Niezbędnik ogrodniczki część 2 i marchewkowe ciasto.

 
Elysium przykryte śniegiem, zamknięte na cztery spusty czeka na spóźnioną wiosnę, a ja w przerwach między tresurą Arthasa, naszego nowego członka rodziny, kochanego łobuziaka, owczarka niemieckiego a różnymi innymi pracami i ćwiczeniami na kręgosłup, planuję …
 
 
… tak, planuję. Gdyż planowanie to bardzo ważna rzecz, szczególnie dla początkującej ogrodniczki :) Nasionka zakupione, znów zapewne w ilościach większych niż moje Elysium będzie w stanie pomieścić, doniczki do rozsad umyte i pierwsze rozsady można zacząć.
 
Dziś będzie właśnie o rozsadach … rozsadach jednak nie dokładnie zgodnie z podręcznikowym podejściem, ale moim, dostosowanym do warunków i wygody. Chyba każdy kto choć trochę słyszał lub czytał o uprawie jakichkolwiek roślin, zna pojęcie siania i pikowania. Zasadniczo, praca od nasionka powinna najpierw zacząć się w kuwecie wysypanej mieszaniną torfu i piasku, by dać nasionkom miejsce do pierwszego wzrostu. Kiedy roślinki wykiełkują (zwykle, gdy mają ok 3 liście) należy przesadzić je do większych doniczek. Ten proceder nazywamy właśnie pikowaniem.
 
Przyznam się Wam jednak, że ja ten etap pomijam. Brak mi szklarni na działce, brak miejsca w domu, by kiełkować wszystkie nasionka, a potem pikować. Musiałam więc naleźć inny sposób, by wschodzące siewki dostały składników odżywczych, rozwijając się od samego początku w docelowych doniczkach w ziemi do siewu.
 
 
W zeszłym roku zrobiłam eksperyment – zamiast ziemi do siewu, użyłam uniwersalnej do roślin. Niestety to się nie sprawdziło zbyt dobrze. Nasionka wykiełkowały zbyt szybko, a ponieważ taka ziemia jest bardziej zwarta, miały też zbyt mokro. Część więc przerosła zanim mogłam wsadzić je do ziemi, a część zaatakowana została przez zgniliznę siewek. Jednak niektórzy moi działkowi sąsiedzi właśnie tak robią, więc być może ja miałam tylko pecha ;)
 
Druga część nasion, posiana została do ziemi przeznaczonej do siewu nasion (doniczki wypełniałam do 2/3 wysokości), a gdy roślinki wykiełkowały i podrosły, podsypałam je cienką warstwą ziemi uniwersalnej i do czasu wysadzenia do gruntu podlewałam wodą z rozpuszczonym eko-nawozem dla warzyw (ja użyłam guano morskich ptaków). Oczywiście w jak najmniejszym stężeniu – ja podzieliłam na oko stężenie jakie używane jest do gruntu przez 10 i taką wodą co kilka dni lekko podlewałam, a raczej zraszałam ziemię wokół siewek.
 
W ten sposób wyszły mi nawet pomidory :) Choć jeśli czytaliście zeszłoroczne wpisy, pamiętacie być może, że moje wychuchane pomidorki padły, gdy pod koniec czerwca przyszły 3 dni z temperaturami poniżej 6 stopni. Cóż, takie koleje losu ogrodnika.
 
Kluczowe jest tutaj dobranie stężenia. Jeśli roślinkom damy zbyt dużo nawozu, "spalą" się. Jeśli zbyt mało, będą słabe. Moje eksperymenty dawały różne rezultaty. Niektórym warzywom wystarczało to stężenie, niektóre były troszkę słabsze niż się spodziewałam, ale nadrobiły to po wsadzeniu do gruntu i zasileniu ich po wysadzeniu. Najlepszą radą jaką samej sobie i Wam mogę dać, jest po prostu obserwować. Jeśli wiemy, że mamy poczekać od wysiania do wsadzenia do gruntu określony czas, a roślinka wydaje się słaba lub blada po połowie tego czasu, dodajmy troszkę więcej nawozu.
 
Z nawozem jest jak z solą – lepiej dać mniej i potem dodawać, niż przesadzić na początku ;)
 
Pisałam o doniczkach, ale nie tylko doniczki można wykorzystać do rozsad. Doskonale sprawdzają się również rolki po papierze toaletowym. Szczególnie do marchewek i innych korzeniowych, takich jak pietruszki czy podłużne buraki ;) Dzięki temu nasze warzywa będą miały prosty kawałek ziemi, bez żadnych przeszkód dla rozwoju kształtnego korzenia. Dodatkową zaletą jest również to, że nie następuje moment szoku dla młodej roślinki, gdy jest sadzona, gdyż wsadzamy ją razem z jej "doniczką". Taka rolka papieru z czasem rozłoży się sama, dodatkowo rozluźniając nam glebę w tym miejscu.
 
Jeśli jednak używamy doniczek (lub kuwet czy innych pojemniczków) zanim przystąpimy do siewu, doniczki należy dokładnie umyć w letniej wodzie z ogrodniczym mydłem potasowym z dodatkiem czosnku (ewentualnie szare mydło z dodatkiem rozpuszczonej kostki czosnkowej). Takim mydłem należy też umyć na początek i koniec sezonu wszystkie narzędzia. Dzięki temu odkażamy je z chorób grzybowych, jakie mogły na nich być po poprzednim sezonie.
 
