Placek na lato.

Miałam pisać posty, krótkie, bo krótkie, ale jednak, a tu 10 dni i nic. Ale długi weekend pełen wrażeń, treningi i do tego nawrót rwy kulszowej i łokcia tenisisty odwlekły w czasie siadanie przed laptopem.
 
placek_serowy_owoce_kruszonka
Mrożone owoce jagodowe i kruszonka.
 
Co się odwlecze, to nie uciecze … za to bardzo smacznie upiecze :)
 
SONY DSC
Truskawki i poziomki z mojego Elysium :)
 
Dlatego teraz na przeprosiny zapraszam Was na super placek. Placek Moni, jak to zapisałam go w swoim zeszyciku, gdyż powstał jako eksperyment na bazie Moni placka z rabarbarem, z Kuchnia Nasza Polska (klik klik). Mega uniwersalny, idealny do eksperymentowania ze smakami, zarówno w samym cieście, jak i w kwestii rodzaju owoców na wierzchu, a kruszonką czy bez. Takie idealne ciasto na lato, szczególnie gdy potrzeba łakocia na piknik :)
 
Placek Moni z owocami
 
Składniki:
1 szklanka twarogu, najlepiej zmielonego (w oryginale było zsiadłe mleko*, ale może być też jogurt czy kefir)
3 szklanki mąki (ja piekłam na różnych pszennych, od typ 450 do 650, oraz na orkiszowej chlebowej typ 750)
1 szklanka cukru (w oryginale 2 szklanki, ale ja wolę mało słodkie ciasta, tym bardziej teraz gdy zabieram je na piknik. Uprzedzam jednak, że 1 szklanka na tą ilość ciasta daje tylko lekko słodkie ciasto)
1 szklanka stopionego masła (kilka razy już dałam pół na pół z oliwą, gdy zabrakło mi masła w domu … tak, to możliwe, czasem zabraknie mi masła** :P)
5 jajek (raczej większych niż mniejszych), białka i żółtka oddzielnie
1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia + 1 łyżeczka sody oczyszczonej (w oryginale 3 łyżeczki proszku do pieczenia)
1 łyżka octu winnego
dodatki smakowe: skórka cytrynowa, wanilia, przyprawy, cokolwiek przyjdzie Wam do głowy
 
ok 1 kg owoców, ale im bardziej soczyste tym mniej, szczególne uważać przy truskawkach
 
ewentualnie kruszonka
 
Przygotowanie: Nagrzewam piekarnik do 180 stopni.
Białka ubijam w miekserze z cukrem na bezę. Pod koniec dodaję ocet. Potem dodaję po kolei: żółtka, ser, masło. Zmieniam mieszadło, wsypuję przesianą mąkę z proszkiem i sodą i przyprawami. Mieszadłem do ucierania mieszam powoli (by nie rozpylić mąki po całej kuchni) tylko do połączenia składników.
Wykładam na blaszkę (20 cm x 35 cm), wyłożoną pergaminem. Piekę od 50-60 minut. Studzę w blaszce, kroję po ostudzeniu. Doskonałe do 3 dni.
Blaszkę lepiej użyć większą, jeśli używa się małych owoców, jak jagody. Może nawet całej piekarnikowej blachy. Ciasto jest bardzo puchate i wysokie.
 
 
* dla mnie zsiadłe mleko to teraz specyfik tak poszukiwany, że nie zbeszcześciłabym go wlaniem do ciasta. Zsiadłe mleko to tylko z młodymi ziemniaczkami, masłem, solą i koperkiem :D
** taki żarcik, dla tych co mnie znają i wiedzą, że zwykle mam z kilogram albo i dwa masła w lodówce :D
 
Smacznego.
 

Świąteczne lepienie …

… nie bałwana … niestety zima w tym roku nie obdarowuje nas bielą śniegu … za to lepić można i to jak … pierogi i uszka.
 
