Aromatycznie … obłędnie aromatycznie.



W ten weekend, ba! przez ostatni tydzień było u mnie niezwykle aromatycznie. Zaczęło się od dżemu. Niby znany, niby nic nowego, a jednak dopiero teraz uznałam go za doskonały. Mniej cukru i imbiru, za to dodatek pektyny sprawiły, że dżem uzyskał idealną konsystencje i smak. Dodatek imbiru jest ledwo wyczuwalny, za to pomarańcze z dynią tworzą niezwykle dobraną parę. Wszystko razem, porządnie zmiksowane i zagęszczone naturalną pektyną tworzy dżem doskonały.

 


Dżem doskonały potrzebuje więc doskonałej kromki, a ona musi mieć miąższ jasny i miękki, absolutnie nie kruszący czy nazbyt puchaty, musi być mięciutki. Jeszcze tylko chrupka skórka i już mogę ukroić grubą pajdkę. Najlepiej z brioszki, tej aromatycznej i jeszcze ciepłej brioszki. Lekko słodka, niesamowicie pachnąca zarówno dzięki wodzie pomarańczowej, jak i sporemu dodatkowi z zapasu ususzonych skórek, jaki powstał mi po zrobieniu dżemu. A jeśli jeszcze upieczemy ją w maszynie do pieczenia chleba na szybkim programie w mniej niż półtorej godziny wyjmiemy parujący, koślawy bochenek, który wywołuje uśmiech na twarzy, zarówno swoim wyglądem jak i zapowiedzią smakowitego śniadania czy przekąski.


Na koniec tygodnia była eksplozja aromatów. Pomarańczowe i imbirowe zapachy dopełniły się obłędnie aromatyczną prażoną mąką, ziemistą, trochę jakby orzechową, czy nawet lekko truflową. Chleb ten piekłam już wcześniej i piec go będę pewnie jeszcze nie raz. Wprawdzie nigdy nie udało mi się wyrobić ciasta tak, by uformować bochenek, dlatego też piekłam go w ogromnej keksówce, ale smak i zapach chleba jest zachwycający niezależnie od jego kształtu. Miąższ chleba jest delikatny i miękki, lekko wilgotny, a przede wszystkim … aromatyczny. Pachnie prażoną mąką, a kiedy zamykam oczy widzę drzewa i łany, słyszę szum rzeczki, czuję zapach pola przenikający się z zapachem lasu. Taką kromkę zjadam samą, bez dodatków, delektując się jej smakiem i zapachem.

Alciu, dziękuję za możliwość gospodarzenia w pierwszej w tym roku Weekendowej Piekarni i dziękuję wszystkim Piekącym za wspólną zabawę :*

Dżem dyniowo-pomarańczowy z nutą imbiru

Składniki:
3 kg dyni startej na tarce
7 dużych pomarańczy, cząstki wyfiletowane
0,7 kg cukru brązowego
5 cm kawałek imbiru, startego na tarce
4 opakowania pektyny

Przygotowanie: Dynię i pomarańcze zasypałam 1/2 kg cukru brązowego. Gotowałam, mieszając przez ok. 1 godzinę, aż zmiękły i prawie się rozpadły. Zmiksowałam wszystko blenderem i na ostatnie 15 minut wsypałam pektynę wymieszaną z resztą cukru i startym imbirem. Gotowałam na małym ogniu mieszając, aż wszystko zgęstniało. Przekładałam do wyparzonych słoików, odstawiałam do góry dnem i wystudziłam.

Po przepisy na brioszkę i chleb zapraszam tutaj.

