Mój Rubikon.


Kilka dni temu pisałam o moim śmiesznym chlebie, który bardziej przypominał kamień wyjęty z rzeki, niż pieczywo. Jednak w smaku, gdy już pokonało się barierę twardości, obiecywał że zachwycałby podniebienie. Dlatego nie mogłam pozostawić tej receptury i ponownie zagłębiłam się w nią. Sięgnęłam do autora tego wypieku i wzięłam pod uwagę jego przypuszczenia, jak również wczytałam się dokładnie w spostrzeżenia innych uczestniczek Weekendowej Piekarni i tak powstał mój pierwszy w życiu chleb na zakwasie.


Jest wyśmienity, wprost doskonały. Ma chrupką skórkę, miękki i wilgotny miąższ, o smaku wyrazistym, w którym przebija się nuta kukurydzy. Stanowczo muszę powiedzieć, że przekroczyłam swój Rubikon. Już od wypieku pierwszego chleba, którego dokonałam dzięki przepisowi Aaricii, a jeszcze wcześniej bułeczek, które wyszukałam u Liski z rosnącą niechęcią kupowałam pieczywo w sklepach czy piekarniach. Teraz, gdy nawet mój zakwas udowodnił, że chce ze mną współpracować, nie mam już drogi odwrotu od domowego wypieku pieczywa.


Poniżej podaję przepis, tak jak ja go zastosowałam.

Chleb pełnoziarnisty pszenny z polentą (kaszką kukurydzianą)
(Jeden bochenek 1500 g)

Soaker – namaczanka
200 g polenty (kaszki kukurydzianej )
200 g mąki pszennej pełnoziarnistej (typ 2000)
300 g wody

Ciasto
200g mąki pszennej pełnoziarnistej
50g wody
16g soli
550 g pszennego zakwasu z pełnoziarnistej mąki – 100% hydracji
[mój zakwas był młody, wiec dodałam 1 łyżeczkę drożdży instant]
cały soaker ? namaczanka
80g melasy

Przygotowanie: Na 8 godzin przed pieczeniem przygotowałam namaczankę, mieszając wszystkie jej składniki w misce i odstawiając pod przykryciem na 8 godzin. W tym czasie przygotowałam też zakwas – wzięłam 2-3 łyżki zakwasu żytniego i połączyłam z 275 g mąki pszennej pełnoziarnistej (typ 2000) i 275 g wody. Zamieszałam, przykryłam folią i odstawiłam w ciepłe miejsce na 8 godzin.
W dniu pieczenia połączyłam ręcznie wszystkie (!) składniki w dużej misce i wyrabiałam ręcznie przez ok. 10 minut, nie przejmując się, że ciasto było lepkie, mało elastyczne i przede wszystkim dosyć płynne. Odstawiłam pod przykryciem w ciepłe miejsce na 1 godzinę 45 minut, ale po 50 minutach przemieszałam raz ciasto. Ciasto w tym czasie powiększyło swoją objętość o połowę. Nie próbowałam nawet formować z niego kuli, tylko zgodnie z opinią autora wydłużyłam czas wyrastania bochenka. Przełożyłam całą masę do nasmarowanej margaryną keksówki (wymiary dolne 32 cm x 8,5 cm) i odstawiłam do wyrastania na trochę ponad godzinę, aż ciasto wypełniło całą foremkę, wystając ok. 0,5 cm ponad krawędź. Wcześniej nagrzałam piekarnik do 220 stopni Celsiusa i po posmarowaniu wierzchu bochenka olejem włożyłam do piekarnika. Przez pierwsze 10 minut piekłam z parą (spryskiwałam co kilka minut wnętrze piekarnika wodą), a kolejne ok 35-40 minut bez. Wyjęłam i wystudziłam na kratce.

Smacznego.

Słodko-gorzko.