 
 
Gdy już wykiełkują i wyrosną nam piękne marchewki wspaniale jest je chrupać, siedząc w cieniu drzewa i rozkoszując się letnimi popołudniami. Dodawać do sałatek czy letniego risotta, albo nawet robić z nich cukierki, gotując w miodzie lub syropie. Dlatego teraz, z tęsknoty za wiosną i ciepłem, pragnąc przywołać słońce, marchewkowym ciastem się z Wami podzielę. Uwielbiam wszystkie warzywne wypieki. Są wilgotne, kremowe prawie i dają złudzenie, że to wcale nie słodyczami się objadam ;D
 
Nawet kiedy pachnące korzennie i wanilią ciasto przełożymy rozkosznie wręcz rozpieszczającą podniebienie masą z serka, która sprawi, że to bogate w bakalie ciasto, stanie się niewypowiedzianie kuszącym smakołykiem, chwilą zapomnienia, że za oknem zima zamiast wiosny się panoszy :)
 
Wiosny i smakowitości Wam życzę :)
 
 
Torcik marchewkowy
 
Składniki:
250g mąki
1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
200g cukru (ja dałam dużo mniej, ok. 120g)
400g startej marchewki (na drobnych oczkach)
chlust waniliowego ekstraktu (lub innego naturalnego aromatu, likieru)
1 płaska łyżeczka soli
3 łyżeczki cynamonu (ale doskonale sprawdza się też kardamon, przyprawa 5 smaków lub mielone goździki, jednak goździków należy dać mniej niż 3 łyżeczki, bo to mocniejsza przyprawa)
200 ml oleju
4 jaja
150-200 g bakalii do smaku
 
Masa serowa:
500g twarożku śmietankowego (doskonała jest też odsączona przez noc na sitku wyłożonym gazą ricotta lub mascarpone)
100g cukru pudru (ja dałam dużo mniej – najlepiej dodajcie do smaku – można też zamienić na miód)
200g masła (ja dałam ok 150g, gdyż miałam bardzo zwarty serek – ilość zależy od tego, czy masa daje się nam dobrze rozsmarowywać)
chlust waniliowego ekstraktu
skórka z 1-2 pomarańczy
 
 
Przygotowanie: Wymieszać w misce mąkę, proszek do pieczenia, sodę, cukier, ekstrakt waniliowy i cynamon. Dodać olej, ucierać mikserem dodając kolejno po jednym jajku. Dodać starte na drobnej tarce marchewki i wybrane bakalie (ja dałam rodzynki). Dokładnie wymieszać. Przełożyć do formy wyłożonej papierem do pieczenia o śr. ok. 24cm. Piec ok. 60min. w temp. 170 stopni Celsjusza po upieczeniu wyjąć i pozostawić do ostygnięcia.
Zrobić masę: Masło musi być miękkie i ciepłe. Można też je stopić i odstawić do ostudzenia. Jeśli ser nie jest gładki, nalezy go zmielić. Jeśli jest gładki, wymieszać trzepaczką z cukrem/miodem, skórką i ekstraktem waniliowym, a na koniec dodawać masło, by mieć konsystencję  smarowidła,
Wystudzone (!) ciasto przekroić na pół. Gotową masę rozsmarować we wnętrzu torciku oraz na jego wierzchu i bokach. Dekorować wedle uznania :)
Wstawić na co najmniej godzinę do lodówki.
 
Można też upiec muffinki (czas pieczenia ok. 25 min, do suchego patyczka) i udekorować je masą z serka.
 
Źródło inspiracji: Sweet art a zmiany na bazie tego dyniowego przepisu.
 
Smacznego.

O grzesznych przyjemnościach i jak na nie zapracować.

Nie ma większego, bardziej wyraźnego symbolu jesieni, niż dynie. Nie ma też większej dumy początkującej ogrodniczki, która w dodatku tak niecnie ;) zaniedbała tego lata swój ogród, niż zebrana z własnej grządki dynia. Dziś będzie więc o dyniach i o tym jak smakowicie mogą urozmaicić nam jesień :)
 
 
Dynie to niezbyt kłopotliwe w uprawie warzywa, ale za to żarłoczne za wszystkie inne. Na jesieni porządnie podsypałam grządkę obornikiem, a i na wiosnę stosowna dawka nawozów się tam pojawiła. Moja przygoda z dyniami prawdziwie zaczęła się nie tyle od zaplanowania, która grządka będzie je gościć, ale od jesiennej wizyty u mojej dobrej pomarańczowej duszy, Ani. U niej to właśnie odbierając skrzynki z pomarańczami z Sycylii rozmawiałyśmy o uprawie dyń i cukinii, a że na jej blacie dynia hokkaido leżała, czekając aż powstanie z niej coś smakowitego, ja o pestki się uśmiechnęłam.
Całe z miąższem zabrałam do domu, by je oczyścić dokładnie pod wodą, a potem suszyć przez dni kilka na zmienianych często ściereczkach. Potem już tylko do papierowej torebki je wsypałam i do zimnej piwnicy zaniosłam. Tak, tak, zimnej. Nasiona praktycznie wszystkich roślin lubią krótki okres zimna. W końcu tak też i w naturze się to odbywa, gdy roślina rodzi owoce, a one z czasem uwalniają nasiona, leżąc przez zimę na ziemi. Jakie dokładnie procesy tam wtedy zachodzą … jeszcze nie wiem, ale kiedyś się dowiem :)
 
 
Gdy zima powoli ustępowała wiośnie pola, w pierwszych dniach przedwiośnia ja za sianie rozsad się zabrałam*. Pisałam Wam już o tym tutaj. Niestety wtedy z dyniami popełniłam błąd poważny, który spowodował, że po pierwszej radości z kiełkowania moich dyń, cukinii i ogórków (bo to wszystko ta sama rodzina) wiele młodych siewek mi zmarniało. Błąd polegał na tym, że rośliny płożące potrzebują szczególnego zabiegu po wysianiu do doniczek (czy do ziemi też).
 
