Dyniowe szaleństwo



Nie mogę się już doczekać na Festiwal Dyni i dlatego dziś pojechaliśmy z mężem pod Warszawę kupić dynie. Już od kilku dni chodzą mi po głowie różne kulinarne połączenia – a to z pomarańczami, a to z fenkułem, nie zapominając o tradycyjnej zupie z ziemniakami.

Tymczasem eksperymentuję z winogronami. Moja babcia ma niewielką działeczkę, z której co roku dostajemy zatrzęsienia różnych owoców. W tym roku niewiele mogłam z nich zrobić, poza masowym zamrażaniem, gdyż moje kolano już od ponad dwóch lat rehabilitowane, wciąż nie chce się wykurować i nie pozwala na zbyt długie stanie w kuchni.

Jednak kiedy wczoraj babcia powiedziała mi, że zbiera winogrona na wino, postanowiłam się nie poddać. Zabrałam jedno wiadro jasnych gron i z odrobiną wody i połową szklanki brązowego cukru rozpoczęłam przerabianie na mus. Gotuję długo (jak na razie ok. 4 godzin) i zamierzam jeszcze je tak potrzymać na małym ogniu, by uzyskać jak najbardziej zredukowany, karmelowy smak. Myślę, że z jabłkowym musem, będzie to wspaniały dodatek do ciast. Zobaczymy :)


Dopełnieniem całości są śliczne różyczki z ogrodu, które wprowadzają jeszcze ostatnie letnie reminiscencje do jesiennych już dni. Na szczęście na razie jeszcze za oknem świeci całkiem przyjemnie słoneczko, więc czas wybrać się na spacer.

Pozdrawiam.

Spaghetti … inaczej


Nie ma zgody co do tradycyjnego zestawu składników na spaghetti bolognese. Wiadomo, że musi być mięso mielone, najlepiej mieszanka różnych mięs, trochę boczku, zestaw warzyw takich jak czosnek, cebula, marchew, pietruszka, no i oczywiście oliwa i pomidory. Nie wszyscy dodają wino, ale wszyscy dodają zioła.

Do niedawna byłam przekonana, że nie może być sosu pomidorowego bez bazylii. Sypałam jej w różnych postaciach ? świeżej i suszonej, w ilościach ogromnych. Zawsze jednak moje sosy były … no jakoś takie mało smaczne. Najpierw przyszło opamiętanie w ilości bazylii, a niedawno naszła mnie pewna myśl … A może by tak bez bazylii?

Jest tyle wspaniałych, aromatycznych ziół, które kojarzą się nam z jesienią, ale czy mogą być w spaghetti? Doniczka z rozmarynem stała na blacie i wdzięczyła się wyglądem i zapachem tak ujmująco, że nie mogłam przejść obok niej bez skubnięcia listka czy dwóch. I tak zanim się zorientowałam cała gałązka ciemnozielonego rozmarynu wylądowała w garnku.

Moje spaghetti ma jedną fundamentalną różnicę w stosunku do jakiegokolwiek innego ? nie ma w nim oliwy. Tłuszcz z wytopienia boczku, wystarczył całkowicie do podsmażenia i podduszenia mięsa i warzyw, ale dla tradycjonalistów dobra nowina ? nic nie stoi na przeszkodzie, by dodać do podsmażenia boczku oliwy.

Czy wyszło smacznie? Spróbujcie sami. Nam połowa sosu, który dla mnie i męża powinien wystarczyć na trzy dni, zniknęła podczas jednego obiadu. Mogę śmiało powiedzieć, że jest to moje spaghetti sukcesu.


Spaghetti Bolognese

Składniki:
10 dag. boczku (rodzaj w zależności od smaku), pociętego na plasterki
2 cebule średnie, bardzo drobno posiekane
1 szalotka, bardzo drobno posiekana
czosnek (ilość do smaku, ja dodałam 4 bardzo duże ząbki), drobno posiekany
rozmaryn, jeśli świeży to jedna duża gałązka, same listki, drobno posiekane, jeśli suszony to ok. 1-1 ? łyżeczki
oregano ok. 1 łyżki
65 dag mięsa mielonego (mieszanka cielęciny, indyka, wieprzowego)
2 marchewki średnie, starte na tarce
2-3 łodygi selera naciowego,
starte na tarce
3 pieczarki duże, drobno posiekane
1 szklanka wina czerwonego
3 puszki (po 425 g.) pomidorów z sokiem
opcjonalne dodatki smakowe: suszone pomidory, 1-2 goździki, ? łyżeczki cynamonu;
sól i pieprz
listki selera do dekoracji

Ważne: moje spaghetti gotowałam w dosyć wysokim i wąskim garnku, dzięki czemu soki wyciekające z warzyw i mięsa powodowały, że sos nie smażył się, tylko od początku podduszał, nadając sosowi zupełnie inne aromaty.

Przygotowanie: Podsmażyłam boczek bez oliwy i gdy wytopił się tłuszcz, dorzuciłam cebulę i szalotkę, a po kilku chwilach czosnek. Rozmaryn i oregano dorzuciłam tuż przed dodaniem mięsa, które później systematycznie mieszałam, by nie pozwolić się mu złączyć w kulki i nadać mu jak najbardziej rozdrobnioną strukturę. Takie podsmażanie-podduszanie trwało ok. 20-25 min. na średnim ogniu (ale czas może być różny w zależności od rodzaju garnka i kuchenki). Dodałam marchewkę i selera, pozwalając im trochę zmięknąć. Potem w garnku wylądowały pieczarki, również dostając kilka chwil na zmięknięcie i puszczenie soków. Teraz było już z górki ? wino, pomidory i dodatki smakowe. Zamieszałam, rozdrabniając pomidory. Jeśli jest zbyt mało pomidorowe można dodać jeszcze puszkę lub sok z pomidorów, ale ja wolę jak najmniej płynny sos.

Pozwoliłam sosowi bulgotać na malutkim ogniu przez blisko dwie godziny, czasem mieszając i redukując płyn. Dopiero gdy uzyskał pożądaną konsystencję dodałam sól i pieprz do smaku. Po ugotowaniu makaronu al dente, odcedziłam go i wrzuciłam z powrotem do garnka, w którym się gotował, z odrobiną wody z gotowania. Dodałam sos bolognese i zamieszałam. Odstawiłam na 2 minuty, by sos połączył się z makaronem. Na talerzach posypałam parmezanem i listkami selera naciowego.

Taki sos jest najlepszy na drugi dzień, dlatego też prezentuję go dziś, bo drugim już obiadku. A ponieważ trwa ziemniaczany tydzień, sos bolognese można podać również z ziemniakami.

Smacznego.

Orzechowe słodkości

SONY DSC

Orzechowe ciasteczka, o chrupiącej skórce i miękkim środku to wspaniała przekąska do kawy. Do tego są banalnie proste w wykonaniu i zwykle robię je w podwójnej, a nawet w potrójnej ilości, by móc obdarować gości. Szybkość ich znikania ze stołu jest sama w sobie ich reklamą.

SONY DSC

Prawdziwym jednak rarytasem były kokosowe muffinki, które powstały jako połączenie pieczonego przeze mnie kiedyś ciasta kokosowego i niezwykle apetycznie wyglądających ciasteczek Asi z Kwestii Smaku. Gdy upiekłam te muffinki za pierwszym razem, mój mąż – miłośnik kokosa, zjadł większość prawie za jednym zamachem. Jak mogłam poprzestać na jednym ich upieczeniu?


Orzechowe ciasteczka

Składniki:
6 łyżek miękkiego masła
1/2 szklanki masła orzechowego (najlepiej gładkiego, bez soli i cukru)
3/4 szklanki cukru brązowego
1 duże jajko, lekko roztrzepane
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego (ja zwykle daję 2)
1 1/2 szklanki przesianej mąki owsianej (może być każda)
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
3 łyżki posiekanych orzechów arachidowych
opcjonalnie 2 łyżki rodzynek lub posiekanych innych suszonych, miękkich owoców

Przygotowanie: W mikserze łączę najpierw masło i masło orzechowe, aż połączą się w jaśniejszą, gładką masę. Dodaję cukier i miksuję to całkowitego połączenia (ok. 2-3 min.). Dolewam jajko i wanilię i po wymieszaniu dosypuję delikatnie mąkę, aż powstanie wilgotne, ale zwarte ciasto. Dodaję orzechy. Z ciasta formuję ruloniki o średnicy ok. 3 cm. i wkładam na desce do lodówki na przynajmniej godzinę. Potem kroję na równe części (o grubości ok. 1 do 1,5 cm), które delikatnie spłaszczam i układam na blasze wyłożonej papierem. Można nadać im jakieś ciekawe kształty, a nawet rozwałkować i wyciąć foremkami do ciasteczek. Piec w 180 stopniach przez ok. 15 min., aż uzyskają złotobrązowy kolor.