Poszukiwania na słodki wypiek na imieniny Taty były długie i nie przynosiły zadowalających efektów. Chciałam zrobić coś takiego, by utrafić w jego gust, a jednocześnie pozostać trochę w klimacie świątecznym. Piernik odpadał w przedbiegach, gdyż jeszcze wszyscy się nim najemy przez święta. Szukałam raczej ciasta drożdżowego, za którym przepada solenizant i tak trafiłam na forum CinCin na drożdżowy piernik.


Ciasto wyszło rzeczywiście bardzo smaczne, aromatycznie pachnące Bożym Narodzeniem, napełnione bakaliami. Dla mnie jednak miało jedną skazę – ogromnie się kruszyło. Nie wiem jednak czy gdyby dłużej poleżało, stężałoby bardziej, gdyż pomimo tego, jego smak nie pozwolił mu długo poleżeć. Cała najdłuższa keksówka pojechała do rodziców, a druga malutka na drugi dzień zniknęła wraz z moim bratem i jego żoną.


Ten nietypowy piernik przełożyłam własnoręcznie zrobioną gorzką marmoladą z pomarańczy, zrobioną właśnie specjalnie do przekładania słodkiego piernika na święta. Oczywiście to rzecz gustu, ale ja lubię, gdy w słodkim cieście mogę znaleźć taki odcinający się kontrapunkt. Pomarańcze z imbirem, doprawione jeszcze cieniem aromatu cynamonu, zagęszczone kandyzowaną skórka pomarańczową i wyostrzone sokiem z cytryny są wspaniałą masą do przekładania ciast, ale również pałaszowane z jogurtem czy nawet zwyczajnie na kanapce z ciemnego pieczywa. Dodatek kandyzowanej skórki dosładza marmoladę, a jednocześnie nadaje jej ciekawą strukturę, dlatego należy pamietać o w miarę drobnym pokrojeniu skórki, by marmolada nadawała się do przekładania ciast.

Gorzka marmolada z pomarańczy

Składniki:
2,5-3 kg pomarańczy
1-2 szklanek cukru brązowego
sok z 1 cytryny
1/2 szklanki wody
ok. 10 cm kłącza imbiru, oprany i zostawiony w dużym kawałku
1 kora cynamonu

kandyzowane skórki pomarańczowe
skórki pomarańczowe z w/w pomarańczy, razem z białą częścią
1 szklanka cukru
1 szklanka wody

Przygotowanie: Najpierw obrałam pomarańcze tak aby biała skórka pozostała tylko na na skórce a nie na miąższu. Pomarańcze pokroiłam w dosyć drobne kawałki, wraz z łączącymi je błonkami, usuwając jedynie grube pręciki błonki ze środka (i ewentualnie pestki). W dużym garnku miąższ pomarańczy zasypałam szklanką cukru (można dodać więcej w zależności od upodobań), zalałam wodą z sokiem z cytryny, wrzuciłam imbir i korę cynamonu i trzymałam na malutkim ogniu przez godzinę, często mieszając. W tym czasie pokroiłam skórki w kosteczkę (jeśli biała część jest bardzo gruba, to należy ją trochę przyciąć, a gdy na skórkach został miąższ z pomarańczy należy je oczyścić). W średnim (raczej wysokim) garnku, zagotowałam wodę i na 3-5 minut wrzuciłam skórki, by straciły gorzkawy posmak. Odcedziłam. Znów wrzuciłam je do garnka i zalałam szklanką wody ze szklanką cukru. Gotowałam na średnim ogniu przez ok. 20 minut, aż skórka stała się szklista. Odcedziłam z syropu i dodałam do gotującej się marmolady. Można też taką skórkę przechowywać w słoikach wraz z syropem lub osuszyć na pergaminie przez kilka godzin (najlepiej na noc), a potem zamknąć w szczelnym pojemniku. Po dodaniu skórek gotowałam marmoladę, aż do znacznego odparowania soków i zagęszczenia. Należy często mieszać, rozdrabniając większe kawałki, tak by na koniec uzyskać zupełną paciaję, bez kawałków miąższu. Po dodaniu skórki gotowałam marmoladę jeszcze 2-3 godziny, ale czas zależy od tego jak bardzo chcemy by była gęsta i ciemna. Przed przełożeniem do słoików wyjęłam imbir i cynamon.