SONY DSC
 
Uwielbiam lepić pierogi i uszka. Zawsze wtedy razem z Sebastianem stajemy przy dębowym blacie naszej kuchni, ciasto czeka już w torebce, miseczka ze schłodzonym farszem stoi obok pudełka z mąką i omączonego wałka, a my rozmawiamy, podczas gdy nasze ręce same już lepią i formują pierożki większe i mniejsze czy uszka o wyciągniętym czubeczku. To czas relaksu i uśmiechu. Dlatego w czasie przedświątecznych przygotowań ten dzień był zaplanowany ze szczególną dokładnością. Rano wykończyłam farsz na pasztet z gęsiny i upiekłam go, ugotowałam krówki, odstawiając je by stężały, a gdy mój Ukochany wrócił do domu, po zjedzonym smakowitym gulaszu, rękawy zakasaliśmy i za pierogi się zabraliśmy. Cały wieczór tylko na pierogi, uwiecznianie ich na zdjęciach, podjadanie ich …
 
SONY DSC
 
Na pierwszy ogień poszły oczywiście uszka. Z samymi grzybami, ugotowanymi dzień wcześniej w warzywnym wywarze. Zawsze do gotowania grzybów dodaję szczyptę płatków chilli, na tyle niewielką by grzybów nie uczyniła ostrymi, na tyle dużą, by w tle był ten znak zapytania, to zastanowienie "cóż to ja tam czuję w tyle podniebienia?". Najróżniejsze suszone grzyby – borowiki, koźlarze, podgrzybki – zapewniają farszowi i grzybom niezwykły smak, a do tego bulion grzybowy jaki pozostaje po nich jest po prostu zniewalający. Ponieważ na naszym wigilijnym stole – w przeciwieństwie do stołu mojej Mamy i Babci, gdzie króluje grzybowa – musi być barszcz z samodzielnie ukiszonych buraków, dlatego też ten niezwykle aromatyczny bulion grzybowy mrożę w porcjach i wykorzystuję do najróżniejszych zup, risotto i sosów. Bajeczny!
 
Ale ale, nie wspomniałam o najważniejszej rzeczy … kształt uszek. Moje uszka muszą mieć nie tyle kształt uszek, co uszek z wyciągniętym czubeczkiem. W głębi duszy nazywam je elfimi uszkami … w końcu świąteczny czas to czas magii i baśni, a ja uwielbiam elfy i smoki :-)
 
Te elfie uszka lądują potem w barszczu. Oczywiście na zakwasie, oczywiście z dodatkiem czosnku i oczywiście z częścią bulionu z gotowania grzybów, a przede wszystkim – odkąd poznałam przepis na barszcz Amaro, z dodatkiem ogromnej wręcz ilości majeranku, która choć przeraża z początku, później daje zupę o niezwykłym, ziemistym posmaku. Co w dopełnieniu ze słodyczą buraków, kwaśnością zakwasu i goryczką czosnku, daje niezapomniany smak. Smak, który w tym roku podkręciłam odrobinę i później – przy wigilijnym stole – uśmiechałam się słysząc pytania, co jeszcze jest w tym barszczu? Moją niespodzianką okazało się dosłownie kilka wędzonych śliwek dorzuconych do garnka. Były lekko tylko wyczuwalne, za to dały to samo co chilli w przypadku grzybowego farszu – to zastanowienie, krótki przestanek myśli i delektowanie się smakiem, by rozpoznać nurtującą niewiadomą.
 
SONY DSC
 
Pomimo tego, że do tradycyjnego oblicza wigilii podchodzę z jednej strony dość poważnie, z drugiej jednak strony nie potrafię nigdy oprzeć się jakimś – choćby małym – eksperymentom w kuchni. I takim właśnie eksperymentem były dla mnie Bursztynowe pierogi.
 
