Prawdziwy skarb.


Prawdziwy razowiec, wilgotny, ciężki, z nieregularnymi dziurkami, pełen smaku i chrupkiej skórki. To mój kolejny skarb, jaki odnalazłam podczas tego minionego już świątecznego czasu. Przy tej okazji ogromnie dziękuję Patrycji, która podzieliła się z nami przepisem na ten wypiek.

Chlebek jest prosty w wykonaniu, choć czas jego wyrastania czy powstawania zaczynu trwa kilka godzin. Jednak jeśli zaplanujemy sobie odkrycie tego wspaniałego pieczywa we własnej kuchni, to już w ciągu doby będziemy mogli cieszyć się chlebem, jakiego nie kupi się teraz w piekarniach czy sklepach … prawdziwym razowcem … prawdziwym skarbem.


Chleb żytni razowy

Ok. 16.00:
Przygotowałam zaczyn, mieszając 50 g. aktywnego zakwasu żytniego (dokarmionego ok. 7.00 rano tego samego dnia) ze 150 g mąki żytniej razowej (typ 2000) o 300 g wody. Mieszaninę przykryłam szczelnie i odstawiłam na ok. 22 godziny (12-24 h.)

Na drugi dzień (ok. 14.00):
Połączyłam w ciasto właściwe najpierw 320 g zaczynu z dnia poprzedniego z 280 g wody. Dodałam 480 gr maki żytniej jasnej (można też razowej) i 1 1/2 łyżeczki soli. Krótko wyrobiłam ciasto (ok. 2-3 minuty) i przełożyłam je do długiej keksówki, posmarowanej olejem i wysypanej otrębami żytnimi. Przykryłam ciasto naoliwioną (!!) folią spożywczą. Ciasto było lepkie, ale takie być powinno. Odstawiłam do wyrośnięcia, aż ciasto wyrosło na ok. 1/2 cm ponad krawędź. Autorka radziła aby odstawić ciasto na czas rośnięcia do lekko podgrzanego piekarnika (ok. 28 stopni Celsiusa), ale mój piekarnik jest zbyt kapryśny, więc ustawiłam ciasto w pobliżu kuchenki, w której piekłam ciasto (temperatura otoczenia ok. 26 stopni Celsiusa). Ciasto wyrastało ok. 2 1/2 godziny.

Wyrośnięty chleb posmarowałam oliwą i piekłam w piekarniku nagrzanym do 210 stopni Celsiusa przez 15 minut, a potem jeszcze przez 40-45 minut w piekarniku nagrzanym do 190 stopni Celsiusa. W pierwszym kwadransie piekłam z parą (tzn. spryskałam kilka razy piekarnik spryskiwaczem).
Całkowicie wystudziłam i dopiero wtedy pokroiłam.

Smacznego.

Święto w powszedni dzień.


Wspaniały, cudowny, aromatyczny i świąteczny, choć z pewnością nie będzie pojawiał się tylko od Święta … kardamonowy chlebek na zakwasie. Jest pyszny, wilgotny o chrupkiej skórce i dużych dziurkach. Piekłam go już dwa razy, za pierwszym razem miał pojawić się na wigilijnym stole, ale gdy na dzień przed Wigilią wyjęłam go z piekarnika i spróbowaliśmy go z mężem, tak nam zasmakował, że cały zjedliśmy na kolację i śniadanie na drugi dzień.

Drugie podejście było już kilka dni później i mimo, że planowałam zanieść choćby pół do rodziny, zniknął szybciej niż się spodziewałam. Chlebek wypatrzyłam u Liski w jej Pracowni Wypieków i jestem ogromnie szczęśliwa, że autorka podzieliła się z nami tym skarbem, za co ogromnie jej dziękuję. Jest wspaniały i polecam go z czystym sercem … chleb świąteczny, by każdy dzień był świętem.

Kardamonowy chleb żytni na zakwasie

Wieczorem:
240 g gorącej wody o temp. ok. 80 st C połączyłam z 50 g mąki żytniej i dokładnie wymieszałam, uważając, by nie zrobiły się kluchy (szczerze mówiąc, to nie wiem o jakie kluchy chodziło, wprawdzie mieszanina miała trochę grudek, ale była dość jednorodna). Zostawiłam masę na noc przykrytą ściereczką.