Moja uwaga: Mrmoladę dobrze jest robić w dużym garnku o szerokim dnie, gdyż pomarańcze mają się przesmażać i brązowić w miarę jednocześnie. Jeśli nie mamy takiego garnka, to należy częściej mieszać.

Piernik drożdżowy

Składniki:
6 jajek (białka oddzielnie od żółtek)
60 g drożdży
150 g cukru
2 szklanki mąki
1 opakowanie przyprawy do pierników Kotanyi
1 łyżeczka sody
3/4 szklanki oleju
3/4 szklanki miodu
bakalie (ja dałam dwie duże garści rodzynek i siekanych orzechów włoskich)

polewa czekoladowa:
50 g masła
2 łyżki śmietany
2 łyżki cukru pudru
3 łyżki kakao
opcjonalnie: 1 łyżeczka żelatyny + 1 łyżka wody

Przygotowanie: Drożdże roztarłam z cukrem, aż stały się płynne. Żółtka ubiłam mikserem na puch, dodałam drożdże, olej i miód i dokładnie wymieszałam. Dosypałam przyprawę piernikową i znów rozmieszałam. Dodałam mąkę z sodą i dokładnie wymieszałam mikserem, a na koniec dodałam bakalie, które też rozmieszałam w cieście. W oddzielnej misce ubiłam białka na sztywno i delikatnie wymieszałam z ciastem, dodając po 1-2 łyżki. Piernik piekłam w długiej i krótkiej keksówce (obie natłuszczone i wysypane bułką tartą, choć uważam że lepszy byłby, gdybym wysypała keksówki kakao). Piekłam piernik w 180 stopniach Celsiusa przez 50 minut.

Gdy piernik stygł, przygotowałam polewę. W garnuszku rozpuściłam masło, śmietanę, cukier i kakao. Po uzyskaniu jednolitej masy, można dodać żelatynę rozpuszczoną w łyżce ciepłej wody, aby szybciej zastygła i była mniej brudząca palce. Ja tym razem tak zrobiłam i bardzo podobał mi się efekt. Można udekorować orzechami, płatkami migdałowymi, wiórkami kokosowymi – czym dusza zapragnie.

Piernik po ostudzeniu przełożyłam marmoladą z gorzkich pomarańczy i po złożeniu, polałam polewą. Kroiłam, gdy polewa zastygła.

Źródło: Przepis na piernik pochodzi z forum CinCin i jest autorstwa Malinny.

Smacznego.

Pratchettowski chleb krasnoludów.


Zbliżają się święta, wiele zajęć i spotkań, a tu w środę widzę taki ciekawy chlebek w zapowiedzi Weekendowej Piekarni u Margot. Jest to chlebek na zakwasie, a mi właśnie udało się swój pierwszy zakwas wyhodować, więc wiedziałam że muszę podjąć to wyzwanie.
W pierwszej chwili bałam się, że nie uda mi się go upiec, tyle miałam zaplanowanych na ten weekend prac, ale wszystko się da zrobić, przy odpowiednim planowaniu. Już w piątek późnym wieczorem przygotowałam namaczankę, a o 6 rano w sobotę byłam w kuchni mieszając wszystkie składniki.

Jestem ogromną nowicjuszką. Nie wiem jeszcze jak powinno wyglądać ciasto przed wyrastaniem, ale przed dolaniem całej wody coś mnie powstrzymało. Użyłam jedynie około połowy przepisanej ilości. Niestety nawet mimo to ciasto było dosyć płynne. Jeśli chodzi o jego lepkość, to nie była przerażająca z początku, ale po całym okresie wyrastania stało się tak lepkie, że trudno było mi go dotknąć i odczepić od niego rękę.

