Dobry smak u progów kultury.


Kilka dni temu dostałam zaproszenie na degustację w restauracji Studio Buffo. Akurat zbliżał się weekend majowy, więc pomyślałam, czemu nie. Ponieważ z mężem uwielbiamy spacery, a słońce zrobiło nam miłą niespodziankę, wychodząc zza chmur deszczowych, które od rana przesłaniały niebo, wybraliśmy się najpierw na zwiedzanie okolicy restauracji.


A jest tam gdzie pospacerować. Park ze starymi drzewami, uliczki z czasem przepięknymi kamieniczkami czy pałacykami, czy też dalsze wędrówki po Placu Trzech Krzyży lub Nowym Świecie. Idealne miejsce, gdy spędzamy majówkę w mieście w czasie kapryśnej pogody. Z apetytem na poznanie nowych smaków zatrzymaliśmy się na obiad w Studio Buffo. Restauracja mieści się wejście w wejście z teatrem Buffo, jest więc dodatkowo miejscem dogodnym, gdy przed czy po przedstawieniu chcemy coś zjeść i odpocząć. Chciałoby się rzecz dobry smak u progu kultury.


Wnętrze jest przyjemne, jasne i ciepłe i choć daleko mu do wyrafinowanej elegancji, z pewnością dobrze poczuje się tam każda rodzina lub grupa przyjaciół na wspólnym obiedzie. Ogromnym plusem dla mnie były ciekawe detale i dekoracje sal. Zabawne świeczniki, kolorowe parawany oddzielające niektóre stoliki czy na ścianach powieszone obrazki z betonu (?) tworzyły nastrój nowoczesny, ale też niezobowiązujący. Jedynym minusem w układzie całej restauracji jest umiejscowienie sali dla palących jako sali wejściowej. Muszę się Wam przyznać, że w zakresie palenia jestem „koszmarną neofitką”, jak to mówi moja paląca Mama, a jeśli chodzi o restauracje to jestem ogromną zwolenniczką wprowadzenia całkowitego zakazu palenia. Kiedy odwiedziliśmy Buffo sala dla niepalących była cała zarezerwowana na imprezę, usiedliśmy więc w sali dla palących. Mieliśmy szczęście, że nikt nie palił, więc nic nie psuło nam posiłku.


W oczekiwaniu na przystawki usiedliśmy przy zamówionych szklankach wody i przeglądaliśmy menu. Już po chwili na stole pojawił się koszyczek z pieczywem. Jasne, typu wiejskiego, bagietka i ciemne pieczywo nie były wypiekane na miejscu, za to ziołowe masełko było bardzo smaczne. Wszystko razem bardzo przydało się już przy pierwszej przystawce, która zauroczyła moje podniebienie – ale o tym za chwilkę.

Wracając do menu. Kuchnia międzynarodowa z polskimi, czy też raczej środkowoeuropejskimi akcentami, ale i z ciągotami w śródziemnomorskie klimaty – tak chciałoby się je określić. Bogaty wybór w każdej kategorii posiłków zapewnia możliwość zamówienia zróżnicowanych dań mięsnych i rybnych, choć brak mi było szerszego wyboru dla wegetarian. Pośród dań przeważała klasyka, ale bez kalkowania ofert z innych restauracji i z wyraźną próbą zaznaczenia własnej indywidualności szefa kuchni, Arkadiusza Radzkiego. Moim zdaniem całkiem udaną.

My jednak nie zamawialiśmy poszczególnych dań, a zdecydowaliśmy się na menu degustacyjne. Muszę powiedzieć, że ta forma posiłków szczególnie mi się podoba. Małe porcje, dużo doznań, w czasie jednego posiłku można poczuć się jakby uczestniczyło się w mini biesiadzie. Ci którzy choć trochę mnie znają, wiedzą, że jest to coś co uwielbiam.

Cóż więc pojawiało się przed nami na stole?


Najpierw talerz przystawek. Wędzony łosoś z plackami ziemniaczanymi i sosem pieczarkowym był najbardziej zaskakującym połączeniem, ale niezwykle smacznym. Przypomniały mi się akcenty z kuchni czeskiej i wyborny pstrąg z sosem z grzybów jaki kiedyś robiłam, podany z pieczonymi ziemniakami. Mnie jednak najbardziej zachwyciły krewetki. Ugotowane idealnie, lekko chrupkie w delikatnym sosie … jeszcze teraz jak o nich piszę oblizuję się ze smakiem. Nawet kropla sosu nie została na talerzu wyczyszczona kromką bagietki.

Podczas gdy ja zachwycałam się krewetkami, mój Ukochany zajadał się podpieczoną wędzoną mozzarellą z żurawinowym sosem na sałatce z rukoli i suszonych pomidorów. Bardzo smakowite, powiedziałabym wręcz klasyczne połączenie. Obie przystawki sprawiły, że przed oczami stanęły nam nasłonecznione bulwary w śródziemnomorskich miejscowościach.


Gdy na stole pojawił się talerz z wyborem dań głównych wiedziałam od czego zacznę. Najpierw jednak muszę coś wytłumaczyć. Nie znoszę, nie cierpię wątróbki. Ten posmak, ta konsystencja … no po prostu nie mogę. Ja w ogóle nie jestem jakoś szczególnie podrobową miłośniczką. Od dłuższego jednak czasu próbuję się do nich przekonywać – z najróżniejszym skutkiem. Czekałam więc z niecierpliwością, ale i z niepokojem na wątróbkę cielęcą z cebulką i jabłkami. A wrażenia? Wrażenia niesamowite. Nie dość, że zajadałam ją kęs za kęsem, to jeszcze z prawdziwą przyjemnością. Mięso było delikatne i mięciutkie, rozpływało się w ustach, a dodatek jabłek i cebulki niwelował ten charakterystyczny – dla mnie nieprzyjemny – wątróbkowy posmak.

Na talerzu były jeszcze polędwiczki wieprzowe nadziewane szpinakiem i suszonymi pomidorami w sosie z gorgonzoli oraz drobiowe roladki z wędzoną mozzarellą i chorizo. I znów podzieliliśmy się z mężem w tym co najbardziej nam posmakowało. Ja zajadałam się delikatnymi polędwiczkami z ukochanym przeze mnie szpinakiem. Jemu do gustu przypadły wyraziste, wręcz mocne w smaku roladki z piersi kurczaka, w których o pierwszeństwo smaków na podniebieniu i języku walczyła wędzona mozzarella i chorizo, oblane sosem z ziołami i pieprzem. Oba dania zasługują na zapamiętanie, oba bardzo letnio się kojarzą. Wieprzowinę chciałoby się jeść na tarasie włoskiego domu, popijając lekkim winem i patrząc na zielone wzgórza, a roladki zajadać na balkonie hiszpańskiej kamienicy, w oczekiwaniu na corridę. Gdy dołączyć do tego jeszcze typowo polski smak wątróbki mamy naprawdę smakowitą wycieczkę.


Daniom głównym towarzyszyło lekko cierpkie, o owocowej nucie białe wino Oveja Negra. Niestety nie dopytałam się z jakich szczepów, a mi samej brak jeszcze wystarczającego wyczucia by ocenić z jakich winogron ono powstało, ale jeśli miałabym strzelać to było w nim sauvignon blanc. Najważniejsze jednak, że doskonale nadawało się zarówno do podkreślania smaków poszczególnych dań, jak i do oczyszczenia podniebienia pomiędzy nimi.

Obok wina mięsa do akompaniamentu dostały sałatki … bardzo pożywne sałatki. Kuskus z grillowanymi warzywami, z oliwą i ziołami był moim faworytem, tym bardziej że obok cukinii i papryki pojawiły się tak przeze mnie ulubione zielone szparagi. Drugą propozycją był ciepły kozi serek w migdałach ułożony na mieszanych sałatach dopełniony ciemnymi winogronami, jabłkami i orzechami. I znów z mężem podzieliliśmy się, gdyż to właśnie ta druga sałatka jego najbardziej zauroczyła.