Jednocześnie dokarmiłam zakwas żytni.

Rankiem, na drugi dzień:
W/w mieszaninę wymieszałam z:
200 g żytniego zakwasu, dokarmionego dzień przed pieczeniem
(ja dodałam jeszcze ok. 1/2 łyżeczki drożdży instant, gdyż mój zakwas jest młody)
40 g miodu
50 g wody
300 g mąki żytniej
1 łyżeczka soli
łyżeczka ugniecionych nasion kardamonu
łyżeczka nasion anyżu (dałam same nasiona z anyżu gwiazdkowatego)

Przygotowanie: Całość mieszaniny przelałam do miski maszyny do pieczenia chleba i nastawiłam program „ciasto rosnące”. Można jednak wyrobić ciasto ręcznie i zostawić do wyrośnięcia. Gdy wyrosło w maszynie (lub w misce) przełożyłam do średniej keksówki, posmarowałam oliwą i zostawiłam do wyrośnięcia, aż podwoi objętość (ok. 1 godziny, ale mi zajęło to trochę dłużej). Na tym etapie, jeszcze przed drugim wyrastaniem, powinnam była naciąć chleb, wtedy pewnie miałby taki śliczny grzebyczek, jak u jego autorki.

Chlebek piekłam w piekarniku nagrzanym do 200 stopni Celsiusa przez 30 minut, po tym czasie ostrożnie wyjęłam z formy i dopiekłam na blasze jeszcze przez 10 minut.
Upieczony chlebek, po postukaniu od spodu wydaje głuchy odgłos.

Uwaga: Liska do zakwasu jak i do chleba dodaje mąki żytniej jasnej (jeśli się nie mylę to typ 720), ale ja tej mąki dodałam tylko do pieczenia, a do zakwasu używam mąki żytniej razowej (typ 2000).

Smacznego.

Prawdziwa Rozpusta, czyli Roscon de Reyes z Weekendowej Piekarni #13

Weekendowa Piekarnia rozpoczęła się u mnie bardzo wcześnie, gdyż już w piątek razem z Oczko zaczęłyśmy od stworzenia pierwszego zaproponowanego przez Tatter chlebka. Roscon de Reyes jest słodkim chlebkiem, bardziej przypominającym trochę bardziej zbite ciasto drożdżowe z bakaliami, o boskich wręcz aromatach kwiatu pomarańczy, dopełnioną nutą brandy. Zjedzone na śniadanie lub na deser po posiłku, przyjemnie pozwala przedłużyć Święta, tym bardziej jak wspomina się przemiłe podwójnie wspólne pieczenie – zarówno w czasie blogowej Weekendowej Piekarni jak i rzeczywistego pieczenia we dwie … a może już niedługo we trzy ;-p

Ale od początku …

Przygotowanie chlebka na pierwszy rzut „oczka” nie nastręczało żadnych problemów, jednak gdy w odpowiednim momencie zaczęłyśmy łączyć ciasto z masłem utartym z cukrem zwątpiłyśmy, że doprowadzimy je do stanu, o którym będzie można powiedzieć „gładkie i elastyczne”. Najpierw wyrabiałyśmy trochę na blacie, ale okrutnie się nam rozlewało na wszystkie strony, więc zebrałyśmy całą mieszaninę do miski i zaczęłyśmy znęcać się nad ciastem … czyli w miarę możliwości podnosić ciasto i uderzać nim o dno miski, co z grubsza można by nazwać metodą Bertineta, a raczej metodą Bertineta alla Tili i Oczko.

Już po kilku minutach zaczęłyśmy widzieć rezultaty naszych starań i z wypiekami na twarzy, zarówno od zmęczenia jak i obaw, tłukłyśmy ciastem o ścianki miski, aby po kilku minutach przenieść je na blat i tam kontynuować cały proceder. Obie uderzając ciastem o blat stołu, stwierdziłyśmy zgodnie, że ma to same zalety – pozwala uwolnić emocje, ćwiczy ręce i nadgarstki, a przede wszystkim sprawia niesamowite wrażenie, gdy z paciaji, której za nic nie nazwałybyśmy ciastem na chleb, powstaje zwarte, gładkie i coraz bardziej elastyczne chlebowe ciasto.

