Znikające bułeczki.


Pełne śliwkowej dobroci, lekkie i puszyste, słodkie i aromatyczne, uwodzące smakiem i zapachem, rozgrzewające dłonie i zgłodniałe brzuszki … wiele więcej nie mogę o nich napisać, gdyż po prostu brak słów by wyrazić mój i mojego męża zachwyt nad tymi … znikającymi bułeczkami.


Buchty z powidłami

Składniki:
3 żółtka
40 g cukru
250 g mąki pszennej (typ 550)
20 g drożdży świeżych
1/2 łyżeczki soli
skórka z 1 cytryny
1/2 szklanki mleka (ok. 125 ml)
50 g masła, roztopionego i ostudzonego

120 g powideł (użyłam śliwkowych)

Przygotowanie: Drożdże rozkruszyłam do miseczki, zasypałam 1 łyżeczką cukru i zalałam 2 łyżkami mleka. Odstawiłam na 15 minut. Żółtka utarłam z resztą cukru. Dodałam drożdże, mleko, skórkę cytrynową, mąkę z solą. Zagniotłam w gładkie ciasto. Jest to proces dosyć męczący i długi. Pomaga metoda Bertineta. Gdy już miałam gładkie ciasto, ułożyłam je płasko w misce i wlałam na nie masło. Wyrabiałam ok. 5-7 minut aż całkowicie wchłonęło masło, a ostatnią minutę czy dwie wyrabiałam przy pomocy metody Bertineta. Gładką kulę ciasta (może być i tak odrobinę lepiące, ale nie powinno przyklejać się do rąk). włożyłam do miski i przykryłam. Odstawiłam w ciepłe miejsce na 1-2 godziny, do podwojenia objętości. Po tym czasie odrywałam z ciasta kawałki o wadze ok. 40 g. Ciasto może być lepiące, ale zamiast podsypywania go mąką, lepiej maczać ręce w tłuszczu (ja nie musiałam). Formowałam bułeczki, do środka których wkładałam po 1 łyżeczce powideł. Bułeczki układałam obok siebie w nasmarowanej masłem formie, tak by lekko się stykały. Odstawiłam do wyrośnięcia na 1 godzinę i całkowicie wypełniły formę (ja użyłam kwadratowego naczynia żaroodpornego o boku 20 cm). W tym czasie nagrzałam piekarnik do 180 stopni Celsiusa. Bułeczki można posmarować białkiem lub masłem (ja posmarowałam masłem) i piec ok. 20-30 minut, do tzw. suchego patyczka. Lekko wystudzić i podawać posypane cukrem pudrem.

Źródło: Blog Liski „White Plate”

Smacznego.

OBIAD.


Chrupki, limonkowy z maślanym akcentem, pełnym ziołowego aromatu, w dali czuć lekką ostrość pieprzu kajeńskiego, otoczony słodko-ostrymi szalotkami, pięknie przyrumienionymi, pachnącymi rozmarynem, melasą i gorczycą … to był mój pierwszy OBIAD, a raczej tak miał wyglądać w swoim założeniu. Nie był to zwykły posiłek, nie był to tylko obiad, nie był to nawet Obiad. Właśnie tego łososia przygotowałam po raz pierwszy zupełnie samodzielnie. Gdybym wiedziała wtedy jak cenne i ważne stanie się dla mnie gotowanie, czy wybrałabym inne, bardziej szczególne danie, aby móc je pamiętać? Z całą pewnością, NIE.


Wprawdzie tamten dzień jest teraz tak odległy, że prawie zacierają się już obrazy dawno minionej kuchni, malutkiej, gorącej, ale ukochanej, w domu który był azylem. Niewprawnie, pełna obaw odcinałam skórę łososia, wyciągałam ości pęsetą, by na koniec mieć koszmarnie pokancerowany kawałek ryby, zamarynowany w nieznanych mi zupełnie płynach. W garnuszku przypalały się małe cebulki, kupione zamiast obco brzmiących szalotek, które w efekcie wylądowały w śmietniku, tak niesmaczne jak tylko sobie to można wyobrazić.


