"Kuchnia Żydowska. (…)" Clarissy Hyman, to zgodnie z jej tytułem nie tylko przepisy, ale i opowieści. Nie, wcale nie z tych zapierających dech w piersiach, wcale nie z tych, co to urzekają swoim językiem, za to z tych, które brzmią autentycznie i prawdziwie, jakby autorka siedziała tuż za moimi plecami i opowiadała mi je swoim spokojnym, rzeczowym głosem, w tym samym czasie obierając ziemniaki lub w moździerzu trąc przyprawy.
W kuchni mam jedną półkę, gdzie trzymam obowiązkowe, choć nie stricte kulinarne niezbędniki. Jest tam malutka mp4'ka, do której za szafkami ciągną się kabelki od głośniczków, by umilać mi czas w kuchni muzyką bardziej lub mniej ambitną. Jest tam też pudełko z uroczymi obrazkami szczurka z kreskówki "Ratatuj". Utalentowany szczurek pilnuje moich przepisów, które czekają w kolejce na wypróbowanie. Tam też sięgam, gdy potrzebuję przypomnienia sobie jakiś wiadomości, które zgromadziłam ucząc się o pieczeniu chlebów, bułeczek i wszelkiej maści pieczywa. Na półce zaraz obok pudełka są zwykle trzy koszulki, w których trzymam przepisy do szybkiego wypróbowania – jedna z daniami obiadowymi, druga z deserami i trzecia z chlebami. Czasem dochodzi do nich czwarta, tematyczna, jak ostatnio z kuchnią indyjską. Niepozorny, choć najważniejszy z tego wszystkiego jest mój "kuchcik", mały zeszyt w kratkę w którym zapisuję najważniejsze rzeczy, czasem przepis, czasem różne informacje, czasem myśli i pomysły mniej lub bardziej kulinarne. O nim jednak może kiedy indziej.
Dziś jest o ostatniej pozycji na mojej podręcznej półeczce. Zawsze, a raczej prawie zawsze jest tam też jakaś książka, czasem gazeta, która szczególnie mnie w danym momencie inspiruje. Od tych kilku miesięcy, gdy mieszkamy w nowym domku plejada najróżniejszych książek zmieniała się tam jak w kalejdoskopie. Jednak ta jedna, szczególna książka ma tam swoje niemalże stałe miejsce. Sięgam po nią tak często, choćby tylko po to, aby była w pobliżu, że zwykle odkładam ją w najbliższym moim otoczeniu. Lubię jej zdjęcia, oblizuję się ze smakiem, gdy w wyobraźni powstają dania w niej przedstawione. I do tego te opowieści … no, po prostu je lubię.
Gdy przeczytałam opowiastkę o Żydach w Indiach, poprzedzającą przepis na curry z zieloną masalą, zapragnęłam poznać te mało mi znane smaki kuchni dalekich Indii. Zapragnęłam też spróbować dania, którego autorka musi robić je wciąż i wciąż, gdy przyjeżdża do swoich synów. Dania, którego smaki mnie uwiodły zanim jeszcze skończyłam pierwszą miseczkę. Korzenne zapachy roznosiły się w kuchni w czasie gotowania. Nie był to jednak koniec. Długo jeszcze moja skóra i włosy pachniały niezwykłą mieszanką cynamonu, kardamonu i goździków, najsilniej wybijających się aromatów dania. Posmak kurkumy, pieprzu i ziemistego kopru oraz obowiązkowej kolendry i imbiru niezwykle wzmagał apetyt, a z każdym widelcem zmierzającym do ust, dostawałam kolejną porcję wybornych smaków. Ostro i korzennie, z łagodzącym mleczkiem kokosowym zaczęłam poznawanie indyjskich smaków.
A książka … znów jest na półeczce i pewnie nie raz jeszcze będzie moją inspiracją i smakowitym bodźcem.