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia

Cenniejsze niż złoto …


Zima upomniała się o swoje królestwo. Biały puch spowija drzewa i ziemię, śpiące pączki bzu czekają na wiosnę, śniąc swoje pachnące sny, czarno-białe sroki zostawiają ślady pazurków na balkonie oprószonym bielą. Wychodzę na spacer, a zimno szczypie w nos i policzki. Słyszę chrzęst śniegu, czasem z trudem łapię równowagę, a czasem jakbym miała skrzydła idę przez zaspy. Wracam do domu, gotuję, sprzątam, uczę się, czytam … żyję. Patrzę na kalendarz, a kolejne dni jak płatki śniegu przemijają, podczas gdy ja nadziwić się nie mogę ile ostatni rok dał mi ciepła, ile szczęścia, ile wolności. Tę zimę czuję, odczuwam, nie zapomnę o niej, grubymi literami wpisała się w moim sercu, zapisuję ją tutaj dla przyszłych wspomnień …


Wchodzę do kuchni. W jednym ręku kubek gorącej kawy, a w drugiej ciasteczko. Znów wspominam … przyszły w paczuszce przed świętami. Podjadam je po jednym, by delektować się nimi, by jak najbardziej przedłużyć wspaniałe chwile, które zamienią się we słodkie wspomnienia. Zęby przegryzają ciemne ciasteczko, wyraziste i silne, tak jak jego Twórczyni. Ten smak nie daje o sobie zapomnieć, wpisał się we mnie, w moją pamięć, w moją duszę. Daje się poznać, poznaje mnie, odkrywa przede mną inny świat.


Siadam na fotelu, kawa paruje obok mnie na stole, ja opieram się o miękką poduszkę i biorę książkę. Czytam bajki, czytam biografie, czytam przepisy, czytam historie, czytam … cokolwiek bym nie czytała wzrok raz za razem biegnie do fioletowej wstążeczki przywiązanej do atramentowo czarnej zakładki. Uśmiecham się, gdy wspominam ten pomarańczowo-goździkowy zapach jaki owiał mnie zaraz po przerwaniu koperty. Kilka słów, ciepłych, serdecznych, skreślonych na kartce ręką energicznej, szalonej Karolci od magicznego koralika. Osóbki, która uczy mnie czegoś dla mnie nowego … pisać listy.


To sztuka nie łatwa. Pierwszy w „życiu” napisany list na Wyspę poleciał. Niewprawny, słowa nie oddawały tego co w nich zawrzeć chciałam. Teraz wspominam go. Wspominam też bajkowe wiersze piszącą, zwariowaną i stanowczą Poleczkę, która w Mikołajkę się zabawiła. Chusteczka w choineczki ukrywała w sobie pierniczka. Nie byle jakiego pierniczka, nie pierwszego z brzegu. To był Mikołaj, piernikowy, pachnący … pewnie chrupiący, gdybym tylko odważyła się odgryźć mu głowę*. A żeby jeszcze do kompletu magicznych wspomnień worek zapełnić różowa wróżka już zapowiada słodkie ciasteczka jakie będzie wykrawać.


Ta zima pozostawiła ślady. Ślady kotów w ogródku, ślady sroczek na balkonie, ślady mojej zabawy w śniegową wróżkę, ale przede wszystkim ślady szczęścia z poznanych Niezwykłych i Kochanych Osób. Pisałam o nich czasem więcej, czasem mniej, ale wszystkie te bliskie mi osóbki teraz chcę uściskać, trochę mojego szczęścia im przekazać, podziękować za to że są, że pojawiły się na mojej drodze życia.

Listów nie napisałam, czas przedświąteczny był dziwny i trudny, przemieniał moje życie, nadawał mu nowy tor. Byłyście jednak w moich myślach, w moim sercu. Sięgałam do wspomnień po kulinarne i nie tylko rozmowy, zachwycające wspólne gotowanie czy delektowanie się smakowitościami z Ptasią, po humor Oczka i jej niezwykłe spojrzenie na życie, po wspaniałe nastroje u Truskaweczki okraszone piękną jak poezja prozą, po pierwsze nieśmiałe przełamywanie lodów ze słoiczkiem w ręku z Kasią czy po słodkie nauki, czas pełen śmiechu lub nabożnego wręcz skupienia pod okiem Mistrzyni.

Stary rok zakończył się … miał swoje dobre i złe chwile. Były i łzami opłakiwane katastrofy, były i zapierające dech w piersiach wzloty, ale co ważniejsze były te Osóbki, które wniosły w moje życie trwałe ślady, wspomnienia cenniejsze niż złoto.

Dziękuję, że jesteście :-*

* zawsze jak jem jakieś ciasteczka przypominające ludzika zaczynam od głowy :D

Aromatyczne zaproszenie.


Nowy Rok zaczynam od … ratowania zakwasu. Od czasu przeprowadzki do nowego mieszkania moja Matuszka* słabuje. Raz rośnie jak szalona, raz leniwie wstaje i pracować jej się nie chce. Już raz odratowałam ją, gdy zostawiłam z niej ledwie dwie łyżki i przez kilka dni dokarmiałam i odświeżałam co 12 godzin. Teraz znów powtarzam ten proceder, a jednocześnie zapraszam do pieczenia w 57′ wydaniu Weekendowej Piekarni, jaką otwieram Nowy Rok. Tym razem chcę by było aromatycznie.

Moje walki o zakwasową kondycję, przypomniały mi pierwszy miesiąc w nowym domku, gdy kolejne nieudane zakwasowce lądowały dla ptaszków, a ja wyciągałam z szafki maszynę do pieczenia i piekłam szybkie chlebki lub bułki, sama dalej martwiąc się i głowiąc nad Matuszką. Z tego czasu w pamięć zapadła mi swym delikatnym smakiem, a za serce ujęła wyrazistym zapachem brioszka, jaką Liska poleciła w swojej Pracowni Wypieków. Delikatna, lekko słodka i maślana, niezwykle aromatyczna dzięki wodzie z kwiatów pomarańczy, czasem przeze mnie wzmacnianej przez dodatek skórki pomarańczowej. Nie zapomnijcie jednak o wanilii. Działa tutaj prawdziwe cuda.

Moje starania o zakwas przyczyniły się do tego, że szukałam przepisów z samym tylko jego dodatkiem, bez żadnego dopingu ze strony drożdży, by jak najlepiej sprawdzić jak sprawuje się odratowana Matuszka. Znalazłam ich kilka, czasem po prostu rezygnowałam z dodatku drożdży, wydłużając czas rośnięcia, a czasem były to receptury najbardziej podstawowe – mąka, woda i sól. Jeden z takich chlebów, też niezwykle aromatyczny, chciałabym Wam dzisiaj zaproponować. Pszenno-żytni chleb o delikatnym w dotyku, choć ciemnym miąższu ma jedną, najwspanialszą dla mnie zaletę. Pachnie! Pachnie prawdziwym chlebem. Silnie i zdecydowanie rozgaszcza się ten zapach w całej kuchni, uwodząc nos zapachem prażonej mąki. Spróbujcie, choćby dla samego tego niezwykłego aromatu.

Zapraszam więc do Piekarni. Tym razem aromatycznie zapraszam.

* mój zakwas nazwałam Matuszką już dawno temu, zresztą na sugestię Oczka bądź Princess, do których to pierwsze dziatki mojego zakwasu powędrowały, Kwasior i Bliźniak.

Chleb pszenno żytni z prażoną mąką

Składniki na zaczyn, wieczór przed pieczeniem chleba:
55 g zakwasu z mąki żytniej razowej
110 g mąki żytniej razowej
150 g wody

Przygotowanie zaczynu: Składniki mieszamy i pozostawiamy przykryte na 14-16 godzin w temperaturze pokojowej.

Zasmażka, wieczór przed pieczeniem chleba:
80 g mąki żytniej
200 g wody

Przygotowanie: Na rozgrzaną suchą patelnię, wsypujemy mąkę i prażymy, cały czas mieszając do uzyskania lekko brązowego koloru. Mąka nie może się przypalić! Przesypujemy na miseczkę i dolewamy stopniowo letnią wodę, energicznie mieszając łyżką albo trzepaczką, aż do uzyskania brązowej zasmażki o konsystencji papki.

Dzień pieczenia:
Do ładnie przefermentowanego zaczynu dodajemy zasmażkę, mieszamy do dobrego połączenia składników. Po czym dodajemy:
220 g mąki pszennej typ 650 (ja piekłam go na chlebowej)
250 g wody z solą
Znów mieszamy aby składniki połączyły się dokładnie i pozostawiamy na 2 1/2-3 godzin. Miskę należy zawinąć w folię, by ciasto nie obsychało.

Po tym czasie ciasto powinno ładnie podrosnąć, następnie dodajemy:
400g mąki pszennej typ 650
To już ostatnia faza, czyli ciasto właściwe. Dosypujemy stopniowo mąkę i wyrabiamy, aż ciasto będzie odchodzić od miski i ręki. Pozostawimy na 20 minut, aby odpoczęło. Wyjmujemy na blat posypany mąką, wyrabiamy chwilę, formujemy bochenek i wkładamy do koszyczka, aby ostatecznie wyrosło (do podwojenia objętości – ok. 2 1/2 godziny).
Piekarnik nagrzewamy do 250 stopni Celsjusza i pieczemy z parą w opadającej temperaturze. Po 10 minutach zmniejszamy do 230 stopni, potem stopniowo zmniejszamy temperaturę, aż kończymy pieczenie na ok. 180 stopniach. Ogólny czas pieczenia to ok. 45-50 minut. Studzimy na kratce.

Źródło: Leśny Zakątek Dany

Brioche z jogurtem i wodą pomarańczową

Składniki:
80 ml mleka
1 jajko, lekko roztrzepane
50 g jogurtu
2 łyżki wody z kwiatów pomarańczy
1 łyżeczka soku z cytryny (zwykle pomijam, ale czasem dodaję skórkę pomarańczową)
20 g cukru (zwykle daję brązowy) + cukier waniliowy (ja daję kilka łyżek domowego, lub dodaję więcej cukru i dolewam chlust ekstraktu)
1/2 łyżeczki soli
20 g masła, roztopionego
350 g mąki pszennej typ 450
1 łyżeczka drożdży instant

Przygotowanie: Wszystkie składniki umieścić w maszynie w podanej kolejności (należy upewnić się jaką kolejność dodawania składników wymaga Wasza maszyna, u mnie najpierw dodaje się płyny, tłuszcz, cukier i sól, a potem mąkę i na koniec drożdże). Nastawić program podstawowy lub szybki. Brioche studzić na kratce.
Ciasto można też przygotować ręcznie lub w mikserze. Wyrobić, odstawić na ok. 1 godzinę do wyrośnięcia, potem uformować bochenek o dowolnym kształcie i piec w małej keksówce lub na blasze/kamieniu ok. 20-25 minut w 180-200 stopniach. Należy uważać na czas pieczenia. Nie piekłam jej jeszcze bez maszyny, więc nie jestem pewna długości pieczenia.

Źródło: Pracownia Wypieków Liski

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia

Ostatnia Piekarnia Ubiegłego Roku.


Weekendowa Piekarnia to zabawa niezwykła. Nie tylko można popatrzeć na wspaniałe wypieki jakie tworzą uczestnicy w swoich kuchniach, nie tylko można samemu upiec chrupkie i smakowite pieczywo, można się też nauczyć czegoś ciekawego.

Gospodarna Narzeczona, gospodarząc nam w ostatniej w ubiegłym roku Piekarni podzieliła się niezwykle świątecznymi pomysłami, zarówno na chlebek-prezent, jak i na szybkie chlebko-pierogi, które przez Ptasię zostały zidentyfikowane jako indyjskie parathy. Był również zwinięty słodki chlebek z szafranem. Na niego jednak nie starczyło mi czasu, choć zapamiętałam sobie i tą recepturę na przyszłość … niezbyt odległą mam nadzieję.


