Całuski dla bliskich naszemu sercu.

Odnoszę wrażenie, że Walentynki to taki trochę chłopiec do bicia. Panuje oburzenie, że jakże to, że tylko jeden dzień poświęcony świętowaniu miłości? A czemu nie? Oczywiście, że codziennie trzeba okazywać uczucia naszym najbliższym, fajnie jeśli też obdarowujemy uśmiechem przechodniów na ulicy (nawet jak patrzą się na Ciebie jak na wariata), ale Walentynki to po prostu takie święto jak Urodziny czy Boże Narodzenie.
 
SONY DSC
 
Czyż nie życzymy naszym najbliższym w dniu Urodzin czy Świąt wszystkiego najlepszego, uśmiechu, zdrowia, radości i czego tam jeszcze? Jasne, że tak :)
Czy takie święto musi mieć religijne lub urodzinowe uzasadnienie? Jasne, że nie :)
A że komercja wkradła się i tutaj. Cóż się dziwić. Teraz już każde święto ma swoje komercyjne, marketingowe oblicze. Wystarczy nie dać się zwariować. Ja nie przejmuję się ani gorączką świąteczną ani złą sławą Walentynek. Dla mnie to po prostu kolejna okazja do świętowania i dobrych życzeń, a taka okazja do szczęścia po prostu nie może być zła.
 
SONY DSC
 
Dlatego tym razem na ostatnie czwartkowe ciasteczko zaproponowałam Monice zabawę pod tytułem "baci". Baci to po włosku "całuski" i jest taka mnogość tych ciastek w samej kuchni włoskiej, a i innych wariantów całusków w kuchni polskiej czy w innych, że mogłyśmy poszaleć. Poszaleć również z naszą miłością do jedzenia i kuchennego eksperymentowania.
 
Ja już nie mogę doczekać się niespodzianki jaka czeka na mnie i na Was wszystkich w poście Moniki, Ciasteczkowej Mistrzyni, która już mi zapowiedziała, że eksperymentuje z porównaniem różnych całusków. Znając Stoliczek Moniki wiem, że czekają mnie tam piękne ciastka i wiedza o nich. Ach, Monia, pisz, pisz! Ja Cię będę motywować ile trzeba :)
 
SONY DSC
 
Ja wybrałam spośród morza "całuskowych" możliwości przepis David'a Lebovitz'a na Baci di Dama. Cierpię ostatnio na potworne nawracające zmęczenie. Miałam więc ochotę na pełen energii smak orzechów laskowych, a maleńkie kruche ciasteczka przełożone bombą energii jaką jest czekolada to było właśnie to czego potrzebowałam. Dodatkowo, spodobało mi się, że można je upiec również w wersji "bezglutkowej" (no ja wiem, ja wiem, że powinno być bezglutenowej, ale to tak słodko brzmi – bezglutek, prawda? :D).
 
SONY DSC
 
Ciasto od początku zapowiadało się smakowicie, choć muszę się Wam przyznać, że powinnam była z większą refleksją wczytać się w przepis. Gdyż na pierwszy rzut oka widać, że ciasto będzie bardzo kruche. To w praktyce proporcje na bardzo słodką kruszonkę, jak skwitowała to Monika. Ale nawet pomimo tego drobnego potknięcia, formowanie maluteńkich kuleczek to było przeurocze zajęcie.
 
SONY DSC
 
I nawet jeśli następnym razem użyję receptury na ciasto kruche z jajkami, to gdy formowałam, a potem przekładałam czekoladą te maleństwa nie mogłam się nie uśmiechać jak urocze te ciasteczka są. Mocno maślane i orzechowe w aromacie, aż kusiły by wyciągnąć po nie rękę. Dlatego, gdy zjadłam pierwszą parę wiedziałam już czemu te maleńkie, choć wyraziste ciasteczka nazywane są całuskami.
 
SONY DSC
 
Muskają delikatnie wargi, rozpływając się dosłownie w ustach, niczym nutki miłosnej sonaty. Sprawiając, że po prostu nie możemy się nie uśmiechnąć, gdy poziom hormonów szczęścia skacze do góry. Pocałunki to najbardziej intymna, ale i ludzka rzecz, a te ciasteczka dają kolejną okazję do życzeń i całusków … no po prostu nie mogą być złe :)
 
Doprawcie je wedle gustów własnych i waszych bliskich, a czy to będzie buziak w policzek czy całusek w usta, z pewnością wiele miłości i ciepłych uczuć Was czeka, gdy będziecie się dzielić tymi małymi łakociami.
 
