Modna zieleń!

 
 
Nie, bez obaw, nie wracam na kulinarnego bloga, by powiedzieć Wam o przemianie go w blog wnętrzarski. Jeśli jednak są tu jeszcze jacyś stali czytelnicy moich blogowych wypocin, to wiecie, że ja piszę o takim około-kulinarnym szczęśliwym mydle i powidle ;) Dlatego nic nie poradzę na to, że po kończącym się właśnie remoncie, w czasie którego gros naszej pracy to było samodzielne, zupełnie od podstaw, budowanie nowych mebli – głowę mam przepełnioną obejrzanymi, ba! nawet i przeczytanymi bardziej lub mniej dokładnie, blogami wnętrzarskimi. I jak wieść gminna niesie – a dokładnie przeczytany od deski do deski Piąty Pokój Kasi (klik-klik(mój absolutnie ulubiony ostatnio blog, z którego uczę się jak robić skrzynki ze sklejki) – green-is-the-new-black!
 
 
 
Jakieś "móndre" głowy uznały, że zielony jest modny, trendy i należy go mieć. Cóż ja poradzę, że zielony pasuje mi jako dodatek. Że kocham niebieski. Do tego nigdy nie goniłam za modą. Całe moje nowe, po-amnezyjne życie to za szczęściem się rozglądałam, za odnalezieniem się w tym obcym świecie, w którym obudziłam się bez imienia. Dlatego gotowanie dla siebie i dla innych jest – niezależnie od tego, gdzie fale życia mnie wyrzucą – tą stałą, która wprowadza ciepło, beztroskę, rozluźnienie. W gotowaniu też są mody, trendy i inne pogonie. Ja jednak zawsze szukałam w garnkach i talerzach tego co zbliża z ludźmi, tego co otwiera okna i drzwi, tego, co daje … hmm no sama nie wiem … chyba po prostu luz i brak skrępowania, jaki czuje się objadając się mile przy stole wraz z bliskimi nam ludźmi.
 
 
 
Zimą, kiedy daleko jeszcze do ukochanej wiosny, kiedy dni krótkie i często szaro-bure, gdy zimno, gdy ogólna niemoc "tfurcza" dopada, to co niezmiennie spowoduje uśmiech na moich ustach, to SMACZLIWKA… keee?! zapytacie. No dobra, nie zapytacie ;) Teraz mojego bloga po tylu przerwach i okresach ciszy, czytuje pewnie kilka "starych" (nie obraźcie się babeczki, wiecie o co mnie idzie) blogowych koleżanek. A te wiedzą co kryje się za tą zabawną nazwą.
 
Gdyby jednak jakaś nowa zbłąkana dusza się tutaj pojawiła, spieszę wyjaśnić, że smaczliwka to nic innego jak awokado. TADAM! I tak, przyznaję się bez bicia – za awokado dałabym się pokroić. Ja, miłośniczka slow food, slow life, lokalnego i sezonowego jedzenia, kocham miłością obłędną awokado i pomarańcze. Znoszę nawet bez większego sprzeciwu te ciemne miesiące zimy, w czasie której nie da się normalnie trenować z moimi psami, tylko dlatego, że właśnie wtedy mogę zamówić z InCampagna – ekologicznego gospodarstwa z Sycylii – pomarańcze, a przede wszystkim awokado – te ciemno zielone źródła zadowolenia.
 
 
 
Nie każde jednak awokado zasługuje na taki podziw. To musi by ciemna odmiana o wężowo brzmiącej nazwie hass. Jego smak, maślany, tajemniczy, elastyczny i tolerancyjny – to właśnie on skusił Ewę w raju. No kocham jabłka, ale tylko dla awokado dałabym się wypędzić z raju ;)
 
I tak awokado u mnie może pojawić się w czasie każdego posiłku. Na śniadanie, gdy staje się pastą z czosnkiem i cytryną oraz gruboziarnistą solą morską, a jeszcze lepiej wędzonym kwiatem solnym – zastępuje mi wtedy masło, a raczej powinnam powiedzieć, że staje się wtedy płótnem, gruntem dla obrazu, jakim jest zwykła kanapka z jajkiem na twardo. Spróbujcie kiedyś! Koniecznie! Nie ma większej rozkoszy, nie ma więcej grzesznej przyjemności, niż kanapka z ciemnego pieczywa z pastą z awokado, czosnku i cytryny, a do tego jajko na twardo lub pół-twardo … ślinianki pracują na samą myśl!
 
