Korzenna Uczta Wielkiej Trójcy.


Wielka Trójca spotkała się, by Korzenne Gotowanie rozpocząć, by początek ten wielkimi dziełami naznaczony został, by smakoszy podniebienia rozpusty zaznały. Oj, działo się, działo! Nosy co i rusz drażnione przez wspaniałe zapachy, podniebienia łaskotane ciągłym próbowaniem gotowanych dań, popijane w między czasie trunki, plotki i ploteczki … nie da się tego pokrótce opisać, tego śmiechu, tych zachwytów, tych rozmów, a nawet tej krwi z pociętego paluszka niżej podpisanej … ale może od początku opowiem, byście i Wy mogli choć przez chwilę towarzyszyć nam w czasie Wielkiej Korzennej Uczty, której degustatorami trzy kuchareczki wraz z moim Ukochanym Mężem byli.


Kimże były te trzy kuchareczki, zapytacie? Już spieszę z odpowiedzią. Niżej podpisana gościła w swojej kuchni, w swoim małym zakątku szczęścia, Oczko i Ptasię. Skoro więc sama Gospodyni zarówno Korzennego Tygodnia jak i Weekendowej Piekarni nam towarzyszyła nie pozostało nam z Oczkiem nic innego, jak podpatrywać jak nam nasza Mistrzyni chleb zagniatała, pachnący daleką Prowansją, pełnym ciepła i domowego nastroju, pomagając jej przy tym z całych sił swych. Czyż nie pisałam ostatnio o konieczności elastyczności? Pisałam! Więc i tym razem do tej elastyczności się odwołałyśmy, chlebek zamiast tylko pszennego, również i orkiszowy piekąc, oraz aromatycznym tymiankiem go wzbogacając, co już od samego początku naszego spotkania wprowadziło nas w rozkoszną niecierpliwość.


Nie zapomniałyśmy jednak i o korzennych nutach, wręcz obowiązkowo pojawiających się na zimowych stołach. Soczyste pomarańcze, egzotyczne przyprawy, zagadkowe nazwy – to był nasz główny punkt programu. Khoresht, perski gulasz, nie tylko przeniósł nas w słodkie i odległe tereny, ale i nasze Oczko mięśnie zdeprawował (na co dowód dostarczam poniżej). Kto w kuchni lubi sobie pogrzeszyć, pofolgować sympatiom i smakom, ten prawdziwie szczęśliwy będzie, kiedy parujący półmisek pełen kruchych kawałeczków jagnięciny, okraszonej słodziutkimi pomarańczami i marchewkami, chrupkimi pistacjami i orzeźwiającą mięta, oblany złotym, aromatycznym sosem pojawia się na stole. Niemalże jak bogactwo stołu pasz i sułtanów, tak i nasz stół zastawiony był najróżniejszymi skarbami.

Skoro więc przy stole tak smakowicie grzeszyliśmy, najpierw łez tysiące popłynęły gdy cebuli niezliczone ilości pokrojone zostały. Również krwi kropel kilka na ostrzu się pojawiły, gdy niżej podpisana wielkie pomarańcze obierała. Oparzenia czy do od pary, czy od nagrzanej w piekarniku blachy dopełniły naszej odpustowej listy, czyste sumienie na kulinarne przewiny pozostawiając.


Gdy więc czas Uczty nadszedł, a czwórka smakoszy do stołu zasiadła, bez żadnych wyrzutów pozwoliliśmy korzennej sałatce apetyty nasze wyostrzać. Chrupkie piórka cebuli, mięciutkie kawałeczki pomarańczy, mięsiste oliwki wszystko skąpane w dressingu tak niezwykłym, jak można by się spodziewać po tym dniu. Tam imbir z kardamonem toczyły swoje ostro-słodkie boje. W asyście cynamonu i miodu słodycz wygrała, choć i ostrość i kwaskowatość swoje miejsce w tle palety smaków zajęły. Dowodem wyborności smaków, prawdziwym uznaniem dla starań naszych, talerze do czysta wycierane kromeczkami chleba były.

W towarzystwie win uprzyjemniających Ucztę, niespieszne, pełne radości rozmowy się toczyły, a ciche brzęki kieliszków dawały melodyjne tło naszym śmiechom i głosom. Białe wino wprost z australijskich winnic Deakin Estate, szczepem Sauvignon Blanc dzieliło się z nami przyjemnym orzeźwieniem, w czasie gdy sałatka wraz z chlebem królowały na stole. Jagnięcina jednak czerwonych kolorów się domagała i w zależności od gustów chilijskie Alto Vuelo, z ekologicznej uprawy dopełniało rozkoszy stołu. Malbec dla lubiących mocniejsze, treściwsze wina, a szczepy Cabernet Sauvignon wraz z Carmenere dla delikatniejszych podniebień doskonale się sprawdziły.


Niestety Ptasia, nasza miła towarzyszka do swoich zajęć musiała się udać, deser pozostawiając tylko naszej degustacji. Popijając więc zdrowie nieobecnej, łyżeczki w mięciutkich babeczkach zatopiliśmy, by i zaległej Weekendowej Cukierni zadośćuczynić. Oj, smakowite było to zajęcie. Smakowite, choć pełne wstrzymywanego oddechu, gdy babeczki na talerzykach kształt kapelusików przybrały, upust swojej kapryśności dając. Żadne jednak smuteczki nie miały do nas dostępu. Białym złotem oblane, brązowe słodkości zakończyły nasze wyborne biesiadowanie. Mięciutkie babeczki, lekko pękające na języku, z ostrawym imbirem przełamującym słodycz nie pozwoliły myśleć o ich formie, na wybornym smaku karząc się koncentrować, ciesząc się z tak wybornie kończonej Uczty.

Takie to było Wielkiej Trójcy gotowanie, takie to było naszej czwórki ucztowanie. Teraz radosne i smaczne wspomnienia rozjaśniają jesienne szarugi, inspirując do kolejnych czy to korzennych czy to wspólnych dokonań. Dzięki Dziewczynki za wspaniałą zabawę :***

Biały chleb prowansalski*
(Chleb z cebulą na białym winie)

Składniki:
500 g mąki pszennej chlebowej i zwykłej (my dałyśmy mieszankę orkiszowej chlebowej typ 1100, chlebowej pszennej i odrobinę tortowej pszennej)
15 g świeżych lub 1,5 łyżeczki drożdży instant
150 ml białego wina
130-150 ml letniej wody (dałyśmy więcej ze względu na użycie mąki orkiszowej)
2 łyżki masła
2 małe cebule
duża szczypta tymianku
1,5 łyżeczki soli

Przygotowanie: Cebulki drobno posiekałyśmy. Na stopionym maśle zeszkliłyśmy cebulkę, na koniec dodając szczodrą szczyptę tymianku. Patelnię zdeglasowałyśmy ok. 60 ml. wina. Odstawiłyśmy do ostudzenia, nie odstawiając cebulki do odcedzenia. Następnie wymieszałyśmy mąki, drożdże, sól z ostudzoną cebulką, resztą wina i wodą. Odstawiłyśmy wszystko na 10 minut. Po tym czasie zagniotłyśmy ciasto, aż stało się zwarte i elastyczne (w między czasie musiałyśmy dodać wody, bo było za suche). Odłożyłyśmy ciasto do naoliwionej miski na ok. 1 1/2 godziny, raz w między czasie składając ciasto. Po tym czasie uformowałyśmy 2 bochenki, ułożyłyśmy je w koszykach i odstawiłyśmy na ok. 30-45 minut do podwojenia objętości. W między czasie nagrzałyśmy piekarnik do 230 stopni Celsjusza (hydropieczenie) z blachą w środku (zamiast kamienia). Bochenki wyłożyłyśmy na blachę, posmarowałyśmy mlekiem, nacięłyśmy i piekłyśmy ok. 20-25 minut. Studziłyśmy na kratce.

* w czasie uczty mój Mąż wyraził rozczarowanie, że chleb nie ma swojej nazwy. Zgodnie więc nazwaliśmy chleb – Białym (bo z jasnych mąk) chlebem (pomimo lekko bułkowego miąższu, ale o chrupkiej i wyrazistej skórce) prowansalskim (ze względu na użycie tymianku, cebulki i wina, które pasowało nam ogromnie do sztandarowego dania regionu, ratatouille)

Źródło: Coś niecoś Ptasi

Marokańska sałatka z cebuli i pomarańczy

Składniki: 500 g cebuli (czerwonej)
3 soczyste pomarańcze
3/4 szklanki oliwek czarnych i wędzonych

Dressing: 4 łyżki oliwy
1 1/2 łyżki octu z granatów i soku z cytryny
1 łyżeczka miodu leśnego
szczypta cynamonu
szczypta kardamonu
szczypta imbiru mielonego
czarny mielony pieprz
fleur de sel

Przygotowanie: Składniki dressingu wymieszałyśmy w słoiczku, do uzyskania jednolitej emulsji. Cebulę pokroiłyśmy w cienkie piórka i zalałyśmy ją dressingiem. Odstawiłyśmy tą mieszaninę na ok. 30 minut (można dłużej, by cebula straciła jeszcze więcej swojej ostrości, ale nie za długo, by nie straciła chrupkości). Po tym czasie wyfiletowałyśmy pomarańcze tak, by sok z nich spływał do miski z cebulą. Wymieszałyśmy, doprawiłyśmy do smaku. Na koniec dodałyśmy czarne i wędzone oliwki, pokrojone na połówki.

Źródło: Galeria Potraw

Pomarańczowo-korzenny khoresh z jagnięciny

Składniki:
4 pomarańcze (ok. 700 g)
30 g masła
2 łyżki cukru (brązowy)
szczypta soli

1 łyżka oliwy
1,8 kg jagnięciny (łopatka i karkówka), pokrojone na 4 cm kawałki
400 g cebuli, pokrojonej w płatki
1/2 łyżeczki cynamonu (dałam 1)
4 ziarna kardamonu, rozbite (dałam 8)
szczypta szafranu (duża)
1 limonka
600 g marchewek, pokrojonych w plasterki
2 łyżki wody z kwiatu pomarańczy (dałam 1)
40 g niesolonych pistacji
garść liści mięty
sól i pieprz

Przygotowanie: Najpierw należy przygotować kandyzowaną skórkę pomarańczy. Z 3 pomarańczy obrałyśmy skórkę (bez albedo), pokroiłyśmy w paski. W rondlu z wrzątkiem gotowayśmy ją przez 3 minuty, po czym odcedziłyśmy. W rondelku skórki podsmażyłyśmy na maśle z dodatkiem soli i cukru, aż zrobiły się lekko brązowe. Odcedziłyśmy tak, by masło spłynęło do garnka, w którym później robiłyśmy gulasz. Skórki odłożyłyśmy na bok, do późniejszej dekoracji dania.

W garnku z masłem dodałyśmy oliwę i rozgrzałyśmy go. Obsmażałyśmy mięso partiami tak, by tylko zamknąć pory mięsa z każdej strony, a następnie odkładałyśmy na talerz. Potem obsmażyłyśmy cebulę, aż się zeszkliła i lekko przyrumieniła, dodałyśmy cynamon, kardamon oraz szafran i podsmażyłyśmy ok. minutę, by uwolnić aromaty. W między czasie z 2 wcześniej obranych pomarańczy i limonki wycisnęłyśmy sok. Wrzuciłyśmy mięso wraz z sokami jakie z niego wypłynęły do cebuli z przyprawami, doprawiłyśmy solą i pieprzem, dokładnie wymieszałyśmy. Dolałyśmy sok z cytrusów oraz wodę, by lekko przykryła składniki gulaszu. Przykryłyśmy i dusiłyśmy na malutkim ogniu ok. 1 1/2 godziny (u nas wyszło to o ok. 30 minut dłużej, by mięso było odpowiednio kruche). Na ostatnie 30 minut duszenia dodałyśmy pokrojoną marchewkę, a na sam koniec dodałyśmy wyfiletowane ostatnie 2 pomarańcze. Gotowałyśmy ok. 10 minut bez przykrycia. Podałyśmy z ryżem basmati, posypane listkami mięty (można je pokroić na paseczki), kandyzowaną skórką oraz pistacjami. Miętę, skórkę i pistacje w większości podałyśmy w osobnych miseczkach, by każdy nałożył sobie według uznania.