A jednak ten łosoś położony na zbyt wilgotnym kuskusie, z naprędce pokrojonym pomidorem był wtedy dla mnie wykwintnym i wspaniałym posiłkiem. Teraz, gdy powracam do niego myślami, wciąż czuję jego smak tak wyraźnie jak siedem lat temu. Obce płyny stały się oswojonymi przyprawami, z którymi zaprzyjaźniłam się w mojej kuchni już nie raz, szalotki poznane i polubione, stały się wybornym dodatkiem do tej ryby. Przepis zmieniałam już niezliczoną ilość razy, a jednak pozostaje on dla mnie wciąż ten sam, nieśmiertelny … tak jak dla mojej pamięci nieśmiertelny pozostanie już zawsze tamten OBIAD.

Łosoś w sezamowej skorupce
(2 porcje)

Składniki:
40 dag filetu z łososia, bez skóry i ości, podzielony na 4 części
1 łyżka sosu sojowego
sok z 1 limonki
1/2 łyżeczki oleju sezamowego
1 łyżka oliwy
świeżo zmielony pieprz zielony
ok. 2 łyżki sezamu jasnego i czarnego

Przygotowanie: Po oczyszczeniu ryby włożyłam ją do marynaty z sosu sojowego, soku z limonki i oliwy na 1 godzinę. Ułożyłam rybę w żaroodpornym naczyniu, doprawiłam pieprzem. Posypałam sezamem tak by utworzył od góry panierkę. Piekłam w piekarniku nagrzanym do 200 stopni Celsiusa przez 8-10 minut. Podałam z limonkowym masłem ziołowym.

Limonkowe masło ziołowe

Składniki:
50 g masła (ja dałam margarynę bez tłuszczów trans)
sok z 1 limonki
1 łyżka drobno posiekanej natki pietruszki/kolendry
świeżo starty imbir (ilość zależna od upodobań, ja dałam ok. 6 cm)
1 łyżka drobno posiekanego tymianku (około 1/3 doniczki)
szczypta pieprzu kajeńskiego

Przygotowanie: W misce blendera połączyłam wszystkie składniki, zmiksowałam i przełożyłam do naczynia, które można wkładać do zamrażalki. Pozostawiłam w zamrażalce na przynajmniej godzinę. Jeśli użyjemy margaryny to ona się tylko trochę zestali, a nie zrobi zupełnie twarda jak masło.

Ważne: Na tą porcję ryby wystarczy masła zrobionego z połowy porcji. Ja zrobiłam więcej, gdyż później użyłam go jeszcze do innego dania. Takie masło można przechowywać w zamrażalniku do miesiąca.

Szalotki w rozmarynowym syropie
(2 porcje)

Składniki:
10 średnich szalotek
1 łyżka margaryny bez tłuszczów trans
1 łyżka musztardy Dijon lub francuskiej
1/2 łyżki melasy/miodu
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżeczka utartego na proszek suszonego rozmarynu
1 łyżka sezamu

Przygotowanie: W garnku zagotowałam wodę i wrzuciłam nieobrane szalotki. Gotowałam je przez 5 minut, po czym wyjęłam i lekko przestudziłam. Obrałam i ucięłam końcówki. W malutkim rondelku, takim by wszystkie szalotki leżały obok siebie na dnie i zajmowały całe dno, rozgrzałam masło, musztardę, melasę i sos sojowy. Wrzuciłam szalotki, posypałam rozmarynem i sezamem i często mieszając (poruszaniem rondelka, bez odkrywania pokrywki) dusiłam przez 5 minut. Potem smażyłam bez przykrycia (wciąż często mieszając, tym razem łyżką) jeszcze ok. 10 minut, aż sos zgęstniał i oblepił cebulki, które się przyrumieniły.

