Obraz wyobraźni … czaj tu i teraz.


Kiedy za oknem zaczyna się robić smutno i zimno, ja zaparzam sobie mocną herbatę i aromatyzuję ją na 1000 i 1 sposobów. Podstawą jest mocna, czarna herbata, zwykle Ahmad lub Dilmah. Wrzątek i już po chwili zaraz za nim lądują przyprawy, owoce a na samym końcu zioła i cytrusy.

Zioła, jak mięta, melisa czy nawet rozmaryn i tymianek. Doskonałym dodatkiem są też płatki jadalnych kwiatów, choć ja bym pewnie postawiła jedynie na płatki róż. Obowiązkowo muszą pojawić się plasterki cytrusów, takich jak cytryny, pomarańcze, grapefruity, ale one dopiero na koniec. Wcześniej czasem napatoczy się gruszka świeża lub suszona, podobnie jak ususzone jabłko, śliwka czy inny jagodowy owoc, ale kluczem smaku są dla mnie korzenne przyprawy.

Imbir jest koniecznym składnikiem każdej takiej herbatki. Rozgrzewa, przyjemnie wyostrza smak herbaty i ładnie komponuje się z innymi przyprawami. Obrany i pokrojony w grube plastry zwykle ląduje w dzbanku razem z goździkami, kardamon i kora cynamonu to również lubiane przeze mnie smaki. Rzadziej, choć staram się o nich nie zapominać, w herbacie pływają ziarna pieprzu, kopru włoskiego czy anyżu, szczególnie gdy chcę dać mojemu brzuszkowi trochę wytchnienia od trawienia coraz cięższych zimowych dań.

Najmniej spotykanymi dodatkami są wszelkiego rodzaju słodziki, jak cukier, miód, melasa czy syrop klonowy. Mleko, zwykle lub zagęszczone, też niezbyt często łączy się z moją herbatą.

Jak widać, aromatyzowana herbata jest rewelacyjnym polem dla naszej artystycznej strony duszy. Kiedy wybieram składniki do konkretnej herbaty, czuję się trochę jak malarz, który na płótno nanosi kolejne barwy, kształty i faktury. Mój obraz jest obrazem mojej wyobraźni, moich potrzeb i zachcianek. Na tym polu mogę pozwolić sobie na każdy kaprys. A może dziś dodam też kropelkę amaretto lub esencji wanliowej? Czemu nie :)

Co ciekawsze żadna herbata się już nie powtórzy, zawsze będzie miała inny smak, pozwalajac mi poznawać coraz to nowe swoje twarze i nastroje. Dlatego każda herbata jest herbatą dzisiejszą … czajem tu i teraz.

Czaj tu i teraz

Składniki:
1 l. wody
4 kopiaste łyżeczki czarnej liściastej herbaty (tym razem Darjeeling)
2 cm. kawałek imbiru, obrany i pokrojony na 2-3 plastry
2 ziarna kardamonu, delikatnie roztłuczone
4 goździki
1/2 kory cynamonowej
garść melisy
4 plasterki cytryny

Przygotowanie: W garnku zagotowowałam wodę, wrzuciłam imbir, kardamon, goździki oraz korę cynamonową. Doprowadziłam do wrzenia i takim korzennym naparem zalałam liściastą herbatę w dzbanku. Po kilku chwilach dodałam garść melisy, a po kilku minutach, gdy już herbata sie zaparzyła wrzuciłam plasterki cytryny. Już do kubeczka nalałam sobie kropelkę amaretto (ok. 1/4 łyżeczki).

Smacznego.

Korzenna żurawina.


Na szybki lunch, kiedy na nic nie ma się ochoty, kiedy boli głowa, lubię zjeść coś w co przygotowań można włożyć minimum zaangażowania albo skorzystać z pracochłonnej pracy wykonanej już jakiś czas temu. Camembert, w podstawowej postaci lub zapieczony to doskonały lunch. Lubi jednak podkreślenie jego smaku wyrazistym, słodko-kwaśnym sosem. Właśnie ten sos, to jedno z moich lepszych ostatnio odkryć – trochę słodki, wyraziście kwaskowaty, o odległej ostrości, pojawiającej się w głębi języka, przyjemnie gładki, o sporadycznie spotykanych owocach, których przegryzienie powoduje miły dreszcz.

