Podarunek dla Hirkowej Pani.


Jesień czy zima, słota czy śnieg. Z małym dzieckiem chodzi się na spacery prawie niezależnie od pogody. Kiedy kilka dni temu pojechałam do mojego brata, razem z jego żoną wybrałyśmy się na spacer z malutką Zosią w wózku. Spacerowałyśmy sobie uliczkami, by na koniec dojść do Bazarku na placu Szembeka, po zakupy na jakiś szybki i nie wymagający zbyt dużo pracy obiad, by móc jak najwięcej czasu spędzać na zabawach ze śliczną bratanicą i naszych, rodzinnych rozmowach. Poza pysznymi, choć kupnymi śledziami po staropolsku wybranymi na przekąskę, chciałyśmy zrobić coś jednogarnkowego, pożywnego i smacznego, co doda nam sił i ciepła na cały razem spędzony wieczór.

Do toreb wskoczyła więc kapusta, włoszczyzna, trochę boczku i jeszcze pierś kurczaka, by planowany kapuśniak uczynić bardziej pożywnym. W domu zmarznięte dłonie szybko rozgrzały się, gdy we dwie szatkowałyśmy kapustę, obierałyśmy i kroiłyśmy warzywa, smażyłyśmy boczek, by wszystko to w końcu zalać bulionem z przyprawami. Oczywiście nie zapominając o mięsnej wkładce. Przygotowanie zupy, do momentu nałożenia pokrywki na garnek i pozostawienia go na małym ogniu zajęło nam nie więcej niż kwadrans, w czasie którego nasi ukochani mężowie bawili się z rozkosznym maleństwem.

Zupa ta ma dwa ogromne plusy. Jest wybornym, rozgrzewającym daniem, a dodatek balsamico tuż przed podaniem daje jej przyjemnego pazura. Oczywiście karmiąca mama obeszła się smakiem – w końcu to ocet, ale za to dostała pysznie doprawiony majerankiem parujący talerz. Razem z pajdą świeżego jasnego chleba … doskonałe.

Drugim plusem jest możliwość przerobienia tej zupki na wersję wegetariańską. Wprawdzie nie będzie to już ten sam smak, gdyż to boczek nadaje zupie charakterystyczny wędzony akcent, można go jednak dodać zupie poprzez posypanie porcji już na talerzu tartym wędzonym serem. Za to dodatek mięsny (w naszym przypadku pierś z kurczaka) można zamienić na pokrojoną w grubą kostkę dynię i zapewniam, że zupa będzie doskonała … słodko-kwaśna, lekko wędzona … to taki mój podarunek dla Hirkowej Pani.


Kapuśniak Balsamico

Składniki:
20 dag surowego wędzonego boczku, pokrojony w kosteczkę
1-2 cebule, pokrojone w dużą kostkę
1 pierś z kurczaka
3 ząbki czosnku
1/3 główki białej kapusty, poszatkowanej
1 włoszczyzna, pokrojona w kosteczkę lub talarki
4 ziemniaki, pokrojone w kosteczkę
2 1/2 l bulionu (warzywny lub mięsny)
1 łyżka kminku
1 łyżka majeranku
przyprawy w zależności od intensywności smaku bulionu: liść laurowy, ziele angielskie, pieprz ziarnisty
2-3 łyżki balsamico

Przygotowanie: Na suchej patelni podsmażyłam boczek, aż wytopił się z niego tłuszcz, a mięso ładnie przyrumieniło. Dorzuciłam cebulę i smażyłam aż do zeszklenia. Dorzuciłam pierś kurczaka, kapustę, pokrojoną włoszczyznę i ziemniaki i wszystko zalałam bulionem. Doprawiłam kminkiem i majerankiem (oraz ewentualnie innymi przyprawami, w zależności od smaku bulionu) i gotowałam pod przykryciem ok. 40 minut. Kiedy wszystkie warzywa były miękkie, a mięso ugotowane, wyjęłam pierś z kurczaka i na desce pokroiłam ją w paseczki. Wlałam do talerzy porcje zupy, dodałam mięso z kurczaka i doprawiłam balsamico (esencja octu balsamicznego).

Smacznego.

Zimowy Festiwal Zupy 10.01.2009 - 20.01.2009

Czarodziejska Piekarnia.


Wczesny ranek. Mgły powoli unoszą się znad ziemi. Obudziło mnie ćwierkanie moich Świergotek, tak rozemocjonowanych przyjazdem Hirka. Ale nie powiem. I ja z niecierpliwością czekałam na kolejne pieczeniowe spotkanie z Oczko. Szybki przegląd lodówki i spiżarki, wyjęcie potrzebnych ingrediencji do czarodziejskiej pracy, zleconej nam przez Czarodziejkę Gospodynię, Ptasię i już po chwili dzwonek do drzwi, obwieszczający przybycie drugiej czarodziejki.


Obie wprawdzie ze snem pod powiekami, twardo jednak odgoniłyśmy Piaskowego Dziadka, dokładnie odmierzając płyny i proszki, uważnie czytając magiczne zaklęcia, by nasze pieczeniowe czary zakończyły się zamierzonymi efektami. I tak w dużych miskach roztrzepałyśmy mąkę, z mlekiem i dodatkiem drożdży, by powstało jednorodne i gładkie sponge, które pod folijką schowałyśmy. W niecały kwadrans później resztą mąki i drożdży, ledwie łyżkę czubatą mąki odsypując na później, zasypałyśmy miksturę, co to wcale gąbki jeszcze nie przypominała. Kiedy jednak minęły cztery godziny inaczej cała sprawa się już miała. Naleśnikowate ciasto, przebiło się odważnie przez pierzynkę z mąki i do pracy sie rwało. Zanim jednak to nastąpiło …


Miałyśmy cztery godziny dla siebie, by obserwować harce Ptaszyn i Hieronimusa, który najwyraźniej po ostatnich spotkaniach z kotami, wcale to a wcale nie chciał zaprzyjaźniać się bliżej z naszą kocią kruszynką, Briczollą. Ptaszyny jednak, niepomne na ostrzeżenia ich kompana, skakały radośnie wokół śpiącego kota. I prawie jak w dziecięcej piosnce o starym niedziewiedziu co to mocno śpi, gdy kocica otworzyła oczęta skończyła się dziecinna igraszka i Świergotki szybko uciekać musiały.


Ubawione tym kocio-ptasim spotkaniem, tym więcej zapału miałyśmy do dalszych prac magicznych nad naszym bananowym wypiekiem. Ciasto po połączeniu z rozgniecionym bananem i mięciutkim masłem, z początku oporne, zupełnie w moich rękach nie chciało się przeobrazić, w przeciwieństwie do oczkowego dzieła, które szybko uległo pod wpływem jej uścisków i uderzeń. Kiedy i ja całe swoje serce i siły, pełnię magii wplotłam w ciasto, metodą Bertineta je traktując, poddało się by po kilku minutach stać się jednolite, sprężyste i elastyczne. Takie właśnie obie kulki ciasta do misek powróciły, by rosnąć przez dwie godzinki, a nam dając czas na warzenie bulionu, zupki, czy zupełnie nieudanej cytrusowej brioszki. Ale o tym innym razem.


