Łódź i Anatewka.


Z mężem zrobiliśmy sobie długi weekend w Łodzi. Planowaliśmy romantyczne spacery, wchodzenie do knajpek i muzeów, oglądanie jesiennych parków. Zima jednak pokrzyżowała nasze plany. Już wkrótce podzielę się z Wami naszym kulinarno-gastronomicznym spojrzeniem na to miasto, ale teraz na koniec Festiwalu Kuchni Żydowskiej chcę opowiedzieć Wam o miejscu, które mnie urzekło.

Anatewka„, restauracja nieopodal Piotrkowskiej, o wystroju pełnym babcinych i żydowskich klimatów, przywitała nas bardzo ciepło. Choć prawie nie było miejsc, miła pani zaprowadziła nas do stolika, który prawie jakby został wyciągnięty ze starodawnego domu, o białym obrusie i narzuconym na nim drugim, koronkowym. Wszędzie wokół zatrzęsienie wręcz drobiazgów, zdjęć i sprzętów mających pomóc nam przenieść się w klimat żydowskiego domu i ich kultury. Oczywiście malkontenci powiedzieliby zapewne, że za bardzo było naćkane ramkami i bibelotami, na nas jednak podziałał ten klimat. Dodatkowo jeszcze przemiła obsługa uczyniła, że czuliśmy się tam bardzo miłymi gośćmi.


Dania, bo to o nie chodziło, były zachwycające. Podane w rustykalnym stylu, wypełniały talerze, ale przede wszystkim obłędnie czarowały nozdrza i podniebienia. Przede mną na stole pojawiła się gęś w sosie po żydowsku, której akompaniowały zasmażane buraczki i ryż. Mięso ptaka rozpływało się w ustach, a na talerzu nie miałam najmniejszej trudności by je pokroić. Nawet zwykle przeze mnie pozostawiana skórka, która jest albo zbyt tłusta albo przypalona tutaj zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Sos – mięsny, aromatyczny i ciężki, rozluźniony tylko pozornie mięciutkimi rodzynkami i chrupkimi migdałami był idealnym dodatkiem do gęsi. No i oczywiście buraczki. Delikatnie słodkie, o ostrawej, chrzanowej nucie dodały całemu daniu ożywienia.


Mój mąż zajadał się zrazem zawijanym po żydowsku, podanym z mięsnym sosem na kaszy gryczanej z tartą marchewką z chrzanem. Mięso było delikatne, otulało cebulkę, kiszonego ogórka, żółtko na twardo oraz, choć tutaj się mogę mylić, mięsny farsz. Dużo bardziej wytrawne w smaku danie niż moja słodziutka gęś, ogromnie przypadło do gustu mojej Połówce.


Oba posiłki były tak duże a do tego zostaliśmy przywitani talerzykiem macy, że już nie zostało nam sił na deser, czego bardzo żałowałam i jestem pewna że w przyszłości nadrobimy to niedopatrzenie. Cały posiłek popijałam herbatą po żydowsku. Mocna herbata zaprawiona śliwowicą, o aromacie czosnku i cynamonu. Delicje, prawdziwy cymes!


W „Anatewce” jeszcze jedna rzecz mnie urzekła – zaczarowana szafa. Prawie żywcem wyciągnięta z „Opowieści z Narnii”, szafa będąca drzwiami do kolejnego pokoju. Przyjemnie siedziło się i patrzyło jak co jakiś czas wchodziła tam kelnerka, albo gdy pewien pan wyszedł stamtąd bodajże z kontrabasem. Nawet moja wrodzona ciekawość nie pozwoliła mi się zapytać co jest za tymi zaczarowanymi drzwiami, by nie spłoszyć czaru moich domysłów. Kto wie, może następnym razem się dowiem?

Pozdrawiam i życzę smacznego w „Anatewce”.

Restauracja „Anatewka”
ul. 6 Sierpnia 2/4
Łódź
www.anatewka.pl

Nowe, kuchenne zwierzątko.


W mojej kuchni pojawiło się nowe zwierzątko – maszyna do wypieku chleba. Najpierw nieśmiało i z pewnym strachem studiowałam instrukcję oraz znajome blogi piekarnie i postanowiłam wykorzystać podstawowy przepis z instrukcji. Gdy wrzuciłam wszystko do maszyny w odpowiedniej kolejności, stałam nad maszyną obserwując przez szybkę powstający chlebek.

Przyjemne podniecenie i świdrujący w brzuszku lęk przerodziły się w eksplozję szczęścia i radości, gdy pokroiłam swój pierwszy w życiu chlebek. Pewnie, że wypiek ten daleki jest od doskonałości czy choćby smaku Casereccio, ale nic nie zastąpi smaku pierwszego własnoręcznie przygotowanego chlebka. Mogę powiedzieć, że maszyna na stałe zadomowiła się na moim blacie i będzie częstym kuchennym pomocnikiem. Teraz przede mną oswajanie pierwszego zakwasu.

Chleb podstawowy

Składniki:
2 łyżki oleju
325 ml mleka
2 małe łyżeczki soli
2 duże łyżki cukru (dałam brązowy)
600 g białej mąki piekarskiej
1 1/2 łyżeczki drożdży instant

Przygotowanie: Wszystkie składniki wrzuciłam do maszyny w podanej kolejności, włączyłam program „chleb podstawowy” i gdy się zakończył, wyjęłam jaśniutki bochenek. Pycha.

Smacznego.

Chleb prawie jak Casereccio.


Moja pasja chlebowych (i nie tylko) wypieków rozwija się. Szukałam jakiegoś łatwego przepisu na chleb bez zakwasu i wydawało mi się, że znalazłam – Casereccio u Atiny i Eli. Chlebek miał krótką listę składników i krótki przepis przygotowania, ale ja w swoim roztargnieniu nie przeczytałam dokładnie całego przepisu. Zaczęłam łączyć składniki i w misce powstała mi lejąca paciaja. Więc biegiem do monitora i czytam „Złożyć ciasto metodą Bertineta”.

Wyedukowana filmikiem oraz poradami Tatter, zabrałam się za tłuczenie ciastowej masy po blacie i gdy doszłam do setnego uderzenia, poczułam ostrzeżenie ze strony mojego kręgosłupa i wciąż będącej w pamięci rwy kulszowej. W tej chwili pomyślałam, koniec z trzymaniem się przepisu. Dosypałam do ciasta, które wciąż strasznie lepiło się do rąk dwie łyżki mąki, uformowałam kulę i wsadziłam do miski na wyrastanie, a sama padłam na łóżko zmęczona, przeklinając swoje niedokładne czytanie przepisów.

W tamtej chwili byłam pewna, że chleb wyjdzie niesmaczny, twardy i że wyląduje dla ptaszków. Gdy po dwóch i pół godzinie wyjęłam pięknie wyrośnięte ciasto trochę nadziei pojawiło się w moim serduszku. Złożyłam ciasto i znów włożyłam do miski. Gdy wyrosło potem jeszcze na ściereczce, było śliczną kulą. Ułożyłam na rozgrzanej blasze i wylądowało w piekarniku. Po kilku minutach spojrzałam przez szybkę i w piekarniku zobaczyłam ogromną kulę chleba. Wtedy nadzieja zupełnie mnie opuściła. Byłam przekonana, że ciasto spali się na zewnątrz, a w środku będzie niedopieczone.

Jakie było moje zdziwienie, gdy po wystudzeniu przekroiłam i dostałam pyszną kromkę chleba. O lekkiej strukturze miąższu i niebiańsko chrupiącej skórce. Do tej pory nie mogę wyjść z zachwytu nad tym chlebkiem. Nie wyszedł jak na zdjęciach u moich bardziej doświadczonych w pieczeniu chleba blogowych koleżanek, ale wyszedł tak pyszny, że na tę chwilę stał się moim ulubionym pieczywem. No, może poza tym elementem przepisu, gdzie jest nakazane składać ciasto metodą Bertineta. Uderzać ciastem 600 razy o blat? To na razie nie dla mnie :)


Chleb Casereccio

Składniki:
500 g mąki chlebowej (ja użyłam typ 550)
300 ml ciepłej wody
5 g świeżych drożdży (można też użyć 1/2 łyżeczki drożdży suchych)
1-2 łyżeczki soli
1-2 łyżeczki miodu (ja dałam gryczany)

Przygotowanie: Ponieważ użyłam świeżych drożdży z nich, miodu i 4 łyżek ciepłej wody zrobiłam rozczyn i odstawiłam go na 5 minut pod przykryciem. W maszynie do chleba zmieszałam wszystkie składniki, ale ciasto wyjęłam po ok. 30 minutach, gdy skończyło się już wyrabiać. Potem spróbowałam sił z metodą Bertineta. Zgodnie z opisem Tatter, powinno to zająć ok. 6-8 minut, ale zgodnie z filmem chyba trochę dłużej. U mnie jednak po około stu uderzeniach (kilka minut) ciasto wciąż było lepiące i zabrakło już sił na dokończenie tą metodą. Dosypałam jeszcze 2 czubate łyżki mąki, zagniotłam szybko, tak by tylko ciasto odlepiło się od rąk i wsadziłam do miski i odstawiłam blisko ciepłego pieca do wyrośnięcia na 5 godzin. W połowie tego czasu wyjęłam ciasto i złożyłam je na pół i znaów odłożyłam do wyrastania. Po 5 godzinach uformowałam bochenek w formę kuli i włozyłam do miski wyłożonej ściereczką, wysypanej mąką do wyrastania na ostatnią już godzinę. Oczywiście podczas całego czasu wyrastania ciasto było przykryte ściereczką. Rozgrzałam piekarnik do temperatury 220 stopni Celsiusa razem z blachą. Na ciepłą blachę (wyłożoną pergaminem i wysypana mąką) wyłożyłam uformowany w kulę bohenek, delikatnie go spłaszczyłam, nacięłam żyletką. Piekłam ok. 35 minut.

Oryginalny przepis znajdziecie u Atiny lub Eli.

A tak wyglądał mój chlebek przed pieczeniem.


Smacznego.

Cymes.


Cymes, rarytas, przysmak – czyli słodka pychotka na talerzu. Ja jako zadeklarowany łasuch uwielbiam takie słodkości na talerzu, a do tego gdy stanowią obiad, to już jestem w siódmym niebie. Dzisiejsze danie nasuwa mi skojarzenia z moim ulubionym tagine. Suszone owoce, podsmażone mięsko, a wszystko skąpane w słodkich sokach. Zarówno przygotowanie jak i składniki różnią się trochę od tradycyjnego dania marokańskiego. Nic dziwnego, to w końcu kuchnia żydowska.

Cymes, to różne dania o słodkim smaku i soczystych ingrediencjach, doprawione głównie metodą długiego duszenia lub pieczenia. Podawane są na rożne święta, a przede wszystkim na Rosz-Haszana, czyli nowy rok. Jest symbolem szczęśliwości i rzeczywiście zjedzenie takiej dawki słodyczy w tak pochmurny i smutny dzień jak dzisiaj każdemu poprawi humorek.

Dla oswojenia z tak słodkim daniem mojego S. podałam ją z wytrawnymi placuszkami gryczanymi, podobnymi do powszechnie znanych blin, choć o fakturze bardziej naleśnikowej. Skropione sokiem z cytryny i popijane winem były pysznym obiadem.


Cymes z mieszanych owoców i mięsa

Składniki:
25 dag suszonych moreli
25 dag suszonych śliwek
25 dag suszonych gruszek
1 1/2 mostka wołowego
2 łyżeczki soli
1/4 łyżeczki pieprzu
3 marchewki, podzielone na 4 części
6 plasterków cytryny
2 szklanki soki z pomarańczy
4 szklanki wody
4 łyżki miodu

Przygotowanie: Suszone owoce wypłukać, zalać wodą i pozostawić na godzinę. Mięso włożyć do dużego, szerokiego i płaskiego garnka (z grubszym dnem), smażyć na średnim ogniu do zrumienienia z obu stron bez tłuszczu. (Można zrumienić na 3 łyżkach tłuszczu, ale wtedy potrawa będzie bardziej tłusta). Mięso posypać solą i pieprzem. Włożyć owoce, marchewkę i cytrynę wokół mięsa. Sok z pomarańczy wymieszać z wodą i miodem i zalać składniki w garnku, przykryć. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 170 stopni Celsiusa, piec 3 godziny. Zdjąć pokrywkę, zwiększyć temperaturę do 200 stopni Celsiusa i piec jeszcze godzinę (w razie potrzeby wlać trochę wody). Podawać na gorąco z ziemniakami z wody lub makaronem albo ryżem.
(Porcja dla 6-8 osób)

Moje modyfikacje:

  • zrobiłam z 1/3 składników i wyszły 3 porcje (ewentualne 4 małe);
  • mięso pokroiłam na kawałki wielkości dużego kęsa i obsmażyłam na odrobinie tłuszczu;
  • zamiast suszonych gruszek, dałam 1/2 surowej oraz garść rodzynek;
  • marchewki pokroiłam w grube talarki;
Placuszki gryczane

Składniki:
1 1/2 dag drożdży
1 łyżka cukru
1/4 szklanki ciepłej wody
2 i 1/2 szklanki ciepłego rosołu lub mleka
2 szklanki mąki gryczanej
4 jaja
1 łyżeczka soli
3 łyżki stopionego tłuszczu kurzego lub masła
tłuszcz lub masło do smażenia

Przygotowanie: Drożdże rozetrzeć z cukrem, wymieszać z ciepłą wodą i odstawić na 5 minut. Rozczyn wymieszać ze szklanką rosołu/mleka i szklanką mąki gryczanej, przykryć, pozostawić w ciepłym miejscu aż ciasto podwoi swą objętość. Jaja ubić z solą do białości, dokładnie wymieszać ze stopionym tłuszczem lub masłem, pozostałym rosołem/mlekiem, pozostałą mąką i ciastem drożdżowym. Tłuszcz lub masło rozgrzać na patelni i łyżką kłaść ciasto, smażyć na złoty kolor z obu stron. Podawać na gorąco do mięs duszonych lub gulaszu, albo podawać ze stopionym masłem i śmietaną.
(Porcja dla 4-6 osób)

Uwaga: Ja zrobiłam z połowy składników i i tak było zbyt wiele na 2 osoby (jako dodatek do dania).

Smacznego.

Ser w płynnym stanie.


W piekarniku grzeje się cymes, nad piecem wygrzewa się ciasto na chleb i placuszki gryczane, ale w moim brzuszku zaburczało. Wróciłam z deszczowego spaceru po zakupy i zapragnęłam zjeść coś ciepłego, ale tak teraz natychmiast.

Najpierw wybór padł na mój pierwszy chlebek, wypieczony w nowiutkiej maszynie (nim pochwalę się już wkrótce). Na kanapkach wylądowało zieloniutkie pesto i parmezan, a całość poszła się podpiekać w opiekaczu. Tego było jednak wciąż mało.

Co tu robić, gdy jutro wyjeżdżam i nie chce mi się pichcić kolejnego dania. Coś co rozgrzeje zmarznięte dłonie, zaspokoi podniebienie i nasyci zgłodniały brzuszek. Wybór musiał oczywiście paść na zupę. Choć w przyszłościowych planach mam rewelacyjną dorszową zupinkę od Oczka, teraz jednak musiałam mieć coś szybkiego, do czego składniki znajdowały się w lodówce.

I tak w rondlu wylądował bulion i śmietana, zmiksowało się to wszytko z niebieskim serkiem i już można było jeść. A jakie było moje zdziwienie, gdy usiadłam do zupki z książką z inspiracjami z kuchni żydowskiej, a tam moja zupka. Tylko tamta posypana pietruszką, a moja orzeszkami i zagryzana własnym chlebkiem.

Zupa serowa

Składniki:
3 1/2 szklanki rosołu z kury
1/2 szklanki śmietany
2 łyżki mąki
4-5 łyżek startego sera Rokpol
2 łyżki posiekanej natki pietruszki

Przygotowanie: Pół szklanki rosołu wymieszać ze śmietaną i mąką. Pozostały rosół zagotować, stopniowo wlewać do śmietany mieszając. Przelać do rondla, mieszając doprowadzić do wrzenia, gotować 2 minuty, Zupę zestawić z ognia, mieszając powoli wsypać ser, mieszać do połączenia. Zupę podawać na gorąco, posypaną zieloną pietruszką.
Ja swoją podałam z posiekanymi orzechami włoskimi zamiast z pietruszką.

Źródło: K. Pospieszyńska „Cymes, czyli kuchnia żydowska i przepisy kulinarne Izraela”

Smacznego.