Kiedy już stwierdziłyśmy, że ciasto jest wystarczająco elastyczne i gładkie, a przede wszystkim nie lepiące do palców, ułożyłyśmy nasze kule w miskach, by pozwolić im wyrosnąć. Moja kicia, Briczolla, była nam z początku wdzięczna za ten czas ciszy, ale gdy tylko odpoczęłyśmy postanowiłyśmy, że Hirek i Ptaszynki powinny zapoznać się bliżej z Briczollą. Spotkanie przebiegło w bardzo spokojnej atmosferze, gdyż kocica starała się ignorować małych, skrzydlatych intruzów … no chyba że zbytnio zbliżyły się do jej pyszczka, ale wtedy bohaterski Hirek wkroczył i rozdzielił towarzystwo.


Ale wracając do pieczenia chleba. Roscon de Reyes jest pyszny i na prawdę wart zrobienia go samodzielnie w domu. Wprawdzie nasze chlebki wyszły trochę oklapłe, gdyż niestety zrobiłyśmy błąd chcąc upiec je jednocześnie w moim kapryśnym piekarniku. A muszę zaznaczyć, że każda z nas robiła z pełnej porcji, więc trochę tego ciasta było. Wieńce bardzo ładnie wyrosły, więc i w piecu powinno dać się im odpowiednią przestrzeń, by gorące powietrze mogło wokół nich krążyć i dopieszczać je. Nawet jednak, mimo że trochę oklapły, również od zbyt dużej ilości owoców jakie na nie nałożyłyśmy, kromka takiego chlebka na śniadanie, sama lub z twarożkiem jest doskonałym początkiem dnia, a z masłem i miodem jest prawdziwą rozpustą.


Oryginalny przepis znajdziecie tutaj, a już zaraz pojawią się inne moje chlebki, które szczególnie spodobały mi się ostatnimi czasy i za które chciałabym podziękować ich autorkom, więc dzisiaj jest u mnie niedzielna piekarnia :-)

Roscon de Reyes

Składniki:
450 g białej pszennej mąki chlebowej (użyłam typ 750)
1/2 łyżeczki soli
20 g świeżych drożdży
70 ml letniej wody
70 ml letniego mleka
75 g masła
75 g drobnego cukru
2 łyżeczki skorki startej z cytryny
2 łyżeczki skorki startej z pomarańczy
2 jajka
1 łyżka brandy lub koniaku
1 łyżeczka wody z kwiatu pomarańczy

1 czysta mała moneta (dałyśmy 1 zł. w obawie, by mniejsza moneta nie została połknięta) lub ziarno suszonej fasoli
1 roztrzepane białko do smarowania wierzchu chleba
garść mieszanych suszonych i kandyzowanych owoców i skorek (dałyśmy ze dwie garście rodzynek, żurawin, posiekanych moreli i to było trochę za dużo)
płatki migdałowe
(Wszyscy posiadający foremkę do savarin mogą ją wykorzystać do upieczenia tego chleba.)

Przygotowanie: Do dużej miski należy przesiać mąkę z solą (my sól wsypałyśmy na brzegach, by nie miała dostępu do drożdży), na środku zrobić ręka (lub łyżką, bo wygodniej potem zdjąć ciasto z łyżki niż z palców) dołek. Mleko połączyć z wodą i rozprowadzić w nich drożdże. Miksturę wlać do dołka i wmieszać tyle maki, aby powstał zaczyn gęstości kwaśnej śmietany. Miskę zakryć folia i zostawić na 20 minut.

W innej misce masło (mikserem) ubić z cukrem, aż masa stanie się miękka i kremowa.

Do miski z mąką i zaczynem dodać skórkę starta z cytrusów, jajka, brandy i wodę z kwiatu pomarańczy. Wszystko dobrze połączyć. Następnie wyrobić dość gładkie ciasto. Dodawać stopniowo masło z cukrem. Ciasto ma być gładkie i elastyczne (my składałyśmy je w sposób podobny do metody Bertineta, co zajęło nam ok. 15 minut). Miskę dokładnie przykryć folią i zostawić w cieple na 1 1/2 godziny, do podwojenia objętości.

Wyrośnięte ciasto odgazować i raz jeszcze delikatnie zagnieść (najlepiej w serii kilku złożeń) dodając w tym czasie monetę (sparzoną!) lub fasolkę. Następnie ciasto rozwałkować w długi pasek 66x13cm, który należy zwinąć wzdłuż długiego boku (jak Swiss roll). Końce rolady połączyć ze sobą tak, aby utworzył się okrągły wieniec. Ułożyć go na przygotowanej blasze złączeniem w dół i zostawić pod przykryciem do wyrośnięcia na 1-1 1/2godziny.


Piec rozgrzać do 180C. Wierzch wieńca posmarować białkiem i posypać owocami i skorka, delikatnie wciskając je w ciasto. Posypać płatkami migdałowymi i piec 30-35 minut. (Nie należy przesadzać z ilością owoców na wierzchu, bo ciasto w czasie pieczenia trochę opada od ich ciężaru i dobrze jest wcześniej namoczyć, albo posmarować olejem bakalie, by się nie spiekły zbyt mocno).


A tak to zabawiały się nasze ptaszki – Hirek z Tilio i Faire, gdy myślały że ich nie widzimy. Jak widać Hirek skakał od gniazdka do gniazdka i pewnikiem miał z tego wiele „makaronowej” uciechy … ciekawe co na to Majanowa Matka Chrzestna? Czy cieszy się, że pewnikiem na Wielkanoc wyjdą z tego jakieś słodkie jajka i zostanie Babcią? ;-)

Smacznego.

Na dobry dzień.


Wczorajszy dzień był wspaniałą, choć męczącą zabawą … wyrabianie drożdżowego ciasta metodą Bertineta, pieczenie dwóch chlebów na raz w moim kapryśnym piekarniku, sauna, taka że z Oczkiem miałyśmy wypieki na twarzach … to wszystko i wiele więcej, ale obiad musiał być na stole. Tym bardziej, gdy mój Ukochany wszedł do naszego kuchennego aneksu, gdzie przy oczkowej asyście właśnie wyjmowałam chlebki z piekarnika i zadał pytanie z rozczulającą minką „A czy obiadek dzisiaj będzie?”


Jak mogłam powiedzieć, że nie, tym bardziej że na patelni już smażyły się ziemniaki i cebula, ofiarnie pokrojona przez Oczko. Wyjęłam tylko jajka, mleko skondensowane, szczyptę przypraw oraz dodatków i porządnie roztrzepałam mieszaninę. Jeszcze tylko buziak w czółko od mojego Ukochanego i już byłam gotowa by dalej smażyć i piec w buchającej blisko 30 stopniowym gorącem kuchni.


Dziś wstałam i znów zapragnęłam jajek – nie tylko „Jajek” M. Rouxa, ale również takich jak z wczorajszego przemiłego obiadu i tak powstał szybki lunch, tudzież drugie śniadanie, w pięknej postaci i w dodatku w takiej smacznej wersji. Wystarczyła tylko mała przeróbka i już na talerzyku leżały śliczne krążki tortilli, przykryte smaczną, wyrazistą salsą z bakłażanów i pomidorów, doprawione szczyptą ostrości … na dobry dzień.


Hiszpańska tortilla

Składniki:
2-3 łyżki oliwy
3-4 cebule
6 dużych ziemniaków
7 jajek (zależnie od ich wielkości)
ok. 3/4 – 1 szklanki mleka skondensowanego 4%
3 łyżki tartego parmezanu
1 pęczek szczypioru, drobno posiekany
szczypta ziół prowansalskich
sól i pieprz

Przygotowanie: To danie szykowałam na dwie patelnie. Jedną 28 cm, a drugą 24 cm średnicy i składniki podzieliłam 1/3 na małą, a 2/3 na dużą. Na patelniach zeszkliłam na oliwie cebulę, dorzuciłam ziemniaki pokrojone w małą kosteczkę i smażyłam je do miękkości, ok. 20-30 minut. Posoliłam. Przez pierwsze 5 minut smażyłam je pod przykryciem. W średniej misce dokładnie roztrzepałam jajka z mlekiem skondensowanym, parmezanem, szczypiorem i przyprawami. Gdy ziemniaki były już gotowe (tzn. przyrumienione i miękkie, nie surowe) wlałam na patelnię masę jajeczno-mleczną i smażyłam na małym ogniu przez ok. 5-7 minut, do wstępnego ścięcia masy. Potem patelnię z tortillą włożyłam do piekarnika nagrzanego do ok. 200 stopni Celsiusa na ok. 5-10 minut (w zależności od stopnia ścięcia jaki lubimy).