Dlaczego Bursztynowe, zapytacie? Gdyż to do Amber pewnego razu, gdy trochę od niechcenia zajrzałam na fejsbuka, zaprowadził mnie link do jej wigilijnych pierogów z wędzonymi śliwkami. Nie pasowały mi jednak one w tamtym wydaniu. Jajeczne ciasto, zabarwione dodatkowo semoliną i szczyptą kurkumy nęciło ogromnie, do tego kasza gryczana w połączeniu z wędzonymi śliwkami korciła i aż prosiła się o połączenie, ale taki farsz, nawet jeśli i dodać podduszonej cebulki wydawał mi się za suchy. Stąd w farszu pojawiło się nawiązanie do pierogów lubelskich vel wiejskich, jednych z moich ulubionych, tutaj jednak zamiast miętą, właśnie wędzoną śliwką i cynamonem doprawionych. Ależ to było dobre! Żałowałam, że zrobiłam ich tylko z 350 g mąki, gdyż każdą ilość zjedlibyśmy ze smakiem.
 
Na wigilijnym stole pojawiła się jeszcze kapusta z grzybami mojej Teściowej, delikatna, nie za kwaśna, pełna grzybowego aromatu, po prostu wyśmienita. Oraz pełne ziół i pieprzne jajka faszerowane mojej Babci, podsmażone na maśle, cieszyły się ogromnym powodzeniem. Niestety żadne z nich nie załapało się na zdjęcia, podobnie jak i sałatka jarzynowa mojej Teściowej, ale nie ma tego złego. Będzie o czym pisać po kolejnych Świętach, a tymczasem przechodzimy do świątecznych słodkości mmmmm … od czego by tu zacząć – drobne słodkości, piernikowe aromaty czy inne tradycyjne słodkości … a było tego w tym roku, że ha!
 
 
Uszka z grzybami
 
Ciasto maślankowe jak tutaj (klik klik)
Farsz z grzybów: 150 g suszonych grzybów (najlepiej mieszanka różnych) zalewam warzywnym bulionem (przepis tutaj), tylko tak by grzyby były przykryte płynem. Odstawiam na pół godziny, dolewam wody, by znów zakryć grzyby, dorzucam obraną i przekrojoną na ćwiartki 1 cebulę i wstawiam na gaz. Ta ilość grzybów zajmuje 5 litrowy garnek. Gotuję ok. 1 1/2 godziny, albo z 1 papryczką chilli, albo ze szczyptą płatków chilli. Doprawiam solą do smaku pod koniec gotowania. Odcedzam grzyby i cebulę, a płyn zachowuję (w porcjach mrożę). Gdy przestygną, mielę je z cebulą (za to chilli drobno siekam i później dodaję do zmielonych grzybów) – zwykle dwukrotnie – w maszynce o drobnych oczkach (ale nie tych makowych, drobnych jak do mięsa). Lubię jak farsz nie jest jednolitą papką.
 
Małą szklaneczką wykrawam kółka w wywałkowanym cieście i formuję uszka. Gotuję we wrzątku z dodatkiem soli i oleju. Studzę na naoliwionej blasze z piekarnika, a potem na naoliwionych plastikowych deskach zamrażam partiami, tak by nie zlepiły się w czasie mrożenia. Oczywiście, jeśli uszka robię na 1 czy 2 wcześniej, nie mrożę ich, ale zwykle takie pierogowe popołudnie robię z odpowiednim wyprzedzeniem. Przy naprawdę cienko wywałkowanym cieście i dużej ilości farszu, uszka nie stracą nic ani na konsystencji ani na smaku.
 
Ugotowane (wszystko jedno czy na świeżo czy odmrożone we wrzątku) uszka, podaję na dużym talerzu, a każdy nakłada sobie ich wedle woli i zalewa barszczem z wazy.
 
Barszcz wigilijny taki jak tutaj, ale z dodatkiem 3-4 śliwek wędzonych, podany w wazie.
 
Bursztynowe Pierogi
 
Najpierw szykuję farsz: kaszę gryczaną paloną (mniej więcej mniejsze ;) 1/2 szklanki) gotuję w 1/2 szklanki wody, aż kasza ją wchłonie – ok. 15-18 minut. Solę pod koniec, przykrywam pokrywką i odstawiam do ostygnięcia. Potem mieszam z podobną objętością twarogu co objętość ugotowanej kaszy (1-1 1/2 szklanki), doprawiam kilkoma łyżkami śmietany (tłustość dowolna, chodzi o to by masa nie była za sucha, ale nie może też być płynna). Kroję ok 1/2 szklanki wędzonych śliwek na średnio drobne kawałki i dodaję do masy. Doprawiam cynamonem, ale szczyptą, by był lekko wyczuwalny, a nie dominował. Odstawiam farsz do lodówki i zabieram się za ciasto.
 