Doniczki powinny być wypełnione ziemią do 2/3, gdzie po 2 nasionka wkładamy. Kiedy siewki wzejdą, słabszą uszczykujemy, a silniejszą gdy podrośnie ponad obręb doniczki zasypujemy ziemią po wierzch doniczki. Ja niestety tego nie zrobiłam i bardzo delikatne siewki, stały się jeszcze delikatniejsze i duża część mi ich zmarniała, zanim zorientowałam się dlaczego. Kilka jednak dyń, cukinii i ogórków przetrwało, by po Zimnej Zośce (15 maja) zostać posadzone do ziemi, porządnie w marcu nawiezionej obornikiem.
 
Później poza podlewaniem i odchwaszczaniem roboty z nimi wielkiej nie ma. Ja wsadziłam dynie i cukinie trochę zbyt gęsto, wyszły mi wszędzie wokoło na ścieżki. Idealna odległość pomiędzy sadzonkami to 60 cm, ale nawet jak te odległości były u mnie mniejsze, nawet do 40 cm, nie stała się im żadna krzywda, a tylko trudno było kosić trawę na ścieżkach ;D
 
 
No właśnie, nawożenie. Wspomniałam już, że grządkę na dynie nawiozłam porządnie na jesieni obornikiem. Na wiosnę poza dawką obornika, nawiozłam ją kompostem, rozluźniając ją też trochę, gdyż dynie lubią ziemię przewiewną. Potem jeszcze dokarmiłam je po pojawieniu się pierwszych kwiatów, ale ponieważ bawiłam się w masterchefowe szaleństwa, ostatniego nawożenia, po pierwszym pojawieniu się owoców nie zrobiłam. Skończyło się na tym, że miałam tylko jeden zbiór owoców, ale jak na pierwszy raz i tak uważam, że dynie mnie polubiły :)
 
No dobrze, ale skoro już Was zanudziłam moimi uprawowymi doświadczeniami, czas coś smakowitego Wam podać :) A wierzcie mi, było smakowicie. Tak luksusowej zupy dawno już nie jadłam. Jedwabista, kremowa, wyrazista – co nie jest łatwe, przy mdławym smaku dyni – poezja i rozkosz dla podniebienia!
 
Trik polegał przede wszystkim … na obłędnej ilości masła. Przyznaję, że miałam chwilę zawahania, tym bardziej, że zupę robiłam z podwójnej ilości. Myśl, że do garnka mam wrzucić dwie kostki masła była … hmmm lekko zastanawiająca. Ale, ale! Nie powiedziałam Wam jeszcze skąd pomysł na tą zupę. Recepturę wynalazłam w wycinku z jednej z książek Hestona Blumenthala. Jak więc mogłam nie zaufać takiemu mistrzowi?! Do garnka więc wskoczyły dwie kostki masła i pozostałe podwojone w swojej ilości składniki, a maślany aromat wypełniał dom i upajał. Pomyślałam sobie wtedy, że to taki prawdziwy comfort food :)
 
 
To co odkryliśmy w miseczkach było poezją nie do opisania. Rozkoszą większą niż ambrozja bogów. Gładka niczym jedwab, przełamana chrupkością orzechowej posypki zupa kryła w sobie doskonałe maślano-dyniowe smaki wyraźnie wyostrzone przez ocet i olej sezamowy. Szczypta cayenne dodawała na końcu języka tego przyjemnego żaru, łagodzonego świeżością i słodyczą smaku papryki.
 
Jeśli potrzebujecie zupy wyjątkowej, na zupełnie wyjątkową okazję – to ten dyniowy krem z pewnością zasługuje na takie miano. Nie jest to zupa codzienna, choćby przez tonę masła do niej użytego, a biorąc pod uwagę moje ciągle nieudane odchudzanie ;D i pilnowanie cholesterolu u mojego Ukochanego to na takie rozkosze pozwalamy sobie tylko od czasu do czasu. Ale by uhonorować tak wspaniałe plony wiedziałam, że potrzebujemy czegoś specjalnego, a poza tym …
 
… warto od czasu do czasu zgrzeszyć :)
 
 
Grzesznie rozkoszny krem z dyni
 
Składniki:
850g miąższu dyni
Oliwa z oliwek
250g niesolonego masła
3 cebule, obrane  i pokrojone w piórka
400g tłustego mleka
4 gałązki rozmarynu
Szczypta pieprzu cayenne
40g oleju sezamowego (lub do smaku)
40g octu balsamicznego (lub do smaku)
sól
 
Do wykończenia i podania:
20g orzechów laskowych, podpieczonych
½ gałązki rozmarynu
20g grubo mielona bułka tarta
1 łyżka zbrązowionego masła**
1 czerwona papryka, podpieczona i pokrojona w kwadraciki (ja kupiłam słodkiej, długiej odmiany i zostawiłam ją świeżą)
Pestki dyni (pominęłam)
Oliwa paprykowa (opcjonalnie, ja użyłam zwykłej, ale bardzo dobrej jakości)
 
Przygotowanie: Rozgrzać piekarnik do 180 stopni Celsjusza. Połowę dyni pokroić na plasterki na mandolinie (lub w mikserze, myślę, że można też zetrzeć na grubych oczkach tarki). Drugą połowę pokroić w duże kostki. Kostki dyni skropione oliwą podpiec w piekarniku przez ok. 45 minut lub do czasu jak będą miękkie i skarmelizowane. W dużym garnku roztopić 200 g masła i zeszklić cebule i plasterki dyni przez ok. 10 minut. W między czasie w drugim garnku podgrzać prawie do punktu wrzenia mleko. Zdjąć z ognia i włożyć 4 gałązki rozmarynu. Odstawić na ok. 20 minut. Po tym czasie przelać przez sitko do dyni i cebuli wraz z 600 g zimnej wody i podpieczoną dynią. Gotować ok. 10 minut na niewielkim ogniu, aż dynie zrobią się miękkie. Zdjąć z ognia, zmiksować i przetrzeć przez sitko (koniecznie przetrzyjcie – dopiero wtedy zupa jest prawdziwie jedwabista!). Doprawić do smaku cayenne, octem balsamicznym, olejem sezamowym i solą.
Do podania zmiksować na grubą posypkę orzechy z bułką i rozmarynem. Miseczkę lub talerz na zupę posmarować zbrązowiałym masłem i obsypać orzechową posypką. Na dno włożyć pestki dyni i kosteczkę z papryki. Przed podaniem podgrzać zupę, dodać resztę (50 g) masła i zblendować, wtłaczając w zupę powietrze (końcówka blendera powinna wystawać częściowo ponad powierzchnię płynu). Wlać do przygotowanych miseczek. Udekorować kroplami ostrej oliwy.
Ja zmieniłam zupę na etapie przygotowania. Chciałam by jedwabistość zupy znacznie mocniej była przełamana chrupkością, a ponieważ udało mi się kupić nieziemsko wręcz słodkie, długie odmiany papryk, nie podpiekałam ich, by dodały zupie świeżości i chrupkości. Element ze zbrązowionym masłem pominęłam, za to posypkę użyłam do dekoracji zupy oraz postawiłam ją na stole, by można było dosypywać jej sobie wedle uznania. Zupę udekorowałam niesmakową oliwą, ale bardzo dobrej jakości.
 
** zbrązowione masło – roztopić niesolone masło na małym ogniu, mieszając aż zrobi się złoto-brązowe. Zdjąć z ognia i przelać przez  filtr do kawy. Przechowywać w lodówce.
 
Źródło: Heston Blumenthal
 
* jakoś na przełomie lutego i marca dobrze jest przygotować rozsady roślin dłużej rosnących, jak dyniowatych czy pomidorów, karczochów i kardów. Bobowatym (czyli wszelkie groszki, fasolki czy bób) wystarczy jak przygotujemy rozsady w kwietniu.

Ciasteczko na dobry dzień.

Kupiłam sobie książkę … książkę kucharską, ale jednocześnie maszynę do podróży w czasie. Pisana językiem, jaki nasi przodkowie za codzienny uważali, dziś jest fascynująca zarówno w warstwie przepisów jak i samego języka. Urzekła mnie niezwykle, a ponieważ ogromną radość znajduję w takich słownych zabawach, pomyślałam ?Czemu samej nie spróbować na trochę przenieść się w inny czas??

Tak oto powstał Kącik Kulinarny na intranetowym forum w pracy, gdzie dzielę się przepisami na Ciasteczko na Dobry Dzień. Malutkie te rarytasy zwykle w puszce czekają w biurowej szafce, by degustować je i częstować, aby uśmiech gościł nie tylko na moich ustach, ale i osób wokoło. Dziś dzielę się tymi wpisami również z Wami. Choć nie zajrzę do Was do pokoju, częstując ciasteczkiem ze świątecznej puszki, to może radości trochę Wam sprawię tym dawnym językiem. Zaczynajmy więc.

 

SONY DSC
Na czekoladowe biscotti trzy jajca ubić trza Ci z połową szklanicy miodu na jasny i puszysty krem. Do mieszaniny tej przesiej dwie takież same szklanice mąki uniwersalnej, ale dla zdrowia część zastąp pełnoziarnistą lub orkiszową, cztery niezbyt kopiaste łyżki kakao (ważne by gorzkie było, inaczej ulepek, a nie ciastka powstaną) i jedną łyżeczkę proszku do ciast wszelakich pieczenia oraz malutką szczyptą soli. A łyżką drewnianą mieszaj, bo masa raczej z tych gęstych będzie i sypnij bakalii znaczną ilość. Odważ 100 gram posiekanych orzechów np. włoskich (lub innych ulubionych), 100 gram rodzynek lub żurawin (czy innych suszonych owoców, pokrojonych na niewielkie kawałki, dobre były by tez śliwki lub morele) oraz 100 gram gorzkiej czekolady, też obowiązkowo na malutkie kawałeczki posiekanej.

SONY DSC
Mieszaj całe towarzystwo razem do zjednoczenia, a gdy to nastąpi wiesz, że czas by ręce ubrudzić. Masę czystymi dłońmi, lekko zwilżonymi dla łatwości działania, w dwa płaskie bochenki uformuj, koniecznie nie dłuższe niż stopa (ok. 25-30 cm) i nie szersze niż długość palca (ok. 4-5 cm). Na blachę pergaminem przykrytą kładź je i do pieca nagrzanego do 180 stopni wsuń. W żarze tym ma się ciasto opalać przez najmniej pół godziny. Następnie bochenki na deskę kładź i oddechu im daj z kwadrans, tymczasem żar w piecu do 160 stopni zmniejsz. Bochenki jak ciut przestygną krój ukośnie bardzo ostrym nożem (!) na ciastka o grubości malutkiego paluszka (ok. 1-1,5 cm). Ułóż je jeden obok drugiego na blasze i piecz osiem minut. Potem obróć i powtórnie na osiem minut do pieca wstawiaj.

Studź ciastka na kratce kuchennej, a wystudzonymi ciesz się przy kawie czy to w czas pracy czy w czas wolny, w towarzystwie najlepiej, ale i bez niego też wybornie smakują. W czasie, gdy po ciasteczko nikt ręki nie wyciąga, do puszki je kładź, z dala od wilgoci.

Miodowe biscotti z pieprznym pazurem czynisz podobnie jako i te czekoladowe, choć ciasto pewnikiem bardziej mokre będzie, toteż mąki więcej podczas formowania podsypiesz. Ale, ale po kolei.

SONY DSC
Najsampierw trzy duże jajca od szczęśliwych kur ubij pięknie do białości, najlepiej takim elektrycznym ustrojstwem, co to się blender nazywa chyba, że mięśnie ćwiczyć chcemy, tedy za ręczną trzepaczkę się chwytamy. Tych ćwiczeń jednak nie trza nam uskuteczniać, bo ciasteczka wielce dietetyczne są. Zatem kiedy już te jajca porządnej puszystości nabiorą (po ok. 5-7 minutach ubijania) wlewać trza nam 3/4 szklanicy miodu i słuszny chlust ekstraktu wanilii, o ubijaniu nie zapominając. Potem jeszcze minutę lub dwie całe towarzystwo zespalać, by puszystość odzyskało i już za suche ingrediencje możemy się brać.

Od przesiania zacząć trzeba dwóch i ćwierci szklanicy mąki, najlepiej uniwersalnej, ale w gruncie rzeczy każda się nada. Przeto jeśli chcemy, co by zdrowiej było, to po orkiszową można sięgnąć lub chociażby po pełnoziarnistą. Z mąką tą pytlujemy* 1 łyżeczkę proszku do pieczenia i 1/2 łyżeczkę sody. A teraz najważniejsze. Do tego przesiewania dodajemy 1, a jeszcze lepiej to 2 łyżeczki przypraw zmielonych wszelakich ? cynamonu, kardamonu. anyżku, imbiru, goździków(lub jak kto ma dużo, albo nie chce mu się mieszać samemu to przyprawy piernikowej może sypnąć) i obowiązkowo niepełną łyżeczkę świeżo zmielonego pieprzu kolorowego. Tylko niech zbyt popędliwych ręka dowolna broni by sypać kupny zmielony pieprz, bo samą gorycz dostaniemy, a pazur pożądany zniknie bezpowrotnie. Szczyptę soli też sypnąć trza dla podkreślenia słodyczy.

SONY DSC
Kiedyś już te suche materie z mokrymi połączył przy pomocy drewnianej łyżki, posiekanych moreli szklanicę i takoż posiekanych orzechów dowolnych pół szklanicy sypnąć nam trza. Bardzo akuratnie sprawdzi się tu mieszanka włoskich i migdałów, ale fantazję popuśćcie i dodajcie co Wam w duszy zagra. Tymczasem oko musimy wprawiać, bo jeśli materia naszego ciastowego ciała wciąż bardzo mokra to na stolnice sypiemy znaczną garść mąki i omączonymi palcami całe ciasto w dwa bochenki formujemy. Dobrze by przypilnować by ciasto miało płaski kształt, nie szerszy niż długość palca (ok. 5 cm), a nie dłuższy niż stopa (ok. 30 cm). Natenczas dwa te bochenki na wyłożoną pergaminem blachę kładziemy, zwilżonymi dłońmi równamy ich fakturę i do pieca w żar 180 stopni wsuwamy, na pół godziny o nim zapominając.

Gdy czas już ich minie blachę z pieca bierzemy, a w nim samym temperaturę obniżamy ku 165 stopniom zacnego pana Celsjusza, by naszym ciasteczkom miłe dla suchości, a nie spalenia warunki stworzyć. Bochenki kładziemy na deskę i ostygnąć pozwalamy im z kwadrans, ażeby potem ostrym nożem ukośnie ciąć w ciasteczka o grubości nie większej niż grubość palca nadobnej panny (1-1 1/2 cm). Ciasteczka układamy na blasze jedno obok drugiego i znowuż do pieca na chwil kilka (5-7 minut), aby potem obrócić je na drugi boczek i ponownie na chwil kilka (5-7 minut) ostawić. Dalej już tylko wystudzić na kratce je trzeba, a gdy zimne już zupełnie w słoje lub puszki pakować i trzymać … nie! Częstować i degustacji się oddawać, bynajmniej nie grzesznej, wszak to owoc naszych rąk konsumujemy ;-)

* pytlować = przesiewać

SONY DSC 
Na zakończenie tych włoskich klimatów szybkie cantucci pomarańczowe przygotujemy. Odważ do miski 400 gram mąki i 150 gram migdałów na mąkę zmiksowanych. Drugie 150 gram migdałów sypnij do miski w całości i jeszcze cukru między 130 a 200 gram odważ, zależnie jak słodkie lubisz ciasteczka. W miejsce cukru miodu pół szklanicy można wlać, ale podówczas uważać trzeba, bo ciasto może być bardziej lepkie i trochę więcej mąki wymagać. Smaku jednak lepszego zyskuje i zdrowsze będzie, więc polecam taki sposób. Teraz już tylko 1 łyżeczka proszku do ciast pieczenia, garści dwie rodzynek drobnych i 4 jajca lekko rozbite potrzebne i najważniejsze – skórka pomarańczowa z najmniej dwóch pomarańczy, a lepiej jeszcze z trzech do miski winna być dorzucona. Jeśli jeszcze pomarańczowy aromat chcemy zwiększyć, likieru pomarańczowego lub ekstraktu takowego chlust wlać.

Ciasto łyżką drewnianą wymieszać i wałek podobnie jak w biscotti uformować. pięknie Piec jednak krócej, albowiem 25 minut jedynie w 150 stopniach tylko im potrzeba, a potem na deskę wyjąć i przestudzić z kwadrans. Później w ciasteczka grubości paluszka (ok. 1 cm) ciąć nożem ostrym jak brzytwa i układać jeden obok drugiego na blasze. Wierzchy ciasteczek pędzelkiem możemy mlekiem smarować, a potem znów do 150 stopni na blisko kwadrans pieczenia. Po tym czasie obrócić ciasteczka i znowuż posmarować mlekiem. Piec jeszcze kilka minut (7-8 minut) do kwadransa i na kratce studzić. Ostudzone do słoja lub puszki wkładać i delektować się w wolnej chwili z kubkiem herbaty czy kawy. Delicje normalnie!

Dosyć o włoskich klimatach. Teraz bliższe nam, kruche ciasteczka upieczemy. Nie jedne, a dwa smaki wypróbujemy, a do tego dwie receptury na warsztat weźmiemy, by ocenić, która lepsze, smaczniejsze ciastka nam gwarantuje.

SONY DSC

Z pierwszej kruche o anyżkowo-kardamonowym aromacie, z mocnym cytrynowym akcentem smakołyki otrzymamy. Najsamprzód mąki ćwierć kilo odważ wraz z 75 gramami cukru, szczyptą soli, skórką drobno startą z cytryny i 1 łyżeczką proszku, co to ciasta piecze. Pół kostki takiej co to drzewniej była (125 gram) masła, zimnego jak lód pokrój na kawałki i z tą mączną mieszaniną na kruszonkę pięknie wyrób*. Sypnij zmielonego anyżu i kardamonu po łyżeczce, albo i więcej, jeśli chęć Cię najdzie. Jedno jajco wbij i kilka chlustów soku z cytryny dodaj, a ciasto wymieszaj li tylko, nie wyrabiaj** zanadto, bo twarde niczym skała będzie.

Potem w kształt rulonu cienkiego uformuj i w folię zawiń, by w lodówce przez najmniej godzinę (a lepiej i noc całą) odpoczęło i stężało. Kiedy twardości nabierze, wyjm je, krój cienkie (ok. 0,5 cm) krążki i na blachę wyłożoną pergaminem wykładaj. Wzorki fantazyjne można im nadać widelcem czy to innym szpikulcem, a potem w żar piekielny wstawić do 180 stopni Celsjusza, aż się lekko przyzłocą na brzegach, co pewnie od 8 do 13 minut im zajmie, zależnie jak duże ciasteczka wykroisz.

Po upieczeniu ciasteczka od razu z blachy zdejm i na kratkę kuchenną kładź by stygły, a jeśli wola Twoja i ochota taka to i lukru ukręć z soku cytrynowego i cukru w puder zmielonego, by ciasteczkom urody i smaku dodać. Zajadaj te maślane smakołyki z herbatą i dobry dzień miej.

*wyrobienie na kruszonkę to najlepiej szybkie wymieszanie mieszaniny w mikserze, zaopatrzonym w ostrza, tak by okruszki z mąki i masła otrzymać. Ten efekt można uzyskać też krojąc nożem masło na mące położone lub rozcierając szybko kawałki masła w rękach. Najważniejsze to robić to szybko, by masła nie roztopić.

** dopiero, gdy mamy już okruszki dodajemy jajko i ewentualne płynu, którym w tym przypadku jest sok z cytryny. Po dodaniu płynnych/mokrych składników i jeszcze raz szybko ciasto rozcieramy, tak by uzyskać już łączącą się masę. Masy tej nie należy wyrabiać dłużej niż 2-3 minuty, by nie roztopić masła i by nie uwalniać glutenu z mąki, bo to spowoduje, że ciasteczka zamiast kruche wyjdą twarde.

Te anyżkowo-kardamonowe specjały cytrynowe bardzo posmakowały wszystkim i nawet receptury na nie rozdawałam wszędzie wokoło. Przyznam Wam jednak, że wyborniejszy smak jednak to drugie kruche talarki miały. Tym razem były one lawendowo-rozmarynowe, akurat na koniec lata.

SONY DSC

A jak je czynić? Nic prostszego. W takiż sam sposób jak w przypadku poprzednich, mąki jedną i trzy czwarte szklanicy z blisko dwoma trzecimi szklanicy cukru pudru zmieszać trzeba i potem 140 g masła zimnego jak lód w kawałki pokrojonego dodać. Szczypta soli i po łyżeczce utartego w moździerzu rozmarynu i lawendy suszonych obojga sypnąć. Gdy kruszonkę z tych suchych materii i masła otrzymamy, klucz sukcesu tych ciasteczek dodać nam trza. Trzy żółtka z pięknych jajec i całość wymieszać, znowuż by kształtny rulon otrzymać.

Kiedy ciasto już stężeje od zimna chłodnicy przez najmniej godzinę, a lepiej jeszcze przez noc całą aplikowanego, kroić ciasto szybko, ostrym nożem trzeba i piec w 180 stopniach przez 8 do 13 minut, by lekko się tylko na brzegach zezłociło.

Potem z filiżanką herbaty, pod czujnym okiem pracowej maskotki zajadać, albo i przemiłe towarzystwo częstować w czasie chwili odpoczynku. A jeśli jeszcze w czasie pieczenia szablonu z literkami użyjemy, tedy zaglądając do puszki uśmiech na ustach pojawiać się będzie, gdy po ciasteczko z Krainy Czarów sięgniemy.

Inspiracje do ciasteczek czerpałam stąd:
Biscotti
Cantucci
Kruche zwykłe
Kruche niezwykłe

Smacznego.

Uwaga paparazzi!

 

Trochę ponad tydzień temu dzień wietrzny, ale ciepły nastrajał optymizmem do odnalezienia wiosny. Wybrałyśmy się więc z Oczkiem z aparatami pod pachą tropić wiosnę. A co wytropiłyśmy?


W oczekiwaniu na przybycie Oczka, siedząc wygodnie na dębowym blacie zajadałam granolę wymieszaną z jogurtem. Pachniało mi kardamonem, cynamonem i imbirem, słodko było od lipowego miodu i żurawin, ziemiście, czasem nawet lekko gorzkawo od nasion wszelakich. Sił to śniadanie dodało mi co nie miara, ale nawet mimo sił, mimo optymizmu wielkiego wiosny tamtego dnia wiele nie wytropiłyśmy. Pączki jeszcze niemrawe, trawa też jeszcze bardziej brązowo-szara niż zielona, tylko niebo jasne i błękitne świadczyło, że Pani Wiosna otwiera już oczy. Nawet bielutki kot sąsiadów na parapecie już usiadł, ciepełko z pierwszego tchnienia wiosny czerpiąc, na nasze szklane oczka się wystawiając.


Zmęczone ogromnie po długim spacerze, odwiedzeniu orientalnych sklepów, najpierw szybki lunch, znów siedząc na kuchennym blacie, sobie zrobiłyśmy. Kilka plastrów wytrawnego keksu, w którego neutralnym cieście skryły się smakowite marchewki i groszek, by z wyrazistych przypraw czerpać dodatkowe smaki. A potem? Potem znów polowanie. Kadr tu, kadr tam, ujęcie tak, a może inaczej.


Nic nie umykało przed naszym cykaniem. Cyk, cyk, cyk i kolejne zdjęcia zapisane w pamięci. Nie znalazłyśmy tego dnia Wiosny na dworze, to prawda. Jednak w azjatyckim sklepie udało się nam jej namiastkę zakupić. Malutka kuleczka w kubku pełnym ciepłej wody w piękny kwiat się zamieniła, uwodząc nas swoim czarem niesłychanie. I znów kolejnym zdjęciom końca nie było. Nawet siebie wzajemnie uwieczniałyśmy, śmiejąc się z nas, paparazzich.


I tak popołudnie nas zastało. Szyki więc obiadek trzeba było zrobić. Krótko upieczony łosoś, w najprostszy z prostych sosów został przyobleczony, różowy od wyśmienitego, orzeźwiającego wina, na łóżeczku z aromatycznego basmati, z pięknie zieloną sałatą w iście wiosenny obiad się przemienił. Tym razem jednak ja poległam już na polu fotograficznych bitew. Na tle toskańskiej ściany czy na balkonowym parapecie to Oczko kolejne kadry łapała, ja w tym czasie na talerze kolejne porcje obiadu układałam.


I tak z tej współpracy albumik nam się stworzył. Trochę jedzenia i trochę trunków*, trochę kotów i odrobina wiosny. A moja kicia? No cóż, Briczolla na widok paparazzich wypięła się i miała wszystko w tyle … aż do kolacji :-)

* wieczorem jeszcze obalałyśmy "superrozczarowanie" (klik na Kosę) oglądając "Ucztę Babette", film trochę może zbyt powolny w wyrazie, choć obrazki z czasu szykowania uczty ogromnie mi się spodobały.

Granola I

Składniki:
350 g płatków owsianych
180 ml. soku jabłkowego
100 g miodu lipowego
3-4 łyżki oleju
2 łyżeczki cynamonu
1 łyżeczka mielonego imbiru
duuuużo kardamonu (chyba ok. 1 łyżki)
szczypta soli
1-litrowy pojemnik nasion i bakalii: pestek słonecznika, pestek dyni, migdałów w płatkach, żurawin, orzechów włoskich, siemienia lnianego, czarnego sezamu)

Przygotowanie: Wszystkie składniki wymieszać, rozłożyć na dużej blasze na pergaminie i piec w 180 stopniach przez 40 minut, 2-3 razy mieszając wszystko w między czasie.

Źródło inspiracji: do zrobienia granoli zainspirowała mnie Truskawkowa Ania, która przepis zaczerpnęła z "Nigella Feasts". Za pierwszym razem robiłam dokładnie według jej przepisu, ale trochę mi nie pasowało to zestawienie, więc potem bardzo pozmieniałam proporcje i składniki.

Wytrawny keks z semoliny

Składniki:
165 g semoliny
125 ml jogurtu naturalnego
125 ml wody
ok. 1/2 do 1 szklanki warzyw: groszek, pokrojona fasolka szparagowa, marchewka starta na grubej tarce lub marchewki baby
2,5 cm korzenia imbiru, starty na tarce
1/4 łyżeczki kurkumy
sól do smaku (ja daję ciut mniej niż 1/2 łyżeczki)
3 łyżki oleju arachidowego

szczypta płatków suszonego chili
1 łyżeczka nasion gorczycy
1/2 łyżeczki nasion kminu
1 łyżeczka ziaren sezamu do posypania
1 łyżeczka kolendry
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej

Przygotowanie: Nagrzać piekarnik do 200 stopni Celsjusza i natłuścić olejem małą formę do keksu (ja wysypuję jeszcze dno i boki do 1/2 wysokości jasnym sezamem). W dużej misce wymieszać semolinę, jogurt, wodę, warzywa, imbir, kurkumę i sól. Na patelni rozgrzać olej, dodać gorczycę, kmin, sezam, płatki chilli i kolendrę. Prażyć, często mieszając, przez 20 sekund, aż gorczyca zacznie strzelać, a kmin i sezam pachnieć. Wlać olej z nasionami do ciasta, wymieszać. Jeżeli ciasto jest za gęste, dodać odrobinę wody. Dodać sodę, wymieszać i natychmiast wlać ciasto do formy. Posypać sezamem i piec 35-40 minut. Wierzch ma być złocisty, a wyjęty z ciasta patyczek suchy. Zostawić do wystygnięcia w formie. Doskonałe samo, z jogurtem lub chutney'em.

Źródło: Program na kuchni.tv "Łatwa kuchnia indyjska"

Łosoś w różowym sosie

Składniki:
oliwa
3 duże dzwonka łososia
1 łyżka soku z cytryny
1 szalotka, drobno posiekana
100 ml. różowego wina
ok. 150 ml. śmietany
sól i kolorowy pieprz

Przygotowanie: Piekarnik nagrzać do 200 stopni Celsjusza. Naczynie do zapiekania wysmarować oliwą. Łososia umyć, ew. oczyścić, skropić oliwą, cytryną, doprawić solą i pieprzem. Najlepiej jeśli by pomarynował się tak w lodówce od 30 minut do 2-3 godzin. Piec przez ok. 8 minut. W tym czasie przygotować sos. Szalotki lekko zeszklić na oliwie, dolać wino i odparować prawie całkowicie. Dodać śmietanę, zagrzać i gotować przez kilka minut, aż zgęstnieje. Doprawić solą i kolorowym pieprzem.

Smacznego.

Kuchnia Wielkanocna 2010

Czekając na Królową Śniegu.

20090326_20160406_ciasteczka_owsiane001

Krótki odpoczynek od marudzenia na wciąż trzymającą nas w swych lodowych objęciach Królową Śniegu, krótka migawka z przedwczorajszej wieczornej zamieci, inspiracji by stworzyć coś co przypomniałoby święta. Zapachem przeniosły nas te ciasteczka w czas Bożego Narodzenia, pełnego korzennych i słodkich aromatów. Smak za to zaprowadził nas wprost … do raju.

20090326_20160406_ciasteczka_owsiane002

Słodkie, chrupkie, bogate od bakalii i przypraw, zdrowe dzięki płatkom owsianym, w których to ostatnimi czasy ogromnie się zakochałam. A kiedy jeszcze receptura kazała mi zaopatrzyć się w moją ulubioną maślankę, jak mogłam odmówić upieczenia tego kuszącego małego co nieco. Naprawdę zasługują na swoją nazwę "niebiańskie ciasteczka".

Niebiańskie ciasteczka owsiane

Składniki:
110 g masła lub margaryny
165 g brązowego cukru (lub muscovado)
2 jajka
55 g maślanki (lub innego nabiału/płynu)

195 g mąki pszennej
1 łyżeczka sody
1/2 łyżeczki soli
1 łyżeczka proszku do pieczenia

zamiast n/w przypraw dałam 4 kopiaste łyżeczki przyprawy do piernika (dzięki czemu moje ciasteczka miały ciemno brązową barwę)
1 łyżeczka imbiru
1 łyżeczka świeżo startej gałki muszkatołowej
1 łyżeczka cynamonu
1/4 łyżeczki mielonych goździków
1/2 łyżeczki zmielonego ziela angielskiego (lub mniej)

3/4 szklanki płatków owsianych
220g bakalii, posiekanych drobno (dałam po równo rodzynek, suszonych żurawin i orzechów włoskich)
50 g białej lub gorzkiej czekolady, pokrojona na malutkie kawałeczki
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (dałam ziarenka z 1 laski wanilii)

Sposób przygotowania: Piekarnik nagrzałam do 175 stopni Celsjusza, a trzy duże blachy wyłożyłam pergaminem do pieczenia. W duzej misce zmiksowałam margarynę z cukrem, dodałam jajka i ubiłam do białości. Dodałam maślankę. W drugiej misce zmieszałam przesianą mąkę z sodą, proszkiem do pieczenia, solą i przyprawą do piernika. Mąkę dodałam do mokrych składników i dokładnie wymieszałam łyżką. Posiekane bakalie i czekoladę dorzuciłam razem z płatkami i wanilią. Na blachę układałam kuleczki formowane z ciasta, nakłądane małą łyżeczką (wtedy uzyskiwałam małe ciasteczka (ok. 5-6 cm. średnicy) lub dużą łyżką (ciasteczka o średnicy ok. 9-10 cm, dobre do kanapek lodowych lub do przekładania dżemem). Piekłam przez 12-15 minut (im większe tym dłużej, ale nie za długo, by nie stały się twarde). Studziłam na kratce.

Źródło: Blog Oli "Sweet Spoon"

 

EDIT z 6 kwietnia 2016 r. – te ciasteczka piękę tak często i tak bardzo z nimi eksperymentuję, że aż trudno byłoby mi wypisać wszystkie opcje, jakie mamy przy nich dostępne. Począwszy od użycia najróżniejszych bakalii, poprzez użycie różnych rodzajów i typów mąk, skończywszy na użyciu różnych rodzajów płatków. Piekłam już typowo orkiszowe, żytnie, pszenne czy mieszane wersje, z jednym dominującym smakiem lub różnorodnością bakalii i przypraw, a nawet suszonych czy świeżych ziół, jak rozmaryn czy lawenda. W przypadku tych ciasteczek tylko nasza wyobraźnia jest nam ograniczeniem :)
Wpis z rodzaju poprawkowych, głównie opiera się na zmienionych zdjęciach. Zdjęcia z 2009 roku poniżej :)

A tutaj migawka z "wiosennej" śnieżnej zamieci z tamtego roku. Nic tylko czekać na Królową Śniegu.

Smacznego.