Źródło inspiracji: „Gotowe w 30 minut. 300 pysznych dań na każdą okazję” wydawnictwa Reader’s Digest

Smacznego.

Chiński Nowy Rok … Rok Bawoła.


Pisałam już kiedyś, że krówki to cukierki kojarzące mi się z dzieciństwem. Jadam je rzadko, ale zawsze gdy czuję ich mleczny, rozpuszczający się po języku i podniebieniu smak, zaklejający usta, oblepiający zęby czuję się jak mała dziewczynka, nagrodzona wspaniałym smakołykiem. Dzisiaj, wraz z nadejściem Chińskiego Nowego Roku, Roku Bawoła, znów powróciłam myślami do tych cudownych mordoklejek.


Leżę chora w łóżku, osłabiona dodatkowo zbyt szybką próbą wyjścia z domu, która dzisiaj sporo mnie kosztowała. Nie mam więc sił na żadne pracochłonne eksperymenty kulinarne, ale na szybkie, nie wymagające długiego pobytu poza łóżkiem ciastka, których późniejsze pałaszowanie przyjemnie pozwala mi na chwile zapomnienia, a które powstają prawie mimochodem, pomiędzy wstawaniem po herbatę czy łykiem syropu z cebuli.


Lekko słodkie, jasne i puszyste ciasto muffinkowe, trochę tylko kremowe, kryje w sobie cudowną niespodziankę, w postaci miękkiej i ciągnącej masy krówkowej. Jedząc te muffinki myślę o odzyskanym niedawno wspomnieniu, gdy jako dziecko jeździłam na rowerku wożona przez moją dziecięcą miłość. Podobno nadchodzący Chiński Nowy Rok ma sprzyjać zawieraniu małżeństw i spłodzeniu potomka … mężatką już jestem, czy w takim razie w naszym domu pojawią się mali amatorzy słodkich wypieków …

… zobaczymy co przyniesie Bykowi Rok Bawoła.

Muffinki krówkowe
(20 muffinek)

Składniki:
350 g mąki pszennej typ 550
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli
1 szklanka masy krówkowej (mleko słodzone zagęszczone gotowane przez ok. 2 godziny, a następnie przestudzone przez ok. 1 1/2 godziny lub gotowa masa z puszki – tym razem użyłam gotowej) + 20 łyżeczek masy krówkowej (prawie cała, albo i cała puszka schodzi)
60 g cukru brązowego
125 ml oliwy
2 jajka
150 -175 ml mleka skondensowanego 4%
50 ml amaretto

Przygotowanie: Do dużej miski przesiałam mąkę, z proszkiem do pieczenia i sodą, dodałam sól. W drugiej misce zmiksowałam oliwę, masę krówkową, cukier, lekko rozkłócone jajka, mleko skondensowane 4% i amaretto. Do suchych składników wlałam mokre i zmiksowałam do połączenia składników (nie powinno być zbyt dużych grudek, a ciasto powinno być gęste, ale lejące). Wlałam ciasto do do 3/4 wysokości wyłożonej papilotkami formy na muffinki. Do napełnionych już foremek wkładałam po łyżeczce masy krówkowej (ważne żeby była płaska i zatopiona w cieście). Piekłam przez ok. 30 minut w 180 stopniach Celsiusa. Ostudziłam na kratce.

Ważne: Należy przestudzić muffinki, by gorąca i płynna masa krówkowa zatopiona w muffinkach nie poparzyła języka i podniebienia. Poza tym łatwiej zdejmuje się papilotki z ostudzonych ciastek.

Smacznego.


Weekendowa Piekarnia #16 – Chleb jajeczno-maślany na zakwasie z puree ziemniaczanym.


Tym razem w Weekendowej Piekarni, prowadzonej nam przez Atinkę, nie jeden ale dwa wypieki były zaproponowane. Grissini już popełnione i zjedzone, a teraz czas przyszedł na pyszny chlebek z puree ziemniaczanym. Jasny chlebek na zakwasie nasza Gospodyni wynalazła u Agnieszki. Mój bochenek był okrutnie lejący, prawdopodobnie przez zbytnie dodatnie płynów, z których jednak wolałam nie rezygnować, by w efekcie nie mieć suchego chleba. Nic strasznego się jednak nie stało.

Jak ostatnio zauważyłam pieczenie to pasja bardzo wyrozumiała i chleby, nawet gdy niezbyt wprawnie do nich podchodzimy, wiele nam potrafią wybaczyć czy zrozumieć nasze potrzeby. Upiekłam więc chlebek w keksówce i zupełnie tego nie żałuję. Wolę taką wygodną do krojenia postać, a do tego miąższ chlebka dzięki dużej ilości płynów oraz puree z ziemniaka jest pyszny, miękki, a nawet delikatnie kremowy. Gorąco polecam ten wyborny chleb i dziękuję naszej Gospodyni za jego zaproponowanie.


Chleb jajeczno – maślany na zakwasie z purée ziemniaczanym

Składniki:
3 kopiaste łyżki płatków ziemniaczanych (puree w proszku) lub puree z 1 średniego ugotowanego ziemniaka (ja dałam z puree z ziemniaka)
100 ml wody
150 ml mleka
150 g (około ? szklanki) żytniego zakwasu
35 g (2 łyżki) masła, roztopionego
1 jajko, lekko roztrzepane
275 g mąki pszennej typ 650 (w tym ok. 50 g mąki pszennej typ 480, gdyż akurat tylko tyle pozostało mi po innych wypiekach)
250 g mąki pszennej typ 800 (ja dałam typ 750)
1 łyżeczka soli (moim zdaniem to trochę mało, następnym razem dałabym o 1/4 łyżeczki więcej)
1 2/3 łyżeczki drożdży (ja dałam 1 łyżeczkę)

Przygotowanie: Puree ziemniaczane wymieszałam z mlekiem i wodą i połączyłam z zakwasem. Wlałam do pojemnika maszyny do chleba. Dodałam jajko, masło i pozostałe suche składniki, ale mąki najpierw przesiałam. Włączyłam maszynę na program „Ciasto rosnące” („Dough”) i zostawiłam do końca programu na pierwsze rośnięcie. Po tym czasie ciasto powinno podwoić objętość. Wyjęłam je z maszyny, odgazowałam i przełożyłam do naoliwionej i wysypanej otrębami pszennymi keksówki. Odstawiłam do wyrośnięcia (można uformować okrągły bochenek i pozostawić do wyrośnięcia w koszyku lub durszlaku, gdy ktoś nie ma koszyka). Przykryty folią bochenek odstawiłam do podwojenia objętości (ok. 40-45 minut). W tym czasie nagrzewałam piekarnik do 240 stopni Celsiusa. Ciasto nacięłam, posmarowałam żółtkiem z mlekiem i włożyłam do nagrzanego piekarnika. Na sam spód piekarnika ustawiłam naczynie z wodą. Piekłam w temperaturze 240 stopni Celsiusa przez 10 minut, potem przez kolejne 10 minut w 220 stopniach Celsiusa i ostatnie 10-15 min w 200?C. Ostatnie 10 minut piekłam bez formy, ale też bez naczynia z wodą. Wyjęłam bochenek i zostawiłam na kratce do ostygnięcia. Od razu po wyjęciu spryskałam go wodą, dzięki czemu ma ładną lśniącą skórkę.

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia

Bogate sakiewki.