Ciasto: 250 g mąki pszennej połączyć ze 100 g semoliny i 1/2 łyżeczki soli. Ja dodałam też pół łyżeczki cynamonu i 1/4 łyżeczki kurkumy. Dodać 1 jajko, 130 ml ciepłej wody i 1 łyżkę oleju. Zawinęłam w folię i odłożyłam na blat na przynajmniej 30 minut, by odpoczęło. Rozwałkowałam na grubość ok 3 mm (ciasta jajeczne na pierogi bardzo szybko wysychają, więc lepiej jest wałkować na raz niewiele ciasta), wykrawałam spore kółka, kładłam czubatą łyżeczkę farszu i zlepiałam brzegi na tzw. szczypanki. Gotowałam w osolonym wrzątku z dodatkiem oleju. Nadają się do mrożenia.
 
Bardzo podoba mi się okrasa do tych pierogów jaką podała Amber – garść orzechów włoskich, posiekanych, uprażona na suchej patelni, potem wymieszana z olejem. Niestety ostatnią garść orzechów przed wigilią zużyłam do kutii, więc u mnie były po prostu z wody.
 
Źródło inspiracji: Amber
 
Smacznego
 
 

Żadnych barier :)

Ostatnio zastanawiałam się czy da się opisać jednym słowem, za co kocham gotowanie? Czy jest takie jedno słowo, które będzie – przynajmniej dla mnie – wszystkim tym co ważne i piękne w gotowaniu i jedzeniu. Byłam już bliska przyznania się, że nie. Że ten ogrom przeżyć, myśli i działań wymaga 20 tomowego słownika. Kiedy to właśnie postanowiłam upiec sernik.
 
I wtedy mnie olśniło :) Uniwersalność! To jest to jedno jedyne słowo. Dlaczego? Gdyż zarówno w gotowaniu jak i jedzeniu najbardziej pociągające są wyzwania, a czy jest ciekawsze wyzwanie od tego, by coś z pozoru przeznaczonego tylko do jednego celu, mogło być użyte na wiele sposobów? Dla mnie nie :)
 
 
Pamiętacie swoje pierwsze cukiniowe ciasto? Albo buraczane brownie? Albo karmelowy sos do mięsa czy ryby? I wiele, wiele innych zaskoczeń na talerzu i w kuchni. Choć uniwersalność kojarzy się nam z powiedzeniem "jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego", w kuchni uniwersalność, staje się zaskoczeniem. Czasem to malutkie rzeczy, jak marchewka starta do klopsów, by niejadki zjadły porcję warzyw, a czasem niesamowite zaskoczenie, jak buraczane cukierki czy karmelowy sos do ryby. Bajka!
 
Skoro Uniwersalność jest więc moim jednym słowem, to jednym daniem, daniem-symbolem gotowania i jedzenia byłby dla mnie sernik. Za zaskoczenia jakie daje, za wszechstronność, za urok i piękno, za wyrozumiałość, ale też za ten błysk w oczach gości, którzy biorą do ust pierwszy kęs. Za to ciche westchnienie, gdy pieści nasze podniebienia, czasem zaskakując, czasem przywołując wspomnienia, zawsze obdarowując doskonałym smakiem.
 
 
Serniki to zawsze było dla mnie wyzwanie. Najpierw te typowo polskie, na ubijanych białkach, puszyste i ciężkie jednocześnie. Potem te nowojorskie, kremowe do granic doskonałości. Przyszła też pora na warzywne, nie na słodko robione serniki. Niskie i kremowe, prawie jak tarta, ale przy pierwszym kęsie zaskakujące swą prawdziwą naturą. Po kilku latach, dziesiątkach, jeśli nie setkach serników, odkryłam swój, najulubieńszy, najukochańszy sernik. Nie jest to ten tradycyjny, polski, puszysty od ubitych białek, ale ten kremowy, rozpływający się w ustach. I na słodko i wytrawnie zasada tej receptury sprawdza się zawsze, a do tego jest prosta i elastyczna, pozwalając naszej wyobraźni na wszystko :)
 
I to jest właśnie to co kocham w kuchni – żadnych barier, żadnych granic :)
 
Dziś zapraszam Was na słodką wersję, waniliowego sernika na cynamonowym brownie z miodowym sosem rabarbarowo-truskawowym. Po prostu obłędne!
 
 
Sernik … najlepszy, bo uniwersalny
 
Składniki:
Na spód brownie*:
120 g ciemnej czekolady
100 g miękkiego masła
60 g drobnego cukru
3 jajka
70 g mąki (można zastąpić inną, np. mąką migdałową)**
opcjonalnie: 1 łyżeczka przyprawy, jak cynamon, kardamon, chilli – zależnie od smaku sernika i naszych chęci
 
Na masę serową:
1 kg tłustego sera twarogowego zmielonego trzykrotnie (lub pół na pół z mascarpone)
1,5-3 łyżek mąki ziemniaczanej
6 jajek
(1 szklanka cukru jasnego brązowego/2/3 szklanki miodu + 200 g śmietanki kremówki) LUB 1 puszka mleka skondensowanego***
opcjonalnie: aromaty, jak wanilia, migdały czy kawa (lub dowolny inny jaki przyjdzie Wam do głowy – ja zwykle daję duży chlust (ok. 50-75 ml)
opcjonalnie:: przyprawy do aromatyzowania, jak cynamon, kardamon i inne
opcjonalnie: 1/2 szklanki dżemu np. z pomarańczy ze skórkami, lub inny zależnie od zawartości spiżarki i smaku
opcjonalnie: bakalie (ilość prawie dowolna, ale przesadzić też nie można – nie polecam więcej niż szklankę, szczególnie, jeśli dodajemy dżem z kawałkami owoców)
 
Dekoracje (do wyboru):
Czekolada roztopiona i wymieszana ze śmietaną
Mus owocowy (na bazie owoców i miodu/cukru lub dżemu zmiksowanego i przetartego przez sitko)
Czekolada starta i wymieszana z drobno posiekaną skórką pomarańczy
Kandyzowane plasterki pomarańczy, kandyzowane kwiatki … co tyko wyobraźnia i smak Wam podpowie
 