Przepis z moimi zmanami zaczerpnęłam z książki A. Agatstona "Dieta South Beach"


Kokosowe muffinki z orzechową nutą

Składniki:
310 ml mleka
1 i 1/4 łyżeczki miodu
200 g wiórków kokosowych
1/4 szklanki płatków migdałowych (lub innych orzechów drobno pokrojonych)
1/4 szklanki rodzynek
1/3 szklanki cukru brązowego
1/2 szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 duże jajka, dobrze roztrzepane

Przygotowanie: Podgrzać mleko z miodem do momentu rozpuszczenia miodu, odstawić z ognia. W misce połączyć wiórki kokosowe, płatki migdałowe, rodzynki, cukier, mąkę i proszek do pieczenia. Lekko przestudzone mleko połączyć z suchymi składnikami, wlewając je wolnym strumieniem. Dodać roztrzepane jajka. Formę do muffinek wysmarować masłem lub wyłożyć papilotkami, następnie wypełnić formy ciastem. Nie należy wypełniać po brzegi, gdyż ciasteczka trochę urosną. Włożyć do nagrzanego do 200 stopni piekarnika i piec 25 min. (jaśniejsze) do 30 min. (złoto-brązowe).

 

EDIT: Kolejny wpis z serii poprawkowych – tym razem nie tylko zdjęcia dostały lifting, ale i przepis na orzechowe ciasteczka dostosowałam do moich gustów, odchodząc znacznie od oryginalnego przepisu. Jednak masło to masło i żadna margaryzna w kruchych ciasteczkach się nie sprawdzi tak jak masło :D

Smacznego.

 

Ziemniaczany Tydzień II

SONY DSC

Z początku, gdy zobaczyłam informacje o Ziemniaczanym Tygodniu, nie chciałam nic szykować z ziemniaków. Wydawały mi się jakieś nudne. Bo cóż może być ciekawego w ziemniakach z wody czy puree? Potem jednak w mojej głowie zaczęły się pojawiać kolejne ziemniaczane dania – pierogi ruskie, kopytka, kluski śląskie czy szare i oczywiście knedle oraz wiele wiele innych. Na żadne z tych dań jednak nie miałam ochoty i już myślałam, że zabawa w Ziemniaczany Tydzień mnie ominie.

Tak się jednak nie stało. Rankiem wyszłam do sklepu po owoce i przypomniałam sobie moje pierwsze ziemniaczane danie, jakie zrobiłam, wtedy jeszcze nie wiedząc, że jest to irlandzki colcannon. Mój colcannon jest jednak trochę inny, niż ten tradycyjny ze stołów z zielonej wyspy.

SONY DSC

Zwykle dodaję dwa rodzaje kapusty i poza dymką dodaję dużo szczypiorku, kminku i gałki muszkatołowej. Oraz najważniejsza zmiana – zamiast śmietany czy mleka dodaję mieszankę jogurtu i mleka zagęszczonego, a wszystko delikatnie zapiekam, czasem posypane jakimś serem. Lubię tą kwaskowatość jaką nadaje jogurt. Tak więc, jak widać mój colcannon jest raczej zapiekanką niż tradycyjnym puree z kapustą, ale jest pyszny zarówno sam, jak i jako dodatek do dania z sosem.

Colcannon

Składniki:
1/2 kg. kapusty (trochę białej, trochę włoskiej)
1/2 kg ziemniaków
1/2 pęczka szczypiorku (cienkiego)
2 małe cebulki dymki
1/2 pęczka koperku
1 łyżeczka kminku
1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej (najlepiej świeżo zmielonej)
opcjonalnie czosnek pieczony (1-2 ząbki)
1/2 szklanki jogurtu naturalnego wymieszanego z mlekiem zagęszczonym 4% (ale może to być dowolna lubiana mieszanka nabiału, chodzi o nadanie odpowiedniej wilgotności, ale też smaku i struktury)
sól i pieprz do smaku

Przygotowanie: Gotuję ziemniaki w mundurkach, potem je trochę przestudzam. Poszatkowaną kapustę podduszam na maśle z olejem do miękkości, odcedzam. W miseczce łączę jogurt z drobno poszatkowanym szczypiorkiem, dymką, koperkiem, kminkiem i gałką (oraz ewentualnie czosnkiem) i dodaję mleka zagęszczonego, żeby rozluźnić masę. Powinna być delikatnie luźna, ale nie płynna. Potem w mikserze na ostrzem na wolnych obrotach rozdrabniam kapustę i dodaję masę jogurtowo-ziołową. Masa kapuściano-jogurtowa nie powinna być zbyt gładka, ale też nie powinny w niej być duże kawałki. (Lepsza jednak wersja wyszła mi, gdy po prostu od razu drobno posiekałam kapustę, przed duszeniem i potem wymieszałam ją z masą jogurtową i ziemniakami. Ważne, by masa kapuściano-jogurtowa w czasie łączenia z ciepłymi ziemniakami też była ciepła).

Obrane ziemniaki (gdy robię to danie z młodych ziemniaków, nie obieram ich) przeciskam przez praskę do miski i łączę z masą z kapusty, solą i pieprzem do smaku. Układam w dwóch niewielkich naczyniach do zapiekania i ewentualnie posypuję serem. Zapiekam kilka minut, aż ser się rozpuści i/lub zezłoci. Podaję na stół przybrane gałązką koperku. (Doskonałe też z jajkiem sadzonym)

Smacznego.

EDIT: Tym razem poprawka głównie polega na poprawie zdjęcia, ale i w metodzie potraktowania kapusty i w użytym nabiale są dodatkowe wskazówki. Smacznego :)

 

Ziemniaczany Tydzień część II 3-12.X.2008

Rozgrzewka na początek

Z pomysłem pisania kulinarnego bloga nosiłam się już od pewnego czasu. Najpierw nieśmiało powstawała we mnie ta myśl, aby zaraz zaginąć gdzieś wśród codziennych zajęć. Jednak od kilku dni coraz natarczywiej powracała, by po dzisiejszym obiedzie zwyciężyć.

SONY DSC

Już wczoraj wstawiłam na ogień rozgrzewający gulasz wołowy. Każde danie gulaszopodobne wpływa na mnie kojąco. Lubię monotonne krojenie warzyw i mięsa, podsmażanie, a potem dochodzenie co chwilę, by nabrać w płuca trochę uciekającej pary, pełnej zapachów i zapowiedzi wspaniałej uczty. Jest to doskonały czas, by pozwolić swoim myślom biegać swobodnie albo – wprost przeciwnie – zająć się czekającymi zajęciami.

Gulasze można jeść z najróżniejszymi dodatkami, ja jednak najbardziej lubię pieczywo. Dziś – pierwszy raz w życiu – samodzielnie upiekłam pieczywo i choć moje bułeczki, dalekie były od wyglądu jaki powinny mieć, mnie i mężowi smakowały, jakby wyszły spod ręki najwspanialszego mistrza piekarza. Przepis zaczerpnęłam z pierwszego blogu kulinarnego na jaki natrafiłam, który jednocześnie stał się moją inspiracją do pisania własnego – blog: White Plate, a przepis znajdziecie tutaj.

Na osłodę najbliższych jesiennych wieczorów z piekarnika wyszły jeszcze orzechowe słodkości, jak muffinki i ciasteczka, ale ich przepisy podam już następnym razem.

Najwspanialszą nagrodą za trudy w mojej niewygodnej kuchni (a raczej aneksie kuchennym) były ciepłe zapachy rozchodzące się po domu i uśmiech męża, gdy zobaczył upieczone przeze mnie bułeczki. Właśnie tym jest dla mnie gotowanie – ciepłem, zapachami szczęścia, uśmiechem domowników. Mam nadzieję, że uda mi się tym z Wami podzielić.

