Wspaniały dzień przedwiośnia!

Wiosna, wiosna, wiosna … wita nas słońcem i deszczem, gradem i upalnymi południami, zimnymi porankami i ostrym słońcem od samego rana. Wiosna jest najbardziej kobiecą porą roku. Zauważyliście to?
 
 
Rano wstaje z burzą włosów w nieładzie, która jednak wygląda tak uroczo … te wszystkie pączki i kiełkujące roślinki wystające spod wciąż brunatnych liści czy traw. W południe jest piękna i roześmiana, choć czasem zdarzają się jej humory … a to trochę gradu, a to chwila deszczu czy tylko chmurna zapowiedź smutnej minki. Wieczorem, trochę jakby obrażona, że już musi kłaść się spać, czasem jednak funduje nam cieplejszy czas, gdy otula nas swoimi ramionami …
 
 
Pierwsze dni w Elysium były i wciąż są spokojne. Zimowe kurteczki na krzaczkach i drzewach otulają je jeszcze, by przed porannymi przymrozkami chronić, ale już rozchylone gdzieniegdzie, by cieplejsze powietrze południa dopuścić. Powoli zieleniąca się trawa i pierwsze pączki zapowiadają pierwsze ogródkowe prace … a to spryskiwanie, a to nawożenie czy cięcie drzew, a już niedługo skopanie grządek i przerzucenie kompostu.
 
Od lewej: kiełkująca żółta cukinia,potem armia moich doniczek,a po prawej na pierwszym planie kiełkujące pomidory koralik, a dalej groszek zielony …mmmmm, pycha ;)
 
Najwięcej jednak wiosny jest w moim domku. Dziesiątki małych doniczek zaanektowały jeden, najbardziej słoneczny i ciepły pokój, by nasionkom najróżniejszych warzyw dać ciepło i światło do kiełkowania, aby wyrosły piękne, silne i zdrowe, gdy wraz z pełnią wiosny zagoszczą w naszym małym kawałku ogrodniczego Szczęścia. Pierwsze pojawiły się kiełki groszku, fasolek i bobu, ale i kilka odmian pomidorów wysianych tydzień wcześniej kiełkowały wraz z nimi, ciesząc oczy i dając nadzieję na wspaniałe plony.
 
Tamten dzień, gdy siałam warzywa był piękny i słoneczny. Siedziałam na balkonie obłożona doniczkami, wcześniej dokładnie umytymi w mydle potasowym z czosnkiem, torby z ziemią do siewu oraz z dodatkowo wzbogaconą ziemią tropikalną leżały jedne na drugich, a ja sypałam keramzyt do doniczek, wypełniałam je ziemią i aż mi się śpiewać z radości chciało, gdy wkładałam po kilka nasionek, przemawiając do nich i przekonując by rosły duże i zdrowe … Tak, tak, wiem :) Mam nierówno pod sufitem ;) Ale jak tu się nie cieszyć wiosną!
 
Moje najbardziej patriotyczno-kulinarne zdjęcie ;)
 
Popołudniu jednak coraz chłodniej już było, nosek i palce coraz bardziej zaróżowione od zimna, w brzuchu burczało po tych pracach … trzeba więc było smakowity obiadek podać. Nie mogłam jednak oprzeć się chęci ugotowania czegoś jak najbardziej sezonowo zgodnego, czegoś ze składników, które zdobyć teraz najłatwiej, a jednocześnie najlepiej szybko zużyć.
 
 
Ostatnia piętka wędzonej szynki, dwa średnie pory – to składniki do przednówka doskonale pasujące. Ale co by tu z nich zrobić, by podziękować wiośnie za tak piękny, słoneczny i ciepły dzień pracy? Risotto! I tak powstało polsko-włoskie połączenie. Pory podduszone z czosnkiem i odrobiną wermutu, aż zmiękły i nabrały maślano-ziołowego smaku, szynka pokrojona w plastry, szybko zgrillowana a potem pokrojona w paseczki, i oczywiście samo risotto. Z najlepszego carnaroli jakie dostaniecie, z wermutem zamiast wina, sporą dawką suszonej mieszanki ziół prowansalskich: tymianku, lawendy, cząbru, bazylii, rozmarynu, szałwii, mięty i oregano (najlepiej ususzonych poprzednią jesienią z własnego zbioru), gotowane niespiesznie, by rozgrzać się od samego aromatu.
 
