Modna zieleń!

 
 
Nie, bez obaw, nie wracam na kulinarnego bloga, by powiedzieć Wam o przemianie go w blog wnętrzarski. Jeśli jednak są tu jeszcze jacyś stali czytelnicy moich blogowych wypocin, to wiecie, że ja piszę o takim około-kulinarnym szczęśliwym mydle i powidle ;) Dlatego nic nie poradzę na to, że po kończącym się właśnie remoncie, w czasie którego gros naszej pracy to było samodzielne, zupełnie od podstaw, budowanie nowych mebli – głowę mam przepełnioną obejrzanymi, ba! nawet i przeczytanymi bardziej lub mniej dokładnie, blogami wnętrzarskimi. I jak wieść gminna niesie – a dokładnie przeczytany od deski do deski Piąty Pokój Kasi (klik-klik(mój absolutnie ulubiony ostatnio blog, z którego uczę się jak robić skrzynki ze sklejki) – green-is-the-new-black!
 
 
 
Jakieś "móndre" głowy uznały, że zielony jest modny, trendy i należy go mieć. Cóż ja poradzę, że zielony pasuje mi jako dodatek. Że kocham niebieski. Do tego nigdy nie goniłam za modą. Całe moje nowe, po-amnezyjne życie to za szczęściem się rozglądałam, za odnalezieniem się w tym obcym świecie, w którym obudziłam się bez imienia. Dlatego gotowanie dla siebie i dla innych jest – niezależnie od tego, gdzie fale życia mnie wyrzucą – tą stałą, która wprowadza ciepło, beztroskę, rozluźnienie. W gotowaniu też są mody, trendy i inne pogonie. Ja jednak zawsze szukałam w garnkach i talerzach tego co zbliża z ludźmi, tego co otwiera okna i drzwi, tego, co daje … hmm no sama nie wiem … chyba po prostu luz i brak skrępowania, jaki czuje się objadając się mile przy stole wraz z bliskimi nam ludźmi.
 
 
 
Zimą, kiedy daleko jeszcze do ukochanej wiosny, kiedy dni krótkie i często szaro-bure, gdy zimno, gdy ogólna niemoc "tfurcza" dopada, to co niezmiennie spowoduje uśmiech na moich ustach, to SMACZLIWKA… keee?! zapytacie. No dobra, nie zapytacie ;) Teraz mojego bloga po tylu przerwach i okresach ciszy, czytuje pewnie kilka "starych" (nie obraźcie się babeczki, wiecie o co mnie idzie) blogowych koleżanek. A te wiedzą co kryje się za tą zabawną nazwą.
 
Gdyby jednak jakaś nowa zbłąkana dusza się tutaj pojawiła, spieszę wyjaśnić, że smaczliwka to nic innego jak awokado. TADAM! I tak, przyznaję się bez bicia – za awokado dałabym się pokroić. Ja, miłośniczka slow food, slow life, lokalnego i sezonowego jedzenia, kocham miłością obłędną awokado i pomarańcze. Znoszę nawet bez większego sprzeciwu te ciemne miesiące zimy, w czasie której nie da się normalnie trenować z moimi psami, tylko dlatego, że właśnie wtedy mogę zamówić z InCampagna – ekologicznego gospodarstwa z Sycylii – pomarańcze, a przede wszystkim awokado – te ciemno zielone źródła zadowolenia.
 
 
 
Nie każde jednak awokado zasługuje na taki podziw. To musi by ciemna odmiana o wężowo brzmiącej nazwie hass. Jego smak, maślany, tajemniczy, elastyczny i tolerancyjny – to właśnie on skusił Ewę w raju. No kocham jabłka, ale tylko dla awokado dałabym się wypędzić z raju ;)
 
I tak awokado u mnie może pojawić się w czasie każdego posiłku. Na śniadanie, gdy staje się pastą z czosnkiem i cytryną oraz gruboziarnistą solą morską, a jeszcze lepiej wędzonym kwiatem solnym – zastępuje mi wtedy masło, a raczej powinnam powiedzieć, że staje się wtedy płótnem, gruntem dla obrazu, jakim jest zwykła kanapka z jajkiem na twardo. Spróbujcie kiedyś! Koniecznie! Nie ma większej rozkoszy, nie ma więcej grzesznej przyjemności, niż kanapka z ciemnego pieczywa z pastą z awokado, czosnku i cytryny, a do tego jajko na twardo lub pół-twardo … ślinianki pracują na samą myśl!
 
