Faworkowe spotkanie …

… czyli jak bicie może być początkiem i końcem wspaniałej zabawy z Moniką ze Stoliczku, nakryj się i Kuchnia nasza polska? :D
 
SONY DSC
 
Przy faworkach, najkruchszych z kruchutkich ciasteczek jest wiele przemocy. Bicie jaj, bicie ciasta … a w naszym przypadku jeszcze sporo bicia na planszy, ale o tym za chwilkę :)
 
Zaczęło się od rozbijanych jaj i oddzieleniu 5 żółtek. Potem do miski powędrowały: 1/3 szklanki śmietany, 2 łyżki masła, 2 łyżki rumu i 3 łyżki cukru pudru. Utarte składniki łączyłyśmy z Monią z mąką. 2 szklanki mąki były przygotowane, ale dosypywałyśmy ją stopniowo, tak by ciasto było zwarte i nie klejące, ale nie za suche.
 
SONY DSC
 
Ciasto porządnie wyrobiłyśmy, aż było gładkie i plastyczne, ale to nie wyrabianie jest tutaj najważniejsze …
 
… a dobry wałek i silne ramię. Ciasto trzeba sprać mocno i dokładnie, aby nabrało w ten sposób powietrza, a usmażone później faworki były leciutkie, kruchutkie i z bąbelkami. My chyba ciut za mało stłukłyśmy ciasto, gdyż nie miałyśmy aż tyle bąbelków jak by się chciało, ale i tak zabawa w faworkowanie, jak i późniejsze ich zajadanie to była przesmaczna atrakcja :)
 
SONY DSC
 
Gdy ciasto odpoczęło zawinięte w folię przez około pół godziny, znów wałek poszedł w ruch. Tym razem jednak chodziło o delikatność, o to, aby rozwałkować ciasto jak najcieniej. Nam widać jakiś skrywany patriotyzm się przyplątał, gdyż wyszła prawie mapa Polski, którą potem radełkiem cięłyśmy na kawałki z dziurką i wywijałyśmy, układając na blacie całe morze uroczych zawijasków.
 
Jeśli zdjęcia nie wystarczą, oto pisana instrukcja zawijania faworków. Cienko rozwałkowane ciasto kroimy w paski (ja lubię ok. 3 cm grubości). Potem każdy pasek na ok. 7 cm kawałki, na środku robimy radełkiem nacięcie, tak by zaczynało i kończyło się w około 1/3 długości kawałka. Potem delikatnie podnosimy wycięty kawałek, rozszerzamy dziurkę i jeden koniec przekładamy przez nią, delikatnie naciągając, tak by brzegi były pofalowane. Brzmi trudniej i bardziej skomplikowanie, niż jest w rzeczywistości. Po pierwszym faworku będziecie mistrzami :)
 
SONY DSC
 
Te do tej pory tak schizofrenicznie traktowane faworki – najpierw pobite, potem delikatnie wywijane – teraz poszły do gorącej kąpieli. Olej rozgrzany do ok 180-190 stopni Celsjusza przyjmował kolejne partie faworków. Co nas z Monią ogromnie dziwiło, to czemu aż tak bardzo się pienił. Do tej pory ta zagadka nie została rozwiązana.
 
Z całą pewnością patelnia była sucha i czysta zanim wlałyśmy na nią olej. Użyłyśmy oleju rzepakowego, świeżo kupionego, dopiero co otwartego i wlanego na patelnię. Pilnowałyśmy temperatury przy użyciu dobrego i sprawdzonego termomentru. A jednak każdy faworek, mimo że ani nie omączony ani nie zwilżony wywoływał kipiel, która trwała ledwie chwilę, ale z początku trochę nas przestraszyła, później zaś zaintrygowała ogromnie. Dalej nie wiem skąd to bąbelkowanie i kipienie oleju, więc jak ktoś z Was ma jakieś pomysły, to dajcie znać :)
 
SONY DSC
 
Z tej zabawy w brutalność i delikatność powstała nam masa faworków, która płynęła niczym rzeka bez końca na kolejne talerze, opruszana cukrem pudrem, a potem objadaliśmy się nimi na śniadania, na obiad, na deser, na kolację i nie, nie było nam ich dosyć. W końcu faworki smaży się raz do roku, a ich lekkość i kruchość pozwala najeść się ilością ogromną, która ufetuje nas na rok cały. Również w aspekcie eksperymentowania z kształtami i formowaniem słoniowych uszu.
 
Żeby nie było jednak za dobrze, to i pojawiła się jedna strata – rozwalony wałek. Co śmieszniejsze mam tyle sentymentu do tego wałka – to była pierwsza rzecz, jaką kupiłam sama do kuchni, że pomimo iż minęło od tego faworkowego spotkania już blisko rok, do tej pory go używam. Choć jeśli znów postanowię bić się z faworkami, kupię nowy wałek :) 
 
SONY DSC
 
Nasze faworkowe szaleństwa zakończyły się smakowitym wieczorem i grą w Talizman z Moniką, moim Ukochanym i Oczko, którzy pełne faworków talerze mieli na osłodę mojego ciągłego gadania o psach, o psich planach, nadziejach, wyobrażeniach … gdyż to spotkanie odbyło się tylko kilka dni zanim w naszym domu pojawiła się Nauro, ognista maliniaczka, która na zawsze już zburzyła spokój Arthasa, ale i wniosła również w jego egzystencję trochę delikatności i chęci do tulenia się do nas :)
 
Zapraszam Was więc na faworki, a sama wracam do chorowania i tulenia się na kanapie z Arthasem i Nauro :)
 
 
Faworki Moni
Przepis w skrócie:
5 żółtek
1/3 szklanki śmietany
2 łyżki rumu
2 łyżki miękkiego masła
3 łyżki cukru pudru
2 szklanki mąki pszennej tortowej
 
olej rzepakowy (ale może być też smalec, olej ryżowy lub inny, który mozna podgrzać do temperatury ponad 180-190 stopni Celsjusza)
 

Słodko-kwaśny posmak życia.

Nie robię noworocznych postanowień ani też zeszłorocznych podsumowań. Zgodnie z założeniem, jakie podjęłam dobrych już kilka lat temu, gdy po stracie pamięci, a potem po nieudanej operacji kolana życie wydawało mi się beznadziejne, nie tworzę planów, a z tego co życie mi daje staram się wycisnąć jak najwięcej dobrego. Jeszcze daleko mi do perfekcji w takim podejściu i jeszcze nie raz będę zawiedziona, zasmucona, zraniona i oszukana. Ostatni rok dowiódł tego aż nadto, obfitując w rozmaite rozczarowania. A jednak nawet rozczarowania są ważnym składnikiem życia i bez ich kwaśnego czy gorzkiego smaku, jak bez cytryny czy … szczawiu, nie można wyobrazić sobie pełnej, smakowitej kuchni. Zawsze twierdziłam i twierdzę nadal, ba! zamierzam uparcie twierdzić wciąż, że kuchnia potrafi być doskonałym obrazem życia. Dlatego czerpiąc z tych prostszych, kulinarnych, bardziej widocznych schematów, staram się odnaleźć prawidłowości i receptury znacznie bardziej uniwersalne.
 
SONY DSC
 
Chyba właśnie z powodu tej straty pamięci tak korcą mnie różnorakie przetwory. Zamykanie przeszłych już elementów pór roku i wyciąganie ich dla przyjemności i radości w innych czasach stało się dla mnie prawdziwym hobby. Moje szafki i półki zawsze pełne są przeróżnych dżemów, konfitur, nalewek, marynat, chutney'ów, kiełbas w słoikach, smarowideł i wszelkich innych wynalazków. Jednak dopiero rok temu zaopatrzyłam swoją spiżarkę w pierwsze słoiki z pasteryzowanym szczawiem.
 
SONY DSC
 
Na działce mam go zwykle zatrzęsienie. Posadziłam go niedaleko krzaków róży pomarszczonej, gdyż dobrze działa na zdrowie ich korzeni, a rozrasta się tak radośnie, że gdyby zostawić moją działeczkę na czas pewien samopas, to topinambur i szczaw rosłyby tam jak szalone. Dlatego też postanowiłam połączyć ze sobą wiosenną zieleninę z jesienno-zimową bulwą w słodkawo (od topinamburu), kwaśną (od szczawiu) zupę. Szczawiowa zupa z ziemniakami i śmietaną to klasyka, ale ta topinamburowa to zupełnie inna gama doznań. Uprzedzam! Tylko dla miłośników "szczególnych" smaków! Topinambur i szczaw to smaki kontrowersyjne. Spotkałam albo ich miłośników, albo zaciętych przeciwników. Koniec i kropka! Szczaw jest aż do przesady wyrazisty, topinambur wyrazisto-delikatny (tak, choć brzmi to jak oksymoron, to właśnie tak smakuje topinambur), ale połączenie ich jest po prostu wspaniałe. Nie tylko dlatego, że tak ciekawie zaskakujące, ale też dlatego, że delikatna słodycz i orzechowa nuta topinamburu, wzmocniona przez śmietanę doskonale równoważy się z kwaśnością i ziemistością szczawiu, pozostawiają jednak swój specyficzny smak wyraźnie na podniebieniu.
 
SONY DSC
 
Ja lubię oba te smaki, ale jeśli to połączenie jest dla Was nieznośne, zamknijcie kwaskowaty smak wiosny i cieszcie się nim zimą w zupie z pieczonymi ziemniakami, ugotowanej na pełnym smaku bulionie z kaczki. Bo czy kwaśne czy słodkie, czy ziemiste czy orzechowe … szczaw lubi naturalne smaki, a to co naturalne, szczere i prawdziwe sprawdza się i nie rozczarowuje. Nie tylko w kuchni, ale i w życiu. Taka moja oczywista oczywistość odnaleziona w kuchennych zmaganiach :)
 
 
Szczaw pasteryzowany
 
Słoiki, najlepiej około 300-500 ml umyć i wysterylizować w piekarniku (piec ok 1 godzinę w 100 stopniach Celsjusza do zimnego piekarnika. Nakrętki wygotować w garnku z wrzątkiem, nie piec ich!).
Szczawiu narwać/kupić miskę/kilka pęczków. Umyć, myjąc oderwać lub odciąć łodyżki. Podsuszyć w suszarce do sałaty. Posiekać szczaw tak drobno jak chcemy mieć go w zupie. Przekładać do dużej miski. Posolić – ilość soli jest tutaj nie do podania. Trzeba to trochę zrobić na oko i na rozum. Tak, jakby soliło się sałatę do obiadu. Wymieszać dokładnie szczaw z solą i przekładać w miarę ciasno do słoików. Posolić szczyptą po wierzchu. Zakręcić. Pasteryzować 15 minut. Ja pasteryzuję w piekarniku (od zimnego piekarnika do 100 stopni, i od momentu uzyskania 100 stopni liczę 15 minut).
 
Zupa topinamburowo-szczawiowa
 
Bulionu – u mnie to był bulion z kurczaka (ok. 1,5 litra) zagotować i ugotować w nim topinambur (ok 600-750 g) pokrojony w kawałki. Dodać słoik szczawiu (jak wyżej). Śmietany mały kubeczek (ok. 150 ml) zahartować gorącą zupą. Można też wymieszać śmietanę z 3-4 żółtkami, zahartować i dopiero wtedy wlać do zupy, gotując do lekkiego zgęstnienia. Zupy z żółtkami nie należy doprowadzić do wrzenia. Zresztą takiej ze śmietaną też lepiej nie zagotować. Doprawić pieprzem do smaku. Podawać samą lub z jajkami na twardo lub półtwardo.
 
Zupa szczawiowo-ziemniaczana
 
Gotuje się tą zupkę identycznie jak ta powyżej, tylko zamiast topinamburu dajemy ziemniaki. Ziemniaki można albo ugotować w bulionie – doskonale sprawdza się też bulion z kaczki, albo podpiec je w piekarniku i potem dopiero dogotować je w zupie. Reszta bez zmian. Zajadać ze smakiem :)
 
Smacznego.

Niech będzie też trochę hipstersko!

Kto by pomyślał, że coś co prawie zasługuje na miano chwastu będzie takie modne! Tak po prawdzie to ja się kiepsko znam na modzie. Nie, nie ma w tym żadnej fałszywej skromności. Po prostu nie mam czasu, aby za nią nadążać i by chcieć się nią frasować. Nie ten typ osobowości ;) Jeszcze niedawno więc patrzyłam na topinambur jak na zwykłe warzywo, niezwykłe tylko dlatego, że cieżko dostępne. A tu teraz z każdego menu restauracji, każdego programu kulinarnego topinambur wyskakuje jak pospolita pyrka. No cóż! Dla mnie to on pospolity nigdy nie będzie, bo co ja z nim przeżyłam, to moje. Ale w końcu nawet jeśli za modą nie podążam, to jeśli idzie o dobre jedzenie, to jestem gotowa na wiele.
 
20131120_topinambur_zbior
 
Dlatego też by zdobyć sadzonki topinamburu do mojego Elysium dzwoniłam i pisałam maile gdzie się da. Wcale to łatwe nie było. Wystarczyło się jednak uprzeć i 5 ślicznych doniczek przywiózł mi kurier z Pomorza. Dopiero później poskarżyłam się babeczce na bazarze ile to kosztowało mnie kupienie sadzonek, a ona na to: "pani, przecie to można takie wsadzić jak te (mówiąc to wskazała na bulwy na swoim staraganie). To na gwoździu pani wyrośnie". Kupiłam od niej doniczkę tymianku, który miał ponoć przetrwać zimę. Nie przetrwał, więc nie wiem czy rzeczywiście można wsadzić taką kupioną gdzie bądź bulwę topinamburu, ale na pewno sadzonka jednoroczna, już w drugim roku zapewni Wam wręcz klęskę urodzaju.
 
I to jaką? Tych pierwszych pięć topinamburów wsadzonych blisko domku na małej działeczce pracowniczej rozpleniło się do 12 kg cubbotto, w którym przyjeżdżają do mnie cytrusy z Sycylii. Wsadziłam więc ok 14 sztuk na grządce na obrzeżu działki o 9 metrowej długości, tworząc dodatkowo z ich wysokich kwiatów ogrodzenie od wścibskiej sąsiadki i teraz – rok w rok – muszę pilnować ich ogromnie, gdyż wyrastają i przerastają gdzie chcą, a odbijają w pierwotnym miejscu nawet po 3 latach. Taki to uparty kwiat o smakowitych bulwach.
 
No, ale o ogrodniczych zmaganiach nie będę się rozwodzić. Dość powiedzieć, że teraz radziłabym Wam znaleźć jakieś ustronne miejsce pod lasem, wsadzić tam topinambur i przychodzić z widłami wedle potrzeby, a nie martwić się, że pozarasta malutką działkę pracowniczą. I dziki się dokarmi i niebezpieczeństwo zarośnięcia niewielkiej przestrzeni odpada. Pamiętajcie tylko, że topinambur chowa swoje bulwy zazdrośnie nawet do ponad metra poniżej gruntu, więc widłami kopcie wytrwale ;)
 
SONY DSC
 
Nie ma jednak problemu, bo topinambur może być wykopywany od jesieni do wiosny, a najlepiej z pierwszym zbiorem poczekać na przymrozki, gdyż jak wiele jesienno-zimowych warzyw zyskuje wtedy na smaku. Smaku tak doskonale pasującym do innych ziemistych i słodkich połączeń. Jak w tej zapiekance, al'a gratin, z boczkiem, śmietaną i tymiankiem, chojnie posypaną po wierzchu parmezanem. Taka zapiekanka może być samodzielnym daniem albo też doskonałym dodatkiem do steku, choć w tym przypadku, ze wględu na delikatny, słodkawo-orzechowy posmak topinamburu, radziłabym raczej delikatne mięso z polędwicy. Ale jak kto woli :)
 
SONY DSC
 
Wbrew pozorom bulwa ta pasuje też doskonale do ryb. Jest doskonała jako puree, ale o wiele lepsza, gdy przywdzieje szaty placka, a rybę, w tym przypadku łososia przyobleczemy w ziemisto-korzenne smaki. Można podać ją jako elegancką przystawkę, albo po prostu na drugi dzień wyjeść resztki jakie zostaną, ciesząc się ich smakiem w czasie kreowania kolejnych dań ;)
 
Zapraszam więc na hipstersko-nie-hipsterki obiad i przystawkę, a już niedługo jeszcze jedno danie i jego wersja z udziałem topinamburu … zupka oczywiście, w końcu to zima, a zima lubi zupy ;)
 
 
Zapiekanka z topinamburu
 
Zapiekankę tą robiłam na oko, więc wybaczcie ale i takie na oko proporcje podam. Jednak bez obaw, to danie z typu wiejsko-swojsko-domowych, więc nie bójcie się w niej niczego ;)
Najpierw uśmażyłam cienko pokrojonego boczku wędzonego (ok. 8 plasterków), tak by wytopić z niego tłuszcz. Tłuszcz odlałam. Przestudziłam.
Topinamburu nakroiłam w cienkie plasterki (idealnie jest użyć do tego mandolinę, ale ja jej nie mam … jeszcze :D), układając go w naczyniu do zapiekania (moje naczynie było małe, owalne, o długości 24 cm), wypełnionym wodą z cytryną (topinambur lubi ciemnieć, więc dobrze jest trzymać go w wodzie z cytryną). Gdy miałam pewność, że wypełni naczynie jakie miałam, odlałam wodę i pozwoliłam topinamburowi odcieć. Przełożyłam go do miski, doprawiłam solą, pieprzem i polałam odrobiną tłuszczu ze smażenia boczku i dodałam boczek i ok pół szklanki śmietany, wymieszaną z dokładnie posiekanym 1 dużym ząbkiem czosnku. Wsypałam ok. łyżeczkę suszonego tymianku. W między czasie, gdzieś tak pod koniec krojenia topinamburu zaczęłam nagrzewać piekarnik do 200 stopni.
Gdy topinambur był już wymieszany z tłuszczem, śmietaną, boczkiem i przyprawami, układałam go z tym wszystkim warstwami w posmarownym masłem naczyniu do zapiekania. Zalałam resztą śmietany z miski, dociskając delikatnie dłońmi, by śmietana spłynęła między warstwy. Na wierzchu posypałam szczodrze parmezanem. Naczynie przykryłam folią aluminiową i wstawiłam do piekarnika na 30 minut. Po tym czasie topinambur był miękki (sprawdziłam nakłuwając nożem). Zdjęłam folię i włączyłam w piekarniku opcję grill. Trzymałam tak pilnując cały czas, aż się lekko zrumienił.
 
Placki topinamburowe
 
Topinamburu (ok. 1 kg) ugotowałam, przetarłam przez praskę i ostudziłam. Dodałam 4 żółtka, mąki (ok. 100 g), śmietany (ok 100 ml), sól, pieprz i dowolne przyprawy. Ja tym razem dałam, tak jak i do łososia kardamon i kolendrę zmielone na proszek. 
Smażyłam na oleju na złoto, po ok. 2-3 minuty z każdej strony.
 
Źródło inspiracji to bliny warzywne u Bei
 
Łosoś kardamonowo-kolendrowy
 
Łososia, dwie porcje po ok. 180-200 g posmarowałam oliwą, odrobiną miodu (ok. 1 łyżeczki) i sokiem z cytrynyposoliłam, doprawiłam zmielonym kardamonem i kolendą. Piekarnik nagrzałam do 210 stopni Celsjusza. Piekałam ok. 12-15 minut (czas zależy od grubości ryby). Podałam na plackach, rozdrobnione na płatki, udekorowane natką pietruszki, choć bardziej pasowałaby tu natka kolendry.
Na drugi dzień taką samą porcję łososia upiekłam i jadłam z odgrzanymi plackami na szybki lunch. Smakowało doskonale.
 
Smacznego.

Korzennie … pierniczkowo … zabawnie … budowlanie …

… czyli pierniczkowe spotkanie z Moniką ze Stoliczku, nakryj się i z Oczko z Kotów kuchennych Oczka. W planach były pierniczkowe ozdoby choinkowe, pierniczki do jedzenia i w ogóle pierne tematy.
 
20141212_pierniczki001a
 
Ale po wstępnym, grzańcowym wieczorze stanęło na domku z piernika i pierniczkowych bombkach na choinkę :D
 
20141212_pierniczki002
 
Zacznijmy więc nasz fotospcer przez ostatnie 3 dni … było więc dużo wykrawania …
 
20141212_pierniczki003
 
… wykrawanie i landrynkowe szklenie ….
 
20141212_pierniczki004
 
… znów pełne skupienia wykrawanie i sypanie landrykowego szkła …
 
20141212_pierniczki005
 
… trochę prześmiewczo, trochę na poważnie, ale pierwsze próby wyszły bardzo smakowicie i satysfakcjonująco :D …
 
20141212_pierniczki006
 
… po udanych próbach powstały więc dwie długie ściany naszego przyszłego domku …
 
20141212_pierniczki007
 
… i dwie krótkie ściany też. Oczywiście z witrażykami, bo jakże to domek bez okien kolorowiastych ;) … i nie! to nie ma być sławojka :P …
 
20141212_pierniczki008
 
… nawet w dachu świetliki to absolutny "must have", więc i u nas w czterech kolorach się pojawiły, zostawiając miejsce na komin jedynie :) …
 
20141212_pierniczki009
 
… w przerwach poza lunchem z pietruszkowym pesto było duuuuuuzo miziania psich brzuszków, psie spacery i treningi, ale o tym to więcej na mojej Demonicznej Sforze możecie się dowiedzieć …
 
20141212_pierniczki010
 
… w między czasie wykrawania i wałkowania były też prace planistyczno-architektoniczne … jak widać wielce jesteśmy w tym utalentowane … i kto by pomyślał, że wzór na wysokość trójkąta równobocznego to może być taka ważna rzecz przed świętami ;) …
 
20141212_pierniczki011
 
… od wzoru uratował nas kalkulator, a od nadmiernej pracy Oczko, która po pracy przyszła i nam ajerkoniak pyszny zmajstrowała … pod czujnym okiem Nauro oczywiście  ;) …
 
20141212_pierniczki012
 
… Arthas też rzucał oczkiem na oczkowy specyfik, musiał jednak obejść się smakiem. Jednak za ładne leżenie na miejscu w kuchni kilka migdałowych płatków i całe jabłko nawet skapnęło mu z blatu, więc i on był całkiem całkiem ukontentowany :) …
 
20141212_pierniczki013
 
I nadszedł czas na ozdabianie …
 
20141212_pierniczki014
 
… oczywiście bez pomocników nie dałoby się pracować ;) Mój Ukochany komin nam uratował, a Arthas i Nauro … no cóż, dbały o nasze dobre samopoczucie ;) …
 
20141212_pierniczki015
 
… dekorowania ciąg dalszy … lukry, posypki, migdałowe płatki, arachidowe kamyki kolorowe, barwniki w proszku i paście …
 
20141212_pierniczki016
 
… prace nad dachem i dachówką z migdałowych płatków to był dopiero hard-core, ale i to szło szybko i sprawnie w nastroju pełnym śmiechu :) …
 
20141212_pierniczki017
 
… dekorujemy … dekorujemy … i jeszcze więcej dekorujemy … :)
 
20141212_pierniczki018
 
… zbliżenie na prace dekarskie ;) …
 
20141212_pierniczki019a
 
Jak na food-blogerki przystało za aparaty się chwyciłyśmy i … dla dobrego zdjęcia czasem trzeba wspiąć się na wyżyny lub dna sięgnąć ;) …
 
20141212_pierniczki020
 
… część prac naszych :) …
 
20141212_pierniczki021
 
… kolejne ujęcia naszych korzennych pierniczkowych dokonań i Monika jako główna modelka :) …
 
20141212_pierniczki022
 
… a teraz ujęcia detali, szczególnie tych ulubionych – Mikołaj do komina się zakradający i super-anioł wraz z rapującym bałwanem :D …
 
20141212_pierniczki023
 
… ale tych ulubionych detali to w bród było … zombie konik i wampirzy chłopczyk, cycata Helga, czy bombka-"bombka", renifer Rudolf o wyłupiastym oku czy kolejka o kamiennych kołach … wszystkie by cieszyć później oczy na choince :) …
 
20141212_pierniczki024
 
Rankiem dnia trzeciego za sklejanie domku się wzięłyśmy. Wieczór wcześniej przez mojego ukochanego Męża została stworzona konstrukcja do utrzymania domku – tfu tfu – odpukać w niemalowane – na razie nieprzydatna. Po wstępnych przymiarkach przyszedł czas na zlepianie ścianek domku i różne patenty na utrzymanie – pi razy oko – równych kątów :)
 
20141212_pierniczki025
 
Tuż tuż przed Moni powrotem do domku jeszcze dachowe przymiarki dokonałyśmy, a w pełni wykonanym domkiem i jego otoczeniem podzielę się z Wami już za dni kilka jak poschną lukry i będzie można domek wykończyć drobnymi dekoracjami :)
 
Tymczasem jednak do Korzennego Tygodnia Ptasi i Festiwalu Pierniczków Majanki naszą wspólną pracę załączam i już spieszę pisać przepisy na korzenny grzaniec na szybko, pierniczki idealne na ozdoby i ajerkoniak, choć ten to niezbyt korzenny czy pierniczkowy, ale za to jak wspomagający korzenno-pierne dokonania okołoświąteczne! ;)
 
 
Grzaniec na szybko
Weź dobrego wina buteleczkę, albo i dwie czy trzy, też się nie zmarnują, sypnij hojnie przyprawy piernikowej ulubionej, garść czy dwie rodzynek, a jak masz to i plaster pomarańczy, ale najważniejsze to miodu najsmaczniejszego, jak ten gryczany od szczerbatego pana z bazarku dodaj. Podgrzej lekko, nie za bardzo, co by procenty tylko wzbudzić, a nie przepędzić i … pij, delektuj się i plany pierne i korzenne twórz :D
 
Ajerkoniak
za Basią podaję, nasze wykonanie
 
10 żółtek z 250 g mleka słodkiego skondensowanego podgrzej do ciepłego palca (ok. 50 stopni), cały czas mieszając. Zdejmij z ognia i przez sitko przecedź do misy miksera by wystygły. Jak już gorące nie będą wlej alkoholu ulubionego litr plus 50tka spirytu najlepszego, pamiętawszy o niezwykle dobrym basinym patencie na 1 część rumu i trzy części koniaku, u nas koniak zastąpiony został mieszanką pół na pół brandy i whisky. Dalej już tylko pół kilo cukru w pudrze i ze trzy kopiaste łyżki domowego cukru z wanilią najprawdziwszą. Ucierać minut pięć, a nawet siedem i do butelek przelać. Do konsumpcji gotowe od razu, ale wpierw jedną choć butelczynę należy schłodzić z godzinkę w zamrażalniku, gdyż chłód dopiero wydobywa ten smak mmm ach ten smak ;)
 
Pierniczki na ozdoby, domki wszelakie
dla szybkości od Małgosi przepis podaję, z naszymi uwagi poniżej
 
230 ml melasy z trzciny cukrowej (płynna)
200g cukru (u mnie białego; w oryginale pół na pół białego i brązowego)
¾ łyżki sody oczyszczonej
2 łyżeczki zmielonego imbiru
4 łyżeczki cynamonu
200g masła w temp. pokojowej
2 jajka w temp. pokojowej
600g mąki
 
Umieścić w niezbyt małym rondelku melasę, cukier, imbir i cynamon – postawić na niewielkim ogniu i podgrzewać kilka minut, aż cukier całkowicie się rozpuści. Zdjąć z ognia i od razu do gorącej masy dodać sodę oczyszczoną – porządnie wymieszać. Uwaga! W kontakcie ze środkiem spulchniającym, masa zacznie rosnąć i mocno się pienić (dlatego rondel nie może być zbyt mały). Odstawić i trochę przestudzić.
Masło utrzeć na puszystą masę. Nie przerywając mieszania, dodać ciepłą (nie gorącą) melasę, a następnie jajka. Na koniec wmieszać mąkę. Zagnieść ciasto na jednolitą masę.
Kulę ciasta podzielić na 4 części, spłaszczyć i każdą zawinąć w folię spożywczą i umieścić na ok. 15 min. w lodówce.
Rozgrzać piekarnik do temp. 180 st.C. Duże blachy wyłożyć papierem do pieczenia.
Wyjąć z lodówki jedną porcję ciasta (pozostałe niech dalej się chłodzą) i wałkować płaty gr. 3-5 mm (wałkować najlepiej między dwoma arkuszami papieru do pieczenia). Wykrawać foremkami dowolne kształty i układać na przygotowanej blasze.
Piec ok. 10-15 min., aż ciasteczka nabiorą koloru (ale uwaga! trzeba pilnować, bo w końcowej fazie pieczenia szybko brązowieją!).Pozostałe skrawki ciasta zagnieść ponownie w kulę, spłaszczyć, zafoliować i schować do lodówki, aby się schłodziło. W międzyczasie wycinać pierniczki z kolejnej porcji ciasta (i tak, aż do wykończenia).
Po wystudzeniu ozdabiać lukrem wykonanym na białkach jaj.
 
Nasze uwagi:
– zamiast podanych przypraw dałam całe opakowanie przyprawy piernikowej kotanyi plus 3 łyżki – zrobiłam z podwójnej porcji
– dałam tylko biały cukier
– w czasie rozpuszczania cukru z melasą zrobiły mi się grudki – uratowałam masę przecierając ją przez metalowe sitko (! nie plastikkowe bo się roztopi od gorąca!), ale następnym razem najpierw rozpuszczę cukier z odrobiną wody i dodam melasę/miód sztuczny (patrz uwaga niżej) przed punktem karmelizacji cukru.
– u nas czas pieczenia pierniczków (wałkowanych ok 2-3 mm) choinkowych to 6,5 minuty, a ścian domku to ok 8-8,5 min. Ściany domku były ciut grubsze, ok 3-4 mm.
– następnym razem spróbuję upiec tańszą wersję takich ozdób ze sztucznym miodem. W końcu i tak nikt już jeść ich nie będzie z tą ilością lukru, posypek i innych dekoracji ;)
– ciasto jest mega plastyczne i piecze się na idealnei równe i co ważniejsze paskie kawałki, bez zbytniego rośnięcia, co czyni je idealnym do ozdób i domków, ale w smaku nie powala. Takie ot kawiarniane pierniczki do kawy. Smaczne, znajdliwe, ale nie dają tego efektu "WOW" :D
 
Lukier robiłyśmy z białka licząc na jedno białko ok 1-1,5 szklanki cukru pudru. Póki co wyszło lukru z 4 białek. Dokładne ilości lukru i wymiary domku podam jak już stanie w całości samodzielnie ;)
 
Smacznego i miłej zabawy :)
 

Ciasto na jesień.

Właśnie się zorientowałam, że to mój blogowo-urodzinowy wpis!!! Jak ten czas leci. Sześć lat temu opublikowałam przepis na gulasz i nawet nie spodziewałam się, że mój wirtualny zakątek stanie się tak ważną częścią mojego życia :)
Czasem jestem tu częściej, czasem rzadziej, ale już zawsze moja Kuchnia Szczęścia będzie moim sposobem na tworzenie szczęśliwych chwil. Mam nadzieję, że i Wy – moi przyjaciele, rodzina, znajomi, czytelnicy – tworzycie swoje własne Szczęśliwe, smakowite chwile w moim zakątku :) Tego Wam i sobie życzę, by dzielić się szczęściem i by je tym sposobem pomnażać :)
 
A tymczasem zapraszam na wyborną szarlotkę :)
 
 
Szarlotka to ciasto jesieni i zimy. Zależnie od momentu w jakim się je piecze, z jakich jabłek się korzysta, zawsze ma trochę inny smak. U mnie jesienią pachnie cynamomen i resztkami skórek cytrusów, które wykorzystuję w oczekiwaniu na nowe, jakie zwykle robię zimą. Tak i ta szarlotka pachnie cynamonem i skórkami pomarańczowymi, a do tego jest niezwykła w wyrazie słodko-wytrawnym, dzięki użyciu mąki gryczanej. Mąka gryczana nadaje nowy wymiar smaku i dodaje kruchości ciastu, tworząc wyborny deser.
 
SONY DSC
 
Może nie jest to idealne ciasto na piknik z powodu kruchości, ale przy odrobinie chęci i zaopatrzenia w piknikowe talerzyki i dobry nóż o szerokim ostrzu (by nie tylko kroił, ale i spełniał rolę łopatki), da się je zjeść i na wiejskim boisku, gdzie robiliśmy sobie psie treningi w przemiłym towarzystwie. Przepis z pewnością do zapamiętania, gdyż takie kruche pszenno-gryczane ciasto powinno smakować doskonale również z innymi nadzieniami :)
 
Zapraszam! 
 
Szarlotka gryczana
 
Ciasto:
150 g mąki gryczanej
200 g mąki pszennej (ja dałam tortową, ale i uniwersalna i inna też może być, też orkiszowa czy żytnia)
75 g cukru pudru (lub drobnego cukru)
1 jajko
200 g masła, zimnego
Szczypta soli
 
Przygotowanie: Ze składników zrobić kruche ciasto (tj. mąki, cukier, sól zmieszać, dodać pokrojone w kawałki zimne masło i albo mikserem albo rękami szybko (!!! to ważne, by nie ogrzewać masła i nie wyrabiać glutenu w mące za długo) zagnieść jednolitą kulę ciasta, jajko dodając w między czasie. Jeśli ciasto się nie chce zlepić, można dodać 1-3 łyżki zimnej wody. Potem ciasto zawinąć w folię spożywczą, spłaszczając by było grubym plackiem i odstawić do lodówki na minumum 1 godzinę*. Przygotować kruszonkę i jabłka (patrz niżej).
Rozwałkować ciasto między 2 arkuszami pergaminu, wyłożyć foremkę (u mnie ona ma ok. 28 cm średnicy), samo dno (jeśli używam przywierającej formy, jeden pergamin wykorzystuję do wyłożenia formy). Nakłuć widelcem w wielu miejscach i włożyć do lodówki na 30 minut. Piekarnik nagrzać do 190 stopni (ja nie piekę z termoobiegiem, zamiast tego mam program do tart z dodatkową grzałką u dołu, ale wystarczy zwykłe grzanie gór-dół). Przed pieczeniem na ciasto położyć drugi arkusz pergaminu i wysypać obciążnikami (można kupić specialne, ceramiczne, ale ja wolę tańsze rozwiązanie np. fasola jaś lub ryż) Dzięki temu obciążeniu (oraz dzięki wcześniejszym nakłuciom) ciasto nie będzie się podnosić w czasie pieczenia. Podpiec przez 15 minut, po tym czasie wyjąć pergamin z obciążnikami** i podpiec samo ciasto przez 5 minut, by je podsuszyć. Wyjąć z pieca. Włożyć przygotowane jabłka, posypać kruszonkę (rozdrabniając ją palcami). Jeśli zostanie trochę ciasta ze spodu można albo dodać je do kruszonki albo rozwałkować i wykroić np. listki czy kwiatki czy serduszka. Piec w 180 stopniach przez 35-40 minut, choć dobrze jest sprawdzić czy nie rumieni się za mocno po 30 minutach, gdyż zależy jak grzeje piekarnik.
 
Kruszonka:
100 g masła
100 g płatków gryczanych
75 g mąki pszennej (jw.)
75 g cukru brązowego
opcjonalnie: przyprawy, zmielone lub posiekane orzechy
 
Przygotowanie: Przygotować jak kruche ciasto powyżej, ale raczej nie dolewać wody. To ma być kruszonka. Przełożyć do pojemnika i trzymać w lodówce lub zamrażalniku (zasady te same co ciasta kruchego). Taką kruszonkę używam też do crumble.
 
Jabłka:
Jabłek (tak z 1,5 kg) pokroić na kawałki (ja kroiłam na ćwiartki, wykrawałam gniazda, obierałam, każdą ćwiartkę na 3-4 części wzdłuż, a potem wszerz na mniejsze cząstki). Wrzucić do miski z sokiem z 1 dużej cytryny. Na patelni rozpuścić trochę masła, wsypać 1-2 łyżeczki cukru brązowego i po chwili, zanim zrobi się karmel, wrzucić pierwszą partię jabłek. Smażyć na dużym ogniu po 2-3 minuty, nie mieszając zbyt energicznie, raczej przemieszując od spodu. Przerzucić do miski i wrzucić kolejną partię na odrobinę masła (znów ok 1 łyżeczki) i podobną co poprzednio ilość cukru. I tak stopniowo, wszystkie jabłka, w jakiś 3-4 partiach. Potem do jabłek w misce dodać przypraw: ja dałam 2 płaskie cynamonu i 1 czubatą utartej, ususzonej domowej skórki cytrynowej. Wymieszałam. Przestudziłam. Takie jabłka ułożyłam na podpieczonym cieście.
Zostało mi jabłek jeszcze na małą owalna foremkę, by kolejnego dnia zrobić crumble. Kruszonki z przepisu powyżej też zostało akurat na crumble. Więc przy okazji pieczenia szarlotki, można mieć 2 desery :D 
 
* ciasto kruche można przygotować z większej ilości składników i zamrozić w porcjach. Ja nie trzymam kruchego w zamrażalniku dłużej niż 1,5 miesiąca lub w lodówce dłużej niż 3 do 5 dni.
** te "naturalne" obciążniki potem nalezy wystudzić i wysuszyć – najlepiej na czymś płaskim i dużym, jak blacha do piekarnika i ostudzone przesypać do pojemnika. Potem można takie obciążniki stosować niemalże w nieskończzoność.
 
Źródło inspiracji: u Lo w jej Pistachio
 
Smacznego.