Zaczęłam od gruszkowego prezentu, który upiekłam z myślą o przyjaciołach. Składniki wymieszane, mąki namoczone i zaczęło się wyrabianie. Muszę się przyznać, że gdyby nie przekonanie Narzeczonej (dziękuję :*), iż wiara w gluten czyni cuda, chyba całe ciasto wylądowałoby w keksówce lub w śmietniku. Wyrabianie było wymagające, późniejsze formowanie ciasta też, ale cała procedura była więcej niż przyjemna, gdy z początku lejące i oblepiające ciasto zaczęło powoli trzymać swoje kształty.

Jeszcze tylko chwila podsypywania mąką, by zawinąć dwa bochenki w rafię i już na blasze wylądowały te urocze prezenty. Z piekarnika wyjęłam zachwycające chlebki. Jeden błyskawicznie zniknął na naszym przedświątecznym stole jako towarzystwo do królika w suszonych śliwkach. Drugi zapakowany w torbę do przyjaciół pojechał, by im choć trochę naszych świątecznych życzeń i ciepła podarować.


Płaskie chlebki Hamelman’a, to druga propozycja Narzeczonej. Patrzę w przepis i szukam … czego? Drożdży, zakwasu, a tu nic. Czy te osiem godzin wystarcza by ciasto przefermentowało? Hmmm … zastanawiam się, ale za przepis się biorę i już po chwili ciasto leży pod folią w misce, a zaglądam do niego co chwil kilka.

Ciekawa niezmiernie byłam tych chlebko-pierogów, indyjskich parath, a ponieważ ostatnimi czasy jestem szczególnie rozmiłowana w tej aromatycznej kuchni, wiedziałam że i ten wypiek u mnie zagości. Wystarczyło trochę poekserymentować z nadzieniem, ugotować je zgodnie z indyjskimi technikami, doprawić tak by nosy i podniebienia przeniesione zostały z polskiej do indyjskiej kuchni i już pełen smaków posiłek na stole wylądował.

Wciąż się zastanawiam czy te chlebki to bardziej pierogi czy chlebki były … ale jakież to ma znaczenie, skoro smakowały tak zachwycająco, że mój Ukochany domaga się ich wciąż, a ja miałam zabawę nie tylko dzięki nowemu przepisowi, ale i dzięki wykorzystaniu prezentu od Mikołaja, kamienia do pizzy. Coś czuję, że już za kilka dni znów zagoszczą u mnie te … parathy.

I tak świątecznie minęła mi ostatnia Weekendowa Piekarnia Ubiegłego Roku.
Dziękuję Margot za opiekę nad nią, za stworzenie wspaniałego prezentu dla wszystkich zakochanych w domowym pieczywie :*
Dziękuję też Narzeczonej za wspaniałe jej gospodarzenie, za świąteczną oprawę i wiarę w gluten jaką mnie zaraziła :*

Chleby prezenty z gruszką
Essential’s Sweet Perrin
(2 półkilogramowe chlebki)

Zaczyn:
1/4 łyżeczki drożdży instant
1 szklanka wody w temperaturze 40 stopni Celsjusza
175 g mąki pszennej chlebowej
175 g wody w temperaturze pokojowej

Przygotowanie: Drożdże wsypujemy do ciepłej wody, mieszamy i odczekujemy 5-10 minut. W tym czasie w misce mieszamy mąkę z wodą w temperaturze pokojowej, dodajemy dwie łyżki wody z drożdżami, mieszamy i odstawiamy pod przykryciem na 12 godzin. Resztę wody z drożdżami wylewamy!

Namoczka:
17 g połamanego ziarna żyta (wzięłam całe ziarna i w małych ilościach łamałam je w moździerzu, nie polecam użycia blendera)
17 g wody

Przygotowanie: Mieszamy w miseczce i odstawiamy na noc.

