Weekendowa Piekarnia #16 – Grissini Rubata.


Mam w domu paluszkowego miłośnika. Mój mąż mógłby zjeść dowolną ilość paczek paluszków i wciąż by mu one smakowały i nie miałby ich dość. Kiedy więc zobaczyłam, że Atinka, gospodarująca nam w tym tygodniu Weekendową Piekarnią, przypomniała doskonały przepis Tatter na grissini nie mogłam przejść obok nich obojętnie. Są doskonałe i o ile nie trzymamy ich zbyt długo w piekarniku (jak ja za pierwszy razem) są chrupkie, choć miękkie. Najbardziej pasują mi w wersji sezamowej lub naturalne, posypane jedynie solą. Piekąc je przyszedł mi też pomysł do głowy, że można by zrobić z nich apetyczne obwarzanki, może wtedy moje Świergotki nie musiały by tak pracowicie budować sobie gniazdka z tych włoskich paluszków.


Grissini Rubata

Składniki:
475 g białej pszennej maki chlebowej
1 1/2 łyżeczki cukru
1 łyżeczka soli
1 1/4 łyżeczki drożdży instant
3 łyżki oliwy z oliwek
275 g wody
3 łyżki ziaren sezamu (u mnie podwójnie)
1 łyżka nasion kopru włoskiego (pominęłam)
2 łyżki płatków cebulowych (pominęłam)
1 łyżka soli w płatkach lub grubych kryształkach

Przygotowanie: Do miski wsypała mąkę, cukier, sól i drożdże, a następnie dodałam oliwę i wodę. Wymieszałam i wyrobiłam gładkie, elastyczne i miękkie, choć zwarte ciasto. Zostawiłam do wyrośnięcia na 1 godzinę. Następnie ciasto podzielić na 2 równe części. Pierwszą pozostawiłam zwykłą, drugą połączyłam z nasionami sezamu. Można też ciasto podzielić na 4 części i jedną pozostawić zwykłą, drugą połączyć z sezamem, trzecią z koprem, a czwartą z płatkami cebulowymi.
Zostawiłam ciasto na 10 minut pod przykryciem. Podzieliłam obie części ciasta na kulki o wadze ok. 25 g i z każdego formowałam cienkie wałeczki (ok. 25 cm długości). Ułożyłam je na naoliwionym papierze do pieczenia i zostawiłam do ponownego wyrośnięcia na 30-45 minut. Paluszki posmarowałam mlekiem, a te bez dodatków posypałam gruboziarnistą solą morską. Piekłam w nagrzanym do 200 stopni Celsiusa piekarniku przez ok. 20-25 minut, aż paluszki były złote, a ich wnętrze suche.

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia

Sezamowe zaskoczenie.


Doskonałe, słodko-kwaśne, o imbirowym aromacie i chrupkie od sezamu … ciasteczka, które mogą być zarówno miłą przegryzką do herbaty, jak i podstawą wykwintnych deserów po obiedzie czy kolacji. Robi się je bardzo łatwo, choć trzeba trochę czasu im poświęcić, gdy już lądują w piekarniku. W czasie ich nakładania na blachę możemy wymyślać różne kształty, a potem, gdy już wyjmujemy wciąż jeszcze elastyczne ciasteczka z pieca, możemy prawie dowolnie zmienić ich kształtłódeczki, gniazdka, talerzyki czy miseczki, a jeśli chcemy małą jedynie przegryzkę uformujmy je w paluszki, małe okrągłe ciasteczka, które możemy przekładać różnymi masami albo nadajmy im fantazyjne kształty, by stanowiły śliczne zwieńczenie tortów, deserów lodowych czy galaretek.


Ale nie tylko ich kształty są tak pięknie zaskakujące. W smaku zapowiadają słodycz i lepkość, jednak gdy przegryzamy pierwszy kawałeczek przywołują raczej wspomnienie kwaskowatych lizaków, lekko ciągnących, gdy dłużej trzymamy je na języku lub chrupkich i kruchych, gdy od razu przegryzamy te pyszne sezamowe kształty. Najmilszym zaskoczeniem dla podniebienia jest cytrusowy smak, tak doskonale przełamujący słodycz karmelowych sezamków. Jak zwykle gdy korzystam z przepisów Anny Olson, mojej inspiracji do wszelkiej maści słodkości, dostałam wyborne, uniwersalne i zaskakujące w smaku ciasteczka.


Ciasteczka imbirowo-sezamowe

Składniki:
1? szklanki cukru
1 szklanka ziarna sezamowego
? szklanki mąki uniwersalnej
1 łyżka świeżo startego imbiru
? szklanki soku z cytryny (ja dałam pół na pół z sokiem pomarańczowym)
? kostki stopionego masła (czyli ok. 100 g.)

Przygotowanie: Zmieszałam w misce wszystkie składniki (najpierw suche, potem płyny) i mieszałam łyżką aż się porządnie połączyły. Ciasto schłodziłam w lodówce (powinno być gęste, ale wciąż płynne). Piekarnik nagrzałam do 175 stopni Celsiusa. Naprzemiennie piekłam je na dwóch blachach wyłożonych papierem do pieczenia. Małą łyżeczką (czubatą) nakładałam masę na papier i rozsmarowywałam w kształt koła. Nie powinny być za grube i zbyt blisko siebie (przynajmniej 4 cm odległości), bo ciasto w czasie pieczenia się rozlewa i trochę rośnie. Piekłam po 4-6 minut (w zależności od wielkości), aż się zezłociły (szczególnie na brzegach) z jednej strony. Wyjmowałam na ok. 2 minuty, aż trochę przestygły i przekładałam je na drugą stronę. Piekłam jeszcze ok. 4 minut i wyjmowałam blachę, wkładając kolejną blachę do piekarnika. Mi wychodziło po 6 kółek na blachę, a blach powinno wyjść ok. 5-6, ale to zależy od wielkości ciasteczek. Po upieczeniu ciasteczek, pozostawiałam je na maksimum 2 minut i układałam albo na małych miseczkach, albo na kieliszkach do wódki postawionych do góry nogami, by uformować je w kształt miseczki. Część ułożyłam też na kieliszkach do wódki położonych poziomo, wtedy wyszły bardzo zgrabne łódeczki. Można też okręcić wokół rożka z tektury lub nadawać im prawie dowolne kształty. Jeśli pozostawi się je na płasko, wyjdą płaskie kółeczka, które później można przełożyć jakąś masą. Na uformowanych ciasteczkach można układać po kulce lodów, lub bitej śmietanie z owocami, albo dowolnym innym (byle dosyć gęstym) kremie.

Źródło: Anna Olson z programu Na słodko z Kuchnia.TV

Smacznego.

Na chorobę.


Już od pewnego czasu chodził za mną chlebek orkiszowy. Prosty i szybki sposób na upieczenie własnego chlebka znalazłam u Liski. Szybkie wymieszanie składników zaczynu, a na drugi dzień wspomożenie się mikserem i nawet w chorobie można upiec ten pyszny chlebek. Ma delikatny miąższ, o ciekawym posmaku orzechów i pyszną chrupiącą skórkę. A co ważniejsze orkisz to bardzo zdrowe ziarno, a skoro ja leżę chora w łóżku, to czy może być lepsze lekarstwo niż kromka takiego chleba z masłem i miodem.


No chyba tylko, jeśli popijemy to syropem z cebuli. Obłędnie słodki, ale wyraźnie złagodzony sokiem z cytryny medykament poleciła mi ostatnio Kasia i choć z początku o nim zapomniałam, za bardzo zmęczona gorączką i kaszlem, to po dwóch dniach znów do mnie powrócił i tym razem nie pozwoliłam mu wymknąć się mojej pamięci. Drobno poszatkowaną cebulkę zasypałam cukrem i już po kilku godzinach miałam płynne złoto, które nawilża moje ochrypłe gardziołko i dodaje utraconych przez gorączkę witamin. Na chorobę gorąco polecam!

Chleb orkiszowy z miodem

Zaczyn:
50 g zakwasu żytniego
75 g mąki orkiszowej (użyłam mąki chlebowej, typ 1100)
100 g wody

Przygotowanie: Składniki zaczynu wymieszałam w misce i pod folią odstawiłam na 16 godzin (można odstawić na 12-24 godzin).

Ciasto właściwe:
cały w/w zaczyn
275 g wody
30 g miodu
500 g mąki orkiszowej (użyłam mąki chlebowej, typ 1100)
1 łyżeczka drożdży suszonych instant
1,5 łyżeczki (10 g) soli morskiej

Przygotowanie: Składniki zaczynu wymieszałam ze składnikami na ciasto. Można zagniatać ręcznie (10-15 minut) lub mikserem (6-7 minut). Ja zagniatałam mikserem, ale potem dopomogłam sobie trochę rękami, aż uzyskałam gładkie ciasto, które odstawiłam w misce przykrytej folią do podwojenia objętości (ok. 2-3 godzin). Keksówkę o długości 27 cm posmarowałam olejem i wysypałam otrębami żytnimi. Przełożyłam do niej wyrośnięte ciasto i znów przykryłam folią, by urosło aż do wypełnienia całej formy (ok. 1 1/2 godziny).
Można też zamiast pieczenia w keksówce, uformować okrągły bochenek i przełożyć go do wyrośnięcia do koszyczka wysypanego mąką. Przed włożeniem do piekarnika posmarowałam olejem i nacięłam poprzecznie żyletką. Piekłam przez 10 minut w 230 stopniach Celsiusa, potem zmniejszyłam temperaturę do 200 stopni Celsiusa i piekłam jeszcze ok. 30 minut. Upieczony chleb, popukany od spodu wydaje głuchy odgłos. Przed krojeniem pozwoliłam bochenkowi ostygnąć na kratce.

Syrop z cebuli

Składniki:
4 średnie cebule
ok. 1/2 – 2/3 szklanki cukru
1 łyżka miodu
sok z 1/2 cytryny

Przygotowanie: W około litrowym słoiku (lub inne emaliowane naczynie) układałam poszatkowaną cebulę i co dwie trzy łyżki wsypywałam po 2-3 łyżki cukru, by ostatnią warstwą był cukier. Przykryłam papierowym ręcznikiem i odstawiłam w ciepłe miejsce na 3 godziny. Po tym czasie delikatnie ugniotłam, żeby wycisnąć więcej soku i zlałam płyn do innego naczynia, odsączając cebulę na sitku. Połączyłam z miodem i sokiem z cytryny i wlałam do małego słoiczka, który włożyłam do lodówki.
Wyszło mi z tych proporcji niecałe 200 ml płynu.

Pić 3 razy dziennie po 1 łyżce, po posiłkach.

Smacznego.

Kropka nad i.


Leżę chora w łóżku, moje kubki smakowe nie działają, mój nos wziął zwolnienie, ale żołądek domaga się smacznej, ciepłej potrawy, rozgrzewającej, ale i kojącej, dającej pocieszenie w gorączce i dreszczach. Błądzę myślami, gubię się w pomysłach, wstać po książkę kucharską nie mam sił. Zbyt długie wpatrywanie się w monitor sprawia, że przed oczami latają mi mroczki.

 

Przypomniałam sobie jednak o niegdyś wysłanym mi przez Anoushkę przepisie na mieszankę przypraw zwaną Massale. Aromatyczna przyprawa, o bardzo silnym smaku, raczej ostra, choć o mocno korzennych zapachach, doskonała okazała się z miodową białą kapustą, która jednak już kilka dni temu zniknęła tak szybko, że nawet nie zdążyłam jej sfotografować. Do czego mogłam jednak użyć tej ciekawej przyprawy? I znów pustka w głowie. Leżenie w łóżku z gorączką, atakami kaszlu i bólem w płucach nie sprzyja wymyślaniu potraw.

Poddałam się. Nie, nie w kwestii zjedzenia czegoś. Postanowiłam jednak nie szukać uparcie żadnego przepisu, a jedynie wyciągać zachomikowane po półkach i lodówce produkty, by stworzyć idealne lekarstwo na głód i chorobową chandrę. Przewodnikiem w tym był trwający już od pewnego czasu "Sezamowy Tydzień". Z zamrażalnika wyciągnęłam zmrożony bulion, rano rozmroziłam porcję kurczaka, trzymaną na czarną godzinę i idąc tropem sezamu sięgnęłam po azjatyckie smaki upchane w szafkach i lodówce.


Oczywiście na pierwszy ogień poszedł olej sezamowy, mocno aromatyczny, doskonały do doprawiania potraw. W azjatyckim połączeniu smaków sosu sojowego, mirinu, octu ryżowego, imbiru, limonki kafir i wielu jeszcze innych aromatów, sezam w postaci uprażonych jasnych i czarnych ziaren oraz oleju okazał się być silnym akcentem, tak potrzebnym w zimowy, chorobowy czas. Stał się przysłowiową kropką nad i.

Sezamowa zupa azjatycka z makaronem

Składniki:
500 ml warzywnego bulionu de lux
250 ml wody
2 trawy cytrynowe, zmiażdżone
4-5 cm kłącze imbiru, obrane i przekrojone na dwie części
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka wina ryżowego do gotowania, mirin
2 łyżki octu ryżowego
1/4 – 1/2 łyżeczki pasty chili (lub innego ostrego sosu)
1 łyżeczka startego, zamrożonego kłącza imbiru
1 łyżeczka Massale
2 duże ząbki czosnku
1 cała pierś kurczaka, oczyszczona i pokrojona w paski, lub twarde/wędzone tofu, pokrojone w duże kostki
1 łyżka oleju arachidowego
2 szklanki warzyw, pokrojonych w paski lub małe kostki (może być mrożonka chińskich warzyw)
1 dymka, biała i zielona część
3-4 liście limonki kafir
1 łyżeczka pasty z kolendry
1 łyżeczka pasty z trawy cytrynowej
2-3 łyżki oleju sezamowego
uprażony sezam jasny i czarny do posypania

chiński makaron jajeczny, w gniazdach

Przygotowanie: Kurczaka należy zamarynować w mieszaninie sosu sojowego, mirin, octu ryżowego, pasty chili, startego, zamrożonego kłącza imbiru, Massale, sprasowanego czosnku przez ok. 30 minut. Potem podsmażamy kurczaka na oleju arachidowym z całą marynatą. W tym czasie zagotowujemy bulion z wodą, trawą cytrynową, imbirem. Gdy kurczak jest obsmażony (zajmie to ok 2-3 minuty z każdej strony, zależnie od wielkości kawałków), przelewamy kurczaka z reztką marynaty do bulionu. Dodajemy warzywa, białą część dymki, liście limonki kafir, pastę z kolendry i pastę z trawy cytrynowej. Gotujemy na średnim ogniu przez ok. 15-20 minut, do miękkości warzyw i ugotowania kurczaka. Jeśli zamiast kurczaka używamy tofu, to zamarynowane w w/w w mieszaninie tofu i obsmażone przez ok. 4-5 minut, wrzucamy na sam koniec do zupy, tylko by dać zupie smak z marynaty. Zdejmujemy z ognia, wlewamy sos sojowy, wrzucamy zieloną dymkę i mieszamy. Nalewamy na ugotowany makaron, podajemy posypane uprażonym sezamem.

Sezamowy kurczak po azjatycku

Składniki:
200 ml warzywnego bulionu de lux
3-4 liście limonki kafir
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka wina ryżowego do gotowania, mirin
2 łyżki octu ryżowego
1/4 – 1/2 łyżeczki pasty chili (lub innego ostrego sosu)
1 łyżka startego, zamrożonego kłącza imbiru
1 łyżeczka Massale
2 duże ząbki czosnku
1 cała pierś kurczaka, oczyszczona i pokrojona w paski, lub twarde/wędzone tofu, pokrojone w duże kostki
1 łyżka oleju arachidowego
2 szklanki warzyw, pokrojonych w paski lub małe kostki (może być mrożonka chińskich warzyw)
1 dymka, biała i zielona część
1 łyżeczka pasty z kolendry
1 łyżeczka pasty z trawy cytrynowej
1 łyżeczka skrobi ziemniaczanej
2-3 łyżki oleju sezamowego
uprażony sezam jasny i czarny do posypania

chiński makaron jajeczny, w gniazdach lub ryż

Przygotowanie: Zagotowujemy bulion z listkami limonki kafir. Odstawiamy do ostudzenia. Zamarynowanego (przez min. 30 minut, a lepiej przez 2-3 godziny) w sosie sojowym, mirinie, occie ryżowym, paście chili, świeżo startym, zmrożonym kłaczu imbiru, Massale i czosnku kurczaka obsmażamy na rogrzanym w woku oleju arachidowym przez 2-3 minut z każdej strony. Wrzucamy warzywa i smażymy przez ok. 8-10 minut (jeśli z mrożonki, należy sprawdzić czas podany przez producenta). W tym czasie mieszamy ostudzony bulion (bez listków limonki) ze skrobią ziemniaczaną, pastą z kolendry, pastą z trawy cytrynowej, olejem sezamowym. Gdy warzywa i kurczak są już gotowe, wlewamy mieszaninę bulionu i gotujemy chwilę, do czasu zgęstnienia sosu. Podajemy z ugotowanym makaronem lub ryżem.

Przyprawa Massalé z wyspy Reunion

Składniki:
10 łyżek ziaren kolendry
4 łyżki świeżo mielonego czarnego pieprzu
4 łyżki ziaren kuminu (kminu rzymskiego)
4 łyżki ziaren kardamonu
2 łyżki mielonej gałki muszkatołowej
2 łyżki goździków
2 łyżki mielonego cynamonu
2 łyżki mielonej, ostrej papryczki
1 łyżeczka ziaren kozieradki (fenegryki)

Przygotowanie: Na suchej patelni podpiec ziarna kuminu uważając, żeby go nie przypalić. Odstawić. Następnie tak samo postąpić z ziarnami kolendry. Wyłuskać ziarna kardamonu. Zmielić dokładnie wszystkie składniki. Przechowywać w szczelnie zamkniętym słoiczku.

Źródło: Anoushka, która odnalazła przepis na tej stronie.

Smacznego.

Zupka ze szczęśliwymi płetwalami.


Zgodnie z zapowiedzią przedstawiam dziś norweski krem kartoflany. No dobra. Wcale nie wiem czy on taki norweski jest, ale tak mi się go nazwało, gdyż …

… ale może po kolei. Najpierw były plany pieczeniowe. Weekendowa Piekarnia i bananowy chlebek pełną parą powstawał, gdy wraz z Oczko zaprzęgłyśmy naszą magię do pracy. Ale osłabłe z lekka po bertinetowych zmaganiach ciała trzeba było pożywnie, a co ważniejsze smacznie posilić. „Co tutaj przygotować?” myślałam sobie, gdy dzień wcześniej chodziłam po bazarku. Oczywiście musiała być zupa – w końcu piekłam z Zupoholiczką. Musiało być jednak i nazębnie, by dać siły na cały, pełen wrażeń dzień zarówno nam jak i mojemu mężowi, zatrudnionemu w charakterze fotografa naszych pieczeniowych dokonań.


Mgliście przypomniałam sobie o z dawna czytanym przepisie na zupę rybną po norwesku. Ale poza rybami, nie za bardzo pamiętałam skład, a nawet nie byłam pewna jakich ryb należałoby użyć. Wybierałam więc produkty kierując się własną kulinarną wyobraźnią, kręciłam nosem lub zachwycałam się przy różnych straganach, by na koniec mieć koszyk pełen ryb, włoszczyzny, fenkułów, ziemniaków, selera naciowego i dorodnych główek czosnku. Brakowało tylko świeżych ziół, trzeba było więc zadowolić się suszonymi.

Zupa okazała się wyborna. Pachnąca anyżem fenkułu, z delikatnie rozpływającym się w ustach łososiem i dorszem, w tle jedynie z lekką nutą wermutu. Mężowi potrzebna była jeszcze kapka śmietany, mi koperek, a Oczko spałaszowało zupkę bez dąsów … bo to taka zupka ze szczęśliwymi płetwalami była.


Norweski krem kartoflany

Składniki:
700 ml bulionu warzywnego de lux (patrz niżej)
ok. 5 ziemniaków (ok. 1,2 kg)
1 duży fenkuł, pokrojony w paseczki (z wykrojonym głąbem!)
1/2 szklanki wermutu
35 dag filetu z dorsza, bez ości, pokrojony na 2-3 cm kwadraty
300 ml bulionu
2 duże dwonka łososia (ok. 40 dag)
ok. 1/2 łyżeczki przyprawy do ryb (Kamis, z młynkiem)
świeżo zmielony pieprz
śmietana
koperek, choć ja niestety o nim zapomniałam :(

Przygotowanie: Ugotowany wcześniej bulion podgrzałam, a w nim pokrojone w kostkę ziemniaki. Gdy ugotowały się do miękkości, Oczko zabrało się za żyrafinowanie, a ja za oczyszczanie z ości rybek. W „skremowanej” zupce najpierw zatonął fenkuł, by po kilku minutach dołączył do niego pokrojony na kawałki dorsz. Dolałam wermut i gotowałam wszystko ok. 10 minut. W osobnym garnuszku zagotował się bulion, a w nim przez ok. 10-15 minut gotowały się dzwonka łososia. Wyjęłam je i na desce oddzieliłam od ości (skórę zdjęłam przed gotowaniem). Pozostały z gotowania łososia bulion dolałam do kremu ziemniaczanego, doprawiłam przyprawą do ryb i pieprzem. Gotową zupkę wlałam do talerzy, najpierw cedzakową łyżką wyjmując dorsza i fenkuł, a na koniec nakładając łososia i dekorując śmietaną. Zabrakło mi w niej jedynie koperku.

Na drugi dzień został pyszny i aromatyczny krem ziemniaczany. Spałaszowaliśmy go z mężem bez dodatku ryb, z samym tylko cudownym razowcem, ale można by dodać do niego albo świeżą rybę i ugotować tak jak powyżej, albo rybę wędzoną, jak łososia czy nawet makrelę. Zgodnie z upodobaniami i gustem.

A jeśli chcecie zobaczyć jak pięknie można sfotografować moją zupkę, zapraszam na Oczkową Kosę.

Bulion warzywny de lux

Składniki:
2 całe włoszczyzny (takie z bazaru, a nie z supermarketu, pełne dorodnych warzyw – w każdej były po 3-4 marchewki, ok. 3-6 różnej wielkosci pietruszek, duży kawałek selera, 2-3 średnie pory, bez kapusty)
2 duże cebule, całe, opalone
1 duży fenkuł, bez głąba
3-4 gałązki selera naciowego, z liśćmi
4-5 ząbków czosnku (ok. 1/2 główki), w całości, bez łupin
10-12 ziaren ziela angielskiego
ok. 15-16 ziaren pieprzu
5-7 liści laurowych
2-3 łyżki suszonego lubczyku (lepiej przynajmniej 1 doniczka świeżego)
2 łyżki suszonego tymianku (jeśli można, to lepiej świeży)
ok. 2-3 łyżek oliwy
sos sojowy

Przygotowanie: Do pięciolitrowego garnka wrzuciłam pokrojone (w niezbyt duże kawałki) warzywa , przyprawy, zioła i czosnek, chlust oliwy i zalałam ok. 2 litrami wody. Tyle akurat zmieściło się w garnku po brzeżek. Przykryłam i gotowałam przez ok. 1 1/2 godziny. Przecedziłam wywar i doprawiłam do smaku sosem sojowym. Zamroziłam w półlitrowych pojemniczkach. Tak przygotowany wywar można stosować jako koncentrat i rozwadniać 1:1 lub 2:1 (bulion do wody) albo używać takiego intensywnego, który doskonale nadaje się, gdy brak bulionu rybnego lub przy zupach o silnych w smakach i aromatach składnikach, jak zupy azjatyckie, grzybowa, barszcz z wędzonymi śliwkami, itp.

Smacznego.

Zimowy Festiwal Zupy 10.01.2009 - 20.01.2009