Tortillę z większej patelni podałam w postaci obiadu, pokrojoną na trójkątne kawałki, a mniejszą (do niej nie dodałam szczypioru) pokroiłam na okrągłe, trójkątne i kwadratowe placki, które zjedliśmy na późne śniadanie z bakłażanową salsą i jogurtem bałkańskim. Doskonałe jako przekąska na przyjęciach.

Bakłażanowa salsa

Składniki:
1 średni bakłażan
4 małe pomidory
2-3 łyżki drobno posiekanych ziół, u mnie tym razem natka pietruszki (lepiej kolendra i bazylia)
kilka kropel sosu tabasco lub czerwone chili, drobno posiekane
szczypta ziół prowansalskich
sól i pieprz do smaku

Przygotowanie: Bakłażana pokroiłam w kostkę, posoliłam i położyłam na sicie, przykryty talerzykiem, aby puścił sok i stracił goryczkę. Zostawiłam go na ok. 30 minut. Po tym czasie dokładnie wypłukałam i zostawiłam ponownie na sicie, aby odciekł. Pomidory sparzyłam, obrałam, wyjęłam łyżeczką pestki i sam miąższ pokroiłam w drobną kostkę. Posiekałam pietruszkę. Wymieszałam wszystkie składniki, doprawiłam oliwą, solą i pieprzem i szczyptą ziół prowansalskich.

Smacznego.

Kuchnia Świąteczna i Noworoczna 19.XII.2008 - 03.I.2009

Inspiracje i dedykacje.

Sylwestrowa zabawa nie może obyć się bez małych przekąsek …

Sylwestrowa zabawa nie może odbyć się bez miłych osób w pobliżu …

… ale to pobliże może być tylko metafizyczne czy wirtualne.

Tak właśnie było w tym roku u mnie. Po ciężkich przygotowaniach i też czasem nieprzyjemnych wydarzeniach związanych ze Świętami, oboje z mężem byliśmy zmęczeni towarzystwem, nawet tych najmilszych nam osób. Potrzebowaliśmy trochę samotności i wyciszenia, a jednocześnie spędzenia tego szczególnego dnia razem. Ale nie oznacza to, że nikogo nie było w naszym „pobliżu”.


Kiedy rano szykowałam nam przekąski na tą wspaniałą noc, myślałam o różnych miłych mi osóbkach, o inspiracji jaką od nich czerpię. Oczywiście najważniejszym – Wielkim Inspiratorem – moich kulinarnych dokonań jest mój mąż. On, jako Główny Tester moich wypieków i dań najbardziej wpływa na kształt i smak tego co wychodzi spod moich rąk w kuchni. Tak właśnie powstał pierwszy farsz do pasztecików – zainspirowana nadzieniem do pasztecików wigilijnych, z których to właśnie pieczarkowe nadzienie najbardziej zasmakowało mojemu Ukochanemu, tak i na Sylwestra chciałam powtórzyć jego lubiany smak.


Ale ostatnimi czasy jeszcze dwie osóbki bardzo mnie zainspirowały. Eksperymentatorka i Oczko, bo to o nich mowa, każda ma swoje ulubione smaki czy też smaki, które mi się z nimi kojarzą. Kiedy formowałam różne zabawne kształty moich pasztecików, zorientowałam się, że każdy z tych farszy ma swoje odniesienia do różnych osób wokół mnie. I tak połączenie brokuła, orzechów i sera jest czymś co najczęściej widzę u Eksperymentatorki i wiem, że ona z chęcią wyciągnęłaby rączkę po taki pasztecik. A osławione już „oliwencje” kojarzą mi się z Oczko. Wprawdzie ta druga dama nie jada mięska, ale jakoś te śródziemnomorskie, włosko-hiszpańskie klimaty kojarzą mi się z nią i tak razem z oliwkową tapenadą połączyła się ognista chorizo.


Dlatego moje sylwestrowe dokonania dedykuję wszystkim tym, którzy inspirują mnie co dnia – zarówno tych wokół mnie, jak i tych w wirtualnym pobliżu. Czy to wytrawne czy słodkie, bo takie jest nasze życie, zawsze przynosi nam coś nowego, z czego możemy stworzyć coś … smacznego.