Ciasto właściwe:
300 g mąki pszennej chlebowej (lub mieszanki w proporcji 1:2 pszennej chlebowej i bardzo drobnej, odsianej pszennej razowej lub mąki high extraction)
40 g mąki pszennej razowej
1/4 łyżeczki drożdży instant
zaczyn
namoczka
120 g letniej wody
80 g przecieru gruszkowego dla niemowląt
12 g soli
1/2 łyżeczki mielonego cynamonu
1/2 łyżeczki mielonego ziela angielskiego
115 g twardej gruszki pokrojonej w centymetrową kostkę (dałam jabłko)
60 g suszonych fig pokrojonych w kostkę
60 g podprażonych orzechów laskowych, otartych ze skórki i przekrojonych na pół
niebarwiona raffia ( do kupienia np. w empiku do wyszperania w szufladzie;-)

Przygotowanie: W misce mieszamy mąki i drożdże. Dodajemy zaczyn, namoczkę, wodę i przecier gruszkowy. Mieszamy do połączenia składników, przykrywamy i odstawiamy na 20-30 minut do autolizy. Dodajemy sól, przyprawy i wyrabiamy na gładkie ciasto pięć minut przy pomocy miksera, ręcznie nieco dłużej. Ciasto będzie miękkie i lepkie (!). Dodajemy gruszkę, orzechy i figi i wyrabiamy, aż dobrze wymieszają się z ciastem. Zostawiamy ciasto w misce do fermentacji na 3 godziny. W tym czasie namaczamy raffię w zimnej wodzie.
Omączoną ręką wykładamy ciasto na oprószoną mąką stolnicę. Dzielimy na dwie części. Z każdej formujemy kule i zostawiamy na piętnaście minut, by odpoczęło. Odgazowujemy, ponownie formujemy kule, wokół każdej zawijamy luźno raffię, jakbyśmy pakowały prezent, wiążemy na górze kokardkę. Odkładamy do wyrastania na papier do pieczenia. Przykrywamy wilgotną ściereczką i zostawiamy na półtorej godziny. Na około 45 minut przed końcem wyrastania nagrzewany piekarnik z kamieniem do temperatury 190 stopni Celsjusza. A tuż przed włożeniem chleba do środka umieszczamy naczynie z gorącą wodą. Wyrośnięte chleby razem z papierem zsuwamy na kamień i pieczemy 40-45 minut. W połowie czasu pieczenia obracamy bochenki o 180 stopni Celsjusza (pominęłam). Studziłam na kratce.

Hamelman’s flatbreads (Paratha)
Płaskie chlebki z nadzieniem

Składniki:
460 g mąki na chapati (Jest to mielona na puch, odsiana mąka pszenna razowa. Jako zastępstwo Hamelman proponuje mieszankę chlebowej i pszennej razowej 1:2, ja za radą Narzeczonej dałam trochę więcej chlebowej)
305 g wody
23 g oleju roślinnego
9 g soli

Przygotowanie: Z podanych składników zagniatamy gładkie ciasto. Przykrywamy folią i zostawiamy na przynajmniej 8 godzin. W tym czasie szykujemy nadzienie (patrz niżej). Po tym czasie dzielimy je na sześć części, każdą formujemy w kulę. Na omączonym blacie wałkujemy każdą kulkę na okrągły placek grubości 2-3 mm (u mnie grubsze, bo ciasto się rwało). Na połowie placka układamy nie za grubą warstwę zimnego (!) nadzienia. Składamy ciasto na pół, dociskamy brzegi, a następnie raz zawijamy do góry jak mankiet. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 280-300 stopni Celsjusza (lub maksymalnej waszego piekarnika), najlepiej na kamieniu, bez pary, po 3-4 minuty z każdej strony. Gorące zawijamy w ściereczkę lub papierowy ręcznik, by zmiękły. Można odgrzać zawinięte w folię aluminiową.

Indyjskie nadzienie pomidorowe

Składniki:
1 puszka pomidorów
2 łyżki oliwy
cebulki dymki z 1 pęczka, posiekane w paseczki
2 siekane ząbki czosnku
po kilka szczypt: chilli w płatkach, nasion kolendry, nasion kminu rzymskiego, nasion kopru włoskiego, czarnuszki, czarnej gorczycy
1 szklanka ugotowanej fasoli, ciecierzycy, soczewicy, itp.
zielony szczypior z dymki
sól i pieprz

po 2 łyżeczki koziego serka na każdy placek

Przygotowanie: Puszkę pomidorów wlałam do garnka i na malutkim ogniu redukowałam przez blisko 2 godziny, mieszając od czasu do czasu. Na patelni przygotowałam tarkę. Rozgrzałam oliwę i wsypałam przyprawy. Podsmażałam przez 1-2 minuty, aż zaczęły pękać i uwolniły aromaty. Wrzuciłam cebulki i podsmażyłam je tylko, aż lekko zmiękły. Na ostatnią minutę wrzuciłam czosnek. Przygotowaną tarkę wrzuciłam do zredukowanych pomidorów. Gdy wszystko wystygło dodałam ostudzoną fasolę (ja dałam czerwoną), oraz posiekany szczypior. Doprawiłam solą i pieprzem. Nakładałam zimne nadzienie na placki, a na nadzienie kładłam serek.

Źródło obu przepisów: Kruchy spód u Narzeczonej

Smacznego.


WeekendowaPiekarnia



Kuchnia Świąteczna i Noworoczna 01.XII.2009 - 05.I.2010

Podsumowań czas …

Zniknęłam … zaszyłam się w cieple i bezpieczeństwie najpierw daleko w bieszczadzkiej Chacie Magoda, gdzie spędziliśmy z mężem magiczne Święta, które pozwoliły mi odnaleźć dawno zagubionego Ducha Świąt, a potem blisko, we własnym domu. W tym czasie dokonałam pierwszego, prawdziwego w moim życiu podsumowania nie tylko jednego, ale i ostatnich ośmiu lat i poczułam, że żyję … żyję szczęśliwa i wolna. Dlatego wybaczcie moją ciszę zarówno tutaj, jak i na waszych blogach, ale czas ten był bezcenny i co ważniejsze konieczny.

Teraz znów zaczynam zaglądać do Was, czytam maile na które już zaraz odpiszę, uśmiecham się do miłych komentarzy i cieszę się, że mam takie miejsce jak to, gdzie mogę wrócić i smacznie powspominać, gdzie mogę słodko się uczyć, gdzie poznałam wspaniałe osoby.

To właśnie dzięki jednej z takich wspaniałych osób w czasie przedświątecznych zawirowań mogłam cieszyć się zabawą w lepienie uroczych ciasteczek. Basieńka przysłała mi foremki do speculaas, a ja niewiele myśląc przystąpiłam do produkcji ciasteczek. Muszę przyznać, że pierwsza partia nie była najładniejsza, gdyż ciasteczka zamiast schłodzić przed pieczeniem trzymałam przez ponad godzinę w gorącej kuchni, co zaowocowało koncertowym rozlaniem i tylko duża dawka wyobraźni pozwalała domyślić się zamierzonych kształtów. Potem było już lepiej … a raczej doskonale. Ulepiłam kilka dużych wiatraków, kilka małych i jeszcze ciepłe zniknęły z blachy. "Nic to" pomyślałam sobie "Zdążę jeszcze zrobić je przed świętami" …


I na czym się skończyło? Na smacznym wspominaniu ciasteczek i zupełnym braku czasu na trzecie ich pieczenie. Wybaczcie mi więc, że jako gospodyni Weekendowej Cukierni jedynie foremki, zamiast finalnego dzieła prezentuję. Obiecuję poprawę, ba! nawet już podjęłam odpowiednie kroki i od wczoraj dwa ciasta na speculaaski tym razem z przepisu Basi i z przepisu przywiezionego przez moją ciocię czekają w lodówce, więc jak tylko ostatnie nitki posylwestrowego rozleniwienia opuszczą mnie zaprezentuję Wam moje nowe speculaas.