Kiedy kończyliśmy danie główne byliśmy pełni. Muszę powiedzieć, że bez spaceru przed posiłkiem nie bylibyśmy w stanie zjeść wszystkiego (no, ja i tak wszystkiego nie zjadłam), nawet mimo tego że dania nam ogromnie smakowały. Za to przyjemność z kosztowania dań, pracująca wyobraźnia, która wraz z nowymi smakami przenosiła nas w najróżniejsze miejsca świata była dokładnie tym, czego można by chcieć na niespieszny obiad na początku długiego weekendu.


Deser i kawa do niego były kropką nad i. Kulka lodów waniliowo-cytrynowych z sosem jeżynowym sprawiła, że poczuliśmy się lżej po posiłku, bez ociężałości i poczucia przejedzenia. I choć z karty zachęcały najróżniejsze desery, my czuliśmy że teraz posiłek stał się całością, obiadem kompletnym. Kawa Kimbo jaką popijaliśmy zachwyciła S. Mocne i wyraziste espresso, ze stabilną i puszystą wręcz cremą bardzo przypadło mu do gustu. Idealna kawa na koniec posiłku.

Reasumując Studio Buffo to stanowczo godne polecenia miejsce czy to na obiad w gronie rodziny lub przyjaciół czy to na słodkie albo wytrawne przekąski. Obsługa była szybka i miła, bez narzucania się, a muszę dodać, że przyszliśmy w momencie ciszy przed burzą. Kiedy pierwsze kroki postawiliśmy w restauracji zajęte były ledwie dwa czy trzy stoliki, a wspomniana wcześniej impreza w drugiej sali jeszcze się nie rozpoczęła. Jednak już w czasie jedzenia przystawek zaczęli schodzić się tłumnie i gwarnie widzowie z zakończonego właśnie przedstawienia oraz goście do zarezerwowanej sali. Mimo tego nie widać było, aby jakikolwiek stolik był dłużej pozostawiony sam sobie, a obsługa uwijała się szybko, sprawnie i co najważniejsze bardzo serdecznie i z uśmiechem.

Wrócę tam z pewnością, czy to na niespieszny obiad, czy może na lunch po porannym spacerze albo na zachwalanego przez Macieja Nowaka mielonego, reminiscencje po szefowaniu Macieja Kuronia.

Restauracja Studio Buffo
ul. M. Konopnickiej 6
Warszawa
Restauracja czynna: 09:30 do 23:00
w soboty, niedziele i święta: 13:00 do 23:00

Pozdrawiam.

  1. To mieliście miły obiad :) A park za Buffo bdb znam, spędzałam dużo czasu podczas studiów…

  2. łosoś z plackami ziemniaczanymi i lody.. na to najbardziej mam ochotę :-)

  3. Ojej, mam wrażenie, że pomimo miniaturowych porcji – wyszłabym stamtąd kwadratowa. :D
    Wszystko fajnie wygląda, a najbardziej chyba miałabym ochotę na krewetki. :)

  4. Opis na piatke! Twoja opowiesc jest bardzo wysmakowana, mam nadzieje, ze "Studio Buffo" to doceni:)
    Pozdrawiam serdecznie.

  5. I zjedliście to wszytko? Nie wierzę. A wiesz że w tym teatrze to się troszkę wychowałam…

  6. Przekonała mnie ta kawa Kimbo, którą uwielbiam, żeby skorzystać z restauracyjnej propozycji.

  7. Oj tak czytalam zaciekawiona i gdy doszlam do Macka Kuronia, to sie przyjemnie usmiechnelam, tez jestem ciekawa takiego mielonego bo dobry mielony nie jest zly :-)
    Pozdrowienia Tili serdeczne!

  8. No i co Madzia :D Przez Ciebie mam kolejne miejsce do odwiedzenia :D

  9. Ile pysznosci!!!
    Bardzo wyczerpujaca realcja, wydaje mi sie, ze wszystkie kalorie zostaly spalone w takcie tworzenia wpisu ;)
    Napracowalas sie!

  10. zachęciłaś mnie recenzją, wkrótce się wybiorę, zwłaszcza, że to moja okolica

  11. Nie pisałam długo,a i tutaj widzę nie odpisałam, więc już spieszę dodać że jedzenie i atmosfera były wspaniałe, a ten mielony jeszcze mnie tam czeka … kto wie, pewnie niedługo się znów tam pojawię :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *