Baśniowe podróże, baśniowe sny.


Lubicie baśnie? Wyobrażanie sobie książąt ratujących księżniczki, wróżki chowające się w magicznych paprociach, elfy spijające sok z aromatycznej kwiatowej rosy …

Uwielbiam baśni. Nawet teraz pomimo trzech dekad z haczykiem na karku czuję czasem przyjemne drżenie w brzuszku, gdy słucham/czytam lub oglądam wyśnione historie. Moje sny pełne są kolorów, emocji i niezwykłych inspiracji. Również tych kulinarnych.


Tak powstały i te ptysie. Od początku mojej zabawy z ciastem parzonym, połączenia smaków przepływały przez moją głowę, wyobrażałam sobie w jakich miejscach sięgam dłonią po małe, nieregularne kuleczki … najpierw Prowansja, by potem przenieść się na Mazury. Chwila spaceru pośród wiśniowych sadów, z bzykiem pszczół, by potem usiąść z przyjaciółką przy kominku, zajadając zimowe ciasteczka pełne anyżkowych aromatów i cytrusowych nut.

Potem wyśniły mi się kolejne miejsca, gdzie zabrały mnie te urocze smakołyki. Tym wspanialej czułam się, mogąc odwiedzić egzotyczne Indie, pachnącą kawą Brazylię, czy aż lepiące od słodyczy pistacje i miód w Grecji. Od dawna już dalekie podróże mam niezwykle utrudnione przez zepsute kolano. Samolot odpada, autokar nie jest rozwiązaniem … dlatego tak cenię sobie podróże w wyobraźni … tej smakowej, w której samolotem jest moje podniebienie, a widoki i przeżycia czekają na mnie w pucharkach, na talerzach czy w miseczkach.

Po tych wybornych wytrawnych ptysiach, doskonałych na przekąskę, teraz zapraszam Was na baśniową podróż po słodkich smakach z każdego zakątka świata.

Zapraszam też do konkursowych ptysi.
Mam nadzieję, że spodobają się Wam
i zasłużą na Wasz głos :-)

Słodkie ptysie tysiąca i jednej nocy

Składniki:
125 g wody
125 mleka
100 g masła
1 łyżeczka cukru
1/2 łyżeczka soli
150 g mąki (ja zwykle daję tortową)
4 jajka

opcjonalnie:
– 10 g trawy żubrówkowej
– 3 łyżki suszonej lawendy
– 2 łyżki pyłku pszczelego
– 3 łyżki drobno posiekanej skórki z różnych cytrusów, ew. 1 łyżeczka naturalnego ekstraktu cytrusowego
– oraz 997 innych możliwości :-)

Przygotowanie: Wodę i mleko zagotować na małym ogniu z masłem, solą i cukrem. Gdy zacznie wrzeć zdjąć z ognia i wsypać mąkę, cały czas mieszając drewnianą łyżką. Po połączeniu w jednolitą masę postawić na średnim ogniu i mieszać ok. 1 -2 minuty, aż na dnie pojawi się nalot. Przełożyć ciasto do miski, miksować mikserem i wlewać po jednym jajku co ok. 2-3 minut, cały czas miksując, stopniowo zwiększając ilość obrotów, ale nie dochodząc do maksimum.

Ciasto przełożyć do worka i wyciskać zamierzone wielkościowo ptysie. Piec w 180 stopniach Celsjusza z termoobiegiem przez … 10-25 minut, w zależności od ich wielkości. Jeśli chcecie upiec maluteńskie ptysie do zupy, to tylko 5-7 minut.

Źródło: Michel Roux „Jajka”

Aromatyzowanie i łączenie ptysi na 2 kęsy:

Ja robię ptysie na 2 kęsy, tzn. wyciskam je przez worek z końcówką ok. 1 cm licząc powoli do 4-5. Piekę takie ptysie od 17 do 20 minut. Pamiętajcie, by krem do nich zrobić dzień wcześniej i trzymać w lodówce, nie w zamrażalniku. dzięki temu będzie miał dobrą konsystencję.

Jeśli chodzi o aromatyzowanie to:
Ptysie żubrówkowe – 10 g trawy żubrówkowej zalać 250 g wrzątku, zostawić na 12 minut, potem odlać i znów zalać wrzątkiem i znów zostawić pod przykryciem na 15 minut. Przecedzić odpowiednią ilość przed dodaniem do mleka, zanim zaczniemy robić ptysie.
Ptysie kwiatowe – 2 łyżki pyłku pszczelego rozetrzeć w moździerzu, a potem podgrzać z mlekiem do temperatury 45 stopni, często mieszając. Pozostawić na kilkanaście minut, mieszając od czasu do czasu, aby pyłek się rozpuścił. Przecedzić przed dodaniem do wody, zanim zaczniemy robić ptysie.
Ptysie lawendowe – 3 łyżki lawendy utrzeć w moździerzu, a potem przesiać. Powinno zostać ok. 1 1/2-2 łyżek pyłku. Pyłek ten dodać do mąki.