A jeśli nie pasta, ale dalej mamy ochotę na jajo, to wystarczy pokroić awokado w plastry i usmażyć w nich jajka sadzone. Bajka! No, ale ja kocham jajka sadzone, więc jestem nieobiektywna ;)
 
Gdy przychodzi weekend i mamy czas na niespieszny lunch, to wystarczy uśmiechnąć się do najlepszego Męża na świecie i poprosić o JEGO NALEŚNIKI (przepis znajdziecie tutaj). Taaaak, te naleśniki mają za soba taki bagaż emocji i wspomnień, że nie ma nic lepszego. Nawet Michel Roux i mój ulubiony Chef Michel mogą schować się ze swoimi francuskimi naleśnikami, gdyż nic a nic nie pobije naleśników Sebastiana. Teraz jeszcze wyobraźcie je sobie posmarowane pastą z awokado, obłożone guacamole i upieczoną wcześniej piersią z kurczaka. Posypane posiekanymi wędzonymi czarnymi oliwkami i mam ochotę nie schodzić z kuchennego blatu, na którym pałaszuję te smakołyki.
 
 
 
Wróćmy jednak do teraźniejszości i do normalności. Nawet pomimo tego, że moje ostatnie miesiące dalekie są od normalności, kiedy to ponad pół roku temu rozwalił mi się kręgosłup. Ale gdy chodzę normalnie, gdy ręce nie tracą czucia, a noga nie odmawia mi posłuszeństwa, gdy treningi z psami, wyjazdy na seminaria czy zawody wypełniają mi dni po brzegi, wtedy to niespieszne śniadania to luksus, a wolny weekend to już zupełna abstrakcja i bajka dla złych dzieci. Kiedy "normalnie" spędzamy nasz czas albo na treningach posłuszeństwa lub obrony na boiskach czy placach treningowych albo na polach i łąkach tropiąc, wtedy coś szybkiego do spałaszowania to abolutny must-have. I niezależnie od pory roku, bo nawet i zimą czy deszczowią jesienią treningi, choć utrudnione, ale i tak jakoś się odbywają. Dlatego dobrze jest mieć wtedy jakieś małe co nieco. Coś na slodko, ale nie za bardzo. Coś pożywnego, ale nie obciążającego. A jeśli jeszcze wesoło wygląda, to już zupełna ambrozja. Dlatego to wilgotne ciasto z awokado pasuje do tego równania wprost wybornie.
 
Czego nie wybierzecie moi Kochani czytelnicy, obiecuję, że będzie smacznie. Pamiętajcie jednak, by Wasza smaczliwka była dojrzała i tętniąca smakiem. By jej ciemna skorupka skrywała miękkie wnętrze. Sprawdźcie to delikatnie naciskając "ogonek vel czubek" owocu. Jeśli się ugina pod dotykiem, znaczy, że awokado czeka na pożarcie ;)
 
A teraz zapraszam na kilka przepisów. Witajcie znów moi Kochani. Tęskniłam do bloga i miło wrócić na jego ciepłe pielesze :)
 
 
Pasta z awokado
 
Składniki:
1 awokado
1 ząbek czosnku, przeciśnięty przez praskę lub roztarty z solą nożem na desce bądź w moździerzu
sok z połowy cytryny
gruboziarnista sól morska lub kwiat solny
suszone, kruszone chilli
 
Przygotowanie: Wybieramy awokado miękkie, ale wciąż bez przebarwień. Rozcieramy widelcem miąższ w miseczce wraz z innymi dodatkami. Pałaszujemy od razu. Jeśli chcemy zostawić, to by nie ciemniała masa trzeba dodać ciut więcej soku z cytryny oraz w sam środek pasty włożyć pestkę i przykryć folią spożywczą tak, by dotykała pasty.
 
Doskonałe z jajkiem na twardo lub półtwardo, albo z wędzoną rybką albo z pieczoną karkówką albo z pieczonym w niskiej temperaturze rostbefem.
 
Guacamole
 
Składniki:
Awokado
Limonka/Cytryna
Kolendra, natka
Chilli
Pomidory
Czerwona Cebula
 
Przygotowanie: Proporcje należy dobrać sobie do smaku. Ja na 2-3 średnie awokado biorę 1 limonkę/cytrynę, małą garść natki kolendry (same liście), szczyptę suszonego chilli, 2 duże malinowe pomidory (sam miąższ, bez skórki, pestki odrzucam) i pół małej czerwonej cebuli. Wszystko mieszam tak, by część awokado zgnieść na pastę, a część zostawić w kawałkach. Podobnie jak pastę i guacamole najlepiej zjeść od razu. Jeśli trzeba je przechować dłużej, zobacz powyżej rady jak sprawić, by nie ściemniało.
 