Są takie przepisy do których podchodzę naukowo. Lubię je testować na różne sposoby, sprawdzać co i do jakiego momentu mogę zmienić, a co jest elementem koniecznym. Metodą prób i błędów zdobywać wiedzę o działaniu składników, o ich relacjach. Jednym z takich eksperymentatorskich dań są muffinki. Lubię je jeść, ale kiedyś były dla mnie zmorą. Kruche i suche, zbyt wytrawne lub zbyt słodkie – teraz to już przeszłość. Długo szukałam idealnego przepisu na te pyszne ciastka i gdy w końcu znalazłam zaczęłam przerabiać na różne sposoby, by uzyskać różne smaki, ale wciąż wilgotną i miękką, puszystą strukturę. Według mnie to właśnie struktura decyduje o sukcesie muffinek.


Mój idealny przepis-bazę znalazłam w jednym z programów Jamiego Olivera, gdy prezentował swoje muffinki dyniowe. Doskonale zrównoważony stosunek płynnych składników do suchych pozwolił mi eksperymentować ze smakami, tak bym zawsze otrzymała wilgotne, ciężkie choć jednocześnie puszyste ciastka. Kiedy jakiś czas temu przeczytałam o „Muffinkowej Sobocie” pomyślałam, że nadszedł czas na kolejne eksperymenty z moim ulubionym przepisem.

Jednak od tygodnia już leżałam chora w łóżku i myślałam, że okazja się nie trafi. Dzisiaj jednak nie pozwoliłam chorobie popsuć mi moich smacznych planów. Po tygodniu prawie bez pieczenia, bez słodkości, które poprawiałyby mi zepsuty przez chorobę nastrój, miałam ochotę na bogate w smaku, słodkie od czekolady i miodu, a jednocześnie chrupkie od orzechów i sezamu ciastka. Zabrałam się więc za przepis i tak po kilku modyfikacjach, zmianie tutaj, poprawieniu tam miałam wyborne muffinki, którym teraz z chęcią dzielę się z Wami. Zapraszam na moje bogato wypchane sakiewki, pełne dobroci.


Bogate sakiewki

Składniki:
160 g oleju z czerwonej palmy i canoli
230 g miodu
200 g cukru brązowego
3 jajka

360 g mąki pszennej (tym razem dałam typ. 480)
4 łyżki kakao (gorzkiego!)
3 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki soli

450-500 ml maślanki

75 g drobno posiekanych orzechów (dałam włoskie)
50 g rodzynek namoczonych w 2 łyżkach brandy
50 g suszonej żurawiny
100 g białej czekolady, posiekanej w drobne kawałeczki (mniej więcej wielkości rodzynek)
100 g gorzkiej czekolady, posiekanej j/w
3 kopiaste łyżki sezamu, uprażonego
opcjonalnie: można dodać jeszcze maksymalnie do 100 g innych bakalii, drobno posiekanych

Przygotowanie: Olej z cukrem i miodem dokładnie utarłam mikserem. Dodałam roztrzepane jajka. Mąkę, kakao, proszek do pieczenia, sól i sodę przesiałam do oddzielnej miski i dodawałam naprzemiennie z maślanką. Ciasto powinno być gęste, ale również dosyć płynne. Miksowałam tylko do połączenia składników (nie należy zbyt długo miksować, gdyż do ciasta dostanie się zbyt dużo powietrza i muffinki mogą nam opaść). Na koniec dodałam wszystkie bakalie (rodzynki razem z brandy) i wymieszałam łyżką. Do nasmarowanej olejem formy wlewałam ciasto do 3/4 wysokości. Piekarnik nagrzałam do 180-190 stopni Celsiusa i piekłam muffinki ok. 35-50 minut. Należy sprawdzić patyczkiem stan wypieczenia.

Z podanej ilości wyszły mi 2 1/2 blachy po 12 muffinek.

Edit 25.01.2009:
Na drugi dzień muffinki są wciąż pysznie wilgotne, ale moim zdaniem jednak trochę zbyt słodkie, więc następnym razem raczej zmniejszę ilość cukru brązowego z 200g do 150 g.

A tutaj znajdziecie moje inne muffinkowe dzieła:

Muffinki pierniczkowe
Muffinki dyniowe
Muffinki kokosowe z orzechową nutą

Smacznego.