Ptysie anyżkowe – utrzeć w moździerzu anyżek i dodać do mąki.

Połączenia (wypróbowane oraz te wymarzone):
Ptysie żubrówka połączone z morelą/jabłkiem (tzn. mus/dżem z owocu + krem cukierniczy)
Ptysie kwiatowe połączone z wiśnią (wiśnie w syropie lub z nalewki, rozdrobnione + krem cukierniczy)
Ptysie anyżkowe połączone z cytrusowym kremem (np. takim jak tu)

A inne … są niezliczone możliwości: czekolada i mięta/chilli/trufle/pomarańcza, maliny i migdały, róża i kardamon, gruszka i anyż, morela i tymianek, cynamon i kawa, pistacje i miód i wiele, wiele innych. Puśćcie wodze swej wyobraźni.

Smacznego.

Idealny weekendowy obiad.

Moja fascynacja przepisami Wojciecha Modesta Amaro nie stygnie. Ba! Powiedziałabym, że nawet rozwija się coraz i coraz bardziej.

Tym razem na tapetę poszedł przepis na perliczkę, która u mnie zmieniła się w kurczaka, co zresztą było też zasugerowane w samej recepturze. Uwielbiam kurczaka pieczonego w całości podanego na weekendowy obiad, w akompaniamencie warzyw i chleba. Jednak zawsze jest niebezpieczeństwo, że pierś będzie przesuszona, a nóżki niedopieczone. A przecież każdemu domownikowi i zaproszonym gościom marzy się soczyste mięso, chrupka skórka, danie pełne aromatu i smaku.

Zwykle piekłam kurczaka, podpierając się wskazaniami termometru, ale nie oszukujmy się, czasem w domowym zabieganiu zagapimy się i wtedy katastrofa gwarantowana. W końcu kto w domowych warunkach ma piekarnik z sondą z alarmem? Dlatego teraz wystarczy budzik i czas.

Wolno pieczony drób w niskiej temperaturze nabiera smaku i aromatu, nie tracąc soczystości. Idealnym elementem całego procesu, jest ostatni 30-minutowy etap, gdy wszystkie soki stabilizując się, dopiekają kurczaka w stygnącym piekarniku. Czy istnieje jakakolwiek wada? Z całą pewnością powiem nie! Gdyż nawet jedyny zarzut jaki mógłby powstać, czyli brak zrumienionej skórki po tych blisko 2 godzinach pieczenia, zostaje odrzucony dzięki temu, iż na kwadrans przed podaniem wkładamy ptaka do mocno rozgrzanego piekarnika, by nabrał pięknie złotego koloru.

Dwukrotnie już upiekłam w ten sposób kurczaka i powiem, że to najlepszy i przede wszystkim pewny sposób na idealne mięso. Za każdym razem mięso miało idealną temperaturę, przy zachowaniu soczystości. I wierzcie mi, żaden sos nie jest potrzebny. Do takiego kurczaka podawać należy najprostsze dodatki, pasujące do sezonu, jesienią i zimą przykładowo karmelizowana cebulka lub pieczone warzywa korzeniowe, a wiosną czy latem grillowane warzywa i świeże sałaty. To danie broni się samo!

Dla mnie jest jeszcze jeden konieczny element na stole obok kurczaka … chleb. Domowy, pachnący dopełnia rodzinnej atmosfery, tak ważnej po tygodniu pełnym zajęć i pracy. Pozwala odrobinę zwolnić, nabrać tchu i siły. Sprzyja rozmowom, dzieleniem się przeżyciami.

Tak właśnie wygląda mój idealny kurczak i idealny weekendowy obiad.

Wolno pieczony kurczak

Składniki:
1 cały kurczak z wolnego/ekologicznego chowu (ok. 1,7 kg)
1 cytryna, sparzona i pokrojona na ćwiartki

70 g miękkiego masła + mały chlust oliwy
2-3 ząbki, przeciśnięte przez praskę
2 łyżki czubrycy czerwonej
duża szczypta ostrej papryki
1 łyżeczka papryki słodkiej
1 płaska łyżka tymianku
1 łyżeczka soli
sól i pieprz

Przygotowanie: Piekarnik nagrzać do 145 stopni Celsjusza. Kurczaka umyć i bardzo dokładnie wysuszyć. Najlepiej użyć do tego ściereczki kuchennej, by skórka była idealnie sucha. Wtedy upiecze się na chrupko.

Masło zmieszać z czosnkiem, przyprawami i odrobiną oliwy, by uzyskać pastę. Połowę masła włożyć pod skórę na piersi kurczaka, resztą wysmarować całego kurczaka i cytrynę, którą należy włożyć do środka ptaka. Związać kurczaka, nadając mu kształt. Posolić skórkę kurczaka, najlepiej mieloną solą morską, dzięki temu skórka będzie jeszcze bardziej chrupka.

Kurczaka ułożyć bokiem (na nodze) na ruszcie blachy. Włożyć ostrożnie do piekarnika i piec 25 minut, po tym czasie przełożyć kurczaka na drugą nogę i znów piec 25 minut, potem położyć kurczaka piersią do góry i znów piec 25 minut, na koniec położyć grzbietem do góry i piec 15-20 minut (ten ostatni czas zależny jest od wagi kurczaka – zwykle kurczaki zagrodowe czy ekologiczne ważą ok 1,7 kg, ale mniejszy lub większy ptak powinien piec się odpowiednio krócej lub dłużej). Po tym czasie z folii aluminiowej ułożyć gniazdko, tak by położyć na nim kurczaka do góry nogami (tzn. piersią w dół). Włożyć do wyłączonego (!) piekarnika na 30 minut.

Przed podaniem nagrzać piekarnik do 200 stopni i włożyć kurczaka na 15 minut, by skórka nabrała koloru i więcej chrupkości.

EDIT: dla ułatwienia – sprawdzone już na kilkunastu kurczakach – można po prostu kurczaka położyć piersią do góry i piec 95 minut (przy średniej wadze kurczaka, ok 1,7-1,8 kg) w 145 stopniach Celsjusza, bez tego obracania. Przydatne jak trzeba wyjść po zakupy … lub na trening z psem :D

Jednak to odpoczywanie 30 minutowe w wyłączonym piekarniku piersią do dołu to dobra sprawa i nie radzę z tego rezygnować.

Podawać z … czym dusza zapragnie :-) albo jak sugeruje Amaro z grillowanymi warzywami i sosem berneńskim.

Źródło: przepis zainspirowany recepturą na perliczkę z "Kuchnia polska XXI wieku" W. M. Amaro

Karmelizowana cebulka
(2 porcje)

Składniki:
5 średnich cebul, posiekane w piórka
2 duże szalotki, posiekane w piórka
3 łyżki oliwy
1 łyżka masła
duża szczypta tymianku
opcjonalnie: czosnek drobno posiekany, kropelka miodu leśnego

Przygotowanie: Na lekko rozgrzanej oliwie z masłem dusić (bez przykrycia, za to często mieszając) cebulę i szalotki z czosnkiem i tymiankiem, przez ok. 1 godzinę. W połowie czasu można dać kapkę miodu lub cukru, by wzmocnić efekt karmelizacji. Nie dopuścić do usmażenia cebuli na chrupko, ma się lekko zbrązowić, dzięki własnym cukrom, a nie dużemu ogniowi.

Smacznego.

Tyle jeszcze przede mną … konkurs też.


Witajcie. Muszę powiedzieć, że nie jestem fanką konkursów,

ale tym razem postanowiłam spróbować.
Podoba mi się jego długodystansowość, kolejne zadania, które mam nadzieję,

będą motywować do poznawania czegoś nowego, do rozwijania się.
Więc nieśmiało proszę Was o głos
na moje starania w konkursie na
Kulinarny Blog 2011.
Głosować możecie
tutaj.

Czas karnawału to czas pączków i faworków, ale u mnie królują raczej wytrawne drobiazgi (choć nie zapominam i o deserach), takie na jeden kęs. Małe tartinki, zawijaski naleśnikowe lub w tortilli, wytrawne babeczki i …


… ptysie. Absolutnie zakochałam się w cieście ptysiowym, tym bardziej od czasu, gdy uporałam się z jego opadaniem, spowodowanym złą temperaturą piekarnika (nie ma to jak termoobieg). Samo ciasto jest neutralne i chętnie przyjmuje najróżniejsze smaki. Mariaże możemy stworzyć dowolne, posługując się naszym podniebieniem jako drogowskazem.

Skoro już o drogowskazach mowa, to jest kilku Szefów, których przepisy szczególnie cenię. Jednym z nich szczególnie, gdy mowa o ciastach jest oczywiście Micheal Roux. To na jego „Jajkach” nauczyłam się piec wspaniałe ciasta, a najwspanialsze z ciast to dla mnie ptysie. Wszystko jedno czy w formie małych kuleczek, czy tradycyjnych form, pozwalają rozwijać kulinarną wyobraźnię.

Wystarczy do ciasta dodać trochę aromatów, a potem stworzyć krem z pasującym smakiem, a zapewniam Was, że już po chwili do głowy przyjdą Wam kolejne połączenia. Tym razem wytrawnie serowe ciasto, skrywało w sobie pieczarkowy mus pełen ziół, ale może macie ochotę na inne połączenia? Co powiecie na estragonowe ciasto z musem z wędzonej makreli … a może pachnące gałką muszkatową lekkie okrycie dla serowo-dyniowego farszu.

Jeszcze więcej pomysłów potrzebujecie, bardziej wykwintnie? Nie ma problemu. Nie ma to jak lekki mus z fenkułu, z maluteńkimi kawałkami kaczki ugotowanej na parze, zamknięte w cieście o lekko anyżkowym aromacie. Podajcie taką przystawkę z aromatyzowanym estragonem bulionem drobiowym i gwarantuję, że wszyscy się w niej zakochają.


Za mną ostatnimi dniami chodzą grzyby. Chodzą i chodzą, a ponieważ mój żołądek zwykle się na nie obraża, poprawiam sobie humor pieczarkami. I tak powstała powigilijna wariacja na temat barszczu z grzybowymi uszkami. Barszcz na zakwasie według przepisu Wojciecha Modesta Amaro, o mocnym burakowym, lekko kwaskowatym smaku doskonale dopełniał się z również wyrazistymi ptysiami wypełnionymi delikatnym pieczarkowo-ziołowym musem. Teraz żałuję, że nie podałam do tego piany z posypką z suszonym borowików, ale przecież tyle połączeń jeszcze przede mną :-)

Ptysie z serem i pieczarkowym musem
(porcja na 40 sztuk)

Ciasto:
125 ml mleka
125 ml wody
100 g masła pokrojonego w kostkę
1/2 łyżki soli
1 łyżka cukru pudru
150 g mąki
4 jaja
1 żółtko roztrzepane z 1 łyżką mleka
120 g sera ementaler comte, startego (dałam cheddara)
mała szczypta pieprzu kajeńskiego (ja dałam ostrej papryki)
szczypta świeżo startej gałki muszkatołowej

Przygotowanie: Piekarnik rozgrzać do 180 stopni Celsjusza. Blachy do pieczenia wyłożyć pergaminem. Wymieszać w rondlu mleko, wodę, masło, sól i cukier, podgrzewać na wolnym ogniu. Doprowadzić do wrzenia i natychmiast zdjąć z kuchenki. Wsypać mąkę i mieszać drewnianą łyżką, aż ciasto będzie gładkie. Umieścić rondel na średnim ogniu i podgrzewać, stale mieszając ok. 2 minut, aby osuszyć ciasto. Przenieść je do miski. Wbijać po jednym jajka, energicznie ubijając drewnianą łyżką (użyłam miksera). Gdy składniki się połączą, ciasto powinno być gęste, gładkie i błyszczące.
Do ciepłego ciasta dodać 90 g sera, pieprz kajeński/paprykę ostrą i gałkę muszkatołową, wymieszać. Umieścić ciasto w woreczku z centymetrowym otworem i wycisnąć na blasze niewielkie kopczyki (należy zachować ok. 4-5-centymetrowe odstępy). Posmarować żółtkiem roztrzepanym z mlekiem i zrobić grzbietem widelca niewielki znak na wierzchu każdego z nich. Posypać pozostałym serem. Piec 20 minut na termoobiegu (oddzielnie każdą blachę), aż ptysie będą suche i chrupkie na zewnątrz, ale jeszcze miękkie w środku (muszą się wyraźnie zarumienić). Przenieść na kratkę do wystygnięcia.

Mus pieczarkowy:
60g masła
500 g młodych pieczarek, bardzo drobno posiekanych
40 g szalotek, bardzo drobno posiekanych
300 ml śmietany kremówki (36%)
2 łyżki posiekanej natki pietruszki
2 łyżki posiekanego koperku
sól, świeżo zmielony pieprz

Przygotowanie: Rozpuścić masło na patelni, wrzucić pieczarki i smażyć na średnim ogniu, mieszając od czasu do czasu, aż cały płyn wyparuje. Dodać szalotki i trzymać na ogniu jeszcze 2 minuty (trzymałam nieco dłużej), a następnie dodać śmietanę i dusić kolejne 5 minut. Posypać pietruszką i koperkiem, doprawić do smaku i dobrze wymieszać. Potem mocno zmiksować z niewielkim dodatkiem śmietany, aby nadać konsystencję musu.
Czubkiem noża wyciąć ostrożnie niewielki otwór w dnie każdego ptysia (w przypadku, gdy mamy w rękawie specjalną końcówkę do nadziewania nie jest to konieczne). Ciepłą masę pieczarkową umieścić w woreczku z centymetrowym otworem i wcisnąć do wnętrza ciasteczek. Podawać od razu.

Źródło: „Ciasta pikantne i słodkie” Michael Roux

Zakwas buraczany Amaro

Składniki:
1 kg buraków, obrane i pokrojone w plastry
250 g korzenia chrzanu, przekrojony wzdłuż
1 główka czosnku, przekrojona wzdłuż
6 łodyg rabarbaru (można zastąpić ananasem – ja dałam 3 grube plastry)
2 kromki suchego razowego chleba*
3 łyżeczki soli
3 l. przegotowanej, letniej wody

Przygotowanie: Buraki przekładamy chrzanem, czosnkiem i ananasem/rabarbarem. Sól rozpuszczamy w wodzie i zalewamy nią wszystko. Kromki chleba wkładamy, tak by były całkowicie zakryte. Przykrywamy całość talerzykiem i obciążmy go, tak by docisnąć wszystkie składniki i pokryć je wodą. Odstawiamy w ciepłe miejsce na 5-6 dni, potem zbieramy kożuch i przelewamy zakwas przez gazę. Wlewamy do butelek i trzymamy w lodówce.

Uwaga Amaro: do zakwasu można też dodać marchewkę, pietruszkę, selera, ale tych warzyw nie dodaje do zakwasu wigilijnego.

Barszcz Amaro

Składniki:
4 średnie buraki
2 l. wywaru warzywnego
1 l zakwasu buraczanego
4 listki laurowe
2 ząbki czosnku
8 ziaren czarnego pieprzu
4 ziarna ziela angielskiego
20 g (!)** suszonego majeranku

Oliwka chrzanowa:
200 g tartego chrzanu
250 ml oliwy z pestek winogron
2 łyżki octu ryżowego
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka mielonego pieprzu

Przygotowanie: Obrane i umyte buraki, kroimy na ćwiartki. Wkładamy do garnka wraz z ziołami, czosnkiem i przyprawami. Zalewamy wywarem warzywnym i gotujemy pod przykryciem przez 90 minut na wolnym ogniu. Dodajemy zakwas buraczany, zagrzewamy, ale nie gotujemy (!). Utrzymujemy w cieple przez 15 minut, zdejmujemy z ognia, przecedzamy przez sito i odstawiamy do lodówki. Wcześniej wkładamy do środka jeden, przekrojony na pół burak.

By przygotować oliwkę, wszystkie składniki wkładamy do słoika, mieszamy i odkładamy na 1-2 dni do lodówki. Potem przecedzamy.

Przed podaniem można wykończyć barszcz na kilka sposobów, też i łącząc kilka z nich, w zależności od gustu. Doprawić świeżym majerankiem, oliwką chrzanową, kilkoma kroplami octu balsamicznego, czosnkiem, chrzanem, czarnym pieprzem. Amaro poleca krokiet z ciasta filo i oliwkę chrzanową.

* ja zastąpiłam chleb 2 łyżkami zakwasu zalanymi 1/4 szklanką wody. Odstawiłam aby mąka opadła i potem przelałam samą wodę do buraków
** początkowo była sceptyczna co do dodatku tak ogromnej ilości majeranku, ale o dziwo nie zdominował smaku barszczu, a jedynie podkręcił jego ziemisty smak.

Źródło: Wojciech Modest Amaro „Kuchnia polska XXI wieku”

Smacznego.

Kreatywne gotowanie i nieopisane szczęście.


Przeżyłam jeden z najbardziej emocjonujących i pełnych wrażeń dzień, ale co ważniejsze odbyłam najwspanialszą naukę, o jakiej marzyłam. A to wszystko pod okiem jednego z największych Mistrzów, Wojciecha Modesta Amaro.


Najpierw poznałam go na kartach jego pierwszej książki „Kuchnia polska XXI wieku”. Przez miesiące podziwiałam jego przepisy, inspirowałam się połączeniami smaków. Aż w początku tego roku poznałam go osobiście na promocji kolejnej jego książki „Natura kuchni polskiej”, która odbywała się w małej osiedlowej bibliotece. Zauroczyła mnie swoboda z jaką opowiadał o gotowaniu, o stosowaniu nowych technik przy jednoczesnym poszanowaniu tradycyjnych polskich smaków.

Zastanawiałam się, czy ten sam styl będzie również na warsztatach z kreatywnego gotowania i nie rozczarowałam się. W pokazowej kuchni spotkali się kucharze z restauracji i hoteli, ale i amatorzy. Z początku obawiałam się i pytałam się siebie „Co ja tutaj robię? Sami zawodowcy, a do tego Mistrz, gdzie ja, amatorka, pakuję się tutaj?” Ale te obawy były zupełnie przedwczesne. Szef Wojtek zarażał nie tylko swoją swobodą, ale i fascynacją do gotowania.

Zaczęliśmy oczywiście od …


… bicia piany. Niezwykłe było już samo to jak proste jest jej wykonanie i jak taka struktura dania wydobywa smak użytego składnika. To była jak chwila magii, a potem ocean odczuć na podniebieniu. Zrobiliśmy pianę z marchewki i soku z czerwonej kapusty, powstała również piana z rozmarynowego mleka, chrzanowego kefiru, palonego masła czy wody parmezanowej. Czasem powstawały tylko dzięki ubijaniu, czasem dzięki lecytynie sojowej, a wrażenie jakie robiło to na talerzu mogliśmy odczuć podczas jedzenia przystawki czy deseru.


Muszę powiedzieć, że wrażenia na języku były nieziemskie przy każdym z próbowanych dań, ale dla mnie najwspanialsza była sama nauka. Czy to poprzez obserwację czy to poprzez samodzielne wykonywanie dań. Uczyliśmy się nie tylko od naszego Nauczyciela, ale i od siebie nawzajem. Rozmawialiśmy o składnikach, gdzie je zdobyć, jak je wykorzystać. O doświadczeniach i pomysłach i początkowa nieśmiałość, jaka była mniej lub bardziej w każdym z nas, ustępowała miejsca ciekawości i śmiałości.

A sam Mistrz dzielił się z nami każdym szczegółem, o który pytaliśmy, sam dopowiadając tam, gdzie nie wiedzieliśmy jakie zadać pytania. Jedno to mieć wielką wiedzę, drugie to umieć ją przekazać, mieć duszę nauczyciela. Wojciech Modest Amaro z pewnością ma ją w sobie. Wiem, że wypowiadać się o drugim człowieku po tak krótkim go poznaniu to arogancja, ale szczerze podziwiam go nie tyle za wiedzę, co właśnie za umiejętność i CHĘĆ do jej przekazywania.


Bo nauczyć się mogliśmy wiele. Nowe sprzęty, nowoczesne techniki, ich zalety i wady (do których głównie zaliczaliśmy cenę ;D), jak z piany z czerwonej kapusty stworzyć piękną w kolorystyce emulsję, o czystym smaku, jak ugotować sosu-vide rybę czy mięso, jak usmażyć filet z ryby by miał chrupką skórkę, przy zachowaniu soczystości. Nie zapominam również o „magicznych proszkach” – lecytynie sojowej, gluco, alginacie, czy xantanie, o ich właściwościach i tym jak wpływały na potrawy. To i wiele, wiele innych niesamowitych rzeczy przewijało się jak w kalejdoskopie. Mam wrażenie, że poznałam bezmiar informacji, choć zdaję sobie sprawę, że był to zaledwie czubek góry lodowej. Mój apetyty na wiedzę był co i rusz pobudzany.

Paradoksalnie to nie ciekły azot najbardziej mnie pociągał, a gotowanie w niskich temperaturach (sous-vide). To jak mięso może zachować swoją kruchość, przy soczystości i pełni smaku, to jak zmienia się konsystencja jajka. Ale i samo pakowanie próżniowe też okazało się nie tylko sposobem na zamknięcie potrawy w worku. Piana z czerwonej kapusty zamieniła się w emulsję, bez tracenia koloru i swoich właściwości, kandyzowaliśmy plastry gruszki tylko dzięki zanurzeniu ich w ciepłym miodzie, a potem próźniowemu zamknięciu. A ciekły azot … ha! wiadomo, że było to niezwykle widowiskowe, a do tego ogromnie śmieszne, gdy puder z tak schłodzonych borówek jedliśmy puszczając dym nosami :-D


Pochwalę się jeszcze jednym. Jak tylko mam możliwość, w nowe miejsce idę z własnoręcznie upieczonym chlebem. Nie mogło być inaczej i tym razem. Choć przez pierwszych kilka godzin, brakowało mi śmiałości, żeby go wyjąć, gdy nadszedł czas przystawki, odwinęłam bochenek chleba na zakwasie* ze ściereczki i podałam. Nie tylko został użyty do wspaniałego dania, o którym już za chwilkę, ale i pokrojony został ręką Mistrza :-) Smakował nam wszystkim, a i był przyczynkiem do ciekawych rozmów o pieczeniu chlebów, o zakwasach i mąkach.

A teraz o tym, co pojawiało się na naszych talerzach. Ponieważ oczywiście poza najróżniejszymi sosami, czy to z syfonów czy spod blendera/bamixa, które były głównym tematem naszej nauki, całe dania skonstruowaliśmy i … zjedliśmy.


Wpierw obłędny jesiotr pojawił się na stole. Ugotowany sous-vide z dodatkiem masła i tymianku, potem skąpany w błyskawicznie zastygającej galaretce jabłkowej, o pięknym zielonym kolorze jaki nadała mu emulsja ze szpinaku. Do tego piana – chrzanowa i z palonego masła, odrobina egzotycznych kiełków, które smakowały jak połączenie szczypiorku i chrzanu z czarnuszką i … przy stole zapadła cisza.

Każdy z nas niemalże kontemplował każdy kęs. Gdy patrzyłam po twarzach widziałam zachwyt i zadziwienie, czasem błyszczące radością oczy. Wiem, że sama też to przeżywałam. Chwilę po przystawce zabraliśmy się za wykończenie selerowej zupy. Satynowo gładka, o tak czystym smaku selera, jakiego nigdy jeszcze nie czułam, z dodatkiem sosu a’la gin fizz, kremowego jajka i pietruszkowej oliwy. Wykończona kryształkami soli truflowej była niczym operowa aria. Jeszcze teraz gdy przypomnę sobie te zaskakujące połączenia smaków, tę konsystencję marzę o niej.


Sama nie wiem czy którekolwiek z dań, było moim faworytem. Jeśli musiałabym wybierać byłaby to z pewnością perliczka. Nie tyle ze względu na smaku, co na całą ich kompozycję. Mięso tak kruche i soczyste, że nigdy nie uwierzyłabym, by można tak doskonale je przyrządzić. Chrupka skórka, aromat rozmarynu i trufli, a do tego sos … ten sos był niebiański, a tak prosty, że aż nieprawdopodobne. Suszone morele z trawą żubrową, a do tego masło i … nieziemski smak gwarantowany.

Perliczce towarzyszyły truflowe ziemniaki, ugotowane i podgrzane z plasterkami podduszonej marchewki z pomarańczowym akcentem. Również i przy tym daniu mogliśmy się nauczyć małego triku, jak błyskawicznie podgrzać warzywa, by nie straciły swojej konsystencji i błyskawicznie podać je … gościom czy klientom.

Jedyne czego żałuję, to że w tej niezwykłej karuzeli emocji zapomniałam spróbować kandyzowanych gruszek. Pakowałam je wraz z innymi do folii, zamykałam próźniowo, potem podziwiałam jak zmienił się ich wygląd, jak zyskały na przejrzystości … i gruszki w końcu zostały na blacie.


Całą naukę i zabawę skończyliśmy przy deserze. Makowy mus był tak lekki, że niemalże unosił się na talerzu. Po pierwszej porcji nałożonej przez Szefa Wojtka, przyszedł czas na moją naukę nakładania ślicznych łódeczek dzięki dwóm łyżkom. Ogromnie pomógł mi jeden z uczestników i teraz wiem już jak pięknie można podać nie tylko taki mus. Wraz z makowym musem pojawiła się jeszcze piernikowa piana i tak bardzo nas rozbawiający puder ze schłodzonych w ciekłym azocie borówek. Całość była zrównoważona, nie za słodka ani za mdła, delikatna, idealna jako zwieńczenie …

… nie, prawdziwym zwieńczeniem były lizaki. Już myśleliśmy, że to koniec naszej nauki i degustacji, gdy nagle nad moim ramieniem pojawił się lizak z mlecznej czekolady wymieszanej z oliwą truflową, zrobiony na anty-grillu. Z mrożącej płyty co i rusz schodziły smakołyki, a my staliśmy w koło, rozmawiając, śmiejąc się i podjadając.

To był tak wspaniały czas, że brak mi słów by opisać mój zachwyt. Po rozdaniu podpisanych książek, niektórzy z nas zostali jeszcze by porozmawiać z Szefem, zapytać się o to co nas intrygowało, usłyszeć kilka ciekawostek. Ja wiedziałam już, że niecierpliwie czekać będę na kolejną okazję kreatywnego gotowania pod okiem Mistrza … i teraz czekam, ale i tworzę o czym już niedługo mam nadzieję napiszę.

Dziękuję Mistrzu za niezwykłą naukę,
za rozbudzenie smaków i wyobraźni,
za ducha nauki i dzielenie się nim!

* Po przepis na ten chleb zapraszam na Gospodarne Szczęście.

Smacznego.

Curry, które podbiło moje serce.


Zapragnęłam odrobiny słońca, koloru, ciepła i dreszczyku emocji. A ponieważ nie ma szansy na wyjazd w egzotyczne kraje, na wycieczkę wybrałam się na mojej patelni.


Trudno zrobić ładne zdjęcie potraw curry, dlatego już od dawna podaję sos i ryż osobno, tak by każdy połączył je sobie na talerzu, układając i mieszając według uznania. Czasem robię aureolkę z ryżu i w środek wkładam sos, szczególnie wtedy gdy jest tak piękny w kolorystyce jak ten kurczak po malezyjsku. Przepis znalazłam u mojego ulubionego Kulinarnego Diabła, ale odrobinę go zmodyfikowałam (naprawdę minimalnie, nie licząc zamiany udek na pierś), tak by pasował do naszych domowych gustów.

To co mnie uwiodło w tym sosie, który póki co jest najsmaczniejszym curry jakie kiedykolwiek jadłam to zharmonizowanie smaków. Zwykle w kuchni indyjskiej czy podobnej nie ma aż takiej równowagi. Tutaj ostrość dopełnia się ze słodyczą, słoność ani kwaskowatość nie kłócą się o palmę pierwszeństwa, a dodatek korzennych aromatów dopełnił podboju mego serca.

Gdy jeszcze doszedł do tego kokosowy ryż basmati z nutą imbiru zwycięstwo tego dania było przesądzone. Do sosu, nietypowo dla siebie, postanowiłam dać więcej papryczek chili niż zwykle. Nigdy jeszcze do żadnego dania, które by nie wypaliło mi języka i co gorsze także żołądka nie dodałam więcej niż jednej papryczki chilii. A tutaj dwie, całkiem ostre panny zadomowiły się w tym daniu, dając niezwykle przyjemny dreszczyk, swoje ostrze tracąc dzięki mleczku kokosowemu i jeśli się nie mylę, również dzięki trawie cytrynowej. Paradoksalnie w całym daniu najmniej czuć było imbir. Jednak od pierwszej chwili mi to nie przeszkadzało, gdyż dopełniał pozostałe smaki, dopominając się o swoje miejsce na podniebieniu dopiero po dłuższej chwili.

Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że to malezyjskie curry podbiło moje serce.

Kurczak po malezyjsku
(dla 6 osób, ja zrobiłam z 2/3 porcji)

Składniki na pastę curry:
5 ząbków czosnku, bez łupin, posiekanych
4-5 długich papryczek chilli, oczyszczonych z pestek, posiekanych
3 gałązki palczatki cytrynowej, oczyszczone, bez liści, pokrojone w plasterki
5 cm korzeń imbiru, obrany i posiekany
4 duże szalotki, obrane i posiekane
1 łyżeczka mielonej kurkumy
2-3 łyżki oleju z orzechów ziemnych

Składniki na kurczaka w curry:
cała pasta curry
1 kg udek z kurczaka, bez kości, pokrojonych na kawałki wielkości kęsa (dałam pierś kurczaka, więc danie dusiłam krócej)

2 łyżki oleju z orzechów ziemnych (dałam mniej niż 1 łyżkę)
2 cebule, obrane i posiekane w piórka
sól morska i świeżo mielony pieprz (sól pominęłam, gdyż danie było wystarczająco słone dzięki sosowi sojowemu i rybnemu, pieprz dałam na samym końcu, wraz z fasolką)
4 liście limonki kaffir
1 laska cynamonu
3 sztuki anyżu gwiazdkowatego
400 ml mleka kokosowego
100 ml bulionu z kurczaka
1 łyżeczka cukru palmowego (lub miałkiego trzcinowego)
2 łyżki sosu sojowego (dałam mniej o ok. 1/2 łyżki)
2 łyżki sosu rybnego (dałam mniej o ok. 1/2 łyżki)
400 g zielonej fasolki szparagowej, oczyszczonej i pokrojonej w 5 cm kawałki (dałam mrożoną, pokrojoną w kawałki 2 1/2 cm)
garść liści kolendry (pominęłam, gdyż jej nie miałam, ani w pobliskich sklepach nie udało mi się jej kupić, a na pietruszkę o dziwo nie miałam chęci)

Przygotowanie: Najpierw należy przygotować pastę curry. Wszystkie jej składniki zmiksowałam w blenderze na gładką pastę. Przygotowałam pozostałe składniki dania (należy mieć wszystko przygotowane, gdyż potem już tylko wrzucamy do garnka w kilkuminutowych odstępach). Na rozgrzanym oleju arachidowym (średni ogień) podsmażyłam pastę curry, aż zaczęła uwalniać aromat (ok. 4 minut). Potem dodałam cebulę i smażyłam do czasu aż nie zmiękła. Włożyłam kurczaka i smażyłam, aż z zewnątrz przestał być różowy. Dorzuciłam anyż, cynamon i listki limonki kaffir. Wlałam mleko kokosowe, bulion, cukier, sos sojowy i rybny. Zagotowałam na średnim ogniu, a potem zmniejszyłam ogień i dusiłam ok. 30 minut (udka do 40 minut) pod przykryciem. Na ostatnie 8 minut wrzuciłam fasolkę. Jeśli jest zbyt dużo tłuszczu (szczególnie, gdy używamy udek) należy zebrać nadmiar z powierzchni. Odstawiłam z ognia na kilka godzin (najlepiej na drugi dzień, by smaki się przegryzły, a mięso wchłonęło płyny). Przed podaniem podgrzałam. Podałam z ryżem kokosowym i dodatkową porcją fasolki. Można posypać liśćmi kolendry, ale ja to pominęłam.

Kokosowy ryż
(dla 6 osób, zrobiłam z 1/3 porcji jednego dnia i z 1/3 porcji drugiego)

Składniki:
1 łyżeczka oleju arachidowego
350 g ryżu jaśminowego, tajskiego lub innego długoziarnistego (ja dałam basmati)
200 ml mleka kokosowego
200 ml wody
5 cm korzenia imbiru, obrany, pokrojony na 2-3 części
szczypta soli

Przygotowanie: Ryż opłukałam i namoczyłam przez 30 minut (przy innym niż basmati nie trzeba namaczać). Odsączyłam. W rondelku podgrzałam olej, wsypałam ryż i przez 1 minutę smażyłam, ciągle mieszając. Wlałam mleko kokosowego, wodę, wrzuciłam imbir i szczyptę soli. Zagotowałam na średnim ogniu, zmniejszyłam ogień i gotowałam pod przykryciem przez 8-10 minut. Zdjęłam z ognia i zostawiłam pod przykryciem przez 5 minut. Spulchniłam widelcem. Podałam.

Moja uwaga: danie jest idealne na drugi dzień, także wymieszane uprzednio z ryżem i zabrane w lunchboksie, potem podgrzane jak bądź :-)

Źródło obu przepisów: Gordon Ramsay „Niedzielne przysmaki”

Smacznego.