Ciasto z awokado
 
Składniki:
1 dojrzałe awokado (ok. 250 g)
1 łyżka soku z cytryny
120 g cukru drobnego waniliowego (robię go sama – do słoika z cukrem, wkładam 2-3 laski wanilii) (w przepisie było 200 g cukru plus cukier waniliowy)
szczypta soli
4 jajka
200 g miękkiego masła (oryginalnie było 225 g)
300 g mąki (można użyć mieszanki bezglutenowej)
1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia
1 czubata łyżeczka sody oczyszczonej
 
Przygotowanie: Keksówkę o długości 22-25 cm posmarować masłem i wysypać bułką tartą. Można też po prostu wyłożyć pergaminem. Ja tak zrobiłam. Nagrzać piekarnik do 180 stopni Celcjusza.
Miąższ z awokado wraz z sokiem z cytryny rozcieramy widelcem lub miksujemy blenderem na jednolitą pastę. W osobnej misce ucieramy masło z cukrem do puszystości. Potem dodajemy po jednym jajku, cały czas ucierając mikserem. Potem dodajemy awokado, ze szczyptą soli. Na koniec powoli dodajemy mąkę z proszkiem do pieczenia i sodą, rozcierając na najmniejszych obrotach, a najlepiej po prostu łyżką, by nam sypka mąka nie latała po kuchni. Przełożyć do keksówki. Piec ok 35-40 minut lub do suchego patyczka. Po upieczeniu zostawić na 10 minut w keksówce, a potem wystudzić na kratce.
 
Smacznego.

Wiosno przybywaj!

szarlotka_sypana02
 
I znów słodko i znów w temacie pikników. Szarlotki, szczególnie te bardzo kruche, nie kojarzą się zbytnio z piknikami, ale pisałam już, że jesteśmy całkiem zacnie przygotowani na najróżniejsze warunki … turystyczne talerzyki i sztućce, składany stolik i dwa noże, które zawsze i wszędzie ze sobą zabieramy … dzięki nim można poradzić sobie i z kruszonką.
 
szarlotka_sypana01
 
Przepis na szarlotkę sypaną poznałam już na początku pisania bloga. Jednak jakoś nie przemawiał do mnie. Wydawał się najpierw trochę podpuchą, a potem po prostu zbyt łatwy. Siedział jednak w tyle głowy, głównie ze względu na jego historię … zabytek z lekcji ZPT'ów, których po stracie pamięci nie pamiętam. A ponieważ lubię odzyskiwać poprzez tworzenie na nowo starych-nowych wspomnień, wiedziałam, że w końcu przyjdzie i na niego czas. Kiedy więc ostatnio zostałam z kilkoma kilogramami jabłek postanowiłam wreszcie rozprawić się z tą recepturą … spodoba się czy nie? Czy kruchość ciasta będzie de facto kruszonką czy może rzeczywiście wyjdzie jako w miarę zwarte ciasto? Bo, że będzie smaczne, tego byłam pewna … jak może nie smakować połączenie jabłek z cynamonem i w dodatku z dużą ilością masła ;)
 
20160320_czechy
 
Ciasto okazało się zaskakująco wygodne na piknik. Ba! nie na zwykły piknik, ale na wyjazd na seminarium do Czech. Przetrwało więc prawie 6 godzin jazdy do naszego południowego sąsiada, potem jeszcze przeczekało zamknięte w tortownicy i owinięte w folię noc w aucie, by na trzeci dzień od upieczenia cieszyć maślanym smakiem jabłek i aromatem cynamonu podczas wietrznego, przeszywającego do szpiku kości zimnem dnia treningów.
 
Zwracam więc tej prostej i nawet nieco zabawnej recepturze szacunek i wpisuję do pamięci, by jeszcze nie raz cieszyć się tym jabłkowym słoneczkiem. A tymczasem tym wpisem publikowanym przed Równonocą zaklinam zimę, by przegnać ją już ostatecznie i móc cieszyć się wiosną, ciepłem słońca i błękitnego nieba. Wiosno przybywaj! :)
 
 
Szarlotka sypana
 
Składniki:
1 szklanka mąki pszennej
1 szklanka kaszy manny
3/4 szklanki cukru drobnego brązowego
1,5 czubatej łyżeczki proszku do pieczenia
1,5 kg jabłek, najlepiej kwaśnych
Cynamon do smaku
170 g masła (koniecznie prosto z zamrażarki)
 