Potem tylko garść twardego sera – koziego, owczego, czy tradycyjnego parmezanu, kapka masła i chwila oddechu, by konsystencja się zaokrągliła. Tak, to był wspaniały dzień przedwiośnia :)

 
Polskie risotto z porami i szynką
(2 porcje obiadowe)

Składniki:
oliwa i masło
180-200 g ryżu carnaroli (lub innego do risotta)
75-100 ml wermutu
650-750 ml bulionu z kurczaka lub warzyw (można pogotować go chwilę wcześniej z kawałkiem wędzonki, by nabrał wędzonego posmaku)
zioła prowansalskie (doskonałe są takie z lawendą)
2 średnie pory, części białe i kawałek zielonej
2 ząbki czosnku (ilość do smaku)
szynka wędzona, po kilka plasterków na osobę, zależnie jak bardzo mięsne chcemy danie

Przygotowanie: Podgrzać bulion, aby był cały czas mocno ciepły.
Pory na oddzielnej patelni poddusić z czosnkiem na oliwie z masłem przez 15-20 minut (zależy od tego jak bardzo są "stare" – średnie i małe sztuki, wystarczy 10-15 minut).
Na drugiej patelni rozgrzać oliwę (ogień średni lub mały-średni) i wsypać ryż. Smażyć przez chwilę, aż stanie się lekko przezroczysty i wtedy wlać wermut. Pogotować, aż alkohol wyparuje, a ryż wchłonie płyn. Wtedy zacząć wlewać bulion po chochelce (jeśli macie takie wielkie chochelki to po pół lub jeszcze mniej, ryż nie powinien pływać w bulionie. Ja używam chochelki o pojemności mniej więcej 100 ml, ale to też zależy od ilości porcji szykowanych na raz), czekać aż płyn zostanie wchłonięty, i wlewać kolejną porcję bulionu. Nie mieszać zbyt gwałtownie, raczej lekko "głaskać", tylko od czasu do czasu mieszając dokładniej od spodu. Risotto w czasie gotowania lubi być dopieszczane ;)
W mniej więcej połowie czasu gotowania (po ok. 8-10 minutach) wsypać zioła prowansalskie do smaku i w tym samym czasie włożyć plastry szynki pod grill, którą po zgrillowaniu należy pokroić w paseczki lub kostkę. Kiedy ryż będzie jeszcze lekko al dente, wlać ostatnią porcję bulionu, wymieszać, dodać dużą garść startego sera i hojną łyżeczkę masła, wymieszać, zdjąć z ognia, przykryć i odstawić na ok. 5-10 minut. Po tym czasie sprawdzić konsystencję, czy nie należy dolać jeszcze trochę płynu i można pałaszować :)

Smacznego.

Słońce wychodzi zza chmur …

… a my mieliśmy dziś pojechać na działkę wymienić krany i spryskać drzewa i krzewy, ale po pobieżnym przyjrzeniu się naszym "zamglonym" oknom inna decyzja musiała zostać podjęta. Ściereczki i papierowe ręczniki poszły w ruch, płyn do szyb w ilościach hurtowych, aż w nosie kręci i sprzątamy … wiosenne porządki zawsze dobrze mnie nastrajają …



… i wspominki różne przychodzą. Tak jak te o letnich śniadaniach i przekąskach. Prościej już nie można … kilka łyżek jogurtu lub ulubionego twarogu ze śmietaną, garść pachnącej granoli, łyżka miodu do polania całości i listek mięty dla uroku i świeżości. Jeszcze wygodny kawałek na słonecznym balkonie, a jeszcze lepiej miękka trawa i oparcie dla pleców o pień gruszy w moim Elysium … to jest moja słodka chwila wytchnienia.
Tego pięknego słonecznego, choć odrobinę chłodnego dnia właśnie nią chcę się z Wami podzielić, gdyż zapewne wiele z Was w nadchodzących dniach będzie myć okna, przesuwać meble by wygonić zza nich koty oraz robić te wszelkie wiosenne porządki … albo chociaż postanowienia ich dokonania :)

Powodzenia i smacznego Drodzy Moi :)

Dzięsięciu srok za ogon …

… mówią, że nie złapiesz. No i pewnie mają rację, ale ile jest zabawy w próbowaniu :)
 
Sieję nasionka, obrabiam zdjęcia (nawet te sprzed blisko roku – oj, nazbierało się ich), czytam i dokształcam się w biznesowych sprawach, gotuję, rzucam palenie i jeszcze staram się pamiętać o życiu towarzyskim … jakoś się udaje, choć niektóre rzeczy kuleją. Właśnie pogubiłam się już całkowicie w blisko 100 torebkach nasionek – które do której ziemi, kiedy pierwsze mam przesadzać do gruntu … tysiąc informacji w głowie i na karteczkach – mam tylko nadzieję, że nie posadzę kapusty z pomidorami :)
 
 
Przekładając tak torebeczki z nasionkami, siejąc i układając plany, przypomniał mi się cudowny obiad z początku zeszłego lata. Pesto, aż otumaniające zapachem bazylii oblekło w swoje wdzięki młode ziemniaczki i fasolki zółte i zielone, by stworzyć akompaniament doskonały do steku.
 
Nie byle jakiego steku. Wołowina z młodego bydła Limousine, hodowanego w Polsce, odpowiednio skruszała a przed grillowaniem ocieplona w pełnej aromatów i smaków marynacie, tylko na chwilkę wrzucona została na mocno … nie! nie mocno – ogromnie mocno, rozgrzany grill. Chwilka z jednej strony, chwilka z drugiej, a potem odpoczynek mięsa pod folią i już można było zajadać się doskonałej jakości stekiem, mocno krwistym, soczystym i delikatnym, choć pełnym ziołowych aromatów, a do tego przegryzać sałatkę ziemniaczano-fasolową, której młode i świeże smaki, zostały połączone dzięki pesto.
 
I gdy teraz zastanawiam się, czy nie za dużo wysiewam i gdzie ja to wszystko potem przesadzę, myślę sobie, że nie może być za dużo własnych warzyw i owoców, gdy takie smakołyki potem na talerzu powstają :)
 
Wspaniałego wiosennego dnia Wam życzę mili moi, a ja za Indiami inspirowane kofty się biorę na dzisiejszy szybki obiadek :)
 
Stek po florencku
 
Składniki na marynatę:
świeże zioła:rozmaryn, końcówki z natki pietruszki, oregano, majeranek;
skórka otarta z cytryny
oliwa
młotkowany pieprz
mogą być jeszcze anchois, choć to nie jest chyba tradycyjny składnik, ale smakuje doskonale
 
Składniki pozostałe:
steki (jak kto lubi) – u mnie grubości 3-4 centymetrów, z rostbefu z wołowiny Limousine
sól, tuż przed wrzuceniem na grilla
ewentualnie fleur de sel do wykończenia potrawy
 
Przygotowanie: Marynatę wymieszać i włożyć do niej mięso na minimum 1 godzinę, lepiej na kilka. Przed grillowaniem mięso powinno nabrać temperatury pokojowej. Grilla (lub patelnię grillową) nagrzewamy do tzw. czerwoności ;) Steki osuszamy z marynaty, solimy i kładziemy na grillu. 1 minuta z jednej strony, a nawet 30 sekund i to samo z drugiej. Chodzi tylko o to, by mięso podpiekło się z zewnątrz, a w środku zostało krwiste. Potem odkładamy mięso w ciepłe miejsce pod folią na minumum 5 minut. Podajemy całe lub pokrojone w plastry, z sałatką i doprawione fleur de sel. Pyyyycha ;)
 
Sałatka ziemniaczano-fasolowa z pesto
 
Składniki:
na pesto jak tutaj
młode ziemniaki, ugotowane
młoda fasolka zielona i żółta, tylko zblanszowana (jeśli nie jest młoda, trzeba podgotować ją ciut dłużej, 4-5 minut maks)
sól do smaku, jeśli soli z pesto i gotowania warzyw nie wystarczy, lub jeśli chcemy by było ekskluzywnie, szczypta fleur de sel
 
Przygotowanie: Wszystko wymieszać i zajadać :)
 
Smacznego.
 

