O chlebie i wodzie …


… tak żyli skazańcy, a teraz tak żyję ja … skazana na ból i otępienie, walcząca z rwą kulszową i koszmarem ucisku kręgosłupa na nerwy … dziękuję Wam wszystkim za odwiedziny w mojej wirtualnej kuchni, ale chwilowo nie mogę w niej zbyt aktywnie uczestniczyć … zresztą w tej rzeczywistej kuchni też nie …

… za to kromka wspaniałego chleba i woda dodają mi sił w tym chorobowym zmaganiu, wierni towarzysze mojej niedoli, mąż i kotka Briczolla dodają mi otuchy, a ukochana rodzina wspiera pomocą i tabliczką czekolady na osłodę smutków w niedoli …

… mam nadzieję, że już niedługo powrócę, by podzielić się z Wami wspaniałym weekendem spędzonym na kulinarno-zakupowych szaleństwach z Umalowanym Oczkiem i Makaronową Eksperymentatorką oraz by poznawać nowe, wspaniałe kulinarne dokonania w sąsiednich wirtualnych kuchniach, ale póki mój kręgosłup znów nie wróci na swoje miejsce będę z Wami tylko duchem …


Do zobaczenia.

Krótkie migawki … Tłusty Czwartek.


Korzystając z chwilowego dobrodziejstwa dostępu do internetu, upojona zapachem i smakiem cudownych
znikających bułeczek, które z powodzeniem zastąpią nam dzisiejsze pączkowe szaleństwo mogę pokazać wam krótkie migawki z efektów prac wczorajszego wieczora i pieczenia dzisiejszego ranka. Ciasto na lekkie, puszyste i doskonale aromatyczne buchty w poczwórnej porcji zagniatałam wczorajszego wieczora …

Och, co to była za praca … dość powiedzieć, że mięśnie moich ramion trochę sobie poćwiczyły. Ale nic to! jak mawiał Mały Rycerz. Kiedy ciasto wyrosło, zręczne i szybkie nasze dłonie lepiły malutkie kuleczki ze słodką niespodzianką w środku, które potem po spokojnie spędzonej nocy w chłodzie lodówki, wpadły wprost w stęskniony żar piekarnika.

Wraz z pierwszymi promieniami słońca z pieca wyjęłam ogromną blachę słodkich bułeczek z powidłami, która po lekkim przestudzeniu pojechała z mężem do pracy. A kiedy jeszcze obłoki cytrynowych i słodkich aromatów unosiły się pod sufitem, budząc mnie w ten leniwy poranek w piekarniku dochodziły dwie mniejsze mniejsze, ale równie wyborne porcje tych słodkich wypieków, w sam raz dla rodzinki.

Zapraszam więc na nasz tłusty czwartek.


Smacznego.

Krótkie rozstanie, czyli Tilia offline.


Ponieważ przez kilka dni nie będę miała dostępu do globalnej sieci, a tym samym i do naszych wspaniałych książek kucharskich, tedy na to krótkie rozstanie prezentuję Wam wyborny i domowy obiad. Aromatycznie od szałwii, słodko od moreli, tłusto i prosto, ale i wiejsko, domowo było u nas kilka dni temu, gdy na targu dostałam wspaniałe, grube plastry schabu, a na stoisku obok zapachniał mi pęczek szałwii. Wystarczyło tylko kupić ziemniaki, pomidory jako tęsknotę do lata, bawola mozzarella już czekała w domu, by wraz z sokiem z limonki stworzyć wspaniały posiłek … costolette di maiale con salvia … jak można nie kochać tego języka … muszę się go kiedyś nauczyć.

A tymczasem smacznego Wam życzę w czasie naszego krótkiego rozstania.


Kotlety wieprzowe z szałwią
(4 porcje)

Składniki:
50 g masła (ja użyłam masła już wcześniej doprawionego sokiem z limonki, tymiankiem, pietruszką, chili – przepis znajdziecie tutaj)
24 liście szałwii (ja użyłam całą doniczkę szałwii i dodałam ok. 1/3 doniczki tymianku)
1 główka czosnku (3-4 obrane, reszta w łupinkach)
4 plasterki prosciutto (pominęłam)
4 suszone morele (ja użyłam 6)
4 grube kotlety wieprzowe z kostką (ja użyłam bez kostki)
6 grubych plasterków pancetty/boczku wędzonego (najlepiej grubości 1 cm) lub 200 g wędzonej słoniny (ja dałam 10 dag wędzonego boczku, pokrojonego w cienkie plastry)
1 kg ziemniaków, obranych i pokrojonych w kostkę (ja użyłam mniej)
oliwa

Przygotowanie: W misce blendera połączyłam masło, posiekane morele, posiekane zioła (szałwii zostawiłam ok. 1/3 doniczki do ziemniaków i kilka listków do dekoracji) oraz 3-4 ząbki czosnku. Doprawione masło włożyłam do zamrażalki. Ziemniaki obrałam i pokroiłam w dużą kostkę. Obgotowałam je w osolonym wrzątku przez 3-4 minuty, odcedziłam i odstawiłam do przestygnięcia. Naczynie do zapiekania posmarowałam cienko oliwą i wyłożyłam cienko pokrojonym wędzonym boczkiem. Na tym ułożyłam ziemniaki, które posypałam resztą posiekanej szałwii, nieobranymi ząbkami czosnku i skropiłam oliwą. Nagrzałam piekarnik do 220 stopni Celsiusa. Włożyłam do nagrzanego piekarnika naczynie z ziemniakami i boczkiem. W tym czasie oczyściłam kotlety z nadmiaru tłuszczu i z boku wycięłam w nich kieszonki, w które wkładałam po dużym kawałku masła (powinnam była dodać też prosciutto do masła, ale niestety nie udało się mi go dostać). Kotlety posoliłam i popieprzyłam z obu stron. Po 10 minutach od włożenia ziemniaków do piekarnika zaczęłam obsmażać kotlety na rozgrzanej patelni z odrobiną oliwy (tak czy siak trochę masła wycieknie). Smażyłam je ok. 10 minut, do zarumienienia. Wyjęłam naczynie z ziemniakami z piekarnika i ułożyłam na nich kotlety. Piekłam jeszcze ok. 10-15 minut (zależnie od wielkości kotletów, ja piekłam 10 minut). Na ostatnie 3-4 minuty włożyłam do naczynia po pomidorze alla hasselbacken. Podałam w naczyniu, w którym się piekło i dopiero na stole układałam indywidualne porcje.

Źródło: Jamie Oliver „Włoska wyprawa Jamiego”

Pomidory alla hasselbacken
(4 porcje)

Składniki:
4 duże i foremne pomidory, twardawe
2 kulki mozzarelli di bufala
sól i pieprz
sok z 1 limonki

Przygotowanie: Każdego pomidora ponacinałam, tak aby utworzyć coś na kształt połączonych ze sobą karteczek. Kulki mozzarelli przecięłam wzdłuż na pół i potem na plasterki, tyle ile zrobiłam nacięć na pomidorze. Ser włożyłam w nacięcia, posoliłam i popieprzyłam. Danie można podawać od razu polane sokiem z limonki, albo zapiec kilka minut (do początkowego roztapiania sera) w piekarniku i polać sokiem z limonki dopiero tuż przed podaniem.

Smacznego.

Zapomniane ciasto.


Wypatrzyłam je na początku grudnia u Ptasi. Ogromnie mi się spodobało zarówno ze względu na wielość bakalii, jak i element niecierpliwego oczekiwania na konsumpcję, prawie jak na prezenty pod choinką. Postanowiłam je upiec i jak zdecydowałam tak też uczyniłam, ale …

… najpierw zapomniałam odebrać zamówione bakalie na bazarze, potem sprzedawczyni zapomniała o koryntkach, ale gdy już te przeciwności zostały pokonane, uzbrojona w pełną miskę namoczonych (o czym też z początku zapomniałam) bakalii zabrałam się za pieczenie i …

… nie nie zapomniałam o cieście w piekarniku. Wyjęłam gorące i aromatyczne ciasto, oblałam je gorzkim, migdałowym amaretto i zawinęłam w folię. Gdy na drugi dzień zmieniłam folię aluminiową na spożywczą, a całość zawinęłam w ściereczkę tym razem z pełną premedytacją zapomniałam o cieście, spokojnie leżakującym sobie w cudownej spiżarce, własnoręcznie zrobionej przez męża …