Przygotowanie: Piekarnik nagrzać do 175 stopni.
Najpierw szykujemy spód. Czekoladę roztapiam w kąpieli wodnej i lekko studzę. Masło ucieram z połową cukru do puszystości, potem jajka z pozostałym cukrem, też do puszystości. Czekoladę łączę delikatnie z masłem, z przesianą mąką (i ewentualnie z przyprawami) a następnie z ubitymi jajkami. Należy dokładnie wymieszać mieszaninę czekoladową z jajkami. Jajka opadną i stracą swoją objętość, ale nie przejmujcie się tym. Tak być powinno – tak samo jak przy brownie. Wlewam do tortownicy o średnicy 30 cm i podpiekam ok. 10-15 minut, aż na wierzchu pojawi się skorupka.
W czasie pieczenia spodu, mieszam masę serową.
Jeśli używam mascarpone, najpierw delikatnie (na niskich obrotach lub ręczną trzepaczką) miksuję je ze śmietaną i cukrem lub mlekiem skondensowanym (zależnie od wybranej opcji) oraz innymi płynami (jak aromaty czy ekstrakty), aż nie będzie grudek. Dopiero potem dodaję ser mielony i opcjonalne dodatki na jakie mam ochotę. Przed dodaniem jajek dodaję mąkę ziemniaczaną (2 łyżki – sernik jest luźniejszy, 3 łyżki, sernik jest bardziej kremowy, ale moja ulubiona wersja jest z niepełnymi 2 łyżkami, takie 1,5 łyżki z czubeczkiem – wtedy sernik jest jak krem). Potem dodaję po jednym jajku, cały czas mieszając. Nie należy ubijać za mocno, aby masa nie nabrała za dużo powietrza, gdyż sernik popęka.
Masę serową wylewam na podpieczony spód. Jeśli chcę udekorować sernik musem owocowym, to wcześniej go szykuję, by był ostudzony. Nakładam po łyżeczce kleksy na wierzch i potem patyczkiem rysuję esy-floresy lub serduszka :) Nie należy wykładać za dużo masy, gdyż opadnie ona zbyt głęboko i utworzy głębsze linie i dziury. Najlepiej po łyżeczce, zachowując 1-3 cm odstępów.
Przed włożeniem sernika do piekarnika na spód piekarnika wkładam naczynie z gorącą wodą, aby sernik piekł się z parą. Piekę sernik w 175 stopniach Celsjusza przez 15 minut, potem zmniejszam temperaturę do 120 stopni i piekę przez 90 minut. Zwykle po ok. 30 minutach zakrywam go folią aluminiową, by nie zbrązowiał z wierzchu.
Po upieczeniu zostawiam sernik w wyłączonym piekarniku, a po 15 minutach uchylam drzwiczki i zostawiam go w piekarniku do całkowitego ostudzenia. Po tym czasie wyjmuję z piekarnika, zdejmuję obramowanie tortownicy i schładzam przez noc (lub kilka godzin) w lodówce. 
Jeśli sernik nie był dekorowany musem owocowym, a chcę go oblać czekoladą, robię to na godzinę (lub kilka) przed podaniem. Dekoracje do ułożenia (jak kandyzowane pomarańcze lub kwiatki czy starta czekolada), lądują na serniku tuż przed podaniem.
 
* jeśli piekę sernik na słodko, najbardziej lubię spód a'la brownie. Można jednak upiec tradycyjny kruchy lub ciasteczkowy spód. Zależnie od gustów i tego co mamy pod ręką. Można też ten sernik upiec całkowicie bez spodu.
*** sernik może być również w wersji bezglutenowej, jesli użyjemy mąki bezglutenowej lub upieczemy go bez spodu.
*** przy słodkich sernikach, w zależności od tego co mam w spiżarce i lodówce, piekę je albo słodząc cukrem/miodem i rozrzedzając masę serową śmietaną albo rezygnuję z cukru i daję słodzone mleko skondensowane. To jest alternatywa. Nie należy dać cukru+śmietany oraz mleka skondensowanego, bo masa wyjdzie za rzadka.
 
Źródło: nie podaję źródła, gdyż jest to zmodyfikowany przeze mnie przepis na sernik nowojorski. Nie ma żadnego konkretnego źródła. Zapewne znajdziecie wiele przepisów, różniących się mniej lub bardziej od tego. Spód brownie to inspiracja z jednego z francuskojęzycznych blogów, których nie czytam z racji braku znajomości języka, za to ślinię się oglądając piękne zdjęcia. Za nic jednak nie pamiętam, który to był. Jak sobie przypomnę, to wpiszę tu linka, choćby po to byście zobaczyli te piękne zdjęcia :)
 
Smacznego.

Niezbędnik ogrodniczki część 2 i marchewkowe ciasto.

 
Elysium przykryte śniegiem, zamknięte na cztery spusty czeka na spóźnioną wiosnę, a ja w przerwach między tresurą Arthasa, naszego nowego członka rodziny, kochanego łobuziaka, owczarka niemieckiego a różnymi innymi pracami i ćwiczeniami na kręgosłup, planuję …
 
 
… tak, planuję. Gdyż planowanie to bardzo ważna rzecz, szczególnie dla początkującej ogrodniczki :) Nasionka zakupione, znów zapewne w ilościach większych niż moje Elysium będzie w stanie pomieścić, doniczki do rozsad umyte i pierwsze rozsady można zacząć.
 