Poszukiwania idealnej równowagi a Symfonia Pięciu Smaków.

Czasem trzeba odejść na chwilę, zaszyć się, odnowić, odświeżyć. Poczuć świeży wiatr w żaglach, ucieszyć z powrotu, przytulić stare kąty, spojrzeć na nie na nowo i odnaleźć to co w nich najbardziej kochamy. Ja właśnie takich wakacji potrzebowałam. Zdrowie wymagało skupienia na sobie, ja sama przestraszona trochę kaprysami mojej choroby, potrzebowałam odzyskać odwagę i radość życia. Trwało to trochę, ale dziękuję Wam przyjaciele za cierpliwość, za sms'y i maile ze znakami pamięci i ciepłych uczuć. Dziękuję :) Cieszę się, że Was znam, że jadam z Wami przy tym samym stole, że spotykamy się w mojej Kuchni Szczęścia, czasem tej wirtualnej, a czasem tej realnej.

Teraz odzyskawszy zdrowotną równowagę, mogę poszukiwać jej znów w garnach, wyławiać łyżką albo łapać pałeczkami. Pięć smaków połączonych tak, aby każdy odegrał swoją partię, by całość stworzyła symfonię, pełen obraz szczęścia – tak właśnie wspominam tą zupkę.



Bulion z kurczaka, jak to zwykle u mnie ugotowany z ogromną ilością warzyw, pełen słodyczy i pełen mięsnego smaku, pełen umami połączył się ze słonym miso i kwaskiem octu i wina ryżowego. Do tego neutralne mięso z kurczaka i makaron udon wraz z ziemistą goryczką grzybów desperacko wręcz potrzebowały ostrości roztartej na proszek suszonej papryczki, by zachwycić podniebienie i by nasycić żołądek. Dopełnione dzięki szczypiorkowej ostrości i świeżości, dzięki wyrazistej goryczce oleju sezamowego oraz uprażonych, chrupkich pestek sezamu i już po chwili na talerzu zarysował się cały obraz Symfonii Pięciu Smaków.

Teraz gdy równowaga została przywrócona, gdy zdrowie nie wygląda z kątów z ciągłym zagrożeniem, znów mogę dzielić się z Wami moją radością. Zapraszam, siadajcie do stołu, poczęstujcie się moim szczęściem :)


Zupa Symfonia Pięciu Smaków

Składniki:
1-1,2 l bulionu z kurczaka (przepis poniżej)
1-2 łyżki pasty miso
kilka wodorostów kombu, posiekanych na paseczki
45 dag piersi z kurczaka
8-10 grzybów shitake
1 średnia suszona papryczka chilli, roztarta w moździerzu lub młynku na proszek
1 łyżka octu ryżowego
1 łyżka wina ryżowego

kilka łyżek posiekanego szczypiorku, podanego na talerze
kilka kropel oleju sezamowego, podanego na talerze

makaron udon, ugotowany oddzielnie

Przygotowanie: Najpierw na minimalnie godzinę namoczyć grzyby i wodorosty w jak najmniejszej ilości bardzo ciepłej wody. Po tym czasie, odciąć dokładnie nóżki (w grzybach shitake nóżki są zawsze twarde i niesmaczne), pokroić grzyby i wodorosty w paski. Bulion podgrzewać delikatnie z grzybami i wodorostami. Gdy będzie już bardzo gorący, wrzucić pierś kurczaka pokrojoną w paseczki i gotować przez kilka minut, aż mięso przestanie być surowe. Na koniec dodać pastę miso, ocet i wino ryżowe, ale nie na wrzącą zupę (podane w przepisie ilości najlepiej dostosować do swojego podniebienia – dla mnie idealne były te ilości) i podgrzewać jeszcze minutę lub dwie, bez doprowadzania do wrzenia (miso nie lubi wrzenia).
Do talerzy nałożyć makaron, polać go kilkoma kroplami oleju sezamowego, wlać zupę. Posypać szczypiorkiem i uprażonym sezamem, a potem zajadać :)