Gdy ponownie w obroty czarodziejskie wzięłyśmy nasze przyszłe chleby, prawdziwa zabawa, ale i nauka się zaczęła. Wspomagane przez wspaniałe instrukcje Piekarniczej Nadczarodziejki, Tatter (odnaleźć je możecie tutaj i tutaj), formowałyśmy owalne bochenki. Skoro dwie metody podane zostały, a i nas dwie młode czarodziejki się spotkały, eksperyment postanowiłyśmy uczynić. Oczkowa Wiedźma pierwszą metodę wypróbowywała, ja z drugą postanowiłam się zmierzyć. Nasze wnioski i sprzeczne i zgodne były. Wprawdzie pierwsza metoda i szybsza i wygodniejszy do krojenia w kromki bochenek zapowiada, to druga metoda mimo że bardziej pracochłonna, ładniejszy w kształcie chlebek obiecuje.


Żadna z metod jednak szczególnie trudna się nie okazała, więc pięknie uformowane chlebki, choć jeszcze nie mające mieć właśnie takich ostatecznych kształtów, jakie możecie zobaczyć powyżej, na dwie godziny pod przykryciem w ściereczkach zostały zostawione. Otulone materiałem, prawie jak dzieciny kocykiem, spały sobie spokojnie, a w nich czarodziejska moc wrzała, by powiększać je, dodając im smaku i aromatu, ich strukturę lekką niczym piórko tworząc.


Magia to piękna, choć czasem trudna sztuka. Ale gdy podchodzi się do niej z pasją i współdziała ze sobą, wtedy cudowne melodie, nawet na cztery ręce można wygrywać. Przy dźwiękach muzyki z cicha dolatującej do nas, wygrywałyśmy wspólnie i nasze sonaty na naszych chlebowych fortepianach, a czarodziejskie nuty spod naszych palców się wydobywające, ponownie stworzyły dwa piękne bochenki, uformowane już wcześniej sprawdzonymi metodami. Tym razem jednak dzieła nasze na ostateczne rośnięcie zostać miały odłożone. I tutaj wkradł się chochlik do naszej czarodziejskiej pracy. W naoliwionych formach, piękne bochenki, zamiast złączeniem w dół, to złączeniem do góry zostały położone. My jednak tak zafascynowane wspólną czarodziejską pracą, ubawione graniem na cztery ręce, zapomniałyśmy nauki, płynące z ust literackiej stregi Fiory „… La Cucina jest poważną sprawą, musimy poświęcić jej całą naszą uwagę, ponieważ jeśli tego nie uczynimy (…) czeka nas za to kara” **.


Nas kara jednak nie czekała, a jedynie drobne upomnienie, taki ot, psztyczek w nos. Gdyż kiedy nasze bochenki wyjęte zostały z mego kapryśnego pieca, pięknym aromatem nas otoczyły, zniewalając na chwilę, by po tym momencie zapomnienia sprowadzić na ziemię, kostropatym z lekka wyglądem. Nauczone jednak, by następnym razem chleb przed ostatecznym powiększeniem złączeniem w dół ułożyć, zajadałyśmy ze smakiem ten czarodziejski chlebek, po ukrojeniu parójących wciąż jeszcze pierwszych kromek.


Późny już wieczór nastał, gdy dwie czarodziejki się rostały. A każda w swoim domu, ze swoim Ukochanym czarodziejską pracą się dzieliła. Pyszne, puszyste, lekko tylko wilgotne chlebki, doskonałe były z cienką warstewką masła, dżemu, czy nawet z serem i lekką wędliną. Tak szybko zniknęly, że na drugi dzień zdjęcia do albumu moich magiczno-pieczeniowych dokonań mogłam zrobić z samej tylko końcówki chlebka.


Chleb bananowy lekki jak piórko

Składniki zaczynu (sponge):
80g (1/2 szklanki + 1 łyżka) mąki pszennej (użyłam luksusowej wysokobiałkowej, ale można użyć zwykłej)
103 g wody* w temp. pokojowej
1 łyżka (20g) miodu
1/4 łyżeczki drożdży instant lub 2.5g świeżych

Przygotowanie zaczynu: Składniki zaczynu mieszamy w misce, roztrzepujemy trzepaczką, by wprowadzić powietrze (ok. 2 min). Ciasto będzie przypominać gęstą masę np. naleśnikową. Nakrywamy folią, odstawiamy na chwilę, podczas której przygotowujemy sobie pierwsze trzy (lub dwa – patrz * poniżej) składniki z:

Składniki ciasta chlebowego:
207g (ok. 1 1/2 szklanki) mąki pszennej jw.
3/4 łyżeczki drożdży instant lub 7.5 g świeżych
2 łyżki (20 g) mleka w proszku, najlepiej odtłuszczone*

4 łyżeczki (18,5g) miękkiego masła
1 większy, bardzo dojrzały banan (113g/1/2 szklanki), lekko zmiażdżony
1 łyżeczka soli

* Jeśli nie mamy mleka w proszku, zastąpmy wodę w zaczynie mlekiem w temp. pokojowej, najlepiej chudym
[Użyłyśmy mleka chudego do sponge]

Przygotowanie: Mieszamy razem mąkę (jeśli będziemy wyrabiać ciasto ręcznie, nie w mikserze, możemy odłożyć ok. 40g z tych 207 g, i dodać je ew. – lub nie – przy wyrabianiu ciasta po wyrośnięciu), drożdże i mleko w proszku, jeśli używamy. Zasypujemy tą mieszanką zaczyn (sponge), przykrywamy dokładnie folią i odstawiamy na 1-4 h w temp. pokojowej (lub na 1 h w temp. pokojowej i potem do lodówki na 8-24 h; w przypadku leżakowania w lodówce wyjmijmy zaczyn z lodówki na 1 h przed dalszym wyrabianiem).

Po tym czasie dodajemy do ciasta banana i masło oraz sól, jeśli wyrabiamy ciasto ręcznie, a bez soli jeśli wyrabiamy mikserem. Wyrabiamy krótko ciasto, do połączenia składników i odstawiamy na 20 minut. Po tym czasie wyrabiamy elastyczne, gładkie ciasto (jeśli wyrabiamy mikserem, to teraz należy dodać sól). W przypadku wyrabiania ręcznego – jeśli ciasto się klei, dodajemy odsypaną mąkę, jeśli się zdecydowaliśmy na odsypanie. Ciasto może się lekko lepić do palców, ale tylko lekko. Jeśli wyrabiamy mikserem, a ciasto jest zbyt suche, to możemy dodać odrobinę wody.

Wyrobione ciasto [metodą Bertineta] odstawiamy do wyrośnięcia w natłuszczonej, nakrytej folią misce, na 1-2 h, aż się podwoi. Po tym czasie wyjmujemy na blat, rozpłaszczamy delikatnie – nie zanadto, by nie odgazować za bardzo – w prostokąt i składamy w paczuszkę lub 2 x w list (tu i tu Tatter pokazuje składanie bochenków prostokątnych). Ponownie odkładamy do wyrośnięcia, na kolejne 1-2 h.

Po tym czasie formujemy właściwy bochenek prostokątny. Umieszczamy złączeniem do dołu w natłuszczonej małej keksówce (na ok. 500 g bochenek, ok. 12×22 cm lub podobnie). Nakrywamy natłuszczoną folią i dajemy wyrosnąć 1 1/2-2 h, aż lekko przerośnie brzeg keksówki. Lekko naciśnięte dobrze wyrośnięte ciasto wróci powoli na swoje miejsce.
[Użyłyśmy keksówek o wymiarach 8 cm x 27 cm]

Piekarnik nagrzać do 250 st. 1 h przed pieczeniem, jeśli mamy kamień; jeśli nie, nagrzać w nim blaszkę do pieczenia, na którym postawimy keksówkę. Pieczemy w naparowanym piekarniku 5 minut, skręcamy temp. do 190 st., pieczemy 15 min, i do 180 st. – na 10 minut. Gdyby wydawał się Wam zbyt brązowy, można przykryć folią. Gotowy chleb będzie brązowy z wierzchu, a patyczek suchy. Opcjonalnie, po wyjęciu z piekarnika, gorący chleb można posmarować łyżeczką stopionego masła.


Uwagi: My piekłyśmy ten chlebek cały czas z naczyniem z wodą w środku i nie było problemy ani ze zbyt znacznym wypieczeniem skórki ani z jego twardością. Zrobiłyśmy jednak jeden błąd, a mianowicie pozostawienie na ostateczne wyrastanie bochenków złączeniem do góry, lub przynajmniej nie obrócenie ich przed pieczeniem, złączeniem w dół.

A tutaj jeszcze zapowiedź mojej zupki, co to jej Hirek i Ptaszyny też próbowały, a ja z moim mężem i Oczko pałaszowaliśmy z wielką ochotą – norweski krem kartoflany.


** cytat z Lily Prior „La Cucina”

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia

Jak to Stolica do Piernikowa się wybrała.


Ciąg dalszy spektaklu kulinarno-wyjazdowego, tym razem pod sztandarem rzucania palenia, ponieważ nasz Kurczak Mały wspaniałą decyzję podjął, że czas skończyć z paskudnym nałogiem. I tak nas – swoje dwie Kwoczki – poprosiła, byśmy za łapkę ją potrzymały i czasu jeszcze trochę razem spędziły w jej Piernikowie, by ułatwić rzucanie palenia i wesprzeć, gdy smutno i źle. Jak mogłyśmy odmówić tak szlachetnemu celowi naszej Księżniczki?


Wyjazd rozpoczął się w podwarszawskiej Zacisznej u Oczka, gdzie to smaczne zupki spałaszowaliśmy. Tylko Hirek był jakiś nie swój. Tęskno mu było do Ptaszyn i tych nocnych harców, więc skoro nawet nie chciał jeść ulubionych migdałowych okruszków, to przysiadł mi na dłoniach, by troszkę się rozgrzać, zanim w folijce do walizki się dał spakować.


I tak rozpoczęła się podróż pociągiem, a potem taxi do Domku na Kurzej Stopce, gdzie wytrwale wspierałyśmy naszego Kurczaka w rzucaniu palenia. Nie to było jednak jedynym naszym zajęciem. Bo czyż może być coś lepszego na troski i smuteczki niż pieczenie własnego pieczywa i zajadanie różnych, wspólnie upichconych pyszności albo też spacery po mroźnej, ale urokliwej starówce toruńskiej? Nie takie jednak grzeczne z nas dziewczynki cały czas były … wino, sery i oliwki na stole i można było rozmawiać do rana.

Ale po kolei.


Jeszcze niedzielnym wieczorem wyrobiłyśmy wytrwale ciasto na bułeczki, co to rosną kiedy pijesz, znaczy śpisz. Gdyż my oczywiście po ich uformowaniu i wrzuceniu w zimną otchłań lodówki, zamiast grzecznie pójść spać, to niemalże do białego rana plotkowałyśmy popijając White Lady i zajadając czekoladki. Czy to nasze niedospanie, czy też może psikus jeszcze wciąż mało używanego kurczakowego piekarnika, dość że część bułeczek, dokładnie ta co to swoje miejsca zajęła w lewej stronie piekarnika, się nie dopiekła. Pozostało tylko wzruszyć ramionkami i spałaszować z serkami te upieczone dorodne okazy.


To pożywne śniadanko, dało nam siły i energie do podboju toruńskiej starówki. Wprawdzie ziąb był niesamowity, ale twardo chodziłyśmy uliczkami, co i rusz zaglądając do najrozmaitszych księgarni. I tak moja walizka z lekkiej stała sie ogromnie ciężka, ale za to w jak wspaniałe książeczki się zaopatrzyłam. Oczywiście nie zapominajmy o cudownym kocie, co to łypał na nas swoimi złotymi oczkami i chyba wiedział, że Hirek ptaszyna siedzi w moim plecaku. Schrupałby go pewnie ze smakiem, ale nie dałyśmy mu okazji do okrutnych zabaw i nasze kroki skierowałyśmy na Rynek.


Tam wybór miejsca na obiad był prosty i szybki – Manekin. Tanie i dobre jedzonko, a przede wszystkim krem z borowików, co to naszej Zupoholiczce przy poprzedniej wizycie w Piernikowie przeszedł koło nosa. A że zziębnięty i przestraszony był Hirek po spacerach w moim plecaki i groźbie nadgryzienia go przez kota, co to niemalże jak bliźniak mojej Briczolli był, to się ptaszyna biedny ogrzał trochę, wcale niechętnie wychodząc ze swojej torebeczki z mojego plecaka. Dopiero pyszności na stole przekonały go do wychylenia dzioba i skubnięcia trochę naleśnika i zanurzenia dziubka w borowikowym kremie. Mniam.


W kurczakowej kuchni jeszcze nie jeden, ale dwa wypieki powstały. Najpierw wybór padł na bułeczki razowe naszej Pieczywowej Guru, Tatter. Cudowne w obróbce, choć i one wymagały wspomożenia się Bertinetem, za to gdy rano do łóżeczka nam Kwoczkom nasza Księżniczka przyniocła je posmarowane serkiem lub z plasterkiem pleśniowca, z kawką zbożową do kompletu … no bajka normalnie.


A że bajka bez księżniczek być nie może, to Oczko ukoronowała Kurczaczka na oficjalną już Księżniczkę, z piękną różową koroną, co to wspaniale współgra z nowym Hirkowym różowym moherkiem, sprezentowanym tym razem przez Toruniankę. Wielce prezentowy był to czas, gdyż nawet nasze Oczko dostało swoje przedimieninowe prezenty, w postaci miarek i upragnionego pędzelka.


A żeby prezentom nie było końca, to na sam koniec jeszcze pojawiło się moje risotto piernikowe, bo jakież inne mogłoby być w mieście piernika. Na patelni powoli powstawało, dokarmiane kawowym likierem i mlekiem, aromatami piernika, a na zupełny już koniec posypane uprażonymi migdałowymi płatkami, orzeszkami i cudownie rozpływaącymi się wirókami czekolady. Z półwytrawnym winem ta słodka kolacja była wyborna.


Delektowałyśmy się powoli wspaniałym smakiem i aromatem risotta, a niedaleko kaloryfera rósł nasz ostatni wypiek. Puszysty, jasny o delikatnym aromacie cebulki chlebek pszenny, który z prawdziwą przyjemnością podjadłyśmy na śniadanie, by mieć dużo sił na powrót pociągiem do Warszawy., w którym to Oczko zmrużyło oczka, a ja podziwiałam piękne widoki posypanych śniegiem pól i lasów, czasem nieśmiało oświetlanych przez wytrwale przebijające się promienie słoneczka. Aż szkoda, że żadne zdjęcie z tego nie powstało. Za to cebulowego chlebka zostało jeszcze dość, by nasza rzucająca palenie, bardzo silna i wytrwała Księżniczka, miała na cały dzionek, a może i dwa, by odganiać głód lub dla zwykłego miłego wspominania tak smacznego i zabawnego długiego weekendu.


I tak Stolica bawiła się w Piernikowie – jadła, piła, piekła i gotowała, a przede wszystkim bardzo dobrze się bawiła. Trzymaj się Agatko i nie dawaj żadnym kryzysom nałogowym, gdyż my tutaj mocno za Ciebie kciuki trzymamy. Dla pocieszenia powiem jeszcze, że gdy to ja rzucałam palenie kilka lat temu, to o wiele gorzej to znosiłam – zarówno ja jak i moje otoczenie, więc z autopsji mogę powiedzieć, że dzielnym Kurczakiem jesteś!

Buziaki Dziewczynki :***

Bułeczki, które rosną kiedy śpisz
(12 bułeczek)

Składniki:
25 g masła
1 szklanka mleka
25 g drożdży (7 g drożdży instant – ich użyłyśmy)
1 łyżeczka soli
1 jajko
500 g mąki
mleko do posmarowania
mak do posypania

Przygotowanie: Wieczorem przygotowałyśmy ciasto. Masło rozpuściłyśmy i ostudziłyśmy do temperatury pokojowej. W tym czasie wyjęłyśmy wszystko z lodówki i zostawiłyśmy na blacie, by nabrało temperatury pokojowej. Wieczorem przygotować ciasto – wszystkie składniki muszą mieć temperaturę pokojową. Suche składniki wymieszałyśmy w misce, następnie dodałyśmy masło, mleko i jajko. Wyrobiłyśmy gładkie ciasto (wspomagając się metodą Bertineta). Uformowałyśmy 12 bułeczek (należy je spłaszczyć, bo sporo urosną do góry) i wyłożyłyśmy na pergamin. Tak wstawiłyśmy do lodówki na dolną półkę (najlepiej na blasze, ale ponieważ my miałyśmy za małą lodówkę to na dwóch płaskich talerzykach). Rano wyjęłyśmy bułeczki, posmarowałyśmy mlekiem, posypałyśmy makiem i piekłyśmy przez 10 minut w 250 stopniach Celsiusa.

Źródło: Blog Atinki „Tak sobie pichcę”

Proste bułeczki pszenne razowe

Składniki:
150 g mąki pszennej razowej
350 g maki pszennej chlebowej
1 łyżeczka drożdży instant
150 g mleka
200 g wody
1 łyżka soli
1 łyżka miękkiego masła

Przygotowanie: Drożdże połączyłyśmy z mąkami. Dodałyśmy resztę składników, wymieszałyśmy wszystko i wyrobiłyśmy sprężyste, spoiste ciasto (metoda Bertineta znów sie przydała). Odłożyłyśmy do wyrośnięcia na 1 godzinę. Po tym czasie delikatnie odgazowałyśmy, zwijając ciasto w rulon i nożem podzieliśmy na 8 bułeczek (po ok. 112 g). Uformowałyśmy kulki i złączeniem w górę odłożyłyśmy pod przykryciem na 15 minut. Nastepnie z każdej kulki uformowałyśmy bułeczki, które układałyśmy na blasze wyłożonej pergaminem. Delikatnie je spłaszczyłyśmy. Zostawiłyśmy do ponownego wyrośnięcia na nieco ponad godzinę. Bułeczki powinny byc dobrze napuszone i lekkie. Piekłyśmy w 210 stopniach Celsiusa z termoogiegiem (lub 230 bez) z para przez ok. 20 minut.

Źródło: Piekarnia Tatter „Tatter o Chlebie”

Piernikowe risotto
(2-3 porcje obiadowe lub 4-5 przystawek/deserów)

Składniki:
1 łyżka masła z kroplą oleju arachidowego (lub oliwy)
1 mała cebula cukrowa, drobno posiekana
1 łyżka przyprawy do piernika (kotanyi, jeśli inna, mniej aromatyczna to więcej)
75 ml. słodkiego wina/wermutu/likieru (użyłam likieru kawowego)
200 g ryżu arborio (lub innego do risotto)
600 ml mleka
1-2 łyżki soku z limonki/cytryny/pomarańczy
1 łyżka masła
1 łyżka likieru

garść płatków migdałowych i posiekanych orzechów włoskich, uprażonych
2 kostki czekolady

Przygotowanie: Na dużej głębokiej patelni zeszkliłam i poddusiłam cebulkę. Dodałam przyprawę do piernika i ryż, które prażyłam przez ok. 2-3 minuty na średnim ogniu. Zmniejszyłam ogień, wlałam likier i poczekałam, aż ryż wchłonął płyn. Następnie stopniowo dolewałam po chochelce ciepłego mleka, czekając aż ryż wchłonie płyn, zanim wlałam kolejną porcję. Po wlaniu całego mleka, wyłączyłam gaz, dodałam sok z cytryny, łyżkę masła i amaretto. Po starannym wymieszaniu, przykryłam risotto na 3-5 minut. Podałam z uprażonymi płatkami migdałowymi, orzechami i startą na tarce czekoladą.

Chleb pszenny z cebulką

Składniki:
400 g mąki pszennej (użyłyśmy chlebowej)
7 g drożdży (użyłyśmy 25 g świeżych)
2 łyżki oliwy
duża cebula (drobniutko pokrojona, zeszklona na oliwie) (użyłyśmy 1 czubatą łyżkę cebuli suszonej, utartej w moździerzu
1 łyżka cukru
1? łyżeczki soli
250 ml wody
łyżeczka maku (do posypania)

Przygotowanie: Najpierw przygotowałyśmy rozczyn z drożdży, cukru i mleka. Potem wymieszałyśmy wszystkie składniki (można wyrobić ciasto w maszynie i tam zostawić do wyrośnięcia). Ciasto było dość luźne, ale wystarczyło wyrabiać je metodą Bertineta, by już po kilku minutach było idealnie gładkie (być może wystarczy tez mikserem). Odłożyłyśmy ciasto do rośnięcia na 1 1/2 godziny, a po tym czasie odgazowałyśmy, wyrobiłyśmy i przełożyłyśmy złożone do keksówki. Wydaje mi się, że można by piec ten chlebek i bez formy, w dowolnym kształcie bochenka. W formie zostawiłyśmy pod przykryciem do wyrośnięcia na ok. 40-50 minut, ale posmarowałyśmy odrobiną oleju, by nie zeschła się skórka. Piekarnik nagrzałyśmy do 200 stopni Celsiusa (piekłyśmy w 180 stopniach Celsiusa z termoobiegiem). Przed pieczeniem posmarowałyśmy mlekiem i posypałyśmy sezamem. Piekłyśmy przez około 35 minut.

Źródło: Blog Atinki „Tak sobie pichcę”

Smacznego.

Kiedy Toruń przyjeżdża do Warszawy.