A jeśli nie pasta, ale dalej mamy ochotę na jajo, to wystarczy pokroić awokado w plastry i usmażyć w nich jajka sadzone. Bajka! No, ale ja kocham jajka sadzone, więc jestem nieobiektywna ;)
 
Gdy przychodzi weekend i mamy czas na niespieszny lunch, to wystarczy uśmiechnąć się do najlepszego Męża na świecie i poprosić o JEGO NALEŚNIKI (przepis znajdziecie tutaj). Taaaak, te naleśniki mają za soba taki bagaż emocji i wspomnień, że nie ma nic lepszego. Nawet Michel Roux i mój ulubiony Chef Michel mogą schować się ze swoimi francuskimi naleśnikami, gdyż nic a nic nie pobije naleśników Sebastiana. Teraz jeszcze wyobraźcie je sobie posmarowane pastą z awokado, obłożone guacamole i upieczoną wcześniej piersią z kurczaka. Posypane posiekanymi wędzonymi czarnymi oliwkami i mam ochotę nie schodzić z kuchennego blatu, na którym pałaszuję te smakołyki.
 
 
 
Wróćmy jednak do teraźniejszości i do normalności. Nawet pomimo tego, że moje ostatnie miesiące dalekie są od normalności, kiedy to ponad pół roku temu rozwalił mi się kręgosłup. Ale gdy chodzę normalnie, gdy ręce nie tracą czucia, a noga nie odmawia mi posłuszeństwa, gdy treningi z psami, wyjazdy na seminaria czy zawody wypełniają mi dni po brzegi, wtedy to niespieszne śniadania to luksus, a wolny weekend to już zupełna abstrakcja i bajka dla złych dzieci. Kiedy "normalnie" spędzamy nasz czas albo na treningach posłuszeństwa lub obrony na boiskach czy placach treningowych albo na polach i łąkach tropiąc, wtedy coś szybkiego do spałaszowania to abolutny must-have. I niezależnie od pory roku, bo nawet i zimą czy deszczowią jesienią treningi, choć utrudnione, ale i tak jakoś się odbywają. Dlatego dobrze jest mieć wtedy jakieś małe co nieco. Coś na slodko, ale nie za bardzo. Coś pożywnego, ale nie obciążającego. A jeśli jeszcze wesoło wygląda, to już zupełna ambrozja. Dlatego to wilgotne ciasto z awokado pasuje do tego równania wprost wybornie.
 
Czego nie wybierzecie moi Kochani czytelnicy, obiecuję, że będzie smacznie. Pamiętajcie jednak, by Wasza smaczliwka była dojrzała i tętniąca smakiem. By jej ciemna skorupka skrywała miękkie wnętrze. Sprawdźcie to delikatnie naciskając "ogonek vel czubek" owocu. Jeśli się ugina pod dotykiem, znaczy, że awokado czeka na pożarcie ;)
 
A teraz zapraszam na kilka przepisów. Witajcie znów moi Kochani. Tęskniłam do bloga i miło wrócić na jego ciepłe pielesze :)
 
 
Pasta z awokado
 
Składniki:
1 awokado
1 ząbek czosnku, przeciśnięty przez praskę lub roztarty z solą nożem na desce bądź w moździerzu
sok z połowy cytryny
gruboziarnista sól morska lub kwiat solny
suszone, kruszone chilli
 
Przygotowanie: Wybieramy awokado miękkie, ale wciąż bez przebarwień. Rozcieramy widelcem miąższ w miseczce wraz z innymi dodatkami. Pałaszujemy od razu. Jeśli chcemy zostawić, to by nie ciemniała masa trzeba dodać ciut więcej soku z cytryny oraz w sam środek pasty włożyć pestkę i przykryć folią spożywczą tak, by dotykała pasty.
 
Doskonałe z jajkiem na twardo lub półtwardo, albo z wędzoną rybką albo z pieczoną karkówką albo z pieczonym w niskiej temperaturze rostbefem.
 
Guacamole
 
Składniki:
Awokado
Limonka/Cytryna
Kolendra, natka
Chilli
Pomidory
Czerwona Cebula
 
Przygotowanie: Proporcje należy dobrać sobie do smaku. Ja na 2-3 średnie awokado biorę 1 limonkę/cytrynę, małą garść natki kolendry (same liście), szczyptę suszonego chilli, 2 duże malinowe pomidory (sam miąższ, bez skórki, pestki odrzucam) i pół małej czerwonej cebuli. Wszystko mieszam tak, by część awokado zgnieść na pastę, a część zostawić w kawałkach. Podobnie jak pastę i guacamole najlepiej zjeść od razu. Jeśli trzeba je przechować dłużej, zobacz powyżej rady jak sprawić, by nie ściemniało.
 
Ciasto z awokado
 
Składniki:
1 dojrzałe awokado (ok. 250 g)
1 łyżka soku z cytryny
120 g cukru drobnego waniliowego (robię go sama – do słoika z cukrem, wkładam 2-3 laski wanilii) (w przepisie było 200 g cukru plus cukier waniliowy)
szczypta soli
4 jajka
200 g miękkiego masła (oryginalnie było 225 g)
300 g mąki (można użyć mieszanki bezglutenowej)
1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia
1 czubata łyżeczka sody oczyszczonej
 
Przygotowanie: Keksówkę o długości 22-25 cm posmarować masłem i wysypać bułką tartą. Można też po prostu wyłożyć pergaminem. Ja tak zrobiłam. Nagrzać piekarnik do 180 stopni Celcjusza.
Miąższ z awokado wraz z sokiem z cytryny rozcieramy widelcem lub miksujemy blenderem na jednolitą pastę. W osobnej misce ucieramy masło z cukrem do puszystości. Potem dodajemy po jednym jajku, cały czas ucierając mikserem. Potem dodajemy awokado, ze szczyptą soli. Na koniec powoli dodajemy mąkę z proszkiem do pieczenia i sodą, rozcierając na najmniejszych obrotach, a najlepiej po prostu łyżką, by nam sypka mąka nie latała po kuchni. Przełożyć do keksówki. Piec ok 35-40 minut lub do suchego patyczka. Po upieczeniu zostawić na 10 minut w keksówce, a potem wystudzić na kratce.
 
Smacznego.

Wiosno przybywaj!

szarlotka_sypana02
 
I znów słodko i znów w temacie pikników. Szarlotki, szczególnie te bardzo kruche, nie kojarzą się zbytnio z piknikami, ale pisałam już, że jesteśmy całkiem zacnie przygotowani na najróżniejsze warunki … turystyczne talerzyki i sztućce, składany stolik i dwa noże, które zawsze i wszędzie ze sobą zabieramy … dzięki nim można poradzić sobie i z kruszonką.
 
szarlotka_sypana01
 
Przepis na szarlotkę sypaną poznałam już na początku pisania bloga. Jednak jakoś nie przemawiał do mnie. Wydawał się najpierw trochę podpuchą, a potem po prostu zbyt łatwy. Siedział jednak w tyle głowy, głównie ze względu na jego historię … zabytek z lekcji ZPT'ów, których po stracie pamięci nie pamiętam. A ponieważ lubię odzyskiwać poprzez tworzenie na nowo starych-nowych wspomnień, wiedziałam, że w końcu przyjdzie i na niego czas. Kiedy więc ostatnio zostałam z kilkoma kilogramami jabłek postanowiłam wreszcie rozprawić się z tą recepturą … spodoba się czy nie? Czy kruchość ciasta będzie de facto kruszonką czy może rzeczywiście wyjdzie jako w miarę zwarte ciasto? Bo, że będzie smaczne, tego byłam pewna … jak może nie smakować połączenie jabłek z cynamonem i w dodatku z dużą ilością masła ;)
 
20160320_czechy
 
Ciasto okazało się zaskakująco wygodne na piknik. Ba! nie na zwykły piknik, ale na wyjazd na seminarium do Czech. Przetrwało więc prawie 6 godzin jazdy do naszego południowego sąsiada, potem jeszcze przeczekało zamknięte w tortownicy i owinięte w folię noc w aucie, by na trzeci dzień od upieczenia cieszyć maślanym smakiem jabłek i aromatem cynamonu podczas wietrznego, przeszywającego do szpiku kości zimnem dnia treningów.
 