Dziś będzie właśnie o rozsadach … rozsadach jednak nie dokładnie zgodnie z podręcznikowym podejściem, ale moim, dostosowanym do warunków i wygody. Chyba każdy kto choć trochę słyszał lub czytał o uprawie jakichkolwiek roślin, zna pojęcie siania i pikowania. Zasadniczo, praca od nasionka powinna najpierw zacząć się w kuwecie wysypanej mieszaniną torfu i piasku, by dać nasionkom miejsce do pierwszego wzrostu. Kiedy roślinki wykiełkują (zwykle, gdy mają ok 3 liście) należy przesadzić je do większych doniczek. Ten proceder nazywamy właśnie pikowaniem.
 
Przyznam się Wam jednak, że ja ten etap pomijam. Brak mi szklarni na działce, brak miejsca w domu, by kiełkować wszystkie nasionka, a potem pikować. Musiałam więc naleźć inny sposób, by wschodzące siewki dostały składników odżywczych, rozwijając się od samego początku w docelowych doniczkach w ziemi do siewu.
 
 
W zeszłym roku zrobiłam eksperyment – zamiast ziemi do siewu, użyłam uniwersalnej do roślin. Niestety to się nie sprawdziło zbyt dobrze. Nasionka wykiełkowały zbyt szybko, a ponieważ taka ziemia jest bardziej zwarta, miały też zbyt mokro. Część więc przerosła zanim mogłam wsadzić je do ziemi, a część zaatakowana została przez zgniliznę siewek. Jednak niektórzy moi działkowi sąsiedzi właśnie tak robią, więc być może ja miałam tylko pecha ;)
 
Druga część nasion, posiana została do ziemi przeznaczonej do siewu nasion (doniczki wypełniałam do 2/3 wysokości), a gdy roślinki wykiełkowały i podrosły, podsypałam je cienką warstwą ziemi uniwersalnej i do czasu wysadzenia do gruntu podlewałam wodą z rozpuszczonym eko-nawozem dla warzyw (ja użyłam guano morskich ptaków). Oczywiście w jak najmniejszym stężeniu – ja podzieliłam na oko stężenie jakie używane jest do gruntu przez 10 i taką wodą co kilka dni lekko podlewałam, a raczej zraszałam ziemię wokół siewek.
 
W ten sposób wyszły mi nawet pomidory :) Choć jeśli czytaliście zeszłoroczne wpisy, pamiętacie być może, że moje wychuchane pomidorki padły, gdy pod koniec czerwca przyszły 3 dni z temperaturami poniżej 6 stopni. Cóż, takie koleje losu ogrodnika.
 
Kluczowe jest tutaj dobranie stężenia. Jeśli roślinkom damy zbyt dużo nawozu, "spalą" się. Jeśli zbyt mało, będą słabe. Moje eksperymenty dawały różne rezultaty. Niektórym warzywom wystarczało to stężenie, niektóre były troszkę słabsze niż się spodziewałam, ale nadrobiły to po wsadzeniu do gruntu i zasileniu ich po wysadzeniu. Najlepszą radą jaką samej sobie i Wam mogę dać, jest po prostu obserwować. Jeśli wiemy, że mamy poczekać od wysiania do wsadzenia do gruntu określony czas, a roślinka wydaje się słaba lub blada po połowie tego czasu, dodajmy troszkę więcej nawozu.
 
Z nawozem jest jak z solą – lepiej dać mniej i potem dodawać, niż przesadzić na początku ;)
 
Pisałam o doniczkach, ale nie tylko doniczki można wykorzystać do rozsad. Doskonale sprawdzają się również rolki po papierze toaletowym. Szczególnie do marchewek i innych korzeniowych, takich jak pietruszki czy podłużne buraki ;) Dzięki temu nasze warzywa będą miały prosty kawałek ziemi, bez żadnych przeszkód dla rozwoju kształtnego korzenia. Dodatkową zaletą jest również to, że nie następuje moment szoku dla młodej roślinki, gdy jest sadzona, gdyż wsadzamy ją razem z jej "doniczką". Taka rolka papieru z czasem rozłoży się sama, dodatkowo rozluźniając nam glebę w tym miejscu.
 