Przygotowanie: Piekarnik nagrzałam do 180 stopni Celsjusza. Tortownicę o średnicy 24 cm wyłożyłam pergaminem na samym spodzie. Boki posmarowałam masłem. Tortownicę owinęłam folią aluminiową, by ewentualny nadmiar soków nie wyciekł na dno piekarnika. Tak czy siak piekłam z tortownicą ustawioną na blasze.
Suche składniki połączyć w misce. Jabłka obrać, wyciąć gniazda nasienne i zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Dodać sok z cytryny, skórkę z cytryny oraz cynamon do smaku. Delikatnie wymieszać. Masło zetrzeć na tarce o grubych oczkach.
Na dno tortownicy wysypać 1/3 składników suchych. Na to ok. 40 dag tartego masła. Na to połowa jabłek (nie odsączać ich z soku!). Potem kolejną 1/3 składników suchych. Potem znów tarte jabłka wraz z resztą soku, jaki został. Na koniec pozostałą 1/3 składników suchych. Na to reszta masła (ok. 130 g).
Piec ok. 50-60 minut. Wystudzić.
 
Źródło: Trudno podać źródło tego przepisu. To przepis z cyklu znany przez wszystkich. Pierwszy raz jednak zapoznałam się z tym przepisem u Liski z White Plate. Zmodyfikowałam jednak nieco jej przepis, głównie w sposobie przygotowania – na pierwszej suchej warstwie, pod warstwą jabłek dając niewielką ilość startego masła, by mieć pewność, że spód szarlotki będzie zwarty.
 
Smacznego.

Piknik na przedwiośniu.

20160307_piknik_gruszka05
 
Od kiedy w naszym domu pojawił się Arthas, a potem Nauro pikniki stały się naszą codzienności. Nie ważne czy lato czy zima, czy słońce czy deszcz, jedziemy na treningi w najróżniejsze części Polski i Czech, a jeść przecież trzeba. O pulled pork już pisałam, jako o jednej z naszych wyjazdowych opcji obiadowych, ale nie może zabraknąć też słodyczy. Na blogu już jest chlebek bananowy i "odjazdowe" brownie, nawet gryczana szarlotka, która kiedyś zabrała się z nami na trening, różne placki z owocami na lato, ale ile można jeść to samo? W kuchni lubię szukać nowych smaków :)
 
20160307_piknik_gruszka01
 
Nasze pikniki to nie kocyk i koszyk, to nie serwetki i naczynia przywiezione z domu, to nie luksus i relaksik. Nasze pikniki to aktywnie spędzany czas z psami, tropiąc, ćwicząc posłuszeństwo czy obrony. Nasze pikniki to zwykle dosyć spartańskie warunki, choć i tak jesteśmy już do nich całkiem zacnie przygotowani. Gdy o świcie pojawiamy się na polach, by ułożyć ślady dla psów, wystarczy rozkładane krzesełko i już można delektować się czymś wybornym w niezwykłych okolicznościach przyrody.
 
20160307_piknik_gruszka02
 
A te okoliczności potrafią zaprzeć dech w piersiach. Stojąc na skąpanych w rosie łąkach, patrząc na wymalowane świtem lub zachodem słońca niebo, na lasy bądź na łany zbóż, na kępy drzew czy krzewów, można poczuć prawdziwy, ten wewnętrzny relaks, który pozwala odpalić najbardziej zaspany czy zmęczony akumulator. Natura maluje najpiękniejsze obrazy całą gamą kolorów, a nasze oczy odpoczywają od szarości życia w mieście. Gdy mamy więcej czasu, gdy teren daje ku temu możliwość, czasem rozkładamy koc czy przenośny stolik, by w przerwach cieszyć się i widokiem i smacznym posiłkiem. Ale nawet, gdy aura na to nie pozwala, wystarczy stanąć i chłonąć widoki, zapachy, dźwięki.
 
20160307_piknik_gruszka03
 
Trochę gorzej bywa w dni deszczowe. Wtedy piknik przenosi się do wnętrza auta, a my z treningów wracamy ubłoceni, mokrzy, zziębnięci, ale szczęśliwi i gotowi na kolejny dzień. Również wtedy obserwacja gonitwy chmur, promieni słońca, które niczym złota girlanda tu i tam przeświecają przez jesienne czy zimowe chmury, pozwala zapomnieć, że zimno, że mokro, że błoto brudzi nogawki. Przy odrobinie dobrej woli i logistycznej układance można przygotować się na spędzenie dnia na świeżym powietrzu w niemalże każdych warunkach.
 
20160307_piknik_gruszka04
 
Piecyk na gazowe kartusze, ubranie na cebulkę, rozkładane krzesełka i stare śpiwory do ich wyłożenia, pozwalają utrzymać ciepło, w czasie gdy obserwujemy lub pomagamy innym takim wariatom jak my w ich treningach. Czasem wystarczy niewielki grill, by nie tylko zjeść ciepły posiłek, ale i ogrzać zgrabiałe dłonie. Innym razem, gdy jest na to bezpieczne miejsce, ognisko daje nie tylko ciepło, ale i magiczną atmosferę.
 