Bawcie się dobrze i smakowicie i dzisiaj i każdego dnia! Życzę Wam wiele okazji do okazywania miłości i radości, nie tylko w Walentynki :*
 
 
Baci di Dama
(Całuski Damy*)
 
Składniki:
140 g orzechów laskowych, podpieczonych i obranych ze skórki**
140 g mąki (może być pszenna uniwersalna lub bezglutenowa, np. ryżowa)
100 g masła w temperaturze pokojowej (ja używam zimnego, bo ciasto robię w mikserze i tak jest wygodniej)
100 g cukru (ja dałam 75 g cukru jasnego trzcinowego)
szczypta soli
(od siebie dodałam jeszcze 1/4 łyżeczki utartej gałki muszkatołowej, ale to było za mało, aby było wyczuwalne. Nalezy dać minimum 1/2 łyżeczki)
 
55 g czekolady (czy gorzka czy deserowa to rzecz gustu, ale ciasteczką są dosyć slodkie, więc gorzka czekolada doskonale tu pasuje, ja dałam więcej niż 55 g = ok. 70-80 g)
 
Przygotowanie: Ostudzone całkowicie (!) orzechy zmieliłam w mikserze, dodałam pozostałe składniki (poza czekoladą) i zmiksowałam do uzyskania zbijającego się w kawałki ciasta. Ja musiałam dolać niewielki chlust mleka, a ciasto i tak się kruszyło. Myślę, że wzorem receptury Michel'a Roux nie zaszkodziłoby temu ciastu z jedno duże jajko lub 2 mniejsze, bo inaczej to idealne, choć słodkie proporcje na kruszonkę. Daje się to formować, ale czas jest nieproporcjonalnie długi.
Ciasto uformować w rulon lub dwa i schłodzić w lodówce (2-3 godziny minimum) lub zamrażalniku (30 minut minimum). Odcinać 5 g plasterki i formować kuleczki. Piec w 180 stopniach przez 10-12 minut (w oryginale jest 160 stopni przez 10-15 min, ale to moim zdaniem za niska temperatura). Ostudzone ciasteczka przekładać roztopioną wcześniej i już lekko ostudzoną czekoladą, sklejając je w pary. Odłożyć do zastygnięcia na kratkę. Zajadać do kawy :)
 
Jak pisałam powyżej, ja bym użyła proporcji na zwyczajne kruche ciasto z dodatkiem jajek (zaczerpnięte od M. Roux):
250 g mąki (spokojnie można pół na pół z mąką orzechową)
100 g masła
100 g cukru (ja zwykle zmniejszam do 50-75 g, zależnie co jeszcze słodkiego jest przewidziane jako nadzienie/przełożenie)
2 średnie jajka (lub jedno duże)
szczypta soli
 
* Baci di Dama oznacza wprawdzie Całuski Pani – nie znam włoskiego, ale posiłkując się translatorem dowiedziałam się, że Dama to Pani po włosku. Postanowiłam jednak, zgodnie z zasadą, że tłumaczenie jest jak kobieta, piękne albo wierne, nazwać je Całuskami Damy, by nazywały się pięknie :D
** podpiekanie orzechów najlepiej zrobić w piekarniku, w 180 stopniach przez ok 8-15 minut (zależnie jak wysoko położycie blaszkę). Trzeba ich pilnować, bo zależnie od tego jak są świeże i ile mają w sobie oleju, wtedy mogą się szybciej spalić. Obranie jest prościutkie – przerzucić orzechy z popękanymi skórkami na ściereczkę, zawinąć ją w sakiewkę i trzeć o coś miękkiego (np. o rękawice kuchenne) przez 1-2 minut. Orzechy powinny być ciepłe do tego, ale nie muszą być gorące, prosto z pieca.
 
Smacznego.

Zastrzyk energii z czekolady i pomarańczy.

Zima pojawiła się z całym entourage'm, śnieg po kolana, lodowate temperatury, słoneczne na przemian z pochmurnymi dni. Czas doskonały na zabawę z psem i ganianie się po zaspach, gorzej z treningiem, gdy zwały śniegu przeszkadają w precyzyjnym wykonywaniu kolejnych elementów ćwiczonego posłuszeństwa. My ćwiczymy więc w domu, a tymczasem to czas doskonały też na kuchenne eksperymenty i wspominki. Smakowite wspominki.
 