Mimo tych wszystkich obaw i wątpliwości, zgodnie z przepisem postarałam się uformować okrągły bochenek i ułożyłam go na blasze wyłożonej pergaminem na ostatnie wyrastanie. Ciasto strasznie rozlało się po blasze, ale myślałam, że może po prostu trzeba mu zaufać. Tak też zrobiłam i po podrośnięciu włożyłam do piekarnika.

Z pieca wyjęłam … chleb krasnoludów z pratchettowskiego Świata Dysku. Razem z mężem dawno się tak nie obśmialiśmy z czegoś co narodziło się w mojej kuchni. Dla tych którzy nie czytali książek T. Pratchetta o Świecie Dysku, już tłumaczę porównanie do zaczepno-obronnego krasnoludzkiego chleba. Otóż ten chleb, tak samo jak mój, był niczym płaski kamień – niski (w najwyższym miejscu ma 6 cm) i do tego twardy tak, że tylko najtwardsze zęby krasnoludów mogły go jeść. I tak samo jak krasnoludzki chleb, tak i ten zapowiadał swoim smakiem, że byłby wspaniały, gdyby tylko nie miał niejadalnej twardości.

Z pewnością upiekę ten chleb jeszcze raz za kilka dni, ale tym razem w foremce, tak jak zrobiły to bardziej doświadczone uczestniczki Weekendowej Piekarni. Pomimo tych problemów chlebek smakował nam bardzo, jednak żeby był użyteczny bezwzględnie musi być upieczony w formie. I tak niedługo mam nadzieję, że dorzucę tutaj zdjęcie tego zdrowego, bo pełnoziarnistego i ciekawego, gdyż z dodatkiem polenty, chlebka w kształcie bardziej zdatnym do jedzenia. A tymczasem mogę pokazać mój dotychczasowy wypiek, który tyle nam śmiechu spowodował.

Przepis podaje za Margot.

Chleb pełnoziarnisty pszenny z polentą (kaszką kukurydzianą)
Jeden bochenek 1500g

Soaker- namaczanka
200 g polenty (kaszki kukurydzianej )
200 g mąki pszennej pełnoziarnistej (typ 2000)
300 g wody

Ciasto
200g mąki pszennej pełnoziarnistej
50g wody
16g soli
550 g pszennego zakwasu z pełnoziarnistej mąki -100% hydracji
[mój zakwas był młody, wiec dodałam 1 łyżeczkę drożdży instant]
cały soaker ?namaczanka
80g melasy

Wykonanie
1. W misce połączyć wszystkie składniki soakera ?namaczanki ,nakryć i zostawić na 8 godzin.
2. Tym samym czasie warto przygotować potrzebny do pieczenia tego chleba zakwas o hydracji 100%. Tu można poczytać o hydracji .Czyli do tego chleba będzie nam potrzebne
275 g maki pszennej pełnoziarnistej typ 2000 i 275 g wody ,oraz 1-2 łyżki zakwasu, wymieszać ?nakryte zostawić na ok. 8 godzin
3 .Połączyć wszystkie składniki ciasta ręcznie ,aż dobrze się połączą. Ilość wody dostosować do konsystencji ciasta..
4 Wyrabiać ciasto ok. 10 minut ,ciasto będzie lepkie i raczej mało elastyczne.
5. Przełożyć ciasto do miski ,włożyć do foliowej torebki i odstawić do rośnięcia na 1 godzinę i 45 minut ?złożyć raz ciasto po 50 minutach. Ciasto powinno powiększyć objętość o około 50 %.
6. Z wyrośniętego ciasta zrobić kulę ,nakryć i odstawić na odpoczynek na 25 minut.
7. Ukształtować okrągły bochenek i ułożyć go złączeniem do spodu na blasze wyłożonej papierem do pieczenia . Naciąć raz chleb przez środek ostrym nożem czy żyletką
8. Zostawić nakryty lub włożony do torebki foliowej do rośnięcia na 45 minut
9. Tymczasem rozgrzać piekarnik z kamieniem do pieczenia do temperatury 220 stopni C.
10. Wyrośnięty chleb piec z para 10 minut ,a kolejne 45 bez pary . Następnie wyłączyć piekarni i pozostawić chleb w lekko uchylonym piekarniku na 15 minut.
11. Wyjąc i wystudzić na kratce

A tutaj można zobaczyć jak wyszedł po kilku dniach i dopracowaniu szczegółów.