Wiecie już, że kilkanaście lat temu los i przypadek sprawiły, że straciłam całkowicie pamięć. Od tamtego czasu pamięć nie wróciła, ale ja dowiedziałam się o swoim życiu całkiem sporo. Na przykład o tym, że jako nastolatka co roku jeździłam na obozy wędrowne. Nie tylko latem, ale i zimą. Teraz odkrywam ten kawałek własnej historii, zapomnianej, ale na nowo tworzonej i wcale nie dziwię się, czemu gnało mnie wtedy na bezdroża. To czasem najpiękniejsze miejsca na ziemi.
 
20160307_piknik_gruszka06
 
Kiedy więc budzik dzwoni godzinę przed świtem na trening tropienia, kiedy bez spoglądania na pogodę za oknem, pakujemy psie piłeczki i gryzaki, jadąc na treningi, brakować może tylko jednego – małego co nieco ;)
 
Dlatego, gdy po ostatnim seminarium tropieniowym zostało mi kilka kilo gruszek i jabłek, wiedziałam, że chcę je smakowicie, ale i piknikowo zutylizować :D
 
20160307_piknik_gruszka10
 
Najpierw padło na gruszki, jako te szybko dojrzewające. Soczyste, mięciutkie konferencje aż prosiły się, by wylądować w jakiś placku. Marzyło mi się clafoutis, ale struktura tego deseru nie bardzo nadaje się na piknik. Wysoki, puchaty placek też mi tym razem nie pasował. Powstał więc kompromis między wygodą a ochotą – wilgotny, napakowany gruszkami, słodki, głównie ich owocową słodyczą placek z tego co pod ręką, z tego co akurat trzeba było wykorzystać. Na szczęście tym razem notowałam czego i ile dodałam, mogę więc spisać ten przepis na przyszłość. A placek bardzo na to zasłużył.
 
20160307_piknik_gruszka09
 
Płaski, ale tak pełen gruszek, że w smaku przypominał bardziej gruszki w cieście, doskonale sprawdzał się na pikniku w szaro-bury dzień. Nie brudził dłoni, a kardamonowo-cytrynowy posmak i aromat przyjemnie pieścił kubki smakowe. Prawdą jest, że czasem najwspanialsze wypieki robimy zupełnie przez przypadek :)
 
20160307_piknik_gruszka08
 
Rozmyślając co zrobić z gruszkami zdałam sobie sprawę, że na blogu nie mam najbardziej z podstawowych przepisów na muffinki. Są różne eksperymenty muffinkowe – dyniowe, wzbogacone, z nadzieniem czy kokosowe, ale brak w moim wirtualnym zakątku przepisu bazy. Bazy, z której można wyjść w każdą stronę, tworząc niezliczoną ilość muffinkowych smakołyków. W tym i gruszkowych muffinek wzbogaconych imbirem w trzech postaciach. Kandyzowany, suszony i świeży imbir dodały kopa gruszkom, a nam energii do kilkugodzinnego spędzenia czasu na świeżym powietrzu, pomimo wiatru i mżawki.
 
20160307_piknik_gruszka07
 
Sądząc po porównaniu szybkości znikania muffinek i placka, myślę, że dodatek rozgrzewającego imbiru w muffinkach to było to czego tego dnia wszyscy trenujący potrzebowali. Spisuję więc receptury na przyszłość, bo jeszcze nie jeden szaro-bury dzień przed nami, któremu przyda się rozświetlenie złocistym plackiem czy babeczką :)
 
 
Placek z owocami (gruszkami)
 
Składniki:
1 kg gruszek, miękkich i soczystych
3 cytryny, sok i skórka
1 kopiasta łyżeczka kardamonu
4 jajka
100 g oleju kokosowego (można użyć oliwy lub miękkiego masła)
150 g mąki pszennej
150 g cukru, najlepiej drobny trzcinowy
2 łyżeczki proszku do pieczenia
½ łyżeczki sody
 
Przygotowanie: Blaszkę 35×20 cm wyłożyć pergaminem. Piekarnik nagrzać do 180 stopni Celsjusza.
Gruszki obrać, wyciąć gniazda nasienne i pokroić w kostkę. Skropić sokiem z cytryny i wymieszać ze skórką cytrynową i kardamonem.
Do miski wbić jajka, dodać olej kokosowy, cukier i wszystko lekko zmiksować. Przesiać mąkę z proszkiem do pieczenia i wszystko delikatnie zmiksować. Dodać gruszki wraz z sokiem. Wymieszać delikatnie. Ciasto przełożyć do formy.
Piec ok. 45 minut, do suchego patyczka. Wystudzić.
 