Źródło: Chocolate and Zucchini

Czekoladowe babeczki z gruszkami i imbirem

Składniki:
60 g miękkiego masła
70 g cukru (drobnego)
350 g gruszek (u nas to były 2 duże)
4 łyżki soku z cytryny (u nas sok z 1 cytryny)
30 g kandyzowanego imbiru
100 g czekolady (70% kakao)
4 jajka
szczypta soli
2 łyżki syropu gruszkowego (pominęłyśmy)
1 łyżeczka cukru pudru

Przygotowanie: 6 kokilek (o pojemności 200 ml) posmarowałyśmy masłem i wysypałyśmy cukrem. Gruszki obrałyśmy, pokroiłyśmy w kostkę. Imbir kandyzowany również pokroiłyśmy drobniutko i wymieszałyśmy z gruszkami wraz z sokiem z cytryny. Odstawiłyśmy na bok, dizęki czemu w między czasie gruszki puściły odrobinę soku. Czekoladę rozpuściłyśmy w kąpieli wodnej, przestudziłyśmy. Piekarnik nagrzałyśmy do 250 stopni Celsjusza (bez termoobiegu!) i przygotowałyśmy dużą formę, gdzie wstawiłyśmy kokilki. W czajniku zagotowałyśmy wodę, by babeczki upiec w kąpieli wodnej. Żółtka utarłyśmy z masłem, dodałyśmy czekoladę i dokładnie połączyłyśmy. Białka ubiłyśmy ze szczyptą soli, następnie pomału dodałyśmy cukier. Białka delikatnie połączyłyśmy z masą z czekoladą. Kokilki napełniałyśmy do ok. 3/4 wysokości, na koniec do każdej włożyłyśmy po płaskiej łyżce mieszaniny gruszkowo-imbirowej. Naczynie, w którym stały kokilki napełniłyśmy gorącą wodą (do 2/3 wysokości kokilek) i piekłyśmy przez ok. 20 minut. Po 10 minutach powinnyśmy położyć na babeczkach folię aluminiową, ale zrezygnowałyśmy z tego. Podałyśmy ciepłe z gruszkami i imbirem, oprószone cukrem pudrem.

Źródło: Salt & Pepper

Oto dowód mięsnej deprawacji Oczka – nie tylko jagnięciną się zajadała (nie raz!), ale i sama ją kroiła z uśmiechem na twarzy. Ta druga para rączek do niej właśnie należy, za to ta rękawiczka zaplastrowany paluszek niżej podpisanej ukrywa. Muszę jeszcze dodać, że większość zdjęć tutaj zamieszczonych (poza zdjęciami deseru), choć moim aparatem, ale zdolnościami i staraniami zdolnej Zemfi powstały – niezłe ma oczko nasze Oczko, prawda :) Za to niżej pokazane zdjęcie powstało dzięki Ptasi :*

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia

  1. Babeczki prezentują się wspaniale. Jak i wszystkie nasze dzieła: Gosia się spisała fotograficznie ;) Do siebie pewnie wrzucę jutro…

  2. Ale fajna uczte mialyscie! :-) co prawda, gdzie kucharek szesc… ale Wy bylyscie tylko w trojke i jestem przekonana, ze Maz Twoj padl z zachwytu :-)) szczesciarz jeden ;-)

  3. Toż to niebiańska uczta. Cudowności na stole i wśród Was. Przepięknie. Ta wspólna zabawa, gotowanie i atmosfera.

  4. Alciu, dziękujemy pięknie :)
    Buziak :*

    Ptasiu, wiesz te babeczki nie były zbyt fotogeniczne, ale za to niezwykle smakowite :) Czekam na Twoją relację :)

    Grażynko, oj tak, oj tak :)

    Wianuszku, ja myślę, że sześć kucharek (a nawet i więcej) może też się nieźle sprawić, zresztą za czas jakiś mam nadzieję to sprawdzić :)

    Lo, dobre określenie, niebiańska :)

    Asiejko, dzięki :) A deser wcale ogromnie słodki nie był, taki w sam raz. Myślę, że to zasługa gorzkiej czekolady :)

  5. Super uczta! Relacja też :) Fajnie sobie pokucharzyłyście i pojadłyście. Zapisuję się do ekipy "kucharek sześć (a nawet i więcej)" :D

  6. Atinko, dziękuję :*

    Majanko, proszę bardzo i do usług :) Buziaki mogę wysyłać w nieskończoność :*

  7. Jak sobie przypomnę, to się śmieję ;) Faaajnie było :)

    Ciekawe jak to będzie, gdy "kucharek siedem…" ;)

  8. Tili, to za margot zaczne: moje drogie panie chapeau bas! nic wiecej sie tu nie da napisac…
    :-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *