Czasem tracimy coś ważnego, czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy z wagi utraconego, a czasem nie rozumiemy, jak wiele straciliśmy. Bywa jednak i tak, że z tego co stracone, tam gdzie powstała luka, tworzy się coś nowego, pięknego. Trudno tak czuć, gdy myśl o utraconych dniach łapie w lodowe okowy serce, gdy powraca dawno umarła nadzieja, gdy z każdego kąta wychodzą lęk i strach o przyszłość, o zachowanie najcenniejszego skarbu.
Wspomnienie deszczu, wspomnienie zapachu i smaku, pamięć o skradzionym pocałunku, pamięć o dniach pełnych śmiechu i tych pełnych łez … Gdzie nie spoglądam, widzę przelatujące niczym obłoczki wspomnienia innych, te najcenniejsze skarby człowieczeństwa szczególnie, gdy odwołują się do najstarszych dni, lat dzieciństwa, chwil słodkiej naiwności i pozbawionej goryczy radości.
Osiem lat minie jutro od dnia … pierwszego dnia mojego nowego życia, ostatniego dnia życia, kiedy miałam jeszcze wspomnienia. Czas dzieciństwa, nastoletnie wzloty i upadki, pierwsze kroki w dorosłość … wszystko zasnute szarym całunem zapomnienia. Był czas, gdy nie mogłam słuchać o wspomnieniach innych. Bolała strata jak wciąż krwawiąca rana, wiecznie otwarta … przynajmniej tak się wtedy zdawało. Z czasem tworzyłam swoje nowe życie, a każdy odchodzący dzień stawał się nowym wspomnieniem.
Docenienie tego procesu było jednak poza moim zasięgiem. Cała radość z nowych wspomnień pokryta była patyną przygnębienia. Słowa innych bolały. „Chciałabym stracić pamięć, … Taka amnezja to musi być dobra sprawa, …” i wiele innych jeszcze równie głupich i okrutnych wypowiedzi wbijały kolejne ciernie, zamiast lać się balsamem, jaki wypływał z intencji tych, którzy zdania te wypowiadali.
Czas leczy rany? … Nie, pewnych nigdy nie uleczy. Jednak to co czas potrafi, to tworzenie nowych wspomnień. A te które umarły tamtego dnia? Niech spoczywają w spokoju. Wciąż z melancholią, nieokreśloną tęsknotą i nutką zazdrości czytam o wspomnieniach innych, jednak teraz też uśmiecham się do nich. Wiem jak one są cenne i cieszę się, gdy inni też widzą ich wartość.
A w taki dzień jak dzisiaj, gdy szczególnie ciężko znosić brzemię niepamięci, a strach o jutrzejszy dzień jest szczególnie żywy i na dodatek piętrząca się góra naczyń wraz z rozpisanym co do minuty planem świątecznych przygotowań odstraszają od wejścia do kuchni, ogrzewam się. Ogrzewam się wspomnieniami pełnymi smaków, ciepła i aromatów. Zabawnymi i pełnymi satysfakcji, nawet jeśli płynącej tylko z wiedzy o ilości pokrojonych cebul, które wycisnęły łzy z niejednego oczka.
Teraz siedzę i oglądam te obrazki, jak na zimnym balkonie śmiałyśmy się z kulinarnych aranżacji i kadrów, jak mój Ukochany trzymał wysoko w górze światło, by udało mi się złapać dobry kadr nad francuską zupą lub jak śmiałam się z reklamowego zdjęcia „modnej” wołowiny. Bawię się wspomnieniami jak kolejnymi perełkami na coraz dłuższym sznurku i cenię każdy ich odcień. Długa podróż za mną i jeszcze dłuższa przede mną …
Wybaczcie mi te osobiste zwierzenia przy kuchennym stole, ale gdzie indziej może być tak dobrze, tak ciepło, tak bezpiecznie jak w kuchni, w moim szczęśliwym zakątku. Wracam tam. Paszteciki czekają.
* Ponieważ dziś gadam sobie a muzom, moje spostrzeżenia o potrawach zamieściłam tuż pod przepisami.
Wołowina w najmodniejszym piwie
Składniki:
2-3 łyżki oliwy do podsmażania mięsa i cebul
1 kg wołowiny do duszenia (ja daję zrazówkę)
35 dag cebuli
1 łyżka stołowa mąki (ja zwykle nie daję)
2 listki laurowe
kilka gałązek świeżego tymianku (ja zwykle daję całą doniczkę)
500 ml. dobrego, mocnego piwa (zwykle robię na ciemnym piwie, ale czasem na jasnym)
kilka grzanek
musztarda pełnoziarnista
ser Gruyere
Przygotowanie: Mięso pokroiłam w kostkę (można w większą lub mniejszą, można też pokroić na grube kotlety, tak by kawałek był akurat porcją mięsa, wtedy nadaję się na bardziej eleganckie spotkania). Obsmażyłam je w dużym garnku, partiami, tak by jedynie zamknąć pory mięsa. Potem podsmażyłam do zeszklenia cebulę, pokrojoną w grube piórka. Dorzuciłam mięso, można na tym etapie oprószyć wszystko mąką i przesmażyć 2-3 minuty. Dorzucam tymianek i liście laurowe, wlewam piwo. Odrobinę solę na początku, ale zasadniczo doprawiam dopiero po uduszeniu. Duszę albo na malutkim ogniu ok. 2 godzin (różnie, w zależności od wielkości mięsa i jego tłustości) lub w piekarniku nagrzanym do ok. 150 stopni Celsjusza. Podaję z grzankami posmarowanymi musztardą, zapieczonymi z serem w towarzystwie dobrego piwa, nie koniecznie tego samego który dodałam do duszenia.
Moje uwagi: To danie jest doskonałe w kompozycji zimowych, domowych smaków. Gorzkawość piwa, przełamana słodyczą cebuli, połączona i zrównoważona wytrawnością mięsa i tymianku. Jeśli chodzi o piwa, to Delia Smith polecała piwo o najmodniejszej nalepce. Przyznam, że nie wiem o jakie jej mogło chodzić, ale ugotowałam już ten gulasz z każdym prawie piwem, które smakowało mi w kuflu i zawsze jest doskonałe, choć zwykle trochę inne. I proszę, nie zapominajcie o grzaneczka. Obowiązkowo z musztardą! Prawdziwy HIT!
Źródło: „Delia na zimę” program na kuchni.tv
Francuska zupa cebulowa
Składniki:
1/2 kg małych, białych cebul (ok. 4-5 sztuk)
1 łyżka masła (lub ghee)
1 płaska łyżka białej mąki (pominęłam)
tymianek (ja dałam sporo, ok. 1 płaskiej łyżki suszonego)
750 ml. bulionu warzywnego (lub wody lub innego bulionu)
100 ml. wina (ja dałam wermut)
sól i pieprz
kromki bagietki
tarty żółty ser (Comte, Gruy?re, Ementaler)
Przygotowanie: Cebulę pokroiłam na cienkie plasterki. Karmelizowałam je na maśle, bardzo powoli, na niewielkim ogniu, aż cebula będzie złoto-brązowa (ja za mało ją skarmelizowałam). Na ostatnie minuty karmelizowania wrzuciłam tymianek. Gdy cebula była już skarmelizowna, dodałam wermut, bulion i gotowałam ok. 10-15 minut na dużym ogniu, by odparować część płynu. Podałam z grzankami z serem (choć powinnam zupę zapiec z nimi).
Moje uwagi: Zupa jest słodka (cebulowo słodka), ale nie mdła dzięki dodatkowi wina, które jest moim zdaniem obowiązkowym składnikiem. Zresztą potwierdziło się to po obejrzeniu programu z Julią Child i Jacques’em Pepin, którzy zupę tą ugotowali właśnie z tym dodatkiem. Tymianek może i nie jest konieczny, ale tak doskonale tu pasuje, że moim zdaniem zupa bez niego byłaby osamotniona. Również jeśli chodzi o użycie serów Julia i Jacques byli dosyć liberalni. Pokusiłam się również raz o zrobienie grzanek posmarowanych musztardą Dijon. Też były wyborne, choć moim zdaniem trochę za bardzo przyćmiewały delikatny smak zupy, dlatego pozostałam wierna prostym grzaneczkom z serem. Zdecydowanie polecam!
Źródło: Stolik Poleczki oraz pomysły z programu Jacques’a Pepin i Juli Child
Angielska zupa cebulowa z szałwią i cheddarem
Składniki:
ok. 4 łyżek masła (ja dałam 1)
4-6 łyżek oliwy (dałam 1 1/2 łyżki)
duża garść świeżej szałwii (kilka listków odłożonych do dekoracji)
6 ząbków czosnku, obranych i zmiażdżonych, posiekanych
5 czerwonych cebul, pokrojonych w krążki (następnym razem pominę czerwone, za to dodam zwykłych lub więcej białych)
3 duże białe cebule, pokrojone w krążki
3 szalotki, pokrojone w krążki
300 g porów, pokrojone w krążki
sól morska i świeżo zmielony czarny pieprz
2 l. gorącego bulionu wołowego, drobiowego lub warzywnego (ja użyłam bulionu ekologicznego z kostki)
opcjonalnie: dodałabym jeszcze na koniec kilka łyżek balsamico lub wina, soku z cytryny, czy brandy – czegoś do przełamania mdławej słodkości cebul
kromki z chleba o grubości 2 cm.
200 g sera cheddar, startego
sos worcester
Przygotowanie: Na maśle z oliwą podsmażam czosnek i szałwię. Dodaję cebule, pory i szalotkę. Doprawiam solą i pieprzem. Dusiłam na małym ogniu ok. 50 minut (minimalnie odchylona pokrywka), pilnując by warzywa się nie przypaliły. Dodałam bulion i gotowałam na małym ogniu ok. 10-15 minut. Kromki chleba opiekłam z jednej strony w piekarniku pod grillem, potem drugą stronę skropiłam sosem worcester, posypałam serem, położyłam na wierzchu naoliwione listki szałwii i zapiekłam pod grillem. Podałam w miseczce, tak by kromki nasiąkały smakiem zupy. W oryginale należy miseczki z zupą i grzankami zapiec pod grillem.
Moja uwaga: Co do poprawy smaku konieczny jest dodatek czegoś kwaśnego lub wyraziście wytrawnego, co przełamie mdławą słodkość cebul i masła, np. ocet, najlepiej balsamiczny, wino, sok z cytryny lub chociażby brandy, itp. Bulion wołowy jest konieczny tylko dla jego miłośników. Moim zdaniem zupa jest lepsza z wywarem warzywnym, ewentualnie drobiowym. I oczywiście te nieszczęsne czerwone cebule. Zupa w ciągu pierwszych 30 minut miała bardzo ładne kolory, ale później błyskawicznie zmieniła się w szaro-fioletową masę, która nie przypominała nic jadalnego. Podobał mi się dodatek porów i mieszanka cebul, dzięki czemu zupa miała duży potencjał smaku. Oryginalny przepis wymaga jednak poważnego dopracowania.
Źródło: „Jamie w domu” Jamie Olivier
Smacznego.