Żurawina, bo to o niej mowa, jest w tym połączeniu ogromnie wszechstronna – dobra zarówno do mięs, jak i serów, smaczna nawet sama, rozsmarowana na kromce ciemnego pieczywa. Przygotowanie, choć zajmuje trochę czasu, wielce pracochłonne nie jest. Wymaga jedynie przemyślenia i przygotowania i już po ponad godzinie mamy idealny sos do świątecznych i powszednich zastosowań.

Korzenna żurawina

Składniki:
70 dag żurawiny świeżej
2 pomarańcze, obrane na cząstki bez skórki
3 szklanki cukru brązowego
4 łyżki octu z czerwonego wina
750 ml. porto
8 goździków
1/2 łyżeczki kardamonu
imbir świeży, ok. 2-3 cm obranego, niepokrojonego kłącza
opcjonalnie: 1 kora cynamonowa

Przygotowanie: Wszystkie składniki wrzuciłam w podanej kolejności i gotowałam, często mieszając na małym ogniu przez ponad 1 godzinę. Po tym czasie wyjęłam kawałek imbiru (i ew. cynamon) i zmiksowałam, pozostawiając część w pierwotnej postaci. Przelałam do wyparzonych słoików, zakręciłam i odstawiłam do góry dnem do ostygnięcia.

Smacznego.

Risotto … łatwa droga do raju.


Zgodnie z obietnicą złożoną pewnej Eksperymentatorce teraz będzie o królu wśród ryżowych dań – risotto. Jak już pisałam tutaj, risotto to świetna baza, mogącą sama w sobie być doskonałym daniem jak i przystawką czy deserem. Dzisiaj jednak będzie o obiedzie. Ma to tym większe znaczenie, że modyfikuję trochę tradycyjne przygotowanie, na co pewnie szefowie kuchni pokręcili by nosem. Mianowicie obiadowe risotto lubię "nazębne", tj. kremowe i delikatne, ale o nie tak płynnym sosie jak tradycyjne. Wszystko się jednak już wkrótce wyjaśni.

 

Zaczynamy? No to lu, Panienki :)


Zaczynamy od podstaw – składniki, a wśród nich alkohol. Ponieważ robiłam grzybowe risotto, na blacie powinien pojawić się wytrawny trunek – wino lub wermut. Ja tym razem użyłam pół na pół martini rose (nie trzeba obawiać się o kolor, gdyż grzyby i tak zmienią kolor ryżu) oraz cincin bianco. Razem tego alkoholu powinno być ok. 60-80 ml na 200 g ryżu. A teraz pozostałe składniki.

Ryż do risotto, czyli jeden z trzech rodzajów: vialone (o najmniejszym ziarnie), carnaroli lub arborio. Ja do tej pory zawsze używałam arborio, ale ponieważ to risotto miało być dla Eksperymentatorki, postanowiłam sama trochę poekserymentować i użyłam carnaroli. Szczerze mówiąc różnica jest tak mała, że prawie niezauważalna, wciąż jednak na korzyść arborio i jego bardziej kremowej konsystencji. Dla dwóch osób, lubiących zjeść znaczną porcje tego dania użyłam 200 g ryżu. Inne składniki nie były już problematyczne: 0,6-0,7 l. bulionu warzywnego (choć może być inny, np. grzybowy lub z grzybów shitake), pokaźna garść suszonych grzybów (tym razem podgrzybki, bo innych w pobliskim sklepie nie było, ale polecam z prawdziwkami), pokaźna szalotka, 1 łyżka oliwy i 1 łyżka masła (choć u mnie była margaryna), parmezan, natka pietruszki oraz cytryna, a na koniec sól pieprz.

Nie wolno też zapomnieć o porządnej łyżce – najlepiej drewnianej, o płaskiej główce, którą będziemy gładzić nasze risotto (ale o tym to zaraz).


Zaopatrzeni w sprzęty zalewamy grzyby 1/3 ciepłego bulionu i dociskamy by szybko nasiąkły. Tak czy siak nie potrzeba im wiele, gdy mamy krajankę (ok. 10 minut), a gdy całe kapelusze (ok. 30 minut). Zaraz potem kroimy w kosteczkę szalotkę i zaczynamy szklić ją na oliwie na malutkim ogniu. Ten proceder powinien potrwać możliwie długo, nawet do 10 minut, by wydobyć cukry i pełnię aromatu. Tradycjonaliści zrobiliby to na maśle, ja jednak wolę dodać trochę oliwkowego smaczku. W czasie, gdy na patelni zaczyna się praca możemy przygotować resztę składników: drobno posiekać natkę, pokroić cytrynę w tzw. szósteczki, zetrzeć kowalską garść parmezanu. Należy też pamiętać, że bulion do risotta powinien być stale gorący, choć nie wrzący.


Gdy zeszklimy szalotkę (nie powinna zbrązowieć!) dorzucamy do całości ryż i delikatnie mieszamy łyżką, aby ziarenka pokryły się oliwą. Smażymy ryż póki nie stanie się szklisty i półprzezroczysty, następnie wlewając wino/wermut i znów mieszając przez chwilkę.

Teraz krótka rzecz o mieszaniu. Szykując risotto trzeba okazać mu maksimum cierpliwości i naszej dobrej chęci i troski, więc nie mieszajmy go kantem łyżki, wtłaczając w nie powietrze, tylko bardzo delikatnie masując płaską stroną łyżki, by ułatwić skrobi jej kremową działalność. Ponieważ całe szykowanie risotta odbywa się na małym ogniu, a na szczęście jestem zaopatrzona w porządną nieprzywierającą patelnię drugi sposób mieszania to delikatne potrząsanie patelnią w kierunku do siebie i od siebie, trochę uniesioną ponad palnikiem. Zwykle nie zdarza mi się zamieszać risotta kantem łyżki więcej niż 3-5 razy – pierwszy raz, gdy wrzucam ryż, drugi raz, gdy wlewam wino, choć już po chwili zaczynam je masować, a później jeszcze raz czy dwa, by mieć pewność że nie przywiera i oczywiście na koniec, gdy mieszam z masłem i parmezanem. Ale nawet wtedy robię to delikatnie, by nie zgnieść ziaren.


Kiedy wino wchłania się, ja wyjmuję grzybki z bulionu i kroję je z grubsza. Bulion grzybowy oczywiście zachowuję, czasem jeśli grzyby były bardzo zapiaszczone, przecedzam go przez ręcznik papierowy (choć lepiej gazę) i po 1 1/2 małej chochelki wlewam na patelnię, za każdym razem czekając aż ryż wchłonie płyn. Przed dodaniem końcówki bulionu po grzybkach, kiedy na patelni jest jeszcze sporo płynu, wrzucam grzyby i wlewam ostatnią część tego bulionu, uważając by nie wlać z piaskiem. To bardzo ważne, by razem to wykonać, gdyż grzyby mają tendencję do oddawania wilgoci, a ryż do jej wchłaniania, a nie chcemy by w kremowym i pysznym risotto znajdowały się nam kawałki podeszwy do butów :)


Zasadniczo, potem sprawa jest prosta, choć cały czas wymaga naszej uwagi. Regularnie przeprowadzam test wchłonięcia, czyli kantem łyżki robię krótkie "nacięcie", by sprawdzić czy jest jeszcze płyn na patelni. Jeśli go nie ma (tak jak na zdjęciu) dolewam niewielką porcję płynu. U mnie jest to 1 1/2 chochelki, ale zasadniczo chodzi o to, by ryż nie był skąpany w bulionie, a jedynie miał na sobie niewielkie rozlewiska czy kałuże bulionu. Dlatego tak ważne jest by nie mieszać kantem łyżki, gdyż wtedy rozrywamy strukturę całego dania i bulion zamiast się wchłaniać, wyparowuje. By uniknąć jednak przywierania do dna patelni i niedogotowania ryżu na spodzie, potrząsam delikatnie patelnią do przodu i tyłu, trzymając ją wciąż nad źródłem ognia, by nie przerywać procesu gotowania.


Już od połowy, czasem dwóch trzecich wlania bulionu na patelni mamy mocno nasycony, napuchnięty ryż, choć o wciąż widocznych bardzo jasnych kolorach, świadczących o jego niedogotowaniu. Dopiero pod koniec gotowania (czyli po ok. 20-25 minutach od wlania wina) ziarenka nabierają bardziej jednolitej barwy, o niewielkich tylko białych plamkach. Wtedy jest to czas na wykończenie risotta. Gasimy ogień, wrzucamy łyżkę masła, sporą garść parmezanu, dodajemy soli i pieprzu do smaku (zwykle nie trzeba dosalać, ale ja używam prawie zupełnie nie słonego bulionu). Ważne, by spróbować risotta i nie przesadzić z solą, gdyż parmezan jest wyrazisty i słony. Jeśli chodzi o twardość, ziarna powinny być jakby "al dente", tzn. miękkawe z zewnątrz, ale twarde w środku. Mieszamy risotto z masłem, parmezanem i przyprawami (tym razem kantem łyżki) dosyć szybko, ale delikatnie i przykrywamy (pokrywką, a gdy jej brak folią aluminiową).


Pozostawiamy danie na 3-5 minut do odpoczęcia i wchłonięcia reszty płynów, masła i parmezanu. Wtedy właśnie risotto uzyskuje kremową konsystencję i równoważy swoje smaki. I tutaj ważna uwaga. Tradycyjnie nie pozwalamy by na ogniu wchłonął się cały płyn, tak by risotto na talerzu po delikatnym potrząśnięciu pokazało wyraźnie kremowy sosik. Ja jednak wolę, gdy risotto, które jem jako podstawowe danie, a nie jako dodatek czy przystawkę miało bardziej zwięzłą strukturę, dlatego cały sos na jaki mu pozwalam, to ten z masła i parmezanu, uważając oczywiście by nie przesuszyć ryżu. Żeby jednak być bardziej oryginalną i tradycyjną, powinnam albo pozostawić z 1/2 chochelki bulionu na patelni, albo po odpoczęciu dodać niewielki chlust bulionu lub oliwy. Cóż, każdy robi zgodnie ze swoim gustem. Najważniejsze by smakowało jedzącym :)

Już na talerzu albo jeszcze na patelni doprawiamy danie natką pietruszki i sokiem z cytryny. Jest to ogromnie istotny element, gdyż natka i cytryna dodają lekkości grzybowemu risottu, nie pozwalając mu stać się zapychającym i przearomatyzowanym. Dla wielbicieli parmezanu można przybrać talerz płatkami parmezanu, a dla wielbicieli płynnej wersji polać oliwą, np. aromatyzowaną truflami.

Oczywiście risotto to danie wszechstronne i uniwersalne. Można zrobić je na tysiąc i jeden smaków. Prezentowałam już dyniową wersję, aromatyzowaną na sposób orientalny, można jednak zrobić ją bardziej na słodko lub nawet na ostro z chili.

Risotto jest również doskonałym deserem, z czekoladą i najróżniejszymi dodatkami, jak wanilia, mięta, chili czy owoce. Takie risotto doskonale robi się z szampanem zamiast wina czy wermutu albo ze słodkim i wyrazistym sherry. Wtedy dla wykończenia zamiast parmezanu używamy kropli likieru (gdy danie jest dla dorosłych) lub syropu owocowego (gdy danie jest dla dzieci).

Gdy mowa o alkoholu, to jest tylko jedna zasada – smak. Alkohol musi nam najpierw zasmakować z kieliszka i w miarę pasować do dodatków i naszego upodobania, gdyż w czasie obróbki cieplnej wyparowuje alkohol i zostaje sam smak. Jeśli nie posmakuje nam wino z kieliszka, to trzeba sobie wyobrazić wielokrotnie zintensyfikowany ten smak w risotto i już wiemy, że nie chcemy takiego alkoholu dodawać na patelnię.

Jeśli z powyższego przepisu wyrzucić grzyby, pozostanie nam podstawowy ryż, który możemy dowolnie aromatyzować różnymi alkoholami, bulionami, sokami owocowymi, dodatkami i przyprawami. Co nam tylko w duszy zagra :)

Risotto z grzybami

Składniki:
1 łyżka oliwy
1 duża szalotka
200 g ryżu do risotto (vialone, carnaroli, arborio)
60-80 ml wermutu lub wytrawnego wina (takie jakie smakowało by z kieliszka)
0,6-0,7 l bulionu warzywnego
garść suszonych grzybów
1 łyżka masła
duża garść tartego parmezanu
sól, pieprz
natka pietruszki
1 cytryna

Smacznego.

 

Na dobry humorek.

Jakoś dzisiaj dopadła mnie chandra i nawet zupka jej nie przegnała. Ale wystarczyło pomyśleć co jeszcze mam w szafkach. Na blacie wylądował makaron – znalazły się i penne i świderki, oba pełnoziarniste, śmietana, którą powinnam była wykończyć, jajka też się odnalazły w lodówce. Wystarczyło tylko szybko skoczyć do pobliskiego mięsnego, kupić kilka plastrów boczku i na stole pojawiła się kremowa, o delikatnym posmaku jajka na miękko … carbonara.

SONY DSC

Choć jest to danie włoskie, a one zwykle kojarzą mi się bardzo letnio, to carbonara jest królową zimowych dań. Co zabawniejsze, nigdy jeszcze jej nie robiłam, choć zdarzyło się mi jeść różne podróbki w restauracjach. Dla mnie carbonara musi być z jajkiem, śmietaną i mocno wysmażonym boczkiem. Taka dawka węglowodanów i kalorii musi poprawić humorek i przegnać zimową chandrę. Tym bardziej, gdy jedząc ją patrzę na minę męża uśmiechającego się do mnie :)

Carbonara

Składniki:
makaron penne, ew. świderki czy spaghetti (porcja dla 2 osób)
6-8 plastrów boczku, pokrojonego w kosztkę
tymianek
czosnek suszony lub świeży starty
50-70 ml. śmietany (czasem więcej, jak mi zostanie tylko troszkę na dnie pojemniczka)
2 żółtka (do 4, zależy od nastroju)
duża garść parmezanu
pieprz kolorowy, świeżo starty
natka pietruszki

Przygotowanie: Nastawiłam wodę na makaron. Boczek podsmażyłam na patelni na złoto-brązowo, odlałam tłuszcz zostawiając mniej niż łyżkę, wrzuciłam cebulkę i podsmażałam, aż się zeszkliła. Na ostatnią minutę dodałam ząbek czosnku, starty na tarce. W tym czasie ugotowałam makaron w osolonej wodzie oraz w miseczce wmieszałam śmietanę z żółtkiem, parmezanem, pieprzem i natką. Do gotowego boczku z cebulą i czosnkiem dodałam makaron al'dente z odrobiną wody z gotowania (ważne!!! nie można przelać makaronu wodą, gdyż sos nie przyklei się do niego!!!). Przez chwilę zamieszałam wszystko na patelni na bardzo dużym ogniu i zgasiłam płomień. Potem szybko wlałam masę śmietanowo-żółtkową i energicznie zamieszałam (podrzucałam wszystko na patelni). Wyłożyłam na talerz i od razu podawałam. Można udekorować płatkami parmezanu.

 

EDIT: Zdjęcie poniżej jest zdjeciem oryginalnym, z 25 listopada 2008 r. Zdjęcie powyżej, to poprawiona wersja z czerwca 2014. Tak dla przyjemności poprawiania swoich poprzednich zdjęć, ale by również zachować to, jakie zdjęcia robiłam w początkach blogowania :)

Smacznego.

Porządki w spiżarni.


Ta zupka to idealna propozycja, gdy trzeba zrobić porządek w spiżarce i lodówce. Była marchewka, był seler naciowy i cebulki. Czosnek też się pojawił, a nawet bataty i zapuszkowana soczewica. To wszystko doprawione tym razem na orientalnie i ostrawo. W łapkę własnoręcznie upieczona bułeczka, kleks ze śmietany i szuflowanie. Aż mi się zachciało takiego jeszcze bardziej marokańskiego dania. Może tagine albo harira z chlebkiem anyżowym będzie następnym razem? Trzeba tylko zakisić cytryny.

Zupka „śmietniczka”

Składniki:
1 łyżka oliwy
2 małe cebulki, pokrojone, jedna w paski, druga w kostkę
1 gałązka selera naciowego
2 ząbki czosnku
2 marchewki (jedna duża, druga mała), pokrojone na duże kawałki
1 duży batat, pokrojony w średnią kostkę
1 łyżeczka imbiru sproszkowanego
po 1/2 łyżeczki: kolendry, kminu rzymskiego, harisy w proszku, pieprzu, papryki słodkiej
po 1/4 łyżeczki: soli, kurkumy
szczypta cynamonu
3-4 szklanki bulionu warzywnego
2 puszki soczewicy, dokładnie opłukane
3 pomidory, bez pestek i skóry pokrojone w kostkę
listki selera naciowego
śmietana

Przygotowanie: Na oliwie podsmażyłam cebulę i selera, po kilku chwilach dodałam przeciśnięty przez praskę czosnek, a zaraz za nim marchewkę i bataty. Wszystko oprószyłam przyprawami (bez soli, którą dodałam na końcu) i po chwili zalałam bulionem, doprowadziłam do wrzenia. Zmniejszyłam ogień do małego, przykryłam garnek i gotowałam przez ok. 15 minut, do średniej miękkości marchewki. Wyłowiłam marchewkę, dorzuciłam soczewicę i gotowałam razem ok. 5 minut. Zmiksowałam blenderem (niezbyt dokładnie, tak by zostały jeszcze jakieś kawałki batatów), dorzuciłam marchewkę i pomidory, dosoliłam do smaku. Podałam z poszatkowanymi liśćmi selera naciowego oraz kleksem ze śmietany. Bułeczka nie jest koniecznym, choć miłym dodatkiem :)

Smacznego.