Francuskie paszteciki

Składniki:
2 płaty ciasta francuskiego o wymiarach ok. 38 cm x 33 cm)
miseczka z zimną wodą + pędzelek do ciast
roztopione masło/ghee + silikonowy pędzelek

Farsz „Dla Ukochanego”
szynka dojrzewająca, 8-10 plastrów
30 dag pieczarek
1 duża cebula
1 upieczona papryka, obrana i pokrojona w kostkę
1 łyżka oliwy
sól
1 łyżka tymianku
pieprz do smaku

Przygotowanie: Pieczarki obrałam, pokroiłam drobno. Cebulę obrałam i pokroiłam w drobną kostkę. Zeszkliłam na oliwie cebulę, potem dorzuciłam pieczarki, posoliłam i doprowadziłam do odparowania płynów jakie się z nich wydostały. Potem dodałam jeszcze upieczoną, osuszoną i pokrojoną w kosteczkę paprykę i tymianek. Podsmażyłam przez ok. 2 minuty. Na koniec dodałam trochę pieprzu do smaku. Ostudziłam.

Farsz „Agaty”
1/2 małego brokuła, zblanszowanego, podzielonego na same różyczki
1 garść orzechów włoskich, bardzo drobno posiekanych
1 camembert

Farsz „Oczka”
tapenada z czarnych oliwek (przepis poniżej)
20 dag kiełbaski chorizo pokrojonej w kosteczkę

Tapenada:
ok. 1/2 szklanki czarnych oliwek, bez pestek
3 fileciki anchovies
ok. 6 kawałków suszonych pomidorów z oliwy
1/2 łyżeczka kaparów (ja dałam 1 łyżeczkę, ale tapenada wyszła przez to trochę zbyt słona)
1/2 łyżeczki marynowanego zielonego pieprzu
1 bardzo duży ząbek czosnku
garść świeżej bazylii
oliwa ze słoiczka z pomidorami (tyle by uzyskać pastę, a nie płynną konsystencję)

Przygotowanie: Wszystko dokładnie zmiksowałam w blenderze na jednolitą masę. Można pozostawić kilka większych akcentów, ale ważne by uzyskać konsystencję pasty.

Farsz „wytrawnie i na słodko”
kilka plastrów szynki dojrzewającej
tyle samo fig (mogą być suszone)

Farsz „orzechowa niespodzianka”
orzechy różne, bardzo drobno posiekane
miód
szczypta cynamonu, ew. przyprawy do piernika

Przygotowanie: Ciasto francuskie, rozmrożone, delikatnie przejechałam wałkiem raz lub dwa, by nadać mu elastyczności. Pokroiłam w równe prostokąty o wymiarach ok. 5-6 cm x 11 cm. Nakładałam po trochu każdego farszu na posmarowany wodą kawałek ciasta, zwijałam, zlepiałam brzegi i nadawałam im różne kształty. W tym zakresie panuje tutaj pełna dowolność. Na koniec posmarowałam przygotowane paszteciki roztopionym masłem i zrobiłam na nich fantazyjne nacięcia (nożem lub widelcem), aby nadać im kształt oraz pozwolić się powietrzu wydostawać, aby paszteciki nie wybuchły.

Poszczególne farsze przygotowywałam w następujący sposób:

Farsz „Dla Ukochanego”: Zawijałam przygotowane już (jak powyżej) pieczarki w plaster szynki i układałam na kawałku ciasta. Zawijałam i zlepiałam ciasto

Farsz „Agaty”: Na plastrze ciasta układałam spłaszczony i odciśnięty kawałek brokuła, kawałek sera camembert obtaczałam porządnie w orzechach i układałam na brokule. Zawijałam i zlepiałam ciasto.

Farsz „Oczka”: Kładłam po łyżeczce tapenady i kilka kostek chorizo na cieście. Zawijałam i zlepiałam ciasto.

Farsz „wytrawnie i na słodko”: Figę zawijałam w plaster szynki, kładłam na cieście i zawijałam je, ale bez zlepiania po bokach, tak by jedynie stworzyć taką obrączkę z ciasta wokół figi.

Farsz „orzechowa niespodzianka”: Doprawione orzechy kładłam łyżeczką na cieście, zawijałam je i zlepiałam.

Smacznego.

Kuchnia Świąteczna i Noworoczna 19.XII.2008 - 03.I.2009