 

Gulasz wołowy

Składniki:
1kg wołowiny dobrej do duszenia (zwykle używam kilku rodzajów wołowiny, ale choćby kawałek szpondra lub pręgi musi być. Te bardziej kleiste kawałki mięsa, nadają sosowi tą swoistą konsystencję)
sól i pieprz
1/2 pętka kiełbasy (najbardziej lubię albo czosnkową albo myśliwską/jałowcową, ważne by była dobrej jakości)
olej
2 łodygi selera naciowego
2 marchewki duże
3 ziemniaki (jeśli nie dodaję ziemniaków, to zwykle zjadamy gulasz z domowym chlebem)
2 pietruszki duże
2 cebule duże
1 rzepa
1/2 szkl. esencjonalnego sosu pomidorowego (ewentualnie dobrego koncentratu pomidorowgo)
1/2 butelki czerwonego wina
bulion wołowy (jak nie mamy może być woda, tym bardziej gdy użyjemy też szponder lub jakiś kawałek mięsa z kością)
rozmaryn, tymianek, liście laurowe
(teraz też czasem dodaję kilka suszonych grzybków i/lub suszone pomidory)
1 puszka zielonego groszku (z czasem zaczęłam wybierać raczej mrożony groszek, który tylko szybko blanszuję, trzymam oddzielnie i dorzucam tuż przed podaniem potrawy. nie traci na kolorze i konsystencji)

Przygotowanie: Kiełbasę pokroiłam na grube plastry i podsmażyłam, bez użycia tłuszczu, a następnie wyjęłam z garnka, pozostawiając wytopiony tłuszcz. Mięso pokroiłam na kawałki wielkości dużego kęsa, doprawiłam i obsmażyłam na mocno rozgrzanym oleju i pozostałym z kiełbasy tłuszczu. Po podsmażeniu mięsa wylałam nadmiar tłuszczu, pozostawiając w garnku wszystkie smaczne przypalonki. Do mięsa dorzuciłam kiełbasę, pokrojone na duże kawałki (podobne do kawałków mięsa) warzywa (teraz zwykle kroję warzywa w cieńsze plastry i na początek gotowania daję tylko część, resztę dodając dopiero w połowie czasu duszenia, by nie rozpadały się, ale przeszły smakiem sosu) i wlałam płyny: sos pomidorowy (ja użyłam resztki sosu arabiata, ale może być koncentrat lub nawet pół puszki pomidorów w kawałkach), wino i tyle bulionu, żeby przykryć mięso i warzywa. Zioła (rozmaryn, tymianek i liście laurowe) związałam sznurkiem i zanurzyłam w gulaszu. Po ok. 1,5 godzinie dorzuciłam puszkę zielonego groszku (jak napisałam wyżej – lepiej jest oddzielnie zblanszować zielony groszek i dorzucić go tuż przed podaniem, by nie stracił na kolorze i konsystencji. Poza tym dużo smaczniejszy jest ten mrożony groszek od puszkowego, ale to już kwestia gustu. Tak czy siak groszek nie powinien gotować się w gulaszu dłużej niż kilka minut, bo traci kolor i smak, więc dorzucić go należy w ostatniej chwili, byle by się zagrzał). Po kolejnych 10 minutach duszenia, zdjęłam pokrywkę i pozwoliłam się gulaszowi pogotować na dużym ogniu, by trochę zredukować sos, nadając mu tym samym mocniejszego smaku. Przed podaniem sprawdziłam, czy nie trzeba doprawić.

Pozdrawiam i życzę smacznego.

 

EDIT z 27 stycznia 2015 r – to kolejny wpis "poprawiany". Głównie zależy mi na sprawdzeniu czy to co kiedyś uważałam za dobre i skuteczne metody gotowania dalej mi się sprawdzają, czy przepisy wymagają albo dla smaku albo dla wygody jakiejś rewizji. Podoba mi się również jak inaczej podchodzę do zdjęć, do układania kompozycji na talerzu i to też przy okazji można zobaczyć. Tekst niebieskim italikiem jest tekstem z dnia poprawy. A poniżej macie moje pierwsze zdjęcie na bloga – ależ ja wtedy byłam z niego dumna … i dalej jestem, choć już trochę z przymrużeniem oka ;)