Piknik zimą, czyli wiosna w domu.


Pierwsze oznaki wiosny na razie tylko czuć w powietrzu, czasem widać w radośniej prześwitujących promieniach słońca, ale za oknem wciąż zimno i często zacina nieprzyjemny deszcz. Mnie jednak nawet pomimo tej zimowej aury, ciągnie na piknik. Czemu więc nie urządzić go w domu?


I tak kilka tygodni temu, kiedy jeszcze zima trzymała świat w swoich śnieżnych okowach, ja kształtowałam puchate bułeczki, posypując je sezamem, formowałam warzywno-serowe burgery i mieszałam zimową sałatkę, o egzotycznych, a przez to cieplejszych aromatach. Muszę powiedzieć, że zestaw ten zachwycił mnie całkowicie. Wyraziste w smaku kotleciki, miękkie i soczyste, ułożone zostały na zgrillowanej bułeczce, jaką z samego rana upiekłam, a w którą wsiąkł po indyjsku doprawiony dressing z sałatki z porów i gruszek.


Teraz, gdy mojemu żołądkowi dokuczają wrzodowe bóle, już obmyślam* jak ponowić taki piknik, już nie ze smażonymi, a pieczonymi burgerami. Wkrótce więc rozłożymy kocyk na podłodze, w kubeczki wlejemy piwa imbirowego, w serwetki weźmiemy po aromatycznym burgerze i tak zagości u nas wiosna, mimo wciąż zimowej aury na dworze.


* Alciu, dziękuję za podpowiedzi :* Zdrowiej szybciutko Kochana Babeczko :*

Różowe burgery

Składniki:
2 czerwone cebule, drobno posiekana
4 duże ząbki czosnku, posiekane
200-250 g tofu – ja dałam młodego, dojrzewającego sera z Wizajny, starty na tarce
4 łyżki masła orzechowego
3 łyżki oliwy
400 g ugotowanej fasolki adzuki lub czerwonej fasolki, zmiksowana na kaszę
300 g buraków, upieczonych i utartych na tarce o dużych oczkach
1 łyżeczka utartego świeżego imbiru
1-2 jajka, w zależności od konsystencji
1 łyżka posiekanego szczypiorku
1 łyżka posiekanej kolendry
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżeczka garam masali
2 łyżki soku z cytryny
sól i pieprz
mąka z ciecierzycy – 2-3 łyżki do masy i kilka do obtaczania
oliwa do smażenia

Przygotowanie: Na oliwie zeszkliłam cebulkę, po chwili dodałam czosnek i podsmażyłam wszystko. Ostudziłam. Do miski wrzuciłam wszystkie składniki i wymieszałam. Mąkę i jajko należy dodawać w zależności od konsystencji. W mące obtaczałam kotleciki i smażyłam je na oliwie. Po usmażeniu odkładałam na talerz wyłożony ręcznikiem papierowym, by obciekły z tłuszczu. Do czasu podania trzymałam w ciepłym piekarniku. Podałam z bułeczkami burgerowymi, podpieczonymi po przekrojeniu i sałatką z pora.

Następnym razem z cebulki i czosnku oraz imbiru zrobię tarkę, dodając jeszcze nasiona kolendry, gorczycy i czarnuszki.

Źródło: Alcia i Tatter

Bułeczki burgerowe

Sponge:
320 g białej pszennej mąki chlebowej
2 łyżeczki drożdży instant
340 g ciepłego mleka (35-38C)

Składniki sponge mieszam dokładnie, zakrywam szczelnie folia i zostawiam w ciepłym miejscu na 45-60 minut. Sponge jest gotowy, gdy potroi prawie swoja objętość.

Do gotowego sponge wsypuje:
215 g białej pszennej mąki chlebowej
1 1/2 łyżeczki soli
3 łyżki cukru

Mieszam dokładnie i dodaje:
1 duże żółtko
9 łyżek oleju, lub rozpuszczonego masła

Wyrabiam elastyczne, gładkie i delikatnie lepkie ciasto. Wykładam je do lekko naoliwionej miski i zostawiam pod przykryciem na 2 godziny.Wyrośnięte ciasto wykładam na blat, odgazowuję, zwijam i dzielę na 10 części. Lekko formuję w kule, zakrywam, zostawiam na 20 minut. Następnie formuję dobrze naciągnięte bułeczki, układam je na naoliwionej blasze lekko spłaszczając. Zostawiam do wyrośnięcia na 1 – 1 1/2 godziny. Piec rozgrzewam do 205 stopni Celsjusza. Przed wsunięciem blachy z bułkami do pieca, smaruje je rozmąconym jajkiem/żółtkiem z 1 łyżka wody i posypuje sezamem (białym lub czarnym). Piekę 20 minut. Studzę na kratce przez min. 15 minut.
Źródło: Tatter