SONY DSC
 
O tym co dobrego jedliśmy na treningach obrony jeszcze kilka tygodni temu. O czekoladowym cieście z pomarańczy, wilgotnym a jednocześnie puszystym, co jest typowe dla ciast pieczonych z użyciem mąk orzechowych. Doskonale nadaje się do zabrania na wypad do lasu czy jako ciasto-gościniec dla znajomych.
 
Piekłam je już kilka razy. Prawie za każdym razem w foremce kwadratowej, dzięki której łatwo dzieliło się ciasto na niewielkie porcje. Dzięki czekoladzie i kakao nawet malutki kawałek wystarcza, by dodać energii i zaspokoić pojawiający się chwilami głód. A chłonność jaką to ciasto ma dla dodatkowych smaków, aromatów jakie można w nim przemycić, daje pole do ogromu niespodzianek jakie poczęstowani będą mieli na językach i podniebieniu. Wystarczy wspomnieć o mocno kardamonowej wersji czy ultra goździkowej, bym chciała znów je piec i raczyć się nim nie tylko na treningu.
 
SONY DSC
 
Dziś, walcząc z atakiem chronicznego zmęczenia jakie mnie ostatnio dopadło, dzielę się z Wami wspomnieniem dnia pełnego energii i smakowitego ciasta, a sama idę do kuchni, by wyczarować inny czekoladowy łakoć.
 
Nie ma to jak czekolada i pomarańcze, by stworzyć obłędnie pyszny zastrzyk energii.
 
 
Ciasto cytrusowe z czekoladą
 
Składniki:
2 duże pomarańcze (po ugotowaniu ok 375 g)
6 jajek
2/3 szklanki cukru brązowego
3 łyżki kakao + 3 łyżki startej na tarce czekolady
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
250 g mielonych migdałów (lub innych orzechów)
opcjonalne dodatki smakowe: ok 1 łyżeczki do 1 lyżki cynamonu, kardamonu, gożdzików, przyprawy korzennej, wanilii lub innych (jeden dodatek lub więcej, zależnie od gustu)
 
Przygotowanie: Pomarańcze wyszorowałam (jeśli nie są to ekologiczne owoce należy namoczyć je w gorącej wodzie przez 1 godzinę, a potem wyszorować szczoteczką skórkę z wosku), włożyłam do garnka z wodą tak by były przykryte (przykrywam je mniejszą pokrywką) i gotuję ok 1 godziny. Nagrzać piekarnik do 190 stopni Celsjusza. Przestudzić pomarańcze, przeciąć w misce (by zachować soki), wyjąć pestki i przełożyć wszystko do miskera. Zmiksować na gładko. Dodać jajka i pozostałe składniki i zmiksować. Przelać do foremki (u mnie 20 cm x 20 cm, wyłożona pergaminem. Może być też o średnicy 21-26 cm, wysypana mąką lub bułką tartą. Ciasto może przywierać, więc uwaga na pieczenie go w wymyślnych babkowych foremkach. Trzeba je obficie wysypać.) Piec ok 40-60 minut (po 40 minutach sprawdzić patyczkiem i jeśli się za mocno przypieka na wierzchu a jezcze nie jest gotowe, przykryć folią aluminiową i dopiekać 20 minnut). Podać posypane cukrem pudrem, polane lukrem lub polewą czekoladową.
 
Źródło: Na podstawie przepisu na ciasto klementynkowe Nigelli Lawson z "How to eat"
 
Smacznego.

Czwartkowe ciasteczka!

Król Staś miał swoje czwartkowe obiady, ale powiadam Wam, bledną przy Czwartkowych Ciasteczkach, a wszystko dzięki Moni i jej Magicznemu Stoliczkowi.
 
SONY DSC
 
Zaczęło się niewinnie. Ot, sprawdzam jak co rano wiadomości w skrzynce mailowej i na fb. Raz, drugi, trzeci moje oko przyciąga kadr pełen ciasteczek na Stoliczku Moniki. Nie mogłam przechodzić obok nich obojętnie, a że i mnie w przedświątecznym szaleństwie wzięło na ciasteczka, to było już wiadome, że od słowa do słowa i będziemy piec razem. Oczywiście to musiały być ciasteczka zaproponowane przez Monię, Ciasteczkową Muzę i Mistrzynię :)
 
Czekałam pełna radosnego wyczekiwania kilka dni zanim przyszła wiadomość – "pieczemy Ischler tortchen". Z samego rana jak tajfun posprzątałam kuchnię, wymieszałam składniki na chleb i za odmierzanie ingrediencji do ciasteczek się wzięłam. Oczywiście od razu trochę namieszałam, zmniejszając ilość cukru, ale przewidując już słodycz kremu i intensywność czekolady, nie chciałam, aby ciasteczka okazały się za słodkie. Potem najprzyjemniejsza część wspólnego-wirtualnego pieczenia się rozpoczęła. Wałkowanie, wykrawanie, pieczenie, a to wszystko w czasie pogaduszek prowadzonych przez internet, a mój laptop znów mgiełkę mąki i cukru pudru miał na swoich klawiszach :)
 
SONY DSC
 
Od rana też cały świat się do mnie uśmiechał. Choć zimno za oknem było ogromnie, to słońce tak radośnie świeciło, że aż chciało się za aparat chwytać i uwieczniać te Czwartkowe Ciasteczka. By tworzyć ich historię, łapać kadry o tym jak powstawały, jaka aura mi i im tego dnia towarzyszyła. A ta aura była radosna i lekka, bo jakże by mogło być inaczej, gdy z szafki dżem smażony rok temu z dzikich pomarańczy wyjęłam. Słodko gorzki, aromatyczny tak obłędnie, że gdy zamykam oczy i pochylam się nad słoiczkiem widzę słoneczną Sycylię z jakiej te pomarańcze przyjechały. O InCampagna będę jeszcze pisać, ale tutaj musiałam wspomnieć o nich, gdyż to właśnie połączenie dzikich pomarańczy i koniaku na tle migdałowego kremu jajecznego zdecydowało o prawdziwej niezwykłości tych ciasteczek.
 
SONY DSC
 
Po niedawnych Świętach to było prawie jak powrót bożego narodzenia, gdy aromaty koniaku, pomarańczy i migdałów znów zapanowały w moim Szczęściu. Uśmiech nie opuszczał mnie tego dnia nawet na chwilę i gdy ciasteczka przełożone już zostały, pozostało oblanie ich czekoladą. I tutaj pewien "żart" przyszedł mi do głowy. W końcu Ischler tortchen zostały wymyślone z okazji zaręczyn Franza Josefa z Sissi w Bad Ischl. Dawna to historia przecież i też taka oldskulowa dekoracja przyszła mi do głowy. Migdałowe kwiatki na gęstej polewie z doskonałej gorzkiej czekolady pasowały mi do tych ciasteczek idealnie. Choć oryginalnie powinny być udekorowane posiekanymi drobno orzechami, mi pasowała gęsta czekoladowa polewa ułożona niczym gruby królewski atłas i połówki migdałów ułożone w kształt kwiatka, prawie jak diamenty na dawnych zaręczynowych pierścionkach. Takie idealne ciasteczko na zaręczyny …
 
SONY DSC
 
… ale i na sobotnie lenistwo przy grze planszowej. Moje czwartkowe ciasteczka miały pojechać z nami na niedzielny trening psiej obrony, ale śnieżyca i zimno wykluczyły wypad do lasu, za to w cieple domku bawiliśmy się przy nowym wydaniu gry z naszego dzieciństwa, podjadając ciasteczko do gorącej herbaty czy kawy. I choć graliśmy tylko we dwójkę, z naszym włochatym maluszkiem leżącym u naszych stóp, to i Monia była z nami duchem, za każdym razem gdy ręka wędrowała po ciasteczko.
 
Dlatego właśnie tak lubię wspólne, choć wirtualne pieczenie. Tworzy smakowite wspomnienia, ba! kto wie, może stworzy smakowitą tradycję, ponieważ już teraz kolejny czwartek zapowiada się znów ciasteczkowo i jeszcze bardziej radośnie, bo i w większym gronie :-)
 
 
Ischler tortchen
 
Składniki:
250 g mąki (ja użyłam pszennej typ 450, tortowa)
140 g masła, zimnego
50 g cukru (w oryginale 80 g)
40 g zmielonych migdałów
1 duże żółtko
1 łyżka mleka
 
Nadzienie:
3 żółtka (ja zrobiłam kogel mogel z 2 żółtek i 50 g cukru)
100 g cukru (jak napisałam powyżej, dałam tylko 50 g)
odrobina mielonej wanilii (ja pominęłam)
1 łyżeczka rumu (ja dałam 2 łyżki koniaku)
20 g konfitury z czerwonej porzeczki (ja dałam 2 czubate łyżki dżemu z dzikich pomarańczy)
150 g uprażonych orzechów laskowych (ja dałam migdały i zmieliłam je na grubą mąkę)
 
Polewa:
150 g czekolady
30 g masła
 
Przygotowanie: Najpierw przygotowałam ciasto. Do misy miksera z nożami włożyłam wszystkie składniki, bez mleka. Zmiksowałam do uzyskania grudek i dolałam mleka, cały czas miksując. Wyjęłam ciasto, szybko zagniotłam na stolnicy, by je dokładnie zagnieść i uformować w płaski placek, zawinęłam w folię i odłożyłam do lodówki (minimum na 30-60 minut). Schłodzone ciasto wywałkowałam cienko (jakieś 2-3 mm) i wykrawałam kółka (powinny być o średnicy 6 cm, ale ja miałam szklaneczkę 5,5 cm). Można też ciasto uformować w wałek i pokroić kółka. Tak zrobiłam z ciastem jakie zostało po wykrojeniu pierwszej partii ciasteczek.
Wykrojone ciasteczka schłodziłam w lodówce i upiekłam w 180 stopniach przez 12-15 minut.
W czasie pieczenia ciasteczek przygotowałam krem. Żółtka utarłam z cukrem na kogel mogel. Dodałam koniak, dżem i zmielone w mikserze na grubo migdały, uprażone wcześniej na suchej patelni. Wymieszałam do uzyskania gęstego kremu. Jeśli krem jest za płynny, można dodać więcej posiekanych/zmielonych orzechów/migdałów.
Ciasteczka po ostudzeniu przekładałam kremem (krem kładłam od strony "dolnej" ciasteczka i oblewałam polewą z gorzkiej czekolady i masła, rozpuszczonych w kąpieli wodnej. Udekorowałam połówkami migdałów. Można tez udekorować posiekanymi orzechami czy kandyzowaną skórką z pomarańczy. Pozwoliłam czekoladzie zastygnąć. Ciasteczka trzymałam przełożone pergaminem w lodówce.
 
 
Dżem z dzikich pomarańczy
 
Składniki:
Dzikie pomarańcze z Sycylii
cukier brązowy jasny
 
Przygotowanie: Pomarańcze gotowałam w wodzie partiami (każdą partię ok 1 godziny, przykrywając je mniejszą pokrywką, by całe były przykryte) i delikatnie wyjmowałam z wody, do ostudzenia. Dopiero wtedy przekroiłam i wyjęłam ewentualne pestki. Zmieliłam pomarańcze w maszynce do mielenia i całą masę dodałam do garnka, odważając ją. Przygotowałam cukru w ilości połowy wagi owoców, ale do pomarańczy dodałam tylko połowę przygotowanego cukru. Zaczęłam gotować, mieszając od czasu do czasu. Po ok 1 godzinie, gdy masa była gorąca i cukier się rozpuścił, spróbowałam czy należy dodać więcej cukru. Dżem powinien być słodki, ale nie powinien być ulepkiem. Ja dosypałam jeszcze większość z drugiej połowy cukru, ale nie wszystko. Pamiętajcie, że dżem po ostudzeniu nie będzie aż tak słodki jak gorący. Smażyłam na dwa etapy. Pierwszego dnia ok 2 godzin, drugiego dnia ok 1-1,5 godziny, aż do uzyskania gęstej konsystencji. Czas może się wydłużyć w zależności od ilości soku jaką będą miały w sobie pomarańcze. Przed przełożeniem dżemu do wysterylizowanych* słoików, robię test zimnego spodeczka. Wkładam do zamrażalki spodeczek na ok 20 minut. Gdy jest bardzo zimny, wylewam na niego łyżkę dżemu. Poruszam spodeczkiem na boki i sprawdzam. Jeśli dżem zastygnie i zgęstnieje szybko, konsystencja jest już dosyć gęsta. Jeśli nie, gotuję kolejne 30 minut i ponawiam próbę. Zwykle po drugiej próbie wystarcza już, ale gotowałam kiedyś dżem z brzoskwiń, który po 6 godzinach dodatkowego smażenia dalej był bardzo płynny. Dlatego przetwory to nie tylko nauka, ale i magia :)
 
*wysterylizowanie słoików – wkładam umyte i suche słoiki na blachę do zimnego piekarnika i włączam nagrzewanie do 100 stopni. Od momentu jak się piekarnik nagrzeje, "piekę" słoiki ok 1 godziny. Pokrywki od słoików sterylizuję we wrzątku, gotując je w garnku przez ok 20 minut. Podobno można je też tak wypiekać w piekarniku jak słoiki, ale mi dwa razy się spaliły, więc nie próbuję :D
 
Smacznego.

Comfort food … „Lazy” Food.

Kiedy mówię "comfort food" widzę przed oczami parujące dania jednogarnkowe, mięsne albo i nie, ale zwykle z sosem, rozgrzewające i poprawiające nastrój. To wszelkie gulasze, gęste zupy, potrawki i zapiekanki, sycące, aromatyczne, a para z nich się unosząca niczym w kreskówce łapie za nos przyciągając do siebie …
 
… o tak, takie dania lubię zimą i jesienią, ba! nawet na zimnym przednówku czy w czasie chłodnego i deszczowego lata. Są jednak i takie danie, które są kategorią nadrzędną ponad comfort food …
 
SONY DSC
 
… to lazy food. Moja własna, a właściwie moja i mojego Ukochanego, własna kategoria. I żeby oddać rzeczywistość powinnam powiedzieć, że to jednostronnie "lazy" food :-)
 
To dania, które w naszym domu robi niemalże wyłącznie mój Ukochany. To dania które powodują, że w serduszku czuję ciepło, a na buzi od razu maluje się uśmiech, gdy słyszę, że na stole ma pojawić się schabowy czy mielony, gdy Sebastian wyciąga patelnię do naleśników czy tarkę do ziemniaków. To dania, które mój Ukochany stawia przede mną, gdy jestem chora, gdy sił nie starcza nawet na zrobienie kanapki, gdy chce mnie rozpieścić.
 
I takie są właśnie nasze placki ziemniaczane. Siadam wtedy na blacie i rozmawiamy, a mój Mąż krząta się po kuchni, trze, wyciska, miesza i smaży, a świeżutkie, prosto z patelni placuszki lądują na talerzyku przede mną. Są cienkie i chrupkie, rumiane jak ciemne złoto i ze swojską ;-) śmietaną po prostu idealne.
 
 
Placki ziemniaczane I
 
Składniki:
2 kg ziemniaków, koniecznie startych na tarce o drobnych oczkach :D
2 większe cebule, starte wraz z ziemniakami
1 duże jajko
sól i pieprz
(jeśli ziemniaki są dobre, mączyste i mocno odciśnięte, to nie potrzeba mąki ziemniaczanej, ale jeśli są zbyt wilgotne to można dodać 2-3 łyżki mąki ziemniaczanej na tą ilość ziemniaków)
 
Przygotowanie: Ziemniaki zetrzeć na tarce – ja lubię gdy są starte bardzo cienko, więc tylko na ręcznej tarce o drobnych oczkach, ale można sobie umilić życie i użyć miksera. Na koniec zetrzeć cebulę. Masę ziemniaczaną z cebulą – w całości lub partiami – przełożyć na durszlak wyłożony ściereczką i zawijając materiał odciskać płyn. Ten płyn można łapać do miseczki, bo jak ziemniaki nie są zbyt mączyste, to uwolniona w płynie skrobia może być użyta zamiast mąki ziemniaczanej.
Ziemniaki najlepiej odcisnąć aż będą niemalże suche. Do takiej masy dodać jajko, sól (ok 1 łyżeczki z lekką górką) i pieprz. Można dodać też innych suszonych ziół, jak tymianek czy majeranek. Dodatki są zależne od smaku, tego co mamy w szafkach i tego czy placki będą jedzone same czy jako dodatek.
Usmażyć jednego placuszka (my na 1 porcję kładziemy mniej więcej 1 nie za czubatą łyżkę masy) i sprawdzić smak. Doprawić w razie potrzeby i gdy osiągniemy idealny smak, smażyć placki na oleju, odsączać na ręczniku papierowym i albo zajadać od razu siedząc na blacie albo przekładać do brytfanki z kratką do piekarnika ustawionego na utrzymywanie temperatury (ok 70-90 stopni).
Doskonałe z kwaśną śmietaną, cukrem lub sosami. Doskonałe zawsze nawet same :)
 
Uwaga: placki można zrobić z każdych ziemniaków, ale najlepiej jest poprosić sprzedawcę o radę, bo jeśli ziemniaki będą dobre na placki nie będzie potrzeby dodawać mąki, która delikatnie zmienia konsystencję placków, czyniąc ich środek lekko "gumowy". My zwykle kupujemy ziemniaki na bazarze u naszego ulubionego sprzedawcy i tam kupujemy ulubione Cekin, czasem Jelly i parę innych odmian, których nazw nie pamiętam.
 
Smacznego.

Łakoć na wynos, czyli piknik wiosenną zimą.

Zima zeszłego roku nie rozpieszczała nas śniegiem, za to dawała wiele okazji do dłuższych wyjazdów do lasu, spacerów, treningów … jednym zdaniem wspaniale spędzanego czasu na powietrzu. Czasu, który aż doprasza się o jakąś smakowitą, słodką przerwę.
 
SONY DSC
 
Od czasu, gdy Arthas, nasz kochany łobuziak, owczarek niemiecki, pojawił się w naszym domu, nasze życie i codzienna rutyna stanęły na głowie. Koniec z leniwymi porankami, koniec z wymówkami "zimno-pada-nie-chce-mi-się-wychodzić", koniec z wylegiwaniem się w łóżku do późnego poranka, bo przecież dopiero na 14:00 jedziemy do przyjaciół grać w Magię i Miecz. Teraz zimno czy deszcz, spotkanie z przyjaciółmi czy po prostu codzienne obowiązki – muszą uwzględniać i ten nadrzędny obowiązek … potrzeby psiaka.
 
Więc skoro na popołudnie zaplanowana została rozgrywka w kultową wręcz grę Talizman, czy inaczej zwaną Magię i Miecz, najpierw trzeba było zapewnić naszemu włochatemu dzieciakowi zabawę. Wyjazd do lasu późnym rankiem, szwendanie się po lesie, obserwowanie jak Arthas a to węszy w około zaciekawiony zapachami lasu, a to kopie w ziemi dziury, rzucanie mu ukochanego gryzaka i przeciąganie się nim z nim, trochę ćwiczeń z posłuszeństwa, czyli czas jak co dzień, ale w znacznie przyjemniejszej niż osiedlowa scenerii, wydawał się ideałem, tym bardziej, że akurat dawał czas na poranne upieczenie brioszek.
 
SONY DSC
 
Wieczorem wyrobione ciasto na briosze, bogate do obłędu w maślano-jajeczny smak, lubi chłód. Czy to w fazie pierwszej fermentacji czy też w fazie wyrastania bułeczek dobrze jest pozwolić mu powoli rozwijać się w chłodzie. Schłodzone masło później w czasie pieczenia da ten nieziemski efekt listkowania ciasta, który tak zachwyca we francuskich wypiekach. Zajadane potem w lesie, popijane doprawioną korzennie herbatą z termosu, podpatrując jak nasz maluch biega od patyczka do patyczka i tylko zerka* czy nie patrzymy, by jakiś chwycić i dumnie biec z nim w pysku to moje małe chwile szczęścia.
 
SONY DSC
 
Tym bardziej, gdy później docieramy do przyjaciół, zziębnięci i zziajani, dostajemy ciepłe kubeczki z herbatą lub kawą w ręce i obserwowani przez koty gramy w grę, rzucając kośćmi, przesuwając pionki, a nawet nie zauważamy jak kolejne brioszki znikają ze stołu. Szczególnie, że te bułeczki dostały tak smakowite nadzienie … kutię. Pozostała miseczka kutii ze świąt, została schowana w tyle lodówki i dopiero do brioszek wyjęłam ten słodki łakoć. I jeśli o brioszkach można powiedzieć, że są niebiańsko dobre, to brioszki z nadzieniem z kutii to uzależniający grzeszek.
 
Wszystko co dobre można powiedzieć o brioszkach i wszystko co dobre można powiedzieć o kutii łączy się w jeden smakowity i aromatyczny poemat. I nie dajcie się zwieść. To że my zajadaliśmy je "na wynos", w lesie lub u przyjaciół, to że ostatnio raczej rzadko zdarzają się nam leniwe poranki, nie znaczy, że uformowane wieczorem i upieczone rano brioszki, nie mogą zapewnić Wam rozkosznego poranka, drugiego śniadania czy po prostu smakowitego deseru.
 
 
Brioszki
(przepis cytuję za Lo, z moimi zmianami w nawiasach i uwagami pod przepisem)
 
Składniki:
3 szklanki mąki pszennej luksusowej typ 550 (ja odważyłam 510 g mąki, przyjmując jak zawsze, że 1 szklanka mąki pszennej jasnej to 170 g)
240 g zimnego masła, w oryginale 280 g
7 g suszonych drożdży lub 15 g świeżych
1/3 szklanki cukru + 1 łyżeczka cukru (za drugim razem dałam 1/4 szklanki miodu zamiast 1/3 szklanki cukru)
1/4 szklanki ciepłej wody
5 dużych jajek
1 łyżka kwaśnej śmietany lub jogurtu naturalnego
1/2 łyżeczki soli
 
masło do posmarowania foremek
1 jajko (u mnie tylko żółtko, a białka mrożę do późniejszych bez lub makaroników) rozbełtane z 1 łyżeczką wody (u mnie mleka)
 
Przygotowanie: Masło wyjąć z lodówki i pokroić w 1 cm kostkę. Zmiksować w misce na gładką masę. Odstawić. W  drugiej misce wymieszać drożdże z wodą i 1 łyżeczką cukru. Odstawić na 15 minut (aż zaczyn ruszył). Dodać resztę cukru, jajka, kwaśną śmietanę i sól. Zmiksować całość na gładką masę. Dodać mąkę i miksować końcówką do wyrabiania ciast drożdżowych, tzw. haki, do uzyskania gładkiego ciasta (około 5 minut). Cały czas miksując, dodawać po okolo 2 łyżki masła. Następną porcję masła dodać, kiedy poprzednia połączy się z ciastem. Gładkie, wyrobione ciasto przełożyć do dużej miski posmarowanej olejem. Wstawić do lodówki na noc, a maksymalnie do 24 godzin.
Foremki do brioszek (10 sztuk) wysmarować masłem. Nałożyć do nich ciasto do około 3/4 wysokości. Ciasto jest dość lepkie i do nakładania go do foremek smaruję dłonie olejem o neutralnym smaku (ja posmarowałam odrobiną masła). Przykryć foremki natłuszczoną folią spożywczą lub ściereczką i zostawić do wyrośnięcia na około 2 godziny. Ciasto powinno podwoić swoją objętość. Czas wyrastania jest dłuższy ze względu na niską temperaturę ciasta, po wyrastaniu w lodówce.
Nagrzać piekarnik do 170 stopni C. Wierzch brioszek posmarować rozbełtanym jajkiem. Wstawić je do piekarnika i piec na złoto przez około 20-25 minut. Brioszki można piec również w formie keksowej jako jedno ciasto. Wtedy należy wydłużyć czas pieczenia (do ok. 40-45 minut). Brioszki po wyjęciu z piekarnika studzić przez 2 minuty na kratce. Podawać ciepłe lub w temperaturze pokojowej z masłem i konfiturą. (Brioszki można też odgrzać w nagrzanym piekarniku przez kilka minut, lekko zwilżone wodą, by nie wyschły).
Brioszki można zamrażać.
 
Moje uwagi:
– za pierwszy razem włożyłam ciasto do wyrastania do lodówki, tak jak jest w przepisie. Ale za drugim razem dałam mu podwoić objętość (zajęło to ok 1 1/2-2 godziny), a potem uformowałam bułeczki (z nadzieniem z kutii) i w podłużnej foremce (35 cm x 25 cm) wstawiłam do lodówki.
– co do czasu pieczenia – brioszki pieczone za pierwszym razem były w ceramicznych kokilkach. Nie jest to dobre rozwiązanie dla ich wyglądu, bo wychodzą bardzo blade. Do tego trzeba zwiększyć czas pieczenia o ok. 10 minut. Brioszki pieczone za drugim razem – w formie odrywanych bułeczek z blachy, były znacznie wygodniejszym – z punktu widzenia piknikowego – rozwiązaniem, ale czas pieczenia należy wydłużyć do ok. 40-45 minut. Jeśli takie bułeczki wyrastały by na standardowej blasze piekarnika, a nie w formie 25 cm x 35 cm, i byłyby dalej od siebie, należy piec je jak indywidualne brioszki.
– generalnie, małe foremkowe brioszki, najlepiej piec w metalowych lub silikonowych foremkach, nie w ceramicznych. Ale nic nie tracą na smaku ani konsystencji jak pieczone są w formie bułeczek, czy to luzem czy odrywanych.
– te brioszki doskonale też nadają się na świąteczne wypieki, czy to bożonarodzeniowe czy wielkanocne.
 
 
* nie pozwalamy psiakowi nosić ani podgryzać patyczków, po tym jak napatrzyłam się na koszmarne efekty wbitych kawałków drewna w przełyk psiaków. Co nie zmiania faktu, że Arthas, jak na psiego nastolatka przystało, podpatruje gdzie tu się da przesunąć granice tego co wolno a co nie :D
 
Smacznego.