Kiedy?
Piątek, wczesne popołudnie.

 

Gdzie?
Zimny, ciemny i obskurny warszawski dworzec centralny.

Co?
Czekanie na kulinarne, słodko-wytrawne, piekarnikowo-patelniane, procentowe i bezprocentowe szaleństwa w stolicy.


Tak można by określić rozpoczęcie kulinarnego spektaklu, kiedy to Panna z Piernikowa, inaczej zwana Kurczakiem z Chatki na Kurzej Stopce, a ostatnio nawet Księżniczką, przyjechała w odwiedziny do mnie i Oczka, na pieczenie chleba oraz inne kulinarne i nie tylko atrakcje.


Po bardzo udanych zakupach w Złotych Tarasach i na Hali Mirowskiej, wsiadłyśmy w tramwaj, a potem metro i tak dojechałyśmy na warszawski Ursynów, gdzie rozpoczęła się moja kulinarna tyrania. Męczyłam dziewczyny okrutnie. Już kiedyś blogowo instruowałam Kurczaka (co to mnie i Oczko Kwoczkami określiła), jak ja masuję i podlewam ryż, co by na talerzu pyszne risotto zaistniało. Przyszedł czas na samodzielne wykonanie i tak kuchareczka z Piernikowa wykonała przepyszne risotto alla milanese. Mieszała, masowała i zerkała na mnie, a gdy po sesji fotograficznej jaką urządziłyśmy, uśmiechała się od ucha do ucha, pałaszując swoje dzieło.


Nie tylko zresztą to jedno dzieło powstało. Sztuka ta miała wiele wątków – smaków i zapachów. Oczko zostało zatrudnione do aromatycznej i pysznej pracy stworzenia imbirowego piwa. To takie piwo nie piwo – bez procentów, za to z bąbelkami. Tarła niemiłosiernie kłącze imbiru, skórkę z cytryn, zasypywała cukrem, a potem mieszała i przecedzała. Niemalże jak czarownica jakaś, co to eliksir warzy … tym bardziej, że powstał napój idealny wprost dla rzucającego palenie Kurczaczka – pełen aromatu, słodko-kwaśny, o ostrawym smaku imbiru, który działa nie tylko dobrze na zziębnięcie w zimowe dni, ale i na zimowe nastroje, czasem szczególnie pogarszane, gdy walczy się z okrutnym nałogiem.


Ja w tym czasie zajęłam się królem wśród ryb – przynajmniej tak nasze brzuszki go określają – łososiem. Piękny filet z łososia najpierw wyskoczył ze skóry, aby nam wszystkim smakować, a później jeszcze ugotował się w winie i domowym bulionie, aromatycznie doprawionym przyprawami, warzywami i cytrynką.


Na talerzu, połączony z lekkim sosem koperkowo-ogórkowym był bajecznym zwieńczeniem złotego łóżeczka z risotta, jakie mu ułożyłam, a Kurczaczek upichcił na patelni. Obiad wyszedł wspaniały i całkowicie zadał kłam porzekadłu "gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść". Nasza trójca sprawiła się doskonale, a potem już we czwórkę, z moim Ukochanym, mogliśmy cieszyć się wspólnie wykonanymi potrawami.


Na tym jednak nie koniec. W końcu Kurczak Mały, już taki mały nie jest, bo swoją osiemnastkę niedawno skończyła (kolejną ;-p), a że my – znaczy Oczko, mój S i ja – nigdy o niczym (no prawie) nie zapominamy, tedy i przyjecie urodzinowe, w dodatku niespodziankowe się odbyło.


Aromatyczny i ciemny, słodki i wilgotny, a do tego z nutą piernika – murzynek przyoblekł się w czekoladowe wdzianko, dorzucił sobie serduszkowe guziczki i "100 lat" zakrzyknął. Tylko świeczki się gdzieś zagubiły, ale choinka świeciła i winko w kieliszkach jaśniało, a nasz Kurczaczek – już nie taki Mały – zajadał wraz z nami swój tort, oglądając prezentową książeczkę o nietyjącej Francuzce. Ciekawe jakie też pyszności upichci korzystając z inspiracji książeczką?


Żeby słodkościom nie było końca, jeszcze kwiaty na powitanie moich wspaniałych kuchareczek były, a konkretnie jeden, ale za to jaki wspaniały kwiat. Pyszna babka, o marmurkowym wzorku, upieczona w pomysłowej foremce w kształcie róży, którą mi Święty Mikołaj pod choinkę położył, przywitała nas, gdy po zakupach wróciłyśmy całkiem zziębnięte i głodne.


Na wieczór zaczęła się zabawa. "I ja tam byłem – miód i wino piłem" – może nasz Hirek powiedzieć, co to z Ptaszynami balował, a my tylko z radością przyglądaliśmy się tym wyczynom, popijając co kto lubi – wino, miód czy piwo imbirowe. Oj, będzie z tego jajek na Wielkanoc … ale póki co to sza …


Ale żeby nie samym alkoholem się cieszyć, to na noc nastawiłyśmy zaczyn na chlebek wybrany przeze mnie z okazji Weekendowej Piekarni. Chleb Petera wprawdzie nam małego psikusa zrobił, ale początkowo wszystko ładnie się układało. Mąka z wodą połączyły się, by popędzane przez sok z kapusty, z niemałym trudem zdobytym na Hali Mirowskiej, pod folią na nocne zakwaszanie zostawione być mogły. Zaczyny nasze, mimo iż przez Kuchareczki z takim pietyzmem przygotowane, gdyż nawet łyżki dokładnie "wylizane" zostały, by nie stracić choćby kropli zaczynu oraz z taką troską przytulane w ramionach piekareczek, nie chciały się zbyt wyraźnie uaktywnić i poza kilkoma bąbelkami, przywitały nas rankiem w zupełnie leniwych nastrojach.


Nie było jednak strachu. Po łyżce dzień wcześniej dokarmionego zakwasu żytniego dostały i po trzech godzinach, wyraźnie do pracy się zabrały. Oczko i Kurczak, łączyły mąkę i wodę z solą, by potem dokładnie całość rozmieszać ze szklanką zaczynu. Ja jedynie jako nadzorca, mierniczy i pomoc kuchenna grałam swoje role ze śmiechem i satysfakcją. Ciasto chlebowe, odstawione do długiego rośnięcia, dało nam spokojny czas na kolejne szaleństwa zakupowe. Tym razem w Ikei, gdzie to obkupiłyśmy się w różne – mniej czy bardziej – potrzebne, ale bardzo upragnione narzędzia do naszej czarodziejskiej kulinarnej działalności.


Po powrocie czasu było akurat, by szybko przygotować pyszną quiche z łososiem, szparagami i kozim serem, który to serek również królował w sałatce. Rewelacyjne ciasto kruche, z dodatkiem śmietany, podpatrzone u Mico, doskonale zagrało w kulminacyjnym akcie, gdy z piekła – jak by to Oczko powiedziało – wyjęłyśmy placek, pełen aromatów i smaków wędzonego łososia, delikatnych białych szparagów i rozkosznie ciągnącego się koziego camemberta. Dopełnione jeszcze sałatką z rukoli, koziego serka sałatkowego i miodowego dressingu, napełniło nasze brzuszki bardzo przyjemnym nastrojem i siłami, by upiec wyborny wprost, o mocnym i wyrazistym smaku, choć niestety trochę zbyt mokrej i ciągnącej konsystencji chleb Petera.


Dodać muszę, że oba bochenki w moim i Oczkowym domu zniknęły błyskawicznie. Zarówno na śniadanie, z twarożkiem, pleśniakiem czy kremem z kasztanów, jak i z Oczkowymi zupkami. Cudowną grzybową, którą to już kiedyś Kurczak próbował uwarzyć u siebie, posiłkując się apetycznym instruktarzem naszej Zupoholiczki (i na kosie też). Oczywiście nie zapominamy o drugim razie ekspeprymentatorskiego Kurczaka z grzybową, ale na kosztowanie udanej toruńskiej grzybowej to następnym razem się wprosimy.


Druga zupka przyczyną do nowego pseudonimu dla naszego Kurczaka się stała. Czy to przez psikus oczkowej Żyrafy, czy już przez pełne napięcie oczekiwanie na wyjazd do Piernikowa, w pysznej brokułowo-groszkowej kremowej zupce ostał się jeden groszek, który to właśnie nasza Księżniczka w swojej porcelance wyłowiła.


I tak z kulinarnego weekendu pozostało wiele miłych wspomnień, smacznych i zabawnych też, ale i wiele nauki oraz powstałe z mojego dwa zakwasy, które to już nawet zostały nazwane – Kurczakowy Kwasior i Oczkowy Bliźniak, gdyż oba powstały z mojej Matuszki, pieczołowicie przeze mnie przygotowanej z przepisu Tatter. Teraz Kwasior grzeje się lub ziębi w Piernikowie w Chatce na Kurzej Stopce, a Oczkowy rezyduje w Zacisznej pod stolicą, tworząc w umysłach i sercach swoich właścicielek chęci i wyobrażenia o ich przyszłych, pięknych i pysznych chlebach na zakwasie.


A już wkrótce ciąg dalszy szaleństw odsłoni się w sztuce, jak to Stolica do Piernikowa się wybrała, jadła, piła i bawiła się wytrwale. O cierpliwość jednak proszę, gdyż szaleństwa te trochę moje zdrówko nadwyrężyły i gorączka teraz trochę skacze, kaszelek drapie gardziołko i przeziębienie się trochę mnie trzyma. Więc się teraz kuruję grzecznie, nie zapominając o rehabilitacji kolanka i kręgosłupika także.

Łosoś w winie z sosem koperkowo-ogórkowym

Składniki:
2 szklanki białego wytrawnego wina (Chablis, ale ja używam do tego dania dowolnego rieslinga)
2 szklanki bulionu
8 ziarenek pieprzu
1 łyżka nasion kopru włoskiego
3-4 liście laurowe
2 gałązki selera naciowego, posiekane
1 mała cytryna lub limonka, pokrojona w plasterki
6 filetów z łososia o grubości 1,5 cm (ok. 10-15 dag każdy)


Sos koperkowo-ogórkowy:
1 ogórek, obrany, pozbawiony pestek i drobno posiekany
2/3 szklanki mieszanki jogurtu bałkańskiego/greckiego i śmietany jogurtowej
1 łyżka posiekanego koperku
1 łyżeczka musztardy Dijon

Przygotowanie: W średnim, dosyć szerokim garnku (lub w głębokiej patelni) doprowadziłam do wrzenia wino, bulion, pieprz, koper, liście laurowe, seler i cytrynę. Przykryłam garnek, zmniejszyłam ogień do małego i tak gotowałam wywar przez 10 minut. Następnie włożyłam łososia i gotowałam ok. 10 minut. Po tym czasie przełożyłam łososia na talerze. W miedzy czasie przygotowałam sos mieszając wszystkie składniki i układałam go na ugotowanym łososiu. Tak przygotowanego łososia można jeść na zimno lub na ciepło (ale raczej nie na gorąco). Podałam na risotto alla milanese.

Uwagi: Sos koperkowo-ogórkowy jest też pysznym dodatkiem do naleśników.

Źródło: zainspirowane z książki Artura Agatsona "Dieta South Beach, czyli jak w 30 dni zyskać zdrowie i schudnąć"

Risotto alla milanese

Składniki:
1 łyżka oliwy
2-3 szalotki
200 g ryżu do risotto (vialone, carnaroli, arborio)
60-80 ml wermutu lub wytrawnego wina (takie jakie smakowało by z kieliszka)
1 łyżeczka szafranu (należy rozpuścić ją w ciepłym winie)
0,6-0,7 l bulionu warzywnego
sól, pieprz
1 łyżka masła
duża garść tartego parmezanu
sok z 1 cytryny

Przygotowanie: Na dużej głębokiej patelni zeszkliłam szalotkę na oliwie. Dodałam ryż i przez 2-3 minuty smażyłam na średnim ogniu. Zmniejszyłam ogień, wlałam wino i poczekałam, aż ryż wchłonął płyn. Wlałam bulion z rozpuszczonym szafranem i delikatnie rozmieszałam i poczekałam aż się wchłonął. Stopniowo dolewałam chochelkę bulionu, czekając aż ryż wchłonie płyn, zanim wlałam kolejną porcję bulionu. Po wlaniu całego bulionu, ziarenka ryżu powinny być al dente (miękkie z zewnątrz, twardawe w środku). Wyłączyłam gaz, dodałam sok z cytryny, parmezan i masło. Po starannym wymieszaniu, przykryłam risotto na ok. 5-10 minut.

Piwo imbirowe Nagiego Szefa

Składniki:
duże kłącze imbiru (ilość zależna od upodobań, od 6-12 cm)
2 cytryny
6 łyżek cukru brązowego
1 l. wody gazowanej
mięta (pominęłam)

Przygotowanie: Imbir obrałam i starłam na tarce. Do miski wrzuciłam cukier i odstawiłam na kwadrans. Z cytryny starłam skórkę i dorzuciłam ją do imbiru. Całość zalałam wodą gazowaną (ok. 1 l.), wymieszałam i znów odstawiłam na ok. półgodziny. Po tym czasie przecedziłam napój, spróbowałam. Można dodać cukru, gdy zbyt kwaśne, lub soku z cytryny, gdy zbyt słodkie. Można dekorować listkami mięty.

Źródło: Nagi Szef na Kuchnia TV

Quiche szparagowa z łososiem

Składniki na kruche ciasto śmietanowe:
300 g mąki
180 g masła
2 łyżki śmietany 18%
1/2 łyżeczki soli
zimna woda

Masa szparagowo-łososiowa:
60 dag jasnych szparagów, zblanszowane (lub z puszki/słoika)
40 dag łososia wędzonego
1 szklanka mleka skondensowanego 4%
1/2 szklanki mleka odtłuszczonego (0,5%)
3-4 jajka
1/2 łyżki brandy
1 łyżeczka suszonego estragonu
1 łyżka świeżego tymianku (dałam suszony)
3-4 łyżki tartego parmezanu
1-2 krążki koziego camemberta, pokrojony w plastry

Przygotowanie: W mikserze połączyłam składniki ciasta i z przygotowanej zimnej wody dodawałam po łyżce, aż powstało ciasto, które dało się zlepić w kulę. Spłaszczyłam ciasto i w postaci grubego placka, zawiniętego w folię spożywczą odłożyłam na godzinę do lodówki. Potem rozwałkowałam ciasto i przy pomocy wałka wyłożyłam na naoliwioną formę do tart (średnica 30 cm). Delikatnie docisnęłam ciasto do formy i gęsto ponakłuwałam widelcem zarówno dno jak i ścianki. Wyłożyłam folią aluminiową i wysypałam fasolą. Piekłam w piekarniku nagrznym do 220 stopni Celsiusa przez ok. 15 minut. Zdjęłam folię z fasolą i dopiekłam jeszcze przez 5 minut. W średniej misce połączyłam mleko skondensowane, mleko odtłuszczone, brandy, zioła i parmezan, a na koniec wbiłam rozkłucone jajka. Na wstępnie upieczony placek, wyłożyłam szparagi, pokrojonego w paski łososia i zalałam masą mleczno-jajeczną. Wyłożyłam równomiernie camembertem. Zapiekałam w piekarniku nagrznym do 220 stopni Celsiusa przez 30 minut (do ścięcia masy – aż patyczek będzie suchy). Przez pierwsze 15-20 minut lepiej jest piec przykryte folią aluminiową, a ostatnie 10 minut zapiec bez dla zezłocenia. Można jednak piec cały czas bez folii.

Źródło na ciasto kruche: Mico

Sałatka z rukoli z kozim serkiem

Składniki:
Tacka rukoli
20 dag serka koziego sałatkowego
oliwa
ocet balsamiczny
miód (gryczany)
sól i pieprz

Przygotowanie: Umytą i poobcinaną z twardych końcówek rukolę, połączyłam z pokrojonym w kosteczkę serkiem kozim i miodowym dressingiem. Dressing przygotowałam energicznie mieszając w małym słoiczku trzy części oliwy, dwie części octu i jedną łyżkę miodu. Należy jednak sprawdzić smak i dodać tyle oliwy, octu/soku z cytrusów i dodadatków, by pasował smak biesiadnikom. Sałatkę doprawiłam solą i pieprzem.

Babka marmurkowa

Składniki:
25 dag masła
5 jajek
1 szklanka mąki pszennej
1 szklanka mąki ziemniaczanej (ja dałam pół na pół z amarantusową)
3/4 szklanki cukru
1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
aromat do ciast np cytrynowy (dałam 2 łyżki amaretto)
2 łyżki kawy rozpuszczalnej

Przygotowanie: Jajka zmiksowałam z cukrem. Masło utarłam. Do utartego masła dodawałam stopniowo zmiksowane jaja (masa może się zważyć, ale nie ma to wpływu na ciasto). Mąki wymieszałam z proszkiem do pieczenia i dodałam do masy, zmiksowałam. Ciasto podzieliłam na 2 części – do jednej dodałam amaretto, a do drugiej kawę. Zmiksowałam obie części. Formę wysmarowałam olejem i najpierw wlałam jasne ciasto, potem ciemne (tak do ok. 3/4 wysokości). Widelcem rozmieszałam delikatnie, by utworzyć efekt marmurka. Ponieważ piekłam z półtorej ilości w/w składników, czas pieczenia wyniósł ok 70 minut, ale na podaną ilość powinno wystarczyć ok. 50 minut w temperaturze 180 stopni Celsiusa.

Uwagi: Ja piekłam z 1 1/2 ilości składników, gdyż moja foremka jest bardzio duża. Dodatkowo do tego ciasta dodałabym raczej minimalny dodatek mąki ziemniaczanej, gdyż mi przeszkadzał trochę jej, delikatny, ale jednak wyczuwalny posmak. Pozostałym osobom jednak smakowało, dlatego proporcje mąk należy dopasować do gustów jedzących.

Źródło: blog Majanki "Majanowe Pieczenie"

Murzynek z nutą piernikową

Składniki:
1/2 kostki margaryny lub masła
3 jaja
2 szklanki mąki
1,5 szklanki cukru (dałam 1 szklankę pół na pół brązowego i białego)
1 szklanka mleka
5 łyżek powideł lub dżemu śliwkowego
2 łyżeczki cynamonu
1 łyżeczka sody
2 łyżeczki przyprawy do piernika (Kotanyi)
5 łyżeczek kakao

Przygotowanie: Cukier wymieszałam z kakao, dodałam mleko i masło. Całość doprowadziłam do wrzenia, gotowałam 1-2 minuty, a potem wystudziłam. Do wystudzonej masy dodałam mąkę wymieszaną z sodą, cynamonem i przyprawą do piernika, a całość wymieszałam mikserem. Dodałam powidła, które wymieszałam łyżką. Ubiłam białka, powoli dodałam żółtka i nadal ubijałam. Ubitą pianę dodałam do ciasta i delikatnie wymieszałam łyżką. Piekłam 45 minut do godziny w temperaturze 170°C w okrągłej formie o średnicy 24 cm. Polałam polewą czekoladową.

Polewa czekoladowa: 2 łyżki masła roztopiłam, dodałam 4 łyżki cukru, 3 łyżki kakao, 5 łyżek słodkiej śmietany. Wymieszałam, krótko zagotowałam.

Uwagi: Zastosowałam sie dokładnie do przepisu, ale uważam, że murzynek byłby bardziej puszysty, gdyby żółtka zmiksować z odrobiną cukru i dodać do masy oddzielnie, a na koniec dodać sztywną pianę z białek.

Źródło: blog Dorotus "Moje wypieki".

Smacznego.

 

Kocham Maroko!


Nigdy tam nie byłam, nawet niewiele wiem o tym kraju, a jednak muszę powiedzieć „Kocham Maroko!”, a raczej jego kuchnię, te smaki i konsystencje, te ciekawostki, tak łatwe do uzyskania w tak odległej od afrykańskiego brzegu kuchni, a dające tyle egzotyki na talerzach. W kuchni najbardziej lubię eksperymenty, próby zestawiania różnych smaków, aromatów i konsystencji. Tagine to jeden z moich ulubionych obiektów, na których ćwiczę różne warianty i pomysły.

Poszukiwanie doskonałego tagine jest jeszcze przede mną, ale dzięki temu właśnie zbliżyłam się już jedynie o krok do ideału. Słodycz daktyli, moreli i podsmażonej czerwonej cebuli, wytrawność korzennych przypraw oraz anyżowy akcent fenkułu to wszystko otacza delikatne, rozpływające się w ustach mięso indyka, zamarynowane przed duszeniem w zestawie przypraw, jaki nazwałabym „Po prostu Maroko”.

Na tym można by już poprzestać, jednak to wciąż nie wszystko. Niezwykła gremolata łączy w sobie sprzeczne smaki – łagodność kolendry i pietruszki z kwaśno-słoną kiszoną cytryną i wyrazistym smakiem sprasowanego czosnku. Ten dodatek dodaje tagine niezbędnego pazura, a jednocześnie łagodzi ostrość harrisy. Całość na talerzu jest kompozycją wzajemnie uzupełniających się smaków.

Czemu więc nie jest to wciąż ideał. Myślę, że sedno problemu tkwi w rodzaju użytego mięsa. Myślę, że tłustsze mięso byłoby bardziej pasujące, dodające jeszcze swojego smaku do tej kompozycji. Następnym razem użyję udek kurczaka lub innego, wyrazistego w smaku mięsa, by nie zostało przytłumione przez inne smaki. Może to będzie wołowina, a może najbardziej tradycyjna dla tego dania jagnięcina.


Danie to nie powstałoby gdyby nie dwie rzeczy. Pierwsza to inspiracja, jaką okazała się dla mnie Anoushka, która podzieliła się swoim przepisem na cukinie z kiszonymi cytrynami. Druga, to konieczność ukiszenia cytryn. Zasadą w marynowaniu cytryn, jest zasypanie ich solą i zalanie sokiem z cytryny, a następnie zapomnienie o nich na przynajmniej miesiąc, choć już nawet po tygodniu mogą być jedzone. Diabeł jednak tkwi w szczegółach, to samo dotyczy też i smaków i aromatów. Do moich cytryn użyłam dwóch zestawów przypraw, by nadać im dodatkowy aromat i smak. Muszę przyznać, że oba wyszły ogromnie smaczne – jedne bardziej ostre, drugie korzenne.


I tak dzięki Anoushce i cytrynom powstał wyborny dodatek do tagine – smażone talarki z cukinii. Lekko chrupkie, przejmujące łagodniejący od ciepła patelni smak cytryn, cukinie byłyby też doskonałym daniem samym w sobie. Jedząc obiad czuliśmy się jakbyśmy siedzieli w cieple słońca dalekiego afrykańskiego brzegu … i jak tu nie powiedzieć „Kocham Maroko!”

Tagine/Tajine (czyt. tażin)

Składniki:
1 1/2 kg piersi z indyka, pokrojonej na duże kawałki
sok z 1 cytryny
3 łyżki oliwy + 1 łyżka do zeszklenia warzyw
3 czubate łyżki mieszanki składającej się z następujących przypraw: kumin (kmin rzymski), kminek, imbir mielony, kardamon, papryka słodka (do mieszanki dodać wszystkich tych przypraw po łyżeczce, zmiksować, jeśli nie są mielone i uprażyć przez chwilę na suchej patelni przed dodaniem do marynaty)
szczypta harissy (normalnie radziłabym dodać ok. 1/2 – 1 łyżeczki, ale my nie możemy jeść tak ostrych dań, więc dodałam tylko szczyptę)
2 cebule czerwone, pokrojone w paseczki
1 fenkuł, z wykrojonym głąbem, pokrojony w paseczki
4 duże ząbki czosnku
1 kora cynamonu
1 szklanka suszonych moreli
1 szklanka suszonych daktyli
1/2 szklanki migdałów, obranych
1 łyżka masła orzechowego (najlepiej z migdałów)
szczypta szafranu rozpuszczona w 50 ml. wina/wermutu (może też być koniak/brandy/metaxa/itp)
woda lub bulion warzywny/drobiowy
sól/sos sojowy i pieprz

Gremolata:
1 kiszona cytryna (przepis poniżej)
2 ząbki czosnku (mogą być marynowane w oliwie)
garść posiekanej natki pietruszki
garść posiekanej kolendry

Przygotowanie: Mięso włożyłam do torebki strunowej, wsypałam mieszankę przypraw (ostudzonych!) i szczyptę harissy, wlałam oliwę i sok z cytryny. Dokładnie obtoczyłam mięso w marynacie i odłożyłam do lodówki na przynajmniej godzinę (można też włożyć w marynatę na noc). W dużym garnku zeszkliłam cebulę, pokrojoną w paseczki razem z tak samo pokrojonym fenkułem. Pod koniec dorzuciłam sprasowany czosnek. Dorzuciłam zamarynowane mięso, korę cynamonu, morele, daktyle, migdały, masło migdałowe, wino a w nim rozpuszczony szafran. Wymieszałam dokładnie i wlałam bulion warzywny, ale tylko tyle aby wszystko było ledwo tylko zakryte. Przykryłam pokrywką i wstawiłam na średni ogień. Gotowałam ok. 1 1/2 – 2 godziny, aż mięso było miękkie a sos zgęstniał. Sprawdziłam konsystencję sosu – powinien być lekko gęsty, ale wciąż płynny – można go odparować, zagęścić łyżką masła orzechowego lub innym sposobem. Na gremolatę posiekałam garść natki kolendry i natki pietruszki, dodałam posiekaną cebulę kiszoną i wycisnęłam 2 ząbki czosnku. Ułożyłam gremolatę na mięsie, polanym sosem, ułożonym na kuskusie. Przed jedzeniem należy wymieszać mięso i sos z gremolatą.

Cukinie z kiszoną cytryną alla Żabka

Składniki:
4 średnie cukinie
1 -2 ząbki czosnku, poszatkowane
1-2 łyżeczka kuminu
1 łyżeczka słodkiej papryki
? kiszonej, pokrojonej w niewielką kostkę, cytryny
1 łyżka poszatkowanej natki pietruszki
1 łyżka oliwy
sól pieprz

Przygotowanie: Cukinie pokroiłam na grube plastry (ok. 1 cm) i zblanszowałam w osolonej wodzie. Odłożyłam do odcieknięcia. Na rozgrzałam oliwę, podsmażyłam przez 1 minutę czosnek, kumin, paprykę. Dodałam cukinię i cytrynę. Smażyłam kilka minut (do 10 minut). Posypałam natką, wymieszałam i podałam na gorąco jako dodatek do tagine.

Dzieki Anoushko!

Marynowane cytryny

Składniki:
5 cytryn
1 szklanka soku z cytryn (mi wyszło z 4 średnich sztuk)
gruboziarnista sól morska

1 wersja:
listek laurowy
8 ziaren czarnego pieprzu
6 ziaren kolendry
laska cynamonu

2 wersja:
1/2 gwiazdki anyżu
4 goździki

Przygotowanie: Najpierw porządnie umyłam cytryny i zostawiłam je w misce z ciepłą wodą na ponad godzinę, delikatnie obciążone talerzem. W tym czasie wycisnęłam 4 cytryny i uzyskałam 1 szklankę soku. Przygotowałam dwa wyparzone słoiki o pojemności 0,5 litra każdy (choć lepiej gdyby był to jeden o pojemności 1 litra). Do każdego słoika wrzuciłam przygotowany zestaw przypraw i garść (bardzo kopiasta łyżka) morskiej soli gruboziarnistej. Cytryny bardzo (!) dokładnie wytarłam z wody i przecięłam je na ćwiartki, ale tak by wciąż były połączone u podstawy. porządnie natarłam je od wewnątrz solą i mocno upychając włożyłam do słoika, po każdej sypiąc sporą garścią soli. Każdy słoik zalałam obficie sokiem z cytryn i odstawiłam w ciemne i nie za ciepłe miejsce (najlepiej do spiżarki czy szafki, ale nie do lodówki). Po tygodniu już można je pałaszować, choć najlepsze są po trzech do czterech tygodni. Po okresie marynowania, powinny być przełożone do lodówki, gdzie mogą być przechowywane do pół roku.

Ważne: Żeby uzyskać jak najwięcej soku z cytrusów można albo poturlać je po blacie, mocno dociskając ręką (ale nie zgniatając) albo włożyć na kilka sekund do mikrofali.

Smacznego.