Muszę się jednak przyznać, że w gospodarzeniu ostatniej w zeszłym roku Weekendowej Cukierni to nie o ciasteczka przede wszystkim mi chodziło. Gdyż choć urocze i smakowite, nie zawierały w sobie tego czegoś, odrobiny wyzwania, które tak lubię w kulinarnych zabawach.


Wyzwanie znalazłam w zupełnie innym przepisie, a raczej w koncepcie na świąteczny deser – Buche de Noël. Słodka rolada sama w sobie nie powinna nastręczać kłopotów, a najwspanialszą zabawą i chwilą na pogimnastykowanie się miały być jej dekoracje. Migdałowe listki, marcepanowe lub bezowe grzybki, polewa korę przypominająca, pokruszona czekolada, by ziemię zastępowała takie sobie znalazłam sposoby dekoracji. Bezowe grzybki czy to w kształcie leśnych grzybów czy pieczarek obrosły drugą z rolad. Kakaowy biszkopt Felluni, zwinięty luźno z czekoladowym kremem chiboust, oblany polewą z mlecznej i gorzkiej czekolady i śmietanki to był hit smakołyków jakie zniknęły jeszcze przed świętami. Krem chiboust powinnam raczej musem nazywać, gdyż lekki był jak pianka, a przy tym niezwykle trwały dzięki włoskiej bezie i gdybym tylko miała trochę cierpliwości i zawijała go w roladę po kilku godzinach tężenia pewnie udałoby mi się uzyskać pożądany efekt słoi drewna.


Niestety cierpliwość to pierwsza rzecz jakiej wciąż i wciąż się uczę. Pierwsza rolada na którą składał się również kakaowy biszkopt Felluni i polewa z czekolady, nadziana została pomarańczowym kremem z mascarpone. Czemu jednak zawierzyłam ślepo w przepis, nie zwracając uwagi na to co moje oczy widziały? Nie wiem. Może po to by mieć nauczkę. Krem po połączeniu z ubitą kremówką stał się bardzo płynny, przez co nie tylko musiałam luźno zwinąć biszkopt, ale i końcówki ciasta musiałam niejako zamknąć polewą. Czy jednak było czym się martwić? Absolutnie! Krem był zjawiskowo dobry, w pomarańczowo-waniliowym wydaniu i w połączeniu z lekkim biszkoptem oraz ciężką polewą z samej tylko gorzkiej czekolady smakował wyśmienicie. A przy okazji nauczył mnie, by nie poddawać się i eksperymentować tam gdzie moje przeczucia niosą z sobą ostrzeżenie. Wystarczyłoby dodać żelatyny, chwilę odczekać, a biały krem wraz z ciemnym ciastem utworzyłby piękne zwoje.

Słodkie, marcepanowe grzybki wraz z migdałowymi, chrupkimi listkami najpierw cieszyły oko, by potem cieszyć podniebienia. I gdy dziś patrzę na te zdjęcia wiem, że nie tylko ciasteczka powtórzę jeszcze nie raz. Zabawa w tworzenie pięknego polana dopiero się dla mnie rozpoczęła, tak by na przyszłym wigilijnym, już tym razem moim stole pojawiła się jako zwieńczenie świątecznych prac i nastroju.

To jednak jest życzenie na przyszłość, a tymczasem choć spóźnione są moje życzenia, to jednak pełne dobrych i ciepłych myśli. Przyjmijcie więc życzenia spokoju i szczęścia w nowym roku. By ten czas był pełen wspaniałych doznań i wrażeń, ale i energii zdolnej pokonywać wszystkie te cięższe, mniej przyjemne dla nas chwile, aby zamieniać je w dobre i jasne strony naszego życia.

Smacznego.

 

 

 

 


Kuchnia Świąteczna i Noworoczna 01.XII.2009 - 05.I.2010