Baśniowe danie.


Na Wielkanoc czy w powszedni dzień piękna złocisto-czarna przekładana zapiekanka z ryżu, pełna aromatów dalekich Indii przeniesiona do kuchni europejskiej przez pomysłowych Szkotów … kedgeree. Danie to w sposób bardzo niespotykany łączy w sobie wędzoną rybę i jajka, a płaszczyzną tego ciekawego spotkania jest słodycz cebuli przesmażonej z korzennymi przyprawami, wszystko razem podane z neutralnymi w smaku, ale ogromnie chłonnymi na nowe smaki ryżem lub soczewicą.

Dopełnieniem bez którego nie mogłabym wyobrazić sobie tego dania jest sos powstały z bulionu aromatyzowanego intensywnymi azjatyckimi smakami, nieznacznie tylko złagodzony gładkim smakiem śmietany. Delikatnie skrapiany nim ryż rozkłada na języku i podniebieniu całą symfonię smaków, a nos nęcony jest kuszącymi zapachami, przynoszącymi naszym zmysłom przyjemne odczucia kojarzące się z orientalnymi przeżyciami. Prawdziwy dżin z magicznej lampy.


Danie to można przygotować bardzo prosto i szybko, przez wymieszanie wszystkich składników i podanie na stół. Ja jednak postanowiłam dodać mu trochę szyku. Do zwykłego białego ryżu, dodałam czarny ryż Venere, który w antycznych czasach zarezerwowany był dla chińskich cesarzy. Bogactwo przypraw, dających niesamowity wręcz bukiet aromatów oraz rozwijających w ustach pełen smak dopełnia wykwintności tego posiłku. Co najwspanialsze w daniu tym, dzięki jego warstwowości udało się mi zachować wyraźnie wyczuwalne pojedyncze smaki, jak i połączenie ich dzięki aksamitnemu sosowi.

Postne, ale i pełne elegancji okazało się to baśniowe danie, wyjęte jakby wprost z inspirujących „Baśni z Tysiąca i Jednej Nocy” lub pełnej magii „Czarodziejki z Florencji”.

Kedgeree
warstwowe

Składniki:
1 szklanka ryżu (dowolny biały, może być jaśminowy, basmati)

1 szklanka ryżu czarnego Venere (parboiled)
45 dag wędzonej ryby (np. sieja)

1 łyżka oliwy
1 bardzo duża cebula, posiekana

1/2 łyżeczka kolendry

1/2 łyżeczki kurkumy

1/2 łyżeczki kminu rzymskiego

kilka obrotów młynka z przyprawą curry (ok. 1/4 łyżeczki)


1/2 l. bulionu warzywnego

2-3 liście limonki kafir

1 trawa cytrynowa, zgnieciona
1 limonka, sok i skórka drobno starta

1 łyżka sosu rybnego

50-75 ml. śmietany
pieprz zielony

6 jajek ugotowanych na twardo
natka kolendry do dekoracji

Przygotowanie: W osobnych garnkach ugotowałam ryże zgodnie z instrukcją na opakowaniu (można gotować w osolonej wodzie lub posolić po ugotowaniu, z czego czarny ryż można posolić sosem sojowym, a biały solą, by nie zabarwić go na ciemny odcień).
W tym czasie w rondelku podgrzewałam pod przykryciem przez ok. 20 minut na małym ogniu bulion z trawą cytrynową, listkami limonki kafir, sokiem i skórką z limonki. Doprawiłam sosem rybnym (jeśli bulion jest mocno słony, należy zmniejszyć ilość sosu rybnego).
W tym samym czasie zeszkliłam cebulkę na łyżce oliwy. Gdy już stała się przezroczysta, dodałam przyprawy i przesmażyłam, aż uwolniły swój aromat (ok. 1 minuty).
Mięso ryby rozdzieliłam palcami (ew. widelcem) na niewielkie kawałki, dokładnie czyszcząc ją z ości i skóry. Skórę można dorzucić do bulionu. Z bulionu odcedziłam wszystkie aromatyzujące go dodatki, aż miałam klarowny płyn.
Ryż biały wymieszałam z cebulą z przyprawami, a ryż czarny z rybą. W naczyniu do zapiekania ułożyłam najpierw ryż z cebulą, potem czarny z rybą, i zalałam to delikatnie ok. 3/4 szklanki bulionu. Naczynie przykryłam i wstawiłam do piekarnika tylko na kilka chwil, by się zagrzało i wchłonęło płyn. Resztę bulionu zagrzałam na średnim ogniu, dodałam śmietanę i gotowałam kilka minut by zgęstniał (można sos zagęścić odrobiną mąki rozprowadzoną w wodzie). Doprawiłam zielonym pieprzem. Danie udekorowałam kolendrą i jajkami na twardo pokrojonymi na ćwiartki.

Smacznego.

Kuchnia Wielkanocna 22.III. - 25.IV.2009

Z domieszką mitologii w tle.


Wiosna nie przychodzi, a trzeba jakoś przetrwać zimową aurę. Cóż lepszego może nas pokrzepić niż … czekolada. A jeśli jeszcze połączymy ją z kremowym serkiem, aromatem wanilii … czy trzeba więcej mówić o wspaniałym smaku, aromacie, konsystencji tego cudownego i prostego w wykonaniu ciasta?


Może tylko tyle, że skoro Zima nie daje się przebłagać by już sobie poszła, a Wiosna nie daje się skusić by nas odwiedzić, może tym razem spróbujemy przebłagać srogiego Hadesa, by wypuścił już swoją żonę z ciemności Podziemi na obiecane dziewięć miesięcy. Czy możemy dziwić się starożytnym obrządkom ofiarowania darów z żywności, by przebłagać gniew bogów lub by wyprosić ich łaskę, gdy na języku czujemy niebiański smak czekolady, kremową słodycz serka, otuloną wanilią, z lekko chrupiącą i pękającą skórką?

Więc rozkoszujmy się tym darem dla bogów z domieszką mitologii w tle.

Sernikobrownie

Składniki:
200 g gorzkiej czekolady
200 g masła
400 g cukru pudru (można dać mniej)
5 jajek
100 g mąki
500 g sera kremowego (mielony ser w pudełku marki President)
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii

opcjonalnie, na wierz można ułożyć owoce, np. wiśnie czy maliny, delikatnie zatapiając je w górnej warstwie.

Przygotowanie: Piekarnik nagrzałam do temperatury 170 stopni Celsjusza. Blaszkę 20×30 cm wysmarowałam masłem i wyłożyłam pergaminem. Czekoladę rozpuściłam w kąpieli wodnej, przestudziłam. Masło i 250 g cukru pudru zmiksowałam na gładką masę. Następnie dodałam 3 jajka – wbijając po jednym i dobrze miksując przed dodaniem kolejnego. Wlałam roztopioną czekoladę, dalej miksowałam dodając mąkę. Po połączeniu składników 3/4 mikstury wlałam do blaszki. W drugiej misce utarłam ser, resztę cukru, jajka i ekstrakt waniliowy, aż do uzyskania gładkiej masy. Wylałam serową masę na wyłożoną już masę czekoladową. Resztę masy czekoladowej cienko rozłożyłam na masie serowej, trochę mieszając Piekłam ok. 50 minut (przepis zaleca 40-45 min, Liska piecze 60 minut, ale moje już po 50 minutach było dobre, piekłam z termoobiegiem). Studziłam w stygnącym, otwartym piekarniku.

Źródło: Blog Liski „White Plate”

Smacznego.

Gdy spotyka się Zima z Wiosną.


Na Wiosnę czekam i Wiosny doczekać się nie mogę. Zaklinam Zimową Panią i proszę by odeszła, na drogę dając jej przysmaki, zimowe sałatki i zupki. Wiosenną Pannę przyzywam kwiatami, tulipanami przyniesionymi z targu, zielenią coraz jaśniejszą w domowych doniczkach. Na nic jednak moje starania i czary. Rankiem wstaję i za oknem śnieżyca mnie wita, do łóżka odganiając, by po kilku godzinach piękne promienie słońca zwodziły mnie obietnicą ciepła, prowadząc na manowce na spacer bez czapki. I co tutaj zrobić? Zupoholiczka powiedziałaby … zupę.


Więc zgodnie z tym przykazem warzę zupy niby czarodziejskie eliksiry, a z garnków znów trochę zimy, trochę wiosny do mnie płynie. Wiosenna, wręcz letnia zupa pomidorowa ze słodkim melonem, doskonała była i na zimno i ciepło. Z gryczanym miodem, o pięknym aromacie kardamonu, zachwycała mnie ulubionym połączeniem słodyczy i kwasku. Sok z grapefruita wraz z korzennymi przyprawami i wybornie korzennym wermutem przełamały słodycz upajającego połączenia melona z miodem. Wszystko na płaszczyźnie słodkawych, delikatnych pomidorów dało nam prawdziwą wiosnę … rzekłabym, że to już prawie maj.


Nie dając się jednak zwieść, Zima też zawitała w moim garnku. Podsmażone warzywa puściły soki, które w początkowej kakofonii smaków połączyły się z namoczoną w bulionie soczewicą i startymi na wiórki marchewką i selerem, by potem spokojnie łączyć się i przenikać, tworząc wspaniałe połączenie goździkowo-tymiankowej nuty otulającej jarzynowy smak, zdominowany przez gładką soczewicę. Razem zmiksowane, w kremowej konsystencji wybornie wręcz smakowało, gdy w jednej ręce łyżka, a w drugiej kromka pełnoziarnistego chlebka delikatnie zanurzana w upstrzonym tymiankiem kremie.


I tak do tej zimowej zupy swoje kielichy tulipany pochylają, jakby czuły że to już wkrótce nastanie wspaniałe Zimy z Wiosną spotkanie, stęsknionej Demeter z uwolnioną Persefoną.

Korzenna zupa pomidorowa z melonem

Składniki:
3 szklanki bulionu
4 goździki

4 nasiona kardamonu

1 listek laurowy

2 puszki krojonych pomidorów

1/2 szklanki soki grapefruitowego (z czerwonego grapefruita)

1/4 szklanki wermutu

2 łyżki miodu gryczanego

1 melon galia (ok. 40 dag), pokrojony w niewielką kostkę

1/4 łyżeczki mielonego kardamonu

sól i pieprz

Przygotowanie: Bulion przez 30 minut gotowałam z przyprawami na niewielkim ogniu, pod przykryciem, żeby nie odparował. Wyjęłam przyprawy, dodałam pomidory, sok grapefruitowy, wermut, miód oraz melona. Podgrzałam, bez doprowadzania do zagotowania. Doprawiłam kardamonem, solą i pieprzem. Przed podaniem zupę można zmiksować lub podać tak. Zupę można też zapiec z ciastem francuskim lub podać z lekkim chlebem.

Ważne: Melona należy pokroić w możliwie małą kostkę (1-2 cm), gdyż jego sok w kawałkach się mocno podgrzewa i może poparzyć, nawet mimo że zupa będzie już przestudzona.

Źródło: Magazyn „Kuchnia” 3/2009

Zimowy krem jarzynowy z soczewicą

Składniki:
1 łyżka oliwy

1 duża cebula, drobno pokrojona

1 duży por (tylko biała część), pokrojony w półtalarki

2 gałązki selera naciowego, pokrojonego w półtalarki

1/2 średniego selera, startego na wiórki

2 marchewki, starte na wiórki
35 dag soczewicy czerwonej

3 litry bulionu

2-3 listki laurowe

4 goździki

świeży tymianek
sos sojowy

pieprz

Przygotowanie: Na oliwie podsmażyłam cebulę, por i selera naciowego, aż zmiękły i puściły soki. W tym czasie w 1 litrze bulionu namoczyłam soczewicę. Dorzuciłam do garnka seler i marchewkę, starte na wiórki oraz namoczoną soczewicę z bulionem. Dolałam resztę bulionu, przyprawy (bez sosu sojowego i pieprzu) i gotowałam niecałą godzinę. Zmiksowałam zupę na krem. Posypałam tymiankiem, doprawiłam do smaku sosem sojowym (albo solą) i pieprzem. Podałam z kromką pełnoziarnistego chleba.

Smacznego.

Krótka Opowieść o Ciekawskiej Fasolce.


Usiądźcie w koło, na plecy narzućcie koce, w dłonie weźcie kubki z ciepłym kakao, a już zaraz, za chwileczkę opowiem Wam Krótką Historię o Ciekawskiej Fasolce. Uprzedzam Was jednak … to nie jest opowieść dla tych o słabych nerwach! Będzie ciekawość prowadząca do piekła, będzie porwanie i zatopienie … a jak to się wszystko skończy … zobaczymy …


Dawno, dawno temu żyła sobie Ciekawska Fasolka. Nie odpowiadało jej życie jednej z wielu pięknych Fasolek w ślicznym przezroczystym słoju. I tak, pewnego dnia skorzystała z okazji by uciec do szafki, a z szafki na blat. Podróżowała przed siebie, z ciekawością spoglądając wokół, poznając nowy, nieznany jej świat – Kuchnię. Czas mijał jej spokojnie i interesująco, gdy pewnego wieczora usłyszała dziwne pluski, krzyki i śpiew. Wychyliła się zza stojącego na blacie wysokiego imbryka, by jej oczom ukazał się widok, który zmroził jej serce.


W gromadę zbite fasolki, malutkie i czerwone otoczone zostały przez podskakujących w tańcu śpiewających Fasolkowych Ludków. „Ale cóż takiego robili? Jakie czary odprawiali?” zastanawiała się nasza Ciekawska Fasolka. Najpierw w kółku, potem gęsiego Fasolkowe Ludki dołączały do swych szeregów kolejne czerwone Fasolki. Wędrowali, podskakując, podśpiewując, a za nimi krok w krok ukryta podążała Ciekawska Fasolka.


Sznurek Fasolkowych Ludków wędrował po blacie, odwiedzając odbijająca ich nakrapiane odbicia Panią Łyżkę. Pomalutku, cichutko Ciekawska Fasolka wędrowała za tym dziwnym korowodem, wprost do Wielkiej Wody W Zlewie, gdzie już czekała przygotowana Pełna Wody Miseczka. Z przerażeniem obserwowała jak Fasolkowy Ludek jeden za drugim wskakiwali do miseczki, przez chwilę unosząc się na wodzie, by po kilku tchnieniach opaść ciężko na dno.

Przestraszona Ciekawska Fasolka uciekała szybko, ile tylko miała sił w swoich wyimaginowanych nóżkach, aż padła zmęczona daleko gdzieś na blacie i zasnęła. Miała dziwne sny, o kolorowych Paniach i Panach Warzywach, o przystojnym Panie Boczku, o korowodzie wychodzących z wody Fasolkowych Ludków, o brzuchatym zmrożonym Panie Bulionie, o wiotkim Panie Tymianku. Śniła nasza Fasolka o wspaniałym balu, gorącu niemalże piekielnym gdy wspaniała zabawa rozkręcała towarzystwo, o niebiańskich zapachach i głosach unoszących się znad Sali Dużego Garnka, w której pląsały ze sobą Fasolkowe Ludki z resztą smakowitego grona.


Kiedy przebudziła się Ciekawska Fasolka natychmiast pobiegła do swojego słoja i opowiedziała o strasznych zdarzeniach innym kolorowym Fasolkom. Śmiechu było co nie miara i głosy jeden przez drugi tłumaczące Fasolce o wspaniałych zabawach, karnawale jakim tylko Wenecja może się poszczycić, a Ci którzy w nim uczestniczą na zawsze już odmienieni przez smakowite wspomnienia zostaną.


Ciekawska Fasolka poprowadziła swój Lud i tak z oddali mogli tylko popatrzeć na wspaniałe karnawałowe zabawy odbywające się w pięknej Ceramicznej Sali Miseczki. I jaką to naukę wyciągnęła z tej przygody nasza Fasolka? „Nie taki Diabeł straszny jak go malują” pomyślała sobie Ciekawska Fasolka „Poznawanie nowych i nieznanych może być wspaniałe, nawet jeśli na początku się tego boimy.

Wenecka zupa z fasoli

Składniki:
25 dag fasolki borlotti, namoczonej na noc (bez odlewania wody z moczenia)
15 dag wędzonego boczku
1 por, tylko biała część, pokrojony w półtalarki
1 marchewka, pokrojona w talarki
1/4 średniego selera, pokrojonego w kostkę
3 łodygi selera naciowego
3 ząbki czosnku, przeciśnięte przez praskę
1-2 szklanki bulionu
świeży tymianek
sól i pieprz

Przygotowanie: Borlotti na noc namoczyłam, w takiej ilości wody by przykrywała na ok. 1 cm. fasolki. Na drugi dzień podsmażyłam boczek na patelni, wytapiając z niego tłuszcz. Przełożyłam wysmażony boczek z odrobiną tłuszczu do garnka, wrzuciłam pora i selera naciowego i podsmażałam aż zmiękły. Dodałam marchewkę i selera, fasolkę z wodą w której się moczyła, czosnek i dolałam bulionu, tak by uzyskać gęstą zupę. Gotowałam ok. 45 minut. Doprawiłam świeżym tymiankiem, solą i pieprzem, przyozdobiłam listkami selera naciowego.

Źródło inspiracji: Magazyn „Kuchnia” 11/2008

Smacznego.

Weekendowa Piekarnia #24


Choćby się waliło i paliło stanę na głowie by tylko zdążyć upiec chlebek z Weekendowej Piekarni. Tak też było i tym razem. Wiosenny chlebek wybrała nam aktualna gospodyni, Aklat. Piękne pęczki koperku zakupiłam ostatnio na bazarze, a chwilę później jeszcze gęstą i pyszną maślankę i już widziałam siebie z kromką chleba posmarowaną masłem, posypaną koperkiem i popijaną maślanką.

Ale od piątku wszystko sprzysięgło się bym nie upiekła chlebka. Najpierw ból kolana w piątkowy wieczór wywiał mi z pamięci wymieszanie składników na sponge. Nie było jednak tragedii. Z samego rana wymieszałam mąki, wodę oraz drożdże i już czekałam aż minął przynajmniej 3 godziny. A tutaj nagle zaczęły wychodzić różne prace domowe, zakupy, zaległe zajęcia i czas okrutnie się kurczył.


Dla chcącego jednak nic trudnego. Wieczorem z foremki wyjęłam w końcu pięknie rumiany, nawet ciut za bardzo przypieczony bochenek. Z niecierpliwością czekałam na niedzielny poranek by przekroić go, spróbować i spełnić swoje małe marzenie o kromce ze szczypiorkiem popijanej maślanką. Wyborny chlebek wprost na wielkanocny, wiosenny stół, o wilgotnym miąższu, wyraźnie wyczuwalnym smaku koperku i maślanki, malutkich i regularnych dziurkach. Wyborny z białym serkiem czy tylko z masełkiem i gałązką koperku, popijany maślanką, jogurtem czy kubkiem świeżego mleka.

Chleb ze świeżym koperkiem

Sponge:
227 g letniej wody
1/2 łyżeczki drożdży instant
149 g mąki chlebowej typ. 750
29 g mąki pełnoziarnistej (dałam ok. 20 g. razowej i resztę chlebowej)

Przygotowanie sponge: Wszystkie składniki wymieszałam w dużej misce i przykryłam folią an ok. 5 godzin (można od 3 do 12 godzin).

Ciasto właściwe:
cały sponge
1 szklanka świeżego koperku, posiekanego (dałam 3 duże pęczki)
230 g jogurtu naturalnego (dałam maślanki)
1 1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki drożdży instant
1 1/4 – 1 1/2 cup (148,8 – 177 g) mąki chlebowej typ. 750 (dałam 177 g)
1 1/4 – 1 1/2 cup (148,8 – 177 g) mąki pełnoziarnistej (dałam 177 g mąki pełnoziarnistej Lubelli, nie wiem jaki ma typ, ale stawiam na coś ok. 1850)

Przygotowanie: Do sponge wsypałam koperek, drożdże, maślankę i mąki (z ilością mąk należy uważać ze względu na wilgotność ciasta – u mnie dałam maksymalną ilość i nawet później dosypałam jeszcze 1 czubatą łyżkę), a na końcu sól. Wyrabiałam ciasto (bardzo luźne i wilgotne) metodą Bertineta (ok. 15 minut), a na koniec miałam bardziej zwarte i spoiste ciasto, ale wciąż lepiące i dosyć luźne. Ciasto umieściłam w naoliwionej misce i pod przykryciem zostawiłam do podwojenia objętości (u mnie zajęło to ok. 1 1/4 godziny). Po tym czasie odgazowałam ciasto (było wciąż lużne i klejące, nie mam pojęcia czy dałoby się upiec bez foremki). Przełożyłam ciasto do naoliwionej długiej keksówki i pod naoliwioną folią rosło do wypełnienia foremki, czyli podwojenia objętości (u mnie zajęło to ok. 1 1/2 – 1 3/4 godziny). W między czasie rozgrzałam piekarnik (z termoobiegiem) do 230 stopni Celsjusza. Chleb przed włożeniem do pieca nasmarowałam oliwą i nacięłam. Po włożeniu do piekarnika, spryskałam porządnie wnętrze wodą i zmniejszyłam temperaturę do 220 stopni Celsjusza. Piekłam przez 30 minut (powinnam ok. 25 minut). Przed pokrojeniem ostudziłam całkowicie chleb.

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia
Kuchnia Wielkanocna 22.III. - 25.IV.2009