Zwracam więc tej prostej i nawet nieco zabawnej recepturze szacunek i wpisuję do pamięci, by jeszcze nie raz cieszyć się tym jabłkowym słoneczkiem. A tymczasem tym wpisem publikowanym przed Równonocą zaklinam zimę, by przegnać ją już ostatecznie i móc cieszyć się wiosną, ciepłem słońca i błękitnego nieba. Wiosno przybywaj! :)
 
 
Szarlotka sypana
 
Składniki:
1 szklanka mąki pszennej
1 szklanka kaszy manny
3/4 szklanki cukru drobnego brązowego
1,5 czubatej łyżeczki proszku do pieczenia
1,5 kg jabłek, najlepiej kwaśnych
Cynamon do smaku
170 g masła (koniecznie prosto z zamrażarki)
 
Przygotowanie: Piekarnik nagrzałam do 180 stopni Celsjusza. Tortownicę o średnicy 24 cm wyłożyłam pergaminem na samym spodzie. Boki posmarowałam masłem. Tortownicę owinęłam folią aluminiową, by ewentualny nadmiar soków nie wyciekł na dno piekarnika. Tak czy siak piekłam z tortownicą ustawioną na blasze.
Suche składniki połączyć w misce. Jabłka obrać, wyciąć gniazda nasienne i zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Dodać sok z cytryny, skórkę z cytryny oraz cynamon do smaku. Delikatnie wymieszać. Masło zetrzeć na tarce o grubych oczkach.
Na dno tortownicy wysypać 1/3 składników suchych. Na to ok. 40 dag tartego masła. Na to połowa jabłek (nie odsączać ich z soku!). Potem kolejną 1/3 składników suchych. Potem znów tarte jabłka wraz z resztą soku, jaki został. Na koniec pozostałą 1/3 składników suchych. Na to reszta masła (ok. 130 g).
Piec ok. 50-60 minut. Wystudzić.
 
Źródło: Trudno podać źródło tego przepisu. To przepis z cyklu znany przez wszystkich. Pierwszy raz jednak zapoznałam się z tym przepisem u Liski z White Plate. Zmodyfikowałam jednak nieco jej przepis, głównie w sposobie przygotowania – na pierwszej suchej warstwie, pod warstwą jabłek dając niewielką ilość startego masła, by mieć pewność, że spód szarlotki będzie zwarty.
 
Smacznego.

Food porn … czyli o tym jak ugrillować rybkę ;)

Uwielbiam dania z grilla … głównie dlatego, że zwykle szykuje je dla mnie mój Ukochany. Karkówki, kaszanki, kiełbaski, steki … ten zapach, ten widok pochylonego nad grillem Męża, wpatrzonego w ogień. On z całą pewnością jest u nas specjalistą od ognia, jego mocy potrzebnej, by danie stało się ambrozją, a nie węgielkiem.
 
Są jednak i takie dania, które zwykle sama przyrządzam. To rybki. Całe, filety, w folii czy bez, marynowane i nie … nie ma wiele lepszych rzeczy do zjedzenia latem niż ryba z grilla. Taki chociażby zwykły pstrąg, który w domowych pieleszach, z piekarnika czy patelni, jest po prostu smaczny, z grilla zyskuje zupełnie nowy wymiar … pełen cieknącego po brodzie pożądania ;)
 
SONY DSC
 
Bo jakże to nie zachwycać się jak mu skórka się wybornie praży, jak nadziany cytryną aromatycznie się wydyma, jak odymiony zyskuje niezwykłego charakteru?! Lubię obserwować dania przyrządzane na grillu. Krople soków czy tłuszczu kapiące na węgle, smużki dymu w tę i we wtę poruszane podmuchem wiatru. Smarowanie marynatą w czasie smażenia czy podwędzania, gdy mamy zamykany grill, skrapianie sokiem z cytryny lub octem, podlewanie piwem czy winem … ten aromat upaja, to oczekiwanie na niezapomniany posiłek wynosi go na jeszcze inny poziom.
 
SONY DSC
 
Może gdybym jadała grillowane dania codziennie, te straciłyby swoją magię. Zatracenie w codzienności niezwykłości czynności, jakich dokonujemy, czasem się zdarza. Ale wystarczy jeden rzut oka na tego pstrąga nadzianego kiszonymi i zwykłymi cytrynami, natką pietruszki i koperku, obsypanego nasionami kopru włoskiego i wędzonymi płatkami soli, ułożonego na sałatce z kiełków rzodkiewek, pierwszych listków sałat z działkowych grządek i ostatnich kwiatów czosnku niedźwiedziego … ten widok sprawia, że ślinka napływa do ust, a pragnienie poczucia na języku i podniebieniu jak delikatne, wyraziście doprawione mięso rozpływa się, w towarzystwie chrupiącej zieleniny staje się wręcz przytłaczające.
 
Tak … lubię ryby z grilla … jeśli by ktoś jeszcze miał wątpliwości :)
 
Pstrąg z grilla
 
Pstrąga, sprawionego i oczyszczonego solimy wewnątrz i obsypujemy szczodrą szczyptą nasion kopru włoskiego. Dodajemy posiekaną drobno kiszoną cytrynę (zwykle połówka na jedną rybę wystarcza) wraz z grubsza posiekanym koperkiem i natką pietruszki. Do tego jeszcze kawałek zwykłej cytryny i gotowe. Wygodnie mieć kratkę do trzymania ryby na grillu, dzięki temu nic z niej nie wypada. Ale można też związać rybę namoczonym wcześniej sznurkiem kuchennym/rzeźniczym. Nadpali się tu czy tam, ale ryba na grillu jest i tak krótko.
 
No właśnie. Czas? Moc ognia? Trudno precyzyjnie, jak przystało na kulinarnego bloga, opisać jak powinno się grillować. Mogłabym poprzestać na napisaniu, że potrzebujemy średniego do dużego żaru, bez ognia i grillujemy aż rybka będzie gotowa. Ale to trochę łatwizna. Postaram się więc, tym z Was mniej obytym z grillem, objaśnić na co zwracać uwagę, a Ci bardziej obyci może wypowiedzą się w komentarzach dodając swoje spostrzeżenia. Gdyż w gotowaniu – czy to kuchnia w czterech ścianach czy pod chmurką – nie ma ekspertów. Ostatecznym sędzią jest podniebienie biesiadników i to pod nie należy swoje dania szykować. Przynajmniej ja tak robię ;)
 
A więc … rozpalamy grilla sporo czasu zanim głód nas dopadnie. Podstawą jest, aby węgle i brykiet (bo według mnie najwygodniejszą metodą jest użycie mieszanki węgla, który zapala się i spala szybciej, ale dodaje mocy na starcie brykietowi oraz brykietu, który dłużej utrzymuje się w postaci żaru, ale wolniej zapala) wypaliły się z ognia i przeszły w formę żaru. Jakiś płomyczek od czasu do czasu będzie się pojawiał, ale ważne by ogień nie sięgał mięsa. Żar powinien być duży, nie kilka brykietów tu czy tam. Lubię jak – szczególnie ryby ze skórą – ładnie się przyrumienią, a ich skórka chrupie pod zębem.
 
Czas – dla całego, średniego pstrąga to ok 20 minut (w połowie trzeba przewrócić), ale trzeba obserwować. Szczególnie, gdy żar jest naprawdę duży, warto wtedy odrobinę go zmniejszyć – polewając wodą, ale zdejmijcie wszystko z kratki grilla, bo inaczej po takim polaniu całe jedzenie będziecie mieć w popiele. Jeśli macie taką możliwość można rybkę trzymać najpierw niżej, bliżej żaru, potem niejako dopiekając ją wyżej. Wszystko zależy jakiego grilla macie.
 
Przy zamykanym grillu – grillujcie najpierw przy otwartym przez ok 15 minut (w połowie trzeba przewrócić), a na ostatnie 5 minut dorzućcie na żar (ale raczej z boku, by ogień jaki powstanie, nie dotykał mięsa) trochę ścinek z drzew owocowych i zamknijcie grilla z otwartym (lub tylko częściowo otwartym) otworem. Dzięki temu rybka się troszkę podwędzi i choć nie nabierze smaku wędzonki, to zdecydowanie jej aromatu.
 
I to tyle. Prawda jest taka, że z grillem trzeba się polubić i grillować, grillować i grillować, wtedy droga do grillowego mistrzostwa staje otworem, ale i bez tego mistrzostwa można zajadać się wspaniałymi obiadami czy przekąskami pod chmurką.
 
Smacznego.
 
 

Kolorowa paleta o poranku.

Choruje mi się ostatnio koszmarnie. Kończy się jedna choroba, zaczyna druga. Dawno nie miałam takiego spadku odporności, dlatego też i dla radości oczu i ducha i dla dobrego samopoczucia ciała i zdrowia szczególnie uważnie patrzę na to co jem, by strawą dodać sobie sił, aby zwalczyć wszelkie choróbska i wrócić do normalnej "nad" aktywności ;)
 
20150219_pasta_chleb1
 
Dla poprawy zdrowia i samopoczucia nie ma to jak kolor. A gdy do tego ten kolor jawi się jako paleta barw do malowania kolorowych kanapek na śniadania czy przekąski w ciągu dnia, to już lepiej być nie może. Od czasu pasztetu sojowo-fasolowego, który podpatrzyłam u Trufli, różnorakie pasty strączkowe robię na porządku dziennym. Mają najróżniejsze kolory, najróżniejsze smaki, mogą być lekko słodkawe (np. ta z fasolki azuki, ale o niej to kiedy indziej), jak i wszelkie odcienie wytrawności.
 
20150219_pasta_chleb2
 
Czasem posypuję taką kanapkę dodatkowo jakąś przyprawą – wędzone płatki soli czy słodka papryka sprawdzają się doskonale, a czasem kłądę na niej plasterki ogórka, pomidora czy odrobinę wędzonej rybki. Ba! czasem takie smarowidło traktuję jak masło, smaruję cienko i kładę na nim plasterek wędliny czy sera. Dowolność jest tak ogromna, że nawet nie silę się na spisanie wszystkich sposobów. Zresztą, mam nadzieję odkryć ich jeszcze wiele.
 
20150219_pasta_chleb3
 
Dziś dzielę się z Wami kilkoma pomysłami na pasty, jakie ostatnio umilają mi poranki. Ale najpierw kilka zasad ogólnych – niezależnie od składników, smaków, czy ilości.
 
Zasada pierwsza – ugotowana odpowiednio wcześnie … i tu wpisujecie cokolwiek co chcecie/lubicie/macie w spiżarce … fasola o dowolnej odmianie, ciecierzyca, groszek suszony/mrożony, soczewica, soja. Odpowiednio wcześnie, tzn. tak, by przestygła zanim zaczniemy ją miksować. Można spokojnie ugotować ją dzień wcześniej i na drugi dzień wszystko zmiksować. Dzięki temu pasta wyjdzie Wam gęsta, nie potrzebujecie dużo ani tłuszczy ani wody by się ładnie miksowała i nie "zatkała" miksera lub blendera. Ale jeśli się Wam spieszy, wystarczy po ugotowaniu, przestudzić ją pod zimną wodą.
Uwaga dodatkowa – strączków nie trzeba gotować w bulionie, ale jeśli to zrobicie i część z fasoli w nim zostawicie, będziecie mieć jednocześnie smakowitą bazę na zupę fasolową.
 
Zasada druga – miksuje się coś strączkowego z dowolnymi przyprawami (traktowanymi bardzo szeroko – od suszonych czy świeżych, poprzez czosnek, kończąc na wszelkich puree warzywnych czy koncentracie pomidorowym) oraz tłuszczem. Ja jako tłuszcz zwykle biorę jakiś bezsmakowy olej, chyba że chodzi mi np. o posmak oliwy lub kokosa. Większość przepisów mówi, by wlewać tłuszcz aż uzyskamy odpowiednią konsystencję. Nie ma takiej potrzeby. I nie chodzi mi tu o odchudzanie czy cholesterol. Po co marnować olej, skoro to nie na jego smaku ani jego wartościach nam chodzi. Użyjcie go jako przyprawy (na 1 szklankę ugotowanej pasty zwykle daję ok. 2-3 łyżek tłuszczu), a rozrzedźcie wodą, najlepiej tą z gotowania.
Uwaga dodatkowa – pamiętajcie też, że wszelkie puree warzywne też wam rozrzedzą masę.
 
Zasada trzecia – najważniejsza i ostatnia – bawcie się dobrze i smakowicie! :)
 
 
Moje ostatnie Pasty do chleba to zwykle mieszanka ciecierzycy i białej fasoli, ugotowanych do miękkości. zmiksowanych z olejem rzepakowym i …
– z papryką wędzona i słodką, z odrobiną ostrej;
– z burakiem z dodatkiem chrzanu;
– z pieczonym czosnkiem i za'atar;
– z pesto z pietruszki (na takie pesto miksuję natkę pietruszki z czosnkiem i nasionami słonecznika, bez sera, który dodaję zależnie od potrawy. I oczywiście też oliwa, sól, pieprz);
– z kurkumą, łagodnym curry lub garam masala (ale z garam masala nie jest tak ślicznie żółciutki, tylko ciemniejszy);
– coś a'la hummus – z niewielką ilością tahiny, czosnkiem i cytryną – sok i skórka;
 
Bardzo podpasowały mi ostatnio też:
– sama ciecierzyca, puree z dyni, ocet balsamiczny, olej sezamowy, niewiele kurkumy dla koloru;
– fasolka flażoletka (ona jest zielona) z pesto z jarmużu i czarnuszką, doskonale smakuje z kiszonym ogórkiem;
– pomarańczowa soczewica, puree z pomidorów (zredukowane na kilka łyżek koncentratu), suszona cebula, kurkuma, czosnek, zmielone w młynku: kozieradka, gorczyca ciemna.
– fasola cannellini z suszoną szałwią, suszoną miętą, kminkiem.
– fasola cannellini z utartymi na proszek suszonymi grzybkami, cząbrem i przyprawą prowansalską.
 
Było jeszcze wiele innych past, których składników sobie nie zapisałam. Nawet jeśli o tym nie piszę, zwykle dodaję choć jeden ząbek czosnku do takich past. My lubimy czosnek. Rzecz gustu :)
 
Specjalnie nie podaję ilości, gdyż zawsze taką pastę robię na oko, wiele zależy od tego ile wilgoci jest w dodatkach. Można też przygotować samą pastę-bazę, bez dodatków, a doprawiać sobie zależnie od chęci na kanapce. Zacznijcie od szklanki strączków, a potem kombinujcie smakowicie i kolorowo :)
 
Smacznego i zdrówka!

Na poprawę nastroju … tort marchewkowe pole :)

Ostatnio się leczę … i ja i psy chorujemy. Na szczęście w nieszczęściu mój Ukochany jest zdrowy i jakoś ogarnia nasze "chore" towarzystwo, a ja nadrabiam blogowe zaległości. W czasie różnych chorób łatwo o chwile smutku i doła – tym bardziej, gdy stykamy się z polską służbą zdrowia. Ale mam idealne na to remedium! …
 
… Stare zdjęcia z mojego bloga. Tak, tak, one są dla mnie remedium. Powodują śmiech, są przyczynkiem do myśli i planów co do tego co ugotować, jak zmienić danie, jak zmienić kompozycję na talerzu, jak ustawić sobie światło do zdjęcia. A gdy się myśli kreatywnie, smutno być nie może.
 
SONY DSC
 
Są jeszcze jedne rodzaje zdjęć, które powodują niezmiennie uśmiech na mojej twarzy. Te z różnymi moimi cukierniczymi dekoracjami. Nie jestem artystką – mam z pewnością duszę i serce artystki, gdyż uwielbiam próbować stworzyć coś pięknego, ale z całą pewnością moje ręce nie zgadzają się z głową, a połączenie między wyobraźnią w głowie a wykonaniem w palcach daleko odbiega od tego co sobie zaplanuję.
 
Cóż z tego, gdy na stół wjeżdża tort udekorowany dla moich bratanic i widzę ich uradowane miny. Cóż z tego, gdy ten tort jest pysznie marchewkowy, przełożony smakowitym kremem cytrynowym i kajmakowym. Cóż z tego, gdy dekoracje … marcepanowe … można szybko zjeść i śmiać się z nich … i wtedy i dziś. Ten tort upiekłam już kilka lat temu, ale nie udało się wtedy go opisać, ani opublikować. Nadrabiając więc zaległości, pozostając doskonale w sezonowym – marchewkowo-cytrusowym – trendzie zapraszam Was na dekadencki marchewkowy tort "marchewkowe pole" :D
 
 
Marchewkowe ciasto
 
Składniki:
340 g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżka suszonej skórki cytrynowej, zmielonej na proszek w młynku
 
100 g suszonych śliwek, bardzo drobno posiekanych
 
100 ml miodu (można dać mniej – ok. 75 ml, bo tort dzięki kajamkowi, lemon curd i marcepanowi i tak jest słodki)
40 dag marchewki, startej na drobnych oczkach
175 ml oliwy z oliwek (może być inny olej)
4 duże jaja lub 5 mniejszych
 
Przygotowanie: Piekarnik nagrzać do 170 stopni Celsjusza. Tortownicę o średnicy 24-26 cm wyłożyć na dnie pergaminem do pieczenia.
Wymieszać suche składniki. Dodać drobno posiekane śliwki i dokładnie obtoczyć ich kawałki w mące. Wymieszać mokre składniki. Do suchych dodać mokre składniki i dokładnie połączyć, ale nie mieszać za długo. Wlać do tortownicy. Piec ok 1 godziny do suchego patyczka. Przed pokrojeniem bardzo dokładnie ostudzić ciasto. Najlepiej upiec je dzień wcześniej by dało się równo pokroić na 3-4 blaty.
 
To ciasto marchewkowe powstało na bazie tego przepisu, ale jest w nim więcej mąki by dawało się lepiej przekroić. Generalnie ciasta marchewkowe/dyniowe mają podobne proporcje i w gruncie rzeczy dowolne nadaje się na taki tort. Ważne tylko by odczekać z przekrojeniem go na blaty, bo będzie się kruszyć. Marchewkę i dynię można stosować zamiennie. Inne podobne warzywa też. W tym cieście w połączeniu z kremami i marcepanem bardzo podobały mi się śliwki suszone. Dodały zupełnie nieoczekiwany smak, a to fajna niespodzianka w torcie :)
 
Lemon curd inaczej, czyli krem cytrynowy bez masła
 
Składniki:
sok wyciśnięty z 3 cytryn i skórka z nich otarta
2 żółtka
2 jajka
200 g cukru (ja dałam 150 g, myślę, że można dać jeszcze ciut mniej)
1 czubata łyżka mąki ziemniaczanej 
1 łyżeczka oliwy
 
Przygotowanie: Wszystkie składniki (oprócz oliwy) umieścić w garnuszku i zagotować, mieszając. Pogotować, mieszając, przez 2 minuty. Jeśli będą grudki przetrzeć przez sitko lub zmiksować blenderem. Dodać oliwę i znów pogotować przez 2 minuty.
Umieścić w słoiczku. Można przechowywać w lodówce do tygodnia czasu.
 
Moje uwagi: Właśnie się zorientowałam, że nie mam na blogu tradycyjnego lemon curd, który robiłam już milion razy. Jest taki prawie tradycyjny, ten który robiłam do makaroników – tutaj i który robiłam do tortu bezowego – tutaj. Trzeba więc nadrobić zaległość z mojego ulubionego przepisu od Roux … któregoś smakowitego dnia :)
 
Źródło: Moje wypieki
 
Dekoracje z marcepanu
 
Kupny, dobrej jakości marcepan można zabarwić naturalnymi barwnikami i ulepić z nich dowolne kształty.
Marchewki po ukształtowaniu wykończyłam wykałaczką, ale lepiej zrobić na nich "słoje" dzięki grubej nitce, np. takiej do związania kurczaka. Wszystkie drobne elementy "malowane" malowałam wykałaczką. Tort miał przedstawiać moje bratanice, Zosię i Hanię na marchewkowym polu. Dwie cytrynki też się tam przyplątały do koszyka, w którym zebrane są marchewki. Jest też marchewkowy płotek :D Wyzwaniem było postawienie "Zosi" by stała, ale w końcu "stanęła" dzięki wykałaczce.
 
Daleka jestem od stworzenia naprawdę pięknych tortów. Wszystko jedno czy dekorowane kremami (takie wolę w kontekście smaku) czy dekorowane masami (cukrową, marcepanową – które ładne, ale jednak za słodkie dla mnie), ale i tak uwielbiam piec torty dla innych. Sam proces to ogromna zabawa dla mnie, a w kuchni o radość i szczęście chodzi :D
 
Inne moje torty możecie podejrzeć tutaj.
Inne moje dekoracje cukiernicze możecie podejrzeć tutaj.
 
Smacznego i miłej zabawy :)