Sałatka z porów z indyjskim akcentem

Składniki:
3 pory, białe części, pokrojone na cienkie talarki
2 gruszki lub 2 małe jabłka, starte na grubej tarce
1 duża marchew lub 1 biały/żółty średni burak, starta na grubej tarce
1 czubata łyżka siekanej kolendry
1 łyżka uprażonego sezamu

Dressing:
3 łyżki majonezu
2 łyżki jogurtu greckiego
1 łyżeczka soku z cytryny
1/4-1/2 łyżeczki garam masali
sol i pieprz do smaku

Przygotowanie: Składniki dressingu mieszam. W misce mieszam składniki sałatki z dressingiem, przykrywam folią i odstawiam do lodówki by się przegryzło. Ocieplam przed podaniem.

Źródło: Tatter

Smacznego.

Najwspanialszy Kucharz Świata.


Dziś będzie o najwspanialszym Kucharzu jakiego udało mi się poznać, o ogromnym Szczęściu jakie mnie w życiu spotkało …

Są takie dni gdy nijak nie możemy zmusić swoich ciał do pracy. Czy to choroba czy zmęczenie, czy cokolwiek by to nie było, w takie dni najgorzej jest mi, gdy nawet nie mam siły nic ugotować. Wtedy właśnie mój Ukochany wraca do domu wcześniej z pracy, siada przy mnie na łóżku, gładzi po policzku, całuje delikatnie i opowiada jak mu minął dzień. Nie pyta jak się czuję. Wie i widzi, rozumie to bez słów. Opowiada tylko kilka zdań, gdyż już zaraz idzie do kuchni, a ja słyszę pobrzękiwanie patelni i garnków, równy stukot noża o deskę, plusk wody i plask otwieranej lodówki. Po kilku minutach dochodzą do mnie pierwsze zapachy, a w wolnych chwilach mój najwspanialszy Kucharz przychodzi do mnie z uśmiechem i kubkiem zielonej herbaty.


Nie mija wiele czasu, gdy na stole pojawiają się talerze, zaraz obok nich świece i szklanki z wodą. Aromat jaki dochodzi z kuchni podnosi mnie z łóżka lub kanapy i zawinięta w koc, siadam z podwiniętymi nogami na fotelu przy stole. Wtedy właśnie nadchodzi punkt kulminacyjny. Puree ziemniaczane, kremowe i maślane ma czekać, aż na stole pojawią się pozostałe dania. Ale ja wyciągam palec i podjadam tej kremowej masy z łobuzerskim uśmiechem, gdy widzę jak z rozbawioną, udawano-karcącą miną mój Mąż patrzy się na mnie.


Jeszcze tylko soczyste piersi kurczaka z uduszonym groszkiem i szalotkami i z … najważniejszą, najwspanialszą przyprawą świata – z miłością. Nic nigdy nie smakuje tak, jak przyrządzone Jego ręką, gdy ukrywa troskę pod optymistycznym uśmiechem, gdy wzajemnie chłoniemy od siebie najskuteczniejsze lekarstwo świata – siebie nawzajem. I nie ważne stają się wszystkie złe rzeczy, żadna choroba nam już nie przeszkadza, jemy najpierw w ciszy, potem stopniowo coraz bardziej ożywioną rozmowę prowadząc. I choć wiemy, że jeszcze przed nami dni z chorobą i bólem, ja mam siły* by z nimi walczyć, obydwoje ją mamy.

Właśnie dzięki Najwspanialszemu Kucharzowi Świata :*

* nawet na drugi dzień mam siły by wyjść na balkon i zrobić zdjęcia tym smakowitym potrawom, oraz pięknym serwetkom jakie od dwóch kochanych Babeczek dostałam – dzięki Poleczko i Truskaweczko :*

Kurczak z duszonym groszkiem i szalotkami
(4 porcje)

Składniki:
4 duże szalotki (niecała szklanka pokrojonych w paseczki szalotek)
4 piersi z kurczaka (można użyć udek lub całego poporcjowanego kurczaka)
oliwa z masłem do obsmażenia
sól i pieprz
suszony tymianek
75 ml. wermutu lub białego wina
150-200 ml. bulionu warzywnego
2-3 całe ząbki czosnku, obrane
200 g zielonego groszku, mrożonego
woda/bulion

Przygotowanie: Na oliwie z masłem najpierw zeszklić i lekko zezłocić szalotki. Potem obsmażyć doprawionego solą, pieprzem i tymiankiem kurczaka. Gdy już się ładnie zezłoci z obu stron, wlać wermut i zdeglasować patelnię. Dolać bulionu warzywnego tyle by wszystko się dusiło, ale nie pływało w płynie. Doprawić tymiankiem. Przykryć patelnię i dusić ok. 25 minut (czas zależny od wielkości piersi, nie może wypływać z nich różowy sok). Odkryć patelnię i dosypać zielony groszek. Gotować tylko do jego miękkości, 3-4 minut, inaczej straci zielony kolor. Doprawić ew. solą i pieprzem.