Jeśli jednak używamy doniczek (lub kuwet czy innych pojemniczków) zanim przystąpimy do siewu, doniczki należy dokładnie umyć w letniej wodzie z ogrodniczym mydłem potasowym z dodatkiem czosnku (ewentualnie szare mydło z dodatkiem rozpuszczonej kostki czosnkowej). Takim mydłem należy też umyć na początek i koniec sezonu wszystkie narzędzia. Dzięki temu odkażamy je z chorób grzybowych, jakie mogły na nich być po poprzednim sezonie.
 
 
 
Gdy już wykiełkują i wyrosną nam piękne marchewki wspaniale jest je chrupać, siedząc w cieniu drzewa i rozkoszując się letnimi popołudniami. Dodawać do sałatek czy letniego risotta, albo nawet robić z nich cukierki, gotując w miodzie lub syropie. Dlatego teraz, z tęsknoty za wiosną i ciepłem, pragnąc przywołać słońce, marchewkowym ciastem się z Wami podzielę. Uwielbiam wszystkie warzywne wypieki. Są wilgotne, kremowe prawie i dają złudzenie, że to wcale nie słodyczami się objadam ;D
 
Nawet kiedy pachnące korzennie i wanilią ciasto przełożymy rozkosznie wręcz rozpieszczającą podniebienie masą z serka, która sprawi, że to bogate w bakalie ciasto, stanie się niewypowiedzianie kuszącym smakołykiem, chwilą zapomnienia, że za oknem zima zamiast wiosny się panoszy :)
 
Wiosny i smakowitości Wam życzę :)
 
 
Torcik marchewkowy
 
Składniki:
250g mąki
1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
200g cukru (ja dałam dużo mniej, ok. 120g)
400g startej marchewki (na drobnych oczkach)
chlust waniliowego ekstraktu (lub innego naturalnego aromatu, likieru)
1 płaska łyżeczka soli
3 łyżeczki cynamonu (ale doskonale sprawdza się też kardamon, przyprawa 5 smaków lub mielone goździki, jednak goździków należy dać mniej niż 3 łyżeczki, bo to mocniejsza przyprawa)
200 ml oleju
4 jaja
150-200 g bakalii do smaku
 
Masa serowa:
500g twarożku śmietankowego (doskonała jest też odsączona przez noc na sitku wyłożonym gazą ricotta lub mascarpone)
100g cukru pudru (ja dałam dużo mniej – najlepiej dodajcie do smaku – można też zamienić na miód)
200g masła (ja dałam ok 150g, gdyż miałam bardzo zwarty serek – ilość zależy od tego, czy masa daje się nam dobrze rozsmarowywać)
chlust waniliowego ekstraktu
skórka z 1-2 pomarańczy
 
 
Przygotowanie: Wymieszać w misce mąkę, proszek do pieczenia, sodę, cukier, ekstrakt waniliowy i cynamon. Dodać olej, ucierać mikserem dodając kolejno po jednym jajku. Dodać starte na drobnej tarce marchewki i wybrane bakalie (ja dałam rodzynki). Dokładnie wymieszać. Przełożyć do formy wyłożonej papierem do pieczenia o śr. ok. 24cm. Piec ok. 60min. w temp. 170 stopni Celsjusza po upieczeniu wyjąć i pozostawić do ostygnięcia.
Zrobić masę: Masło musi być miękkie i ciepłe. Można też je stopić i odstawić do ostudzenia. Jeśli ser nie jest gładki, nalezy go zmielić. Jeśli jest gładki, wymieszać trzepaczką z cukrem/miodem, skórką i ekstraktem waniliowym, a na koniec dodawać masło, by mieć konsystencję  smarowidła,
Wystudzone (!) ciasto przekroić na pół. Gotową masę rozsmarować we wnętrzu torciku oraz na jego wierzchu i bokach. Dekorować wedle uznania :)
Wstawić na co najmniej godzinę do lodówki.
 
Można też upiec muffinki (czas pieczenia ok. 25 min, do suchego patyczka) i udekorować je masą z serka.
 
Źródło inspiracji: Sweet art a zmiany na bazie tego dyniowego przepisu.
 
Smacznego.