… i tak minął tydzień i drugi i trzeci, czwarty i piąty i … znów zapomniałam. Na swoją obronę mogę jedynie powiedzieć, że początek stycznia był zwariowany od spotkań, różnych spraw i nowości i dopiero gdy choroba całkowicie mnie zmogła, tak że przez kilka dni nawet sił na myślenie o gotowaniu nie miałam w mojej pamięci ożyło wspomnienie leżakującego w szafce ciasta. Odwinęłam je ze ściereczki, z folii i zrosiłam porządną porcją amaretto …

… ale to było dobre, warte grzechu i zapomnienia się w nieziemskiej rozkoszy bogactwa bakalii, wilgotnego ciasta cieszącego chory nos silnymi aromatami wprost spod choinki, z wigilijnego stołu …

… teraz już wiem, że o tym cieście nie zapomnę gdy będą zbliżały się kolejne święta :-)


Christmas Cake – brytyjskie ciasto świąteczne

Składniki:
700 g sułtanek
225 g rodzynek
110 g koryntek
110 g kandyzowanych wiśni (ale można też użyć suszonych)
110 g kandyzowanych skórek cytrusowych (użyłam pomarańczowej)
120 ml brandy/rumu (ja użyłam brandy)
225 g miękkiego masła
195 g brązowego cukru
1 łyżeczka otartej skórki pomarańczowej
1 łyżeczka otartej skórki cytrynowej
4 duże jajka
2 łyżki marmolady (ja dałam domową pomarańczowo-dyniową)
1 łyżeczka esencji migdałowej (ja dałam amaretto)
350 g mąki
1 łyżeczka przypraw korzennych (dałam przyprawę do piernika Kotanyi)
1/4 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
szczypta soli

Przygotowanie: Wszystkie bakalie namoczyłam przez noc w misce z brandy. Na drugi dzień mikserem utarłam cukier z miękkim masłem i nie przestając miksować dodałam starte skórki i po jajku, następnie marmoladę, a potem na przemian mąkę zmieszaną z przyprawami i solą oraz namoczone bakalie. Na koniec dodałam amaretto. Tortownicę o średnicy 23-24 cm. wyłożyłam podwójnie pergaminem do pieczenia (zarówno dno jak i boki), z wystającym kołnierzem ponad krawędź tortownicy. Można również owinąć formę na zewnątrz dla pewności, ale ja tak nie zrobiłam. Ciasto włożyłam do nagrzanego piekarnika do 150 stopni i piekłam przez 3-3 1/2 godziny (jeśli zacznie zbytnio brązowieć należy przykryć je folią aluminiową i dopiekać pod nią). Po 3 godzinach sprawdziłam patyczkiem (u mnie wystarczyło tylko 3 godziny). Od razu po wyjęciu z piekarnika polałam po wierzchu kilkoma łyżkami amaretto (można brandy lub innym alkoholem) i natychmiast owinęłam w folię aluminiową. Para jaka się wytworzy ma zapewnić miękkość ciasta. Pozostawiłam do całkowitego ostygnięcia (u mnie to było na kilkanaście godzin, do następnego dnia) i dopiero wtedy odwinęłam z folii, zawinęłam ponownie bardzo szczelnie w folię spożywczą tym razem (kilka mocno na siebie nachodzących warstw, tak samo zrobiłam wcześniej z folią aluminiową). Ciasto zawinięte w folię spożywczą, owinęłam ściereczkę i schowałam do spiżarki – teoretycznie na 4-5 tygodni, ale ja o nim zapomniałam i przypomniałam sobie dopiero po ok. 7-8 tygodniach. Można je co jakiś czas podlewać alkoholem, ale ja zrobiłam to tylko raz, na kilka godzin przed konsumpcją polałam je 2-3 łyżkami amaretto.

Źródło: Blog Ptasi „Coś niecoś”.

Smacznego.

Da mihi factum, dabo tibi ius.


Kiedy kilka lat temu studiowałam jeszcze prawo, była to moja ulubiona sentencja łacińska – daj mi fakty, a ja dam czy raczej przyznam Ci prawo, innymi słowy udowodnij, a ja wymierzę sprawiedliwość. Jak zabawnie jest, gdy coś tak oderwanego od kulinarnych stron życia jak łacińskie prawidło, napotykamy właśnie w kuchni. Gdyż to właśnie ten sam schemat logiczny nasuwa się na myśl, gdy zagniatamy kruche czy półkruche ciasta. Ze składników, które z początku nie wiele mają ze sobą wspólnego, nie chcą się łączyć w żadną całość, powoli, pod wpływem pracy naszych rąk, naszej determinacji i cierpliwości powstaje gładkie i spoiste ciasto, powstaje całość.


Kiedy sięgam pamięcią do pierwszego roku moich studiów, nie mogę nie pamiętać siadania przed wydziałem z kserówkami do historii Polski czy z kazusami z prawa rzymskiego, dyskusji nad testamentem i wydziedziczeniem, ale nie mogę też zapomnieć tych kilku wizyt w „Czułym Barbarzyńcy” z szarlotką na talerzyku, koleżanką i ploteczkami wydziałowymi albo i sama w przerwie między jednym wykładem a ćwiczeniami z notatkami czy gazetką na kolanach.


Kiedy wczoraj przeczytałam u Ani o wizycie w Czułym, o Aktiviście, powróciły przyjemne wspomnienia i powstała chęć by trochę je przybliżyć, znów posmakować tego słońca prażącego nas na murku, tych kręgli w podziemiach wydziału czy właśnie tej wspaniałej szarlotki. Nie pamiętałam już jaką formę miało to ciasto, nie pamiętałam zestawu smaków, ale pamiętałam kwaskowatość jabłek i rodzynki, więc to z nich uczyniłam mojego przewodnika. Doprawiłam moje wspominki teraźniejszymi smakami i gdy po wieczornym wypadzie po zakupy, uzbrojeni w pudełko pysznych lodów waniliowych Movenpicka wróciliśmy do domu, mogliśmy rozkoszować się wybornym, kruchym ciastem, kwaskowatymi i mocno aromatycznymi jabłkami, wspomnieniami …

Kiedy …

Superkrucha szarlotka

Składniki:
300g mąki
2-3 łyżki zmiksowanych migdałów
1/2 szklanki cukru (pół na pół własny waniliowy drobny i brązowy)
200 g masła
10g świeżych drożdży
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
3 żółtka

1 kg jabłek szara reneta
1 łyżka cynamonu
1/2-3/4 łyżki kardamonu
1 łyżka cukru waniliowego
ok. 2 cm startego zamrożonego imbiru
garść wiórek kokosowych
2 garście rodzynek sułtanek

Przygotowanie: Piekarnik nagrzałam do 190 stopni Celsjusza. Z mąki, migdałów, cukru, masła, drożdży, proszku do pieczenia i żółtek zagniotłam ciasto. 1/3 ciasta od razu włożyłam do zamrażalnika (do pół godziny) a w tym czasie przygotowałam resztę ciasta, tzn. 2/3 ciasta wyłożyłam na blachę (wielkości 24 cm x 24 cm) i podpiekłam przez 10-15 minut. W tym czasie starłam jabłka na tarce, doprawiłam je dużą ilością cynamonu, niewiele mniejszą ilością kardamonu, wiórkami kokosowymi, imbirem i rodzynkami sułtankami. Na podpieczony i lekko przestudzony spód (tak, by całość przygotowań nie zajęła wiecej niż 30 minut leżakowania 1/3 ciasta w zamrażalniku) wyłożyłam doprawione jabłka i na tarce o grubych oczkach starłam zamrożone ciasto, równomiernie je rozkładając. Wstawiłam do piekarnika i piekłam ok. 40-50 minut. U mnie powinnam była pod koniec pieczenia położyć na cieście folię aluminiową, by się za bardzo nie zbrązowiło ciasto, ale jeśli ktoś woli ciemniejszą szarlotkę, to można to pominąć.

Źródło: Blog Majanki „Majanowe pieczenie”

Smacznego.