. 1/4 łyżeczki)
cynamon ok. 1/2 łyżeczki
sól
 
1 kostka tofu w całości
2 liście jarmużu, podarte na małe kawałki
olej arachidowy
 
Sos:
1 łyżka sosu sojowego
1/2 łyżeczki sosu ostrygowego
1 łyżeczka octu ryżowego
1/2 łyżeczki oleju sezamowego
1/4 łyżeczki przyprawy pięciu smaków
 
Przygotowanie: Marchewki, pietruszki i seler naciowy wrzucić do garnka wraz z sokiem i skórką z pomarańczy, harissą, cynamonem i solą. Przykryć i dusić ok. 15 minut.
Tofu w całości i jarmuż podarty na małe kawałki wrzucić na rozgrzany olej arachidowy i podsmażyć przez 2-3 minuty z każdej strony. Polać sosem po całości, jak potrzeba dodać odrobinę wody i przykryć na 5-7 minut, aż jarmuż lekko zmięknie. Podać na kaszy gryczanej i gulaszu z warzyw, tofu pokrojone w plastry, posypane jarmużem i polane sosem. Mniam!
 
Pomarańczowa potrawka
 
Składniki:
300 dag łososia
1 pomarańcza, sok i skórka
przyprawa pięć smaków
 
Kawałek dyni hokkaido (mniej więcej połowa)
2 duże marchewki
1 pomarańcza, sok i skórka
szczypta suszonego chilli
kawałek imbiru, starty na tarce
przyprawa pięć smaków
 
1 szklanka soczewicy czerwoną
 
Przygotowanie: Łososia zamarynowałam w soku i skórce z pomarańczy, opruszyłam przyprawą pięć smaków i solą. W tym czasie włączyłam piekarnik na 200 stopni. Włączyłam wodę w czajniku.
Dynię i marchewki pokroiłam w dużą kostkę i wraz z sokiem z pomarańczy, jej skórką, chilli, imbirem i przyprawą pięć smaków (do smaku, u mnie to było ok. 1/2 łyżeczki) zaczęłam dusić (łącznie ok. 30 minut). W tym momencie wypłukaną soczewicę wrzuciłam do garnka z rozgrzanym olejem, chwilę przemieszałam i zalałam ok. 1 1/2 szklanki wody. Zmniejszam gaz do średniego i po ok. 10 minutach soczewica powinna wchłonąć wodę. Solę ją, zakrywam i zdejmuję z ognia, by doszła przez ok. 10-15 minut.
W tym momencie wkładam łososia do piekarnika i piekę ok. 12-15 minut, zależnie od jego grubości. Gdy łosoś jest gotowy, wyjmuję go i widelcem dzielę na płatki. Układam na talerzu soczewicę, potrawkę z dyni i marchewki, a na to łososia podzielonego widelcem na płatki. Posypuję natką pietruszki. Szybko i smacznie :)
 
Smacznego!

Wyczesana kanapka.

Nie pamiętam już gdzie i kiedy, ale gdy usłyszałam lub przeczytałam gdzieś o wyczesanej kanapce, od razu wiedziałam o co chodzi. Bo jak nie znać pulled pork, choćby odrobinę orientując się w kulinariach. Smakowite mięso zasłużyło na swoje miejsce w sercach smakoszy, na stołach i blogach blogerów …
 
SONY DSC
 
… hmmm no właśnie. Czy zawsze jest smakowite? Generalnie pulled pork to bardzo długo pieczona wieprzowina, łopatka lub karkówka, aż rozpada się na pasma … tak, że można wyczesać ją dwoma widelcami. Banalny przepis. Ale żeby naprawdę była smakowita potrzebuje spełnienia kilku zasad.
 
SONY DSC
 
Zasada pierwsza to moja złota zasada gotowania – im mniej tym lepiej! Mało składników to prostota i w niej samej tkwi ogrom smaku. Ale mała ilość składników oznacza również, że każdy z nich musi być doskonały. Pulled pork piekłam już setki razy. To najwygodniejsze mięso na wyjazdy w plener, do zamrożenia na szybki lunch czy do nadziania bułeczek, a nawet położenia na pizzy. Jednak za każdym razem, gdy kupiłam po prostu wieprzowinę czegoś brakowało. Tutaj konieczne jest użycie naprawdę dobrego mięsa. Mięso świń z rasy złotnickiej czy puławskiej jest już mniej więcej dostępne i warto postarać się właśnie o nie, gdy piecze się to wyczesane mięso.
 
SONY DSC
 
Potem jest jeszcze kwestia doprawienia. A raczej sposobu doprawienia. Można oczywiście wszystkie przyprawy ze sobą zmieszać, zmiksować czy utrzeć czosnek, wymieszać z oliwą lub olejem, dodać sól i voila. Ale od kiedy nauczyłam się solanek, piekąc swego czasu dostojnego Dżordża, od tego czasu zakochałam się w solankach, a dokładnie w upieczonym mięsie najpierw skąpanym w słodko-słonej solance, przyjemnie pachnącej przyprawami. Ten sposób ma tę zaletę, że aromat i smak przypraw nie tylko przenika je w głąb, ale dzięki dodatkowi cukru lub miodu do solanki zewnętrzna część mięsa karmelizuje się w czasie pieczenia i nabiera tak niezwykle wybornego smaku, że teraz pisząc o tym ślinianki obudziły się całkowicie na to wspomnienie.
 
SONY DSC
 
Trzecia zasada nie jest już taka oczywista jak dwie poprzednie … no po prostu grzechem jest upiec pulled pork w małej ilości. Doskonale się mrozi, dzięki czemu może być bazą szybkiego obiadu czy jedzenia zabieranego na dłuższy wyjazd. A do tego jest ogromnie uniwersalny. Traktowałam go już jak samodzielny obiad, jako mięsną wkładkę do sosu pomidorowego czy grzybowego, jako dodatek do sałatek czy wrapów lub bułeczek, jako wędlinę na pizzę czy nadzienie do bułeczek, a nawet zimą zalałam go kaczym smalcem i miałam doskonałe niby rillettes.
 
pulledpork_prep
 
Dlatego właśnie brak pulled pork w moim wirtualnym zakątku to wielkie niedopatrzenie, które niniejszym naprawiam, a Wam życzę smacznego :)
 
 
Pulled pork
 
Składniki:
1,5 do 2 kg wieprzowiny poprzerastanej tłuszczem, łopatka lub karkówka
 
solanka* (zasada ogólna, dotyczy każdego mięsa i ptactwa. Solanki należy przygotować tyle, by zakryła mięso w naczyniu w jakim je trzymamy):
1 l wody
1/4 szklanki soli
1/4 szklanki miodu/cukru
zioła lub przyprawy (do solanki zwykle albo nie dodaję ziół, albo ograniczam się do liści laurowych)
 
marynata:
4-6 ząbków czosnku, drobno utartych + 1/2 łyżeczki soli gruboziarnistej (by utrzeć czosnek w moździerzu, należy go pokroić z grubsza i wraz z 1/2 łyżeczki soli gruboziarnistej utrzeć dokładnie)
oliwa lub olej – spory chlust, to zwykle ok. 2-3 łyżek (ważne, by marynata pokryła całe mięso, ale nie była zbyt płynna)
różne warianty przypraw – ok. 4-5 łyżek:
– zioła prowansalskie
– tymianek i suszona skórka pomarańczy
– rozmaryn, jałowiec i suszone grzyby, zmielone na pył (to szczególnie do karkówki)
– różne rodzaje papryki w proporcjach, jakie lubicie (ja najbardziej lubię pół na pół słodką i wędzoną z niewielkim dodatkiem ostrej)
i wiele wiele innych
 
Przygotowanie: Najpierw przygotować solankę. Tyle, by zakryła całe mięso. Sól i miód/cukier rozpuszczamy w wodzie i zalewamy nią mięso. Przykrywamy i wkładamy na noc do lodówki. Wtedy też można przygotować sobie marynatę – czosnek z solą i przyprawami rozdrobnić na pastę, dodając spory chlust oliwy lub oleju. Dzięki temu mięso można zamarynować przed pójściem do pracy. 
Na drugi dzień mięso wyjmujemy z solanki (ją już wylewamy), osuszamy i smarujemy dokładnie mięso marynatą. Układamy w naczyniu, w którym będzie się piekło, przykrywamy i zostawiamy w lodówce do wieczora. Na godzinę przed pieczeniem wyjmujemy z lodówki. Przed pieczeniem wlewamy na dno naczynia ok. 1/2 szklanki wody lub wina. Bardzo szczelnie okrywamy naczynie lub zamykamy je. Chodzi o to, by w czasie pieczenia para wodna jaka powstanie, była zamknięta wraz z mięsem – inaczej wszystkie soki jakie puści mięso, wyparują, a mięso wysuszy się na wiór.
Wkładamy do piekarnika (może być zimny) szczelnie przykryte. Nastawiamy 90 stopni Celsjusza i pieczemy … 9 godzin. Zapach w czasie snu będzie nieziemski. Oczywiście, jeśli nie macie pewnego piekarnika, lepiej ten cały proces rozpocząć tak, by piec mięso rano, kiedy jesteście w domu, ale jedną z zalet tego dania jest właśnie to, że w praktyce robi się samo, nawet piecze się samo :)
Po upieczeniu odstawić mięso na ok. 30-40 minut i gdy trochę przestygnie rozdzielić widelcami lub palcami na drobne pasma. Przechowywać wraz z sokami, jakie powstały w czasie pieczenia.
 
* z solanki można zrezygnować. Wtedy do marynaty trzeba dodać 1 czubatą łyżeczkę soli gruboziarnistej na 1 kg mięsa. Można też przyspieszyć cały proces i piec od razu po posmarowaniu marynatą, ale to jednak nie to samo, choć też smaczne ;)
 
Smacznego.

Słodko-ciepła chwila wieczności!

Zimą nie może zabraknąć u mnie najbardziej rozgrzewającego z zimowych deserów … crumble. A skoro zima jeszcze się u nas panoszy, czemu nie przypomnieć sobie o rozgrzewającym ciało i duszę łakociu?
 
20140930_crumble2
 
To taki uniwersalny klasyk na każdy zimny dzień. Nie tylko zimą. Przez cały rok, gdy zimno zagląda do kątów, gdy przyprawia nas o gęsią skórkę, o zaróżowione policzki i czerwony nos, przez cały rok warto sięgnąć do tego deseru. Błyskawiczny w przygotowaniu, w praktyce zawsze mamy składniki na niego, o ile tylko jakiekolwiek owoce leżą w misce, lodówce czy nawet zamrażalniku. Wystarczą zimne palce, by utrzeć w misce składniki, ale powiem Wam, że ja robię sobie zapas kruszonki. Gdy nachodzi mnie pierwsza ochota na crumble … zwykle jakoś w okolicach października, wtedy do misy miksera wrzucam mąki na przynajmniej kilka porcji. Czasem to tylko 600 g czasem kilogram, kiedyś poszalałam i zrobiłam kruszonki z 3 kilogramów mąki. Oj, to była wyżerka :)
 
Tylko uwaga! Im więcej kruszonki w zapasie, tym częściej będziecie robić ten smakołyk. On uzależnia. Jego ciepło i aromat rozpływają się po ciele, jakby sam krwioobieg chciał przetransportować to cudowne odczucie i chęć … potrzeba … pokusa, by zrobić kolejne i kolejne crumble już pozostanie z Wami przez całą zimę :)
 
20140930_crumble
 
A gdy ma się zapas kruszonki, wystarczy tylko sięgnąć do zamrażalnika, rozkruszyć jeszcze w torbie zamrożoną kruszonkę i wysypać ją na przygotowane owoce. I voila! chcecie więcej kruszonki? Proszę bardzo. Wolicie mniej. Jasna sprawa :) A może przyszła Wam ochota na inny smak i aromat. Nic prostszego. Wystarczy podstawową kruszonkę zrobić bez żadnych dodatków, a je dodawać wedle smaku i uznania tuż przed podaniem. Dawno nie widziana koleżanka dzwoni, że właśnie wychodzi na Waszej stacji metra? Zanim otworzycie jej drzwi, nieziemski zapach z piekarnika, maślany, czasem orzechowy, czasem cynamonowy, czasem kardamonowy przywita ją i rozgrzeje.
 
20140930_crumble1
 
Dla mnie nie ma nic lepszego niż porcja gorącego crumble i kawa. Ale czasem nachodzi mnie ochota na skrajną dekadencję … crumble, kawa i lody! No to jest coś, po czym nie można się nie uśmiechnąć. To jest coś, co tworzy moment szczęścia. Otula zapachem, ciepłem, aromatem. Naprawdę niewiele potrzeba więcej … przynajmniej przez tę słodko-ciepłą chwilę wieczności.
 
 
Crumble podstawowy
 
Składniki:
300 g mąki (częściej mieszanki mąk razowych z płatkami, czasem też z posiekanymi orzechami lub migdałami w płatkach)
150 g zimnego masła (zasada ogólna mówi 2 części mąki/sypkich składników na 1 część tłuszczu)
cukru zależnie od owoców – jeśli są kwaśne, ok 75 g, jeśli są słodsze coś pomiędzy 30-50 g (zwykle daję cukru mniej niż masła, przynajmniej o połowę. Owoce dają wystarczająco słodyczy)
szczypta soli
przyprawy, ok 1-2 łyżeczki dowolnej przyprawy, cynamonu, goździków mielonych, kardamonu, ale fajnie też sprawdzają się zioła, jak tymianek, rozmaryn czy zioła prowansalskie.
opcjonalnie: 1 łyżeczka skrobi/mąki kukurydzianej/ziemniaczanej do owoców
masło do posmarowania formy
 
Wersja bezglutenowa – mąkę zamienić na orzechy, wiórki, płatki bezglutenowe lub mieszankę mąk bezglutenowych
Wersja wegańska – masło zamienić na masło kokosowe
 
Przygotowanie: Piekarnik nagrzać do 180 stopni Celsjusza. Formę do zapiekania wysmarować tłuszczem. Owoce wypestkować, jeśli trzeba obrać i pokroić na nie za duże cząstki. Można je do smaku dodatkowo doprawić przyprawami lub cukrem czy miodem. Jeśli mają puścić dużo soku, można posypać je mąką/skrobią ziemniaczaną/kukurydzianą, którą zwiąże płyn i zrobi z niego smakowity sos.
Składniki sypkie wymieszać z pokrojonym masłem. Dodać przyprawy i cukier. Utrzeć szybko w palcach lub w mikserze. Jak robimy większą porcję, przesypać do torby do mrożenia i trzymać w zamrażalniku. Przed posypaniem owoców rozkruszyć na kruszonkę i użyć potrzebnej do zakrycia owoców ilości. Powyższe ilości starczają na formę o średnicy 24-26 cm (lub ok. 20×25 cm formę jak ze zdjęcia) i nie za grubą warstwę kruszonki.
Piec ok 30-40 minut, do zezłocenia. Podawać ciepłe. W wersji dekadenckiej z lodami lub bitą śmietaną.
 
Smacznego.