Smacznego.

WeekendowaPiekarnia

Zupoholiczka z wizytą.


Dwa dni temu wpadła, jak śliwka w kompot, Oczko na pieczenie chleba. Chlebek wyszedł wyśmienity, a zabawy było z nim co nie miara, ale na samym chlebku poprzestać nie można było. Rankiem wstałam więc i w dużym garnku ugotowałam zupki dla najsłynniejszej blogowej Zupoholiczki. Oj, stracha to ja miałam przed oceną wymagającej smakoszki płynnych stanów.

Ale po kolei. Do garnka, w którym rozgrzał się mój bulionik, wpadła ciecierzyca, a jakiś czas później reszta warzyw. Wiadomo, że Zupoholiczka mięska nie jada, więc zarówno wywar jak i sama zupka bez mięska była. Na patelni zaś powstało to co dla tej zupy najważniejsze. Nazywam to „smakiem Maroka”. Zeszklona cebulka podsmażona z przyprawami typowymi dla kuchni marokańskiej, na koniec przekształcona w sosik-zagęstnik i połączona z wywarem warzywnym w garnku. Niezmiernie rzadko używam maki do zagęszczania zup, ale tutaj jest to tak korzystne, a nawet wymagane, że nie można pominąć tego elementu.


A teraz finał. Zupka, żeby tak już zupełnie po Oczkowemu było, to dla każdego biesiadnika nalana została do innego talerzyka, a zjedzona z chlebkiem pita była doskonała. Wyrazista w smaku, ostrawa, mająca tą kombinację smaków, która zabiera Nas poprzez nasze podniebienia do dalekiej Afryki. A co najważniejsze została zatwierdzona przez Zupoholiczkę. Czemu tak śmiało to mówię? … Czy prosi się o dokładkę z grzeczności?


Wegetariańska harira

Składniki:
1 1/2 – 2 l bulionu warzywnego (przepis tutaj)
25 dag suchej ciecierzycy
25 dag cukinii, pokrojonej w półplasterki lub kostkę
25 dag dyni, pokrojonej w kostkę
25 pomidorów, pokrojonych w kostkę
2 marchewki
1 łyżka oleju
2 cebule, poszatkowane
2 łyżeczki cynamonu
1 łyżeczka kurkumy
1 łyżeczka imbiru w proszku
1 łyżeczka kminu rzymskiego
1 łyżeczka czarnego pieprzu
1 łyżeczka soli morskiej
1 łyżeczka harrisy
1 łyżka mąki
świeże zioła: kolendra, mięta, pietruszka

Przygotowanie: Ciecierzycę namoczyłam na noc. Na drugi dzień w dużym garnku roztopiłam bulion (ew. przygotować odpowiednią ilość z kostek) i w nim ugotowałam ciecierzycę prawie do miękkości. Wtedy wrzuciłam pokrojoną dynię, cukinię i pomidory (ja użyłam takich z puszki, ale bez sosu). Gotowałam na niewielkim ogniu, a w tym czasie na patelni zeszkliłam cebulę na oleju i po chwili dodałam przyprawy, które smażyłam wraz z cebulą przez kilka minut. Na patelnię wsypałam łyżkę mąki i dolałam 2-3 chochle bulionu, ciągle mieszając by nie powstały grudki z mąki i by wszystkie przyprawy i cebulę uwięzić w tworzącym się sosie. Zawartość patelni, ten jak to nazywam marokański smak, wylądował w zupie, gdzie gotowałam go jeszcze kilka minut. Podałam z cząstkami cytryny, posiekanymi ziołami (tym razem tylko natką, gdyż ani kolendry ani mięty niestety nigdzie nie udało się mi kupić) oraz chlebkami pita.

Źródło: „Antony w Maroku” Kuchnia.tv z moimi zmianami w kierunku mniejszej kaloryczności i czyszczenia lodówki (z marchewek) :)

Chlebki pita

Składniki:
225 g białej mąki chlebowej (można dać pół na pół z mąką razową)
1 łyżeczka soli
15 g świeżych drożdży (lub 1 i 1/2 łyżeczki suszonych)
140 ml ciepłej wody
2 łyżeczki oliwy z oliwek

Przygotowanie: Mąkę przesiałam z solą, a drożdże rozpuściłam w wodzie. Dodałam do nich oliwę i wszystko razem wlałam do mąki. Wymieszałam aż powstało miękkie ciasto, które następnie wyrabiałam ok 5 minut na posypanym mąką blacie, aż stało się gładkie i elastyczne. Odłożyłam do miski i odstawiłam pod przykryciem do wyrośnięcia na 1 godzinę (do podwojenia objętości). Po tym czasie, wyłożyłam ciasto na oprószony mąką blat, podzieliłam je na 6 kawałków i zostawiłam przykryte na 5 minut. Każdą część rozwałkowałam na grubość 5 mm i średnicę ok 15 cm, ułożyłam na ściereczce wysypanej mąką, nasmarowałam mlekiem, przykryłam drugą ściereczką i zostawiłam do rośnięcia na 20-30 minut. Piekłam na blasze wyłożonej pergaminem, w piekarniku nagrzanym do 230 stopni Celsiusa przez 4-6 minut. Nie powinny zanadto zbrązowieć, jedynie napuchnąć.

Źródło: Blog Evenki „Arabeska”

Smacznego.

Bananowy chlebek.


Upieczenie bananowego chlebka okazało się wyzwaniem większym niż myślałam. Kilka dni temu spróbowałam upiec w moim nowym zwierzątku – maszynie do pieczenia chleba – chlebek z tego przepisu. Niestety, mimo że dwukrotnie postąpiłam krok w krok z recepturą, z maszyny wyjęłam zapadnięty, na wpół upieczony chlebek. Obraziłam się więc zarówno na przepis jak i na maszynę, ale nie poddałam się w próbie pieczenia chleba w ogóle, ani w próbie upieczenia chlebka w ramach akcji „Bananowa Kuchnia„. Tym razem nie przeszukiwałam jednak internetu w poszukiwaniu ciekawego przepisu, ale przeszukałam mój ostatni nabytek książkowy „Chleb. Pieczemy w domu” autorki Beatrice Ojakangas.


Produkty czekały przygotowane na blacie, gdy przyjechała Oczko na swój pierwszy raz. Hirek z ptaszynkami, Faire i Tilio harcował w najlepsze, podczas gdy ręce Debiutantki mieszały, ugniatały i plotły w najlepsze. Zabawy z pieczeniem było co nie miara. Najpierw przyszło nam rozwikłać dylemat ilości drożdży. Choć książka ma wiele ciekawych przepisów, jednak w każdym z nich posługuje się miarą paczek suszonych drożdży granulowanych, których waga nie jest nigdzie sprecyzowana. Zdecydowałyśmy jednak, że damy ciut więcej niż gdybyśmy miały zastosować paczkę drożdży instant. I tak razem z wodą rozpuszczone zostało 30 g drożdży, którym dosypałyśmy jeszcze cukru, zapominając o nich na pewien czas.


Najwspanialszą zabawą okazało się jadnak zaplatanie warkoczy z sześciu (!) wałków. Dla nas, nowicjuszek w materii wypieku chleba, wymyślenie jak zapleść taki bochenek było nie lada wyzwaniem. Na całe szczęście z pomocą przyszła nam Margot, która niedawno znalazła wspaniały filmik z instruktarzem jak zapleść taką chałkę. Przez kilka minut w moim aneksie kuchennym słychać było tylko „Ten do góry, a ten na środek, a teraz znów do góry ten, a potem ten na środek …”, a potem nastąpiła chwila konsternacji i spojrzenie na siebie na wzajem z zagubionym wyrazem twarzy, gdy nasze bananowe zaplatanie trochę się rozjechało. Po krótkim naprawieniu i poprawnym ułożeniu wałków, znów mogłyśmy zaplatać nasze warkocze.


Hirek z ptaszynami dzielnie nam sekundowały w tych pracach. Nawet mąka nie przerażała Hirka, który dzielnie podpatrywał i pomagał swojej Pani w ugniataniu ciasta. A gdy później udało się mi z Oczko podpatrzyć ich ptasie zabawy, Hirkowi, który jak wiadomo jest ciekawym i dumnym ptaszyskiem od razu spodobał się oczkowy aparat. Ów gwiazdor szybko też domagał się tylko jemu przeznaczonej sesji zdjęciowej. I tak powstało monumentalne zdjęcie Hieronima Wielkiego, które możecie zobaczyć na dole strony.



Nasz bananowy wypiek pieczywa tak bardzo przypadł nam do gustu, że już na koniec dnia zaczęłyśmy myśleć nad kolejnym przepisem, który wspólnie mogłybyśmy stworzyć, a później za taką przyjemnością konsumować.


Bananowy chleb
(1 duży bochen lub 2 małe bochenki)

Składniki:
30 g drożdży świeżych
1 szklanka ciepłej wody (40-45 stopni)
1/4 szklanki brązowego cukru
1 1/2 łyżeczki soli
1 łyżeczka utartej gałki muszkatołowej
1/4 szklanki stopionego masła
2 jaja
2 szklanki rozgniecionych bardzo dojrzałych bananów
1/2 szklanki zarodków pszennych
3 szklanki mąki pełnoziarnistej
3 – 3 1/2 szklanki mąki pszennej chlebowej (lub zwykłej pszennej)

glazura:
1 jajko rozmącone z 2 łyżkami wody
zarodki pszenne do posypania bochenków

Przygotowanie: W dużej misce rozczyniłyśmy drożdże w ciepłej wodzie, dodałyśmy brązowy cukier i odstawiłyśmy na 5 minut, aż drożdże się spieniły. Potem po kolei dosypałyśmy: sól, gałkę, masło, jaja, banany, zarodki i pełnoziarnistą mąkę i to wszystko zostało wymieszane 50 razy, aż ciasto stało się gładkie. Potem stopniowo dodawałam mąkę chlebową (po 1 szklance), a Oczko mieszała by uzyskać gładkie ciasto. Gdy ciasto stało się sztywne, wyłożyła na oprószony mąką blat i zostawiłyśmy je na 15 minut by odpoczęło. Potem wyrabiała przez 10 minut, aż stało się gładkie i sprężyste. Umytą miskę, nasmarowałam tłuszczem i po przełożeniu do niego ciasta, obróciłyśmy je by było wysmarowane tłuszczem z każdej strony. Nakryłam miskę i odstawiłam do podwojenia objętości (od 1 – 1 1/2 godziny). Po tym czasie znów wyrobiłyśmy ciasto, wygniatając z niego pęcherzyki powietrza. Podzieliłam je na 12 części i uformowałyśmy 12 małych wałków. Każda z nas uplotła po bochenkowym warkoczu z 6 wałków (filmik instruktażowy znalazłyśmy tutaj). Posmarowałyśmy glazurą i oprószyłyśmy zarodkami, a ostrym nożem ponacinałyśmy poprzecznie. Odstawiłyśmy pod przykryciem na blasze wyłożonej pergaminem do wyrośnięcia, co zajęło ok 20-30 minut. Chlebki piekły się przez ok. 35-40 minut w piekarniku nagrzanym do 190 stopni Celsiusa.

Jeśli ktoś chciałby zapleść jeden bochenek, to zgodnie z przepisem należałoby go zawinąć tworząc koło.

Źródło: Beatrice Ojakangas „Chleb. Pieczemy w domu”


Smacznego.