Bulion z kurczaka de lux
(tytułem wyjaśnienia – bulion do zupy bardzo rzadko gotuję specjalnie na dany dzień. Zwykle robię sobie dzień bulionowy raz na miesiąc, czasem trochę częściej lub rzadziej i gotuję go wtedy w ilościach hurtowych jak na naszą dwójkę, mrożę w porcjach po 1/2 litra, więc nie bądźcie przerażeni ilością składników poniżej :) Zawsze można podzielić to na ilość Wam potrzebną)

Składniki (na 10 i 5 litrowe garnki):
4-5 korpusów z kurczaków, ze skrzydełkami, bez podrobów
12 średnich marchewek,
ok. 10-16 różnej wielkości pietruszek
1 duży, lub 2 małe selery
2-3 średnie pory
2 duże cebule, całe, opalone na gazie do czarnej skórki
3-4 gałązki selera naciowego, z liśćmi
4-5 ząbków czosnku (ok. 1/2 główki), w całości, bez łupin
10-12 ziaren ziela angielskiego
20 ziaren pieprzu
4 liści laurowych
2-3 łyżki suszonego lubczyku (lepiej przynajmniej 2 garście świeżego)
posiekana natka pietruszki

sól lub sos sojowy (na końcu)

Przygotowanie: Korpusy dzielę na mniejsze części i wrzucam do 10-litrowego garnka. Zalewam zimną wodą i stopniowo doprowadzam do wrzenia. W tym czasie odszumowuję. Gdy już szumowiny się nie pojawiają, wrzucam połowę przypraw i ziół. Gotuję na średnio małym ogniu (tak by tylko lekko bąbelkował) przez ok 1,5 godziny.
Do 5-litrowego garnka wrzucam z grubsza posiekane warzywa, wraz z resztą przypraw i ziół, zalewam wodą, doprowadzam do wrzenia i gotuję przez ok. 1 godzinę.
Potem zawartość każdego garnka odcedzam, ewentualne mięso z korpusów odkładam na później (na przykład na sałatkę, albo do pierwszej zupy czy pierogów). Warzywa albo można wykorzystać na sałatkę albo wyrzucić, ale ponieważ ja nie przepadam za standardową sałatką "po bulionową", w moim przypadku warzywa idą na kompost na działce :)
Oba płyny zlewam do jednego garnka, łącząc warzywny i mięsny smak, doprawiam solą lub sosem sojowym i jeszcze ciepły bulion rozlewam do 1/2 litrowych pojemniczków i po ostudzenia wstawiam do zamrażalnika. Rozlewam jeszcze ciepły bulion po to, by tłuszcz rozłożył się równomiernie w każdej porcji. Jeśli jednak chcemy odchudzić nasz bulion, można go wsadzić na kilka godzin do lodówki, potem zebrać z wierzchu warstwę tłuszczu, a resztę zamrozić. Czasem tak robię, jak kupię bardzo tłuste kurczaki lub jak gotuję z kury rosołowej.
Gotowanie oddzielnie warzyw i mięsa, ma na celu tylko i wyłącznie możliwość wykorzystania ugotowanych warzyw do kompostu (do którego nie można dodawać, żadnych mięsnych dodatków), a poza tym w tych ilościach nie zmieściłyby mi się i korpusy i warzywa nawet w 10-litrowym garnku, ale jeśli będziecie gotować z mniejszych ilości i nie chce się Wam aż tak bawić, to można to wszystko wrzucić do jednego garnka, oczywiście dostosowując ilość do pojemności. Ja wolę zrobić raz w miesiącu kilka godzin siekania i gotowania, a potem mieć spokój ;)))
Dodatkowo ta ilość składników, pojemność garnków i możliwa ilość wlanej wody, powoduje, że uzyskuję bardzo skoncentrowany smak, więc jeśli potrzebuję 1 litr bulionu, wystarczy mi 1/2 litra tego i resztę dolewam wody.

Smacznego.