Źródło: Jest to bardzo typowe danie francuskie, a wersji jego jest tyle co kucharzy i książek kulinarnych. Ta nie została skopiowana z żadnej książki, jest wypadkową różnych metod i składników.

Puree ziemniaczane: ziemniaki ugotować do miękkości, odcedzić pozostawiając w garnku, odparować na gazie przez chwilę, pilnując by nie przypaliły się. W osobnym garnuszku podgrzać mleko z masłem. Wciąż gorące ziemniaki przepuścić przez praskę i dolać mleka z masłem, do odpowiedniej konsystencji. Doprawić solą i pieprzem. Utrzeć widelcem na kremową masę.

Przepis z serii „wszyscy go znają” :-)

Smacznego.

Zapraszam na Gospodarne Szczęście.



Zapraszam, gorąco zapraszam do WP, odcinek #64 przed nami, a wraz z nim powtórka ze smakowitego chleba. Nie zwykły to chleb jednak, a PIERWSZY CHLEB. Pierwszy w Weekendowej Piekarni Alci i pierwszy w Narzeczonej i mojej kontynuacji tej smakowitej zabawy. Może i będzie pierwszy dla części z Was, a może będzie tylko smakowitym przypomnieniem tamtych październikowych dni, gdy wirtualna Piekarnia otworzyła swoje podwoje.

Po przepis i wszystkie informacje zapraszam na bloga specjalnie dla chlebowych celów założonego przez Gospodarną Narzeczoną i mnie, zapraszam na Gospodarne Szczęście.

Miłego dnia i miłej zabawy Wam życzę.

Mile rozpoczęty dzień.


Pasztet sojowo-fasolowy … mmmmm rozmarzam się na samą tą myśl, choć to nie sen, a wspomnienie. Ten pasztet to była ambrozja, była i jest, gdyż na długo wpisał się już w moje śniadaniowo-przekąskowe menu. Ja wiem, że śniadanie to najważniejszy posiłek dnia, że daje nam energię i siły na cały dzień. Cóż z tego, kiedy rankiem jestem nieprzytomna, póki pierwsze zajęcia nie wywieją mi z głowy ostatnich sennych marzeń. Niezmiernie rzadko mam chęci by rankiem smażyć placuszki czy gotować jajka. W powszedni dzień potrzebuję wyjąć z szafki lub lodówki przygotowane wcześniej smakołyki, napełnić żołądek i syta zacząć dzień.


W taki właśnie dzień kromka chleba upieczonego we własnej kuchni, posmarowana zdrowym, aromatycznym i pełnym smaków pasztetem z soi i fasoli mung jest jednym ze śniadań idealnych. Senne obrazy uciekają spod powiek, a ja choć coraz bardziej na jawie, mam wrażenie, że śnię, gdy smaki rozwijają się na języku. Nic dziwnego więc, że w ciągu dnia nie mogę o nich zapomnieć i co i rusz podchodzę do lodówki z łyżeczką w ręku i podjadam tego smarowidła, jakby było dżemem czy masłem orzechowym.


Napisałam, że rankiem trudno mi się dobudzić, że śniadanie jem jeszcze z głową pełną sennych marzeń … to prawda, ale nie zmienia to faktu, że od samego rana zaczynam już najróżniejsze prace i zajęcia. Pośród tych porannych prac jest jedno, które gdy czeka na mnie sprawia, że wyskakuję z łóżka zanim jeszcze mój Ukochany pocałuje mnie w czoło, aby mnie obudzić. O czym piszę? Oczywiście o złożonych dzień wcześniej w lodówce bochenkach i bułeczkach, czekających na poranny wypiek. Nie ma lepszego budzika niż podświadomość, w której zakotwiczyła się zapowiedź aromatycznego pieczywa.

Lubię takie przebudzenia, dlatego zawsze gdy mogę upiec chleb z jego lodówkowym leżakowaniem, robię to. Tak właśnie piekę chlebek z rodzynkami, którego słodkawy, żytni smak w połączeniu z bezproblemową procedurą wpisał się bardzo przyjemnie w listę pieczonych chlebów.

Drugi chlebek jaki Wam prezentuję, jest również niezwykle smaczny, choć jego smak w przeciwieństwie do słodkawego poprzedniego chleba jest wyraźnie wytrawny, mocno żytni, z nutą kminku i melasy. Chleba litewskiego nie piekłam jeszcze z leżakowaniem w chłodzie i choć jego procedura jest odrobinę bardziej złożona, dla tego wybornego smaku zawsze warto go upiec.

I tak, gdy wciąż śpiąca wchodzę do kuchni, muszę już tylko kroić chleby na kromki, smarować pasztetem, jeść i mile zaczynać dzień.

Pasztet sojowo-fasolowy z pomidorami

Składniki:
350 g soi
150 g fasoli mung

niecały 1 litr wrzątku
1 duża marchewka, pokrojona niedbale
1 łyżeczka tymianku
1 łyżeczka oregano
1 łyżeczka majeranku
1/2 łyżeczki kminku, zmielonego
2-3 liście laurowe
4-5 ziaren ziela angielskiego

olej z pestek winogron
1 duży koncentrat pomidorowy (tak na oko. ok. 6 łyżek)
pieprz cytrynowy
pieprz kolorowy
papryka słodka
curry łagodne
sól czarownic (mieszanka soli, pieprzu i wielu ziół)

Przygotowanie: Soję i fasolę namoczyłam dzień wcześniej (w trzy razy wyższej wodzie niż soja i fasola). Na drugi dzień opłukałam soję i fasolę, zalałam ok. 1 litrem wrzątku, dodałam marchewkę, tymianek, oregano, majeranek. Liść laurowy i ziele angielskie związałam w gazę i dodałam do gotowania. Gotowałam do miękkości (1 1/2 – 2 godziny), wyjęłam liść laurowy i ziele. Odcedziłam na durszlaku, wrzuciłam do miski miksera, dodałam koncentrat pomidorowy, pieprze, paprykę, curry i sól, Zaczęłam miksować i dodawałam oleju (kilka łyżek), aż uzyskałam pastę, lekko grudkową, choć można miksować, aż uzyska się gładką pastę. W czasie miksowania należy przestawać i próbować co jakiś czas, by doprawić do smaku. Przełożyłam do słoików (wyszły mi trzy pół litrowe słoiki). Można przechowywać do 10 dni … o ile się powstrzymacie przed zjedzeniem wszystkiego na raz.

Źródło: Trufla Patrycji

Chleb żytni z rodzynkami

Zaczyn:
50 g zakwasu żytniego
60 g mąki żytniej (typ 2000)
120 g wody

Ciasto właściwe:
zaczyn jw
190 g mąki żytniej chlebowej
80 g wody
15 g melasy
1 łyżka cukru muscavado
1 łyżeczka soli
1/2 szklanka rodzynek, jeśli są bardzo suche i twarde lepiej je wcześniej namoczyć, a następnie odsączyć

Przygotowanie: Składniki zaczynu wymieszałam i odstawiłam na 12 godzin. Po tym czasie dodałam pozostałe składniki i zagniotłam lepkie i luźne ciasto. Przełożyłam do małej keksówki wysmarowanej olejem, tak że sięgało do 1/2 wysokości. Przykryłam naoliwioną folią i odstawiłam na 2-5 godzin do wyrastania (musi prawie podwoić objętość, tak o 90%) lub na 18 godzin do lodówki. Piekłam w piekarniku nagrzanym do 230 stopni Celsjusza przez 10 minut, potem zmniejszyłam temperaturę do 200 stopni Celsjusza i dopiekłam ok. 50 minut (z czego ostatnie 10 minut bez foremki). Wystudziłam zawinięty w ściereczkę.

Źródło: Chlebek.tv

Chleb litewski
(porcja ciasta na 2 formy keksowe)

Składniki:
500 g zaczynu z maki żytniej chlebowej
100 g otrąb
200 g wrzącej wody
2 łyżki kminku
350 g maki żytniej razowej (z tego 25 g do uprażenia)
150 g maki żytniej chlebowej
300 g wody letniej
1-2 łyżki melasy
1 łyżka soli

Przygotowanie 500 g zaczynu: Wieczorem, dzień przed pieczeniem wymieszałam 50 g płynnego aktywnego zakwasu ze 130 g mąki żytniej razowej i 120 g wody, po czym odstawiłam na noc ( 8-12 godzin). Następnego dnia dodałam 90 g mąki żytniej i 110 g wody, odstawiłam na 3-4 godziny. Taki zaczyn można użyć do chleba, kiedy się podniesie i jego powierzchnia będzie lekko wklęsła.

Równocześnie wieczorem zalałam 100 g otrąb (użyłam świeżo zmielonych przeze mnie ziaren zboża) 200 g wrzącej wody, dodając do tej mieszanki 2 łyżki kminku (zmiażdżyłam je lekko przed dodaniem w moździerzu dla lepszego uwolnienia aromatu).

Następnego dnia odsypałam ok. 2 łyżki maki razowej i uprażyłam na suchej patelni aż nabrała brązowego koloru (trzeba uważać żeby nie przypalić!). Ostudziłam.

Przygotowanie chleba: Wymieszałam w misce ciasto zakwaszone z resztą składników, oprócz soli. Mieszać należy tylko do połączenia składników, nie za długo. Konsystencja ciasta powinna być dość luźna. W odrobinie wody rozpuściłam sól, dodałam do ciasta i lekko wymieszałam całość. Napełniłam ciastem 2 długie formy keksowe do połowy ich wysokości, wygładziłam smarując powierzchnie woda. Chleb powinien wyrosnąć do podwojenia objętości (u mnie to trwało ok. 3, 5 godziny), po wyrośnięciu należy jeszcze raz wierzch posmarować wodą. Piekłam w piekarniku nagrzanym do 265 stopni Celsjusza (hydropieczenie) przez 15 minut, potem zmniejszyłam temperaturę do 200 stopni i piekłam 30 minut, a następnie zmniejszyłam temperaturę do 180 stopni i dopiekłam ok. 25 minut, z czego ostatnie 20 minut bez foremki. Wystudziłam przez noc na kratce.

Źródło: Chleby u Mirabelki

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia

Owoc zakazany.


Dla Adama i Ewy to było jabłko (a może granat?), dla mnie to czekolada. Chory, a dokładnie z lekka zdewastowany lekami żołądek, z czekoladą nie lubi się tak bardzo jak uwielbia ją moje podniebienie. Cóż począć jednak, kiedy nadchodzi czas, gdy za nic nie mogę oprzeć się temu kuszeniu, a do tego jeszcze miłe towarzystwo przybyło by ze mną upiec co nieco.


Tak też powstało to ciacho, które Olcik w ramach Weekendowej Cukierni zaproponowała, a ja na potrzeby Czekoladowego Weekendu prezentuję. Takie niby brownie, wilgotne i ciężkie, odrobinę za mało aromatyczne. Zapach i smak jednak rozwija się po nocy w lodówce spędzonej. Kandyzowanymi kumkwatami truskawki zastąpiłam, woląc nie używać mrożonych ani sprowadzanych z daleka wodnistych imitacji. Za to smak kandyzowanych kumkwatów wtopił się w ciasto, przeniknął jego ciemną masę i na drugi dzień zachwycił mnie, gdy na jeden kęs sobie pozwoliłam, zanim ciasto wraz z moim Mężem do pracy pojechało.

Powiem tylko jedno … obiecałam powtórki.

Niby-brownie z kandyzowanym kumkwatem

Składniki:
35 g kakao
80 ml gorącej wody
150 g gorzkiej czekolady, roztopionej
150 g masła, roztopionego
230 g ciemnego brązowego cukru
100 g zmielonych orzechów laskowych (dałam włoskie)
4 jajka
100 g kandyzowanego kumkwatu

Przygotowanie: Kakao wymieszałam z gorącą wodą do gładkości. Wlałam do niego roztopioną czekoladę i masło, wsypałam cukier, orzechy i dodałam żółtka. Zmiksowałam. Dodałam kumkwat (lepiej go pokroić, na niezbyt duże kawałki). Białka ubiłam na sztywną pianę. Delikatnie połączyłam z czekoladowym ciastem. Blaszkę o boku 20 cm nasmarowałam masłem (lepiej jest wyłożyć ją pergaminem, gdyż ciasto jest mokre i zbite) Przelałam do niej masę. Piekłam w temperaturze 180 stopni Celsjusza przez ok. 40 minut (oryginalnie jest 60 – 70 minut, ale to stanowczo za długo. Po 40 minutach było w sam raz, dłużej byłoby zbytnio przesuszone). Przestudziłam ok. 15 minut w blaszce, wyjęłam na talerz, pokroiłam na kwadraty. Można udekorować kakao lub co podsunie nam wyobraźnia. Ja jadłam je solo, a dodatkowym kumkwatem.

Źródło: Internetowa Cukiernia Olcik

Smacznego.