 
Mufiny z owocami i bakaliami
 
Składniki:
Baza:
250 g mąki pszennej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
150 g cukru brązowego drobnego
175 ml śmietany/jogurtu/maślanki/kefiru/mleka zwykłego lub roślinnego
100 ml oleju
2 jajka
 
Dodatki smakowe:
350 g owoców, jabłka, gruszki, morele, brzoskwinie, śliwki, maliny, truskawki – co wam w duszy zagra
Ok. 1/2 szklanki bakalii pasujących do wybranych owoców
1 łyżeczka przyprawy pasującej do wybranych owoców i bakalii (cynamon, imbir, kardamon, etc).
 
Przygotowanie: Piekarnik nagrzać do 200 stopni. W jednej misce wymieszać suche składniki: mąkę, proszek, cukier, przyprawy. Dodać do nich bakalie i pokrojone w kostkę owoce. W drugiej misce połączyć mokre składniki: olej, śmietana/jogurt/maślanka/kefir, jajka. Do mokrych składników dodać suche i delikatnie wymieszać, tylko do połączenia składników. Nie wyrabiać, nie miksować, bo muffiny będą twarde.
Formę do muffinów wyłożyć papilotkami. Ciasto rozłożyć do 2/3 wysokości papilotek/formy. Muffiny można też posypać czymś pasującym przed pieczeniem, np. wiórkami kokosowymi, sezamem, grubym cukrem brązowym lub perłowym.
Piec przez 20 – 25 minut do suchego patyczka. Wyjąć i ostudzić.
 
Smacznego.
 

Kolorowy obiad z niczego.

Czasem, jak każdy z nas, nie mam czasu na żadne dłuższe, spokojne, bardziej wyszukane gotowanie. Wpadam do domu jak po ogień, zaraz wypadam, miotam się to tu, to tam, by wyrobić się ze wszystkim co istotne … i gdy przychodzi popołudnie nagle orientuję się, że nie mam obiadu. Na szczęście w nieszczęściu prawie nigdy nie mam pustej lodówki, a to oznacza, że obiad – najprostszy z prostych – zaraz się pojawi.
 
gryczana_marchew_pietruszka_jarmuz_czerwceb_tofu_soja
 
W takie zabiegane dni lubię odpocząć choćby poprzez koloroterapię i dokładnie tym był ten jesienny, choć i doskonale pasujący do zimy czy przedwiośnia, obiad. Kaszę gryczaną wstawiłam najpierw, potem wystarczyło wyjąć z lodówki marchewki, pietrzuszki i łodygę selera naciowego. Pokrojone z grubsza w słupki szybko wylądowały w garnku wraz z sokiem z jednej wyciśniętej pomarańczy, szczyptą harisy i soli oraz odrobiną cynamonu. Korzenny, aromatyczny warzywny gulasz dusił się, kasza gryczana dogotowywała, pozostało tylko dodać jakiejś substancji temu obiadowi. Mięsa ani ryby w domu nie było, ale kostka tofu znalazła się gdzieś w tyle lodówki. Podsmażona z porwanymi listkami jarmużu, potem chwilę podduszona w korzennym, lekko orientalnym sosie i obiad gotowy. Mniej więcej w tym samym czasie co zamówienie obiadu, składu którego i tak nie poznamy.
 
pomarancz_potrawka
 
Zainspirowana tym kolorowym gotowaniem postanowiłam znów pobawić się w kolory. Kilka dni później kawałek dyni i kilka marchewek, pokrojonych w kostkę, zamieniło się w gulasz, znów o pomarańczowo-korzennym aromacie. By jeszcze bardziej pomarańczowo pokolorować talerz, wyciągnęłam z szafki soczewicę czerwoną, a substancji daniu dodał łosoś przez chwilkę zamarynowany w soku i skórce z pomarańczy, a następnie upieczony i podzielony na płatki. Całość dania dostała pazura dzięki suszonej papryczce chilli oraz świeżemu, tartemu imbirowi, a listki natki dodały smaku i przełamały kolor.
 
Jak widać, czasem można namalować obraz i zjeść obiad jednocześnie :)
 
 
Pomarańczowy gulasz korzeniowy
 
Składniki:
Kaszę gryczaną ugotowałam tak jak tutaj. Można też podać to danie z ryżem lub inną kaszą.
 
2-3 marchewki, 2-3 pietruszki obrane i pokrojone w słupki
1 łodyga selera, pokrojona w paski
1 pomarańcza, sok i skórka
harisa do smaku (u nas ok. 1/4 łyżeczki)
cynamon ok. 1/2 łyżeczki
sól
 
1 kostka tofu w całości
2 liście jarmużu, podarte na małe kawałki
olej arachidowy
 
Sos:
1 łyżka sosu sojowego
1/2 łyżeczki sosu ostrygowego
1 łyżeczka octu ryżowego
1/2 łyżeczki oleju sezamowego
1/4 łyżeczki przyprawy pięciu smaków
 
Przygotowanie: Marchewki, pietruszki i seler naciowy wrzucić do garnka wraz z sokiem i skórką z pomarańczy, harissą, cynamonem i solą. Przykryć i dusić ok. 15 minut.
Tofu w całości i jarmuż podarty na małe kawałki wrzucić na rozgrzany olej arachidowy i podsmażyć przez 2-3 minuty z każdej strony. Polać sosem po całości, jak potrzeba dodać odrobinę wody i przykryć na 5-7 minut, aż jarmuż lekko zmięknie. Podać na kaszy gryczanej i gulaszu z warzyw, tofu pokrojone w plastry, posypane jarmużem i polane sosem. Mniam!
 
Pomarańczowa potrawka
 
Składniki:
300 dag łososia
1 pomarańcza, sok i skórka
przyprawa pięć smaków
 
Kawałek dyni hokkaido (mniej więcej połowa)
2 duże marchewki
1 pomarańcza, sok i skórka
szczypta suszonego chilli
kawałek imbiru, starty na tarce
przyprawa pięć smaków
 
1 szklanka soczewicy czerwoną
 
Przygotowanie: Łososia zamarynowałam w soku i skórce z pomarańczy, opruszyłam przyprawą pięć smaków i solą. W tym czasie włączyłam piekarnik na 200 stopni. Włączyłam wodę w czajniku.
Dynię i marchewki pokroiłam w dużą kostkę i wraz z sokiem z pomarańczy, jej skórką, chilli, imbirem i przyprawą pięć smaków (do smaku, u mnie to było ok. 1/2 łyżeczki) zaczęłam dusić (łącznie ok. 30 minut). W tym momencie wypłukaną soczewicę wrzuciłam do garnka z rozgrzanym olejem, chwilę przemieszałam i zalałam ok. 1 1/2 szklanki wody. Zmniejszam gaz do średniego i po ok. 10 minutach soczewica powinna wchłonąć wodę. Solę ją, zakrywam i zdejmuję z ognia, by doszła przez ok. 10-15 minut.
W tym momencie wkładam łososia do piekarnika i piekę ok. 12-15 minut, zależnie od jego grubości. Gdy łosoś jest gotowy, wyjmuję go i widelcem dzielę na płatki. Układam na talerzu soczewicę, potrawkę z dyni i marchewki, a na to łososia podzielonego widelcem na płatki. Posypuję natką pietruszki. Szybko i smacznie :)
 
Smacznego!

Food porn … czyli o tym jak ugrillować rybkę ;)

Uwielbiam dania z grilla … głównie dlatego, że zwykle szykuje je dla mnie mój Ukochany. Karkówki, kaszanki, kiełbaski, steki … ten zapach, ten widok pochylonego nad grillem Męża, wpatrzonego w ogień. On z całą pewnością jest u nas specjalistą od ognia, jego mocy potrzebnej, by danie stało się ambrozją, a nie węgielkiem.
 
Są jednak i takie dania, które zwykle sama przyrządzam. To rybki. Całe, filety, w folii czy bez, marynowane i nie … nie ma wiele lepszych rzeczy do zjedzenia latem niż ryba z grilla. Taki chociażby zwykły pstrąg, który w domowych pieleszach, z piekarnika czy patelni, jest po prostu smaczny, z grilla zyskuje zupełnie nowy wymiar … pełen cieknącego po brodzie pożądania ;)
 
SONY DSC
 
Bo jakże to nie zachwycać się jak mu skórka się wybornie praży, jak nadziany cytryną aromatycznie się wydyma, jak odymiony zyskuje niezwykłego charakteru?! Lubię obserwować dania przyrządzane na grillu. Krople soków czy tłuszczu kapiące na węgle, smużki dymu w tę i we wtę poruszane podmuchem wiatru. Smarowanie marynatą w czasie smażenia czy podwędzania, gdy mamy zamykany grill, skrapianie sokiem z cytryny lub octem, podlewanie piwem czy winem … ten aromat upaja, to oczekiwanie na niezapomniany posiłek wynosi go na jeszcze inny poziom.
 
SONY DSC
 
Może gdybym jadała grillowane dania codziennie, te straciłyby swoją magię. Zatracenie w codzienności niezwykłości czynności, jakich dokonujemy, czasem się zdarza. Ale wystarczy jeden rzut oka na tego pstrąga nadzianego kiszonymi i zwykłymi cytrynami, natką pietruszki i koperku, obsypanego nasionami kopru włoskiego i wędzonymi płatkami soli, ułożonego na sałatce z kiełków rzodkiewek, pierwszych listków sałat z działkowych grządek i ostatnich kwiatów czosnku niedźwiedziego … ten widok sprawia, że ślinka napływa do ust, a pragnienie poczucia na języku i podniebieniu jak delikatne, wyraziście doprawione mięso rozpływa się, w towarzystwie chrupiącej zieleniny staje się wręcz przytłaczające.
 
Tak … lubię ryby z grilla … jeśli by ktoś jeszcze miał wątpliwości :)
 
Pstrąg z grilla
 
Pstrąga, sprawionego i oczyszczonego solimy wewnątrz i obsypujemy szczodrą szczyptą nasion kopru włoskiego. Dodajemy posiekaną drobno kiszoną cytrynę (zwykle połówka na jedną rybę wystarcza) wraz z grubsza posiekanym koperkiem i natką pietruszki. Do tego jeszcze kawałek zwykłej cytryny i gotowe. Wygodnie mieć kratkę do trzymania ryby na grillu, dzięki temu nic z niej nie wypada. Ale można też związać rybę namoczonym wcześniej sznurkiem kuchennym/rzeźniczym. Nadpali się tu czy tam, ale ryba na grillu jest i tak krótko.
 
No właśnie. Czas? Moc ognia? Trudno precyzyjnie, jak przystało na kulinarnego bloga, opisać jak powinno się grillować. Mogłabym poprzestać na napisaniu, że potrzebujemy średniego do dużego żaru, bez ognia i grillujemy aż rybka będzie gotowa. Ale to trochę łatwizna. Postaram się więc, tym z Was mniej obytym z grillem, objaśnić na co zwracać uwagę, a Ci bardziej obyci może wypowiedzą się w komentarzach dodając swoje spostrzeżenia. Gdyż w gotowaniu – czy to kuchnia w czterech ścianach czy pod chmurką – nie ma ekspertów. Ostatecznym sędzią jest podniebienie biesiadników i to pod nie należy swoje dania szykować. Przynajmniej ja tak robię ;)
 
A więc … rozpalamy grilla sporo czasu zanim głód nas dopadnie. Podstawą jest, aby węgle i brykiet (bo według mnie najwygodniejszą metodą jest użycie mieszanki węgla, który zapala się i spala szybciej, ale dodaje mocy na starcie brykietowi oraz brykietu, który dłużej utrzymuje się w postaci żaru, ale wolniej zapala) wypaliły się z ognia i przeszły w formę żaru. Jakiś płomyczek od czasu do czasu będzie się pojawiał, ale ważne by ogień nie sięgał mięsa. Żar powinien być duży, nie kilka brykietów tu czy tam. Lubię jak – szczególnie ryby ze skórą – ładnie się przyrumienią, a ich skórka chrupie pod zębem.
 
Czas – dla całego, średniego pstrąga to ok 20 minut (w połowie trzeba przewrócić), ale trzeba obserwować. Szczególnie, gdy żar jest naprawdę duży, warto wtedy odrobinę go zmniejszyć – polewając wodą, ale zdejmijcie wszystko z kratki grilla, bo inaczej po takim polaniu całe jedzenie będziecie mieć w popiele. Jeśli macie taką możliwość można rybkę trzymać najpierw niżej, bliżej żaru, potem niejako dopiekając ją wyżej. Wszystko zależy jakiego grilla macie.
 
Przy zamykanym grillu – grillujcie najpierw przy otwartym przez ok 15 minut (w połowie trzeba przewrócić), a na ostatnie 5 minut dorzućcie na żar (ale raczej z boku, by ogień jaki powstanie, nie dotykał mięsa) trochę ścinek z drzew owocowych i zamknijcie grilla z otwartym (lub tylko częściowo otwartym) otworem. Dzięki temu rybka się troszkę podwędzi i choć nie nabierze smaku wędzonki, to zdecydowanie jej aromatu.
 
I to tyle. Prawda jest taka, że z grillem trzeba się polubić i grillować, grillować i grillować, wtedy droga do grillowego mistrzostwa staje otworem, ale i bez tego mistrzostwa można zajadać się wspaniałymi obiadami czy przekąskami pod chmurką.
 
Smacznego.