Curry z kurczaka z zieloną masalą
Składniki:
3 łyżki oleju (ja dałam 2 łyżki oliwy)
1 duża cebula, drobno pokrojona
1 duży pomidor
500 g kurczaka bez skóry i kości
sól
mała puszka mleka kokosowego (ok. 140 ml)
Masala:
25 g liści kolendry
2 1/2 cm kawałek imbiru, starty
5 ząbków czosnku
6-8 małych zielonych papryczek chilli (ja dałam 1 dużą)
1 łyżeczka nasion kopru włoskiego
2,5 cm kawałek kory cynamonu
nasiona z 1 strączka kardamonu
2 goździki
8 ziaren pieprzu
1/2 łyżeczki kurkumy
Przygotowanie: Cebulę przesmażyłam na oliwie na złoty kolor. Dodałam pomidora i podsmażałam do odparowania płynu i utworzenia swoistego rodzaju pasty. Składniki masali zmiksowałam w blenderze, najpierw miksując na proszek wszystkie suche składniki, a potem dodając kolendrę, czosnek, imbir oraz papryczkę chilli. Masalę dodałam do pasty cebulowo-pomidorowej i gotowałam, aż kolor zmienił się z jasnego na ciemnozielony, a olej zaczął się oddzielać. Dodałam pokrojonego kurczaka, posoliłam do smaku i gotowałam na średnim ogniu przez 20 minut, mieszając od czasu do czasu. Gdy kurczak się ugotował, wlałam mleko kokosowe i po 1 minucie zdjęłam z ognia. Podałam z białym ryżem.
Ważne: Danie można odgrzewać, ale należy uważać by mleko się nie zwarzyło.
Źródło: Clarissa Hyman "Kuchnia Żydowska. Przepisy i opowieści z całego świata"
Smacznego.
Ja w sumie dopiero po przeczytaniu artykulu w ostatniej Kuchni zapragnelam ksiazki o kuchni zydowskiej,jakos zawsze byla to odlegla,nieznana i malo pozadana przeze mnie czastka kulinarnego swiata,az do tego artykulu…..bardzo mnie to zainteresowalo i bedzie to teraz poszukiwana przeze mnie pozycja nastepna do kupienia i wyprobowania….
Twoje curry pysznie brzmi i tak tez wyglada :)
Pozdrawiam cieplutko :)
No, to dziś naprawdę działała telepatia :)
Kolorystycznie wyszło nam jednak podobnie. A widzę, że Ty jeszcze inaczej zinterpretowałaś ten błąd drukarski, tj. "puszkę mleka kokosowego 1400ml". Ja po namyśle uznałam, że chodziło jednak o 400ml, bo tyle mają standardowe, a te małe raczej ok. 165ml. Sama dałam mniej mleka (200ml). Atina dała 400ml :)
A danie przepyszne…
Zaintrygowałaś mnie historią Żydów w Indiach. Muszę zgłębić temat. A danie – pełne korzennych smaków i wschodniego czaru. Jak ja to lubie.
Tili czuję sie jakbyśmy razem przygotowywały to curry, tylko, że moje chyba jednak bardziej żółte ;) No ja rzeczywiście nie żałowałam mleczka kokosowego i dałam całe 400 ml;) Pyszne było, ja uwielbiam takie smaki :) Buziaczki :)
Bardzo lubię takie smaki – może nawet bardziej w wersji bliskowschodniej/arabskiej, ale kurczak tandoori, którego niedawno przyrządziłam przekonał mnie i do kuchni indyjskiej – Twoje danie dopisuję więc do tych, do wypróbowania w pierwszej kolejności,muszę tylko dorwać świeżą kolendrę :) I masz rację co do tego aromatu – cały dzień pięknie pachnący po takim gotowaniu :)
Pozdrawiam ciepło :)))
Tili, ja też sie zabiorę za tego kurczaka. W sobotę:) Jestem zachęcona kilkakrotnie:)))
Piękne kolorki Ci wyszły!
Gosiu, popróbuj dania z tej kuchni, a szczególnie z tej książki – jeszcze do tej pory nie zawiodłam się na żadnym daniu z kuchni żydowskiej :)
Ptasiu, tak, telepatia niesamowita :) Ja dałam mniej mleczka i jak dla mnie było w sam raz, ale ja też dałam mało papryczek, więc nie było takie ostre. Przy dużej ilości to lepiej dać pewnie 400 ml. bo to łagodzi odczuwanie ostrości :)
Buziak :*
Lo, wiesz, tam była tylko taka mała anegdotka, ale jakoś tak niezwykle ta książka działa na moja wyobraźnię :)
Atinko, ja też! Ja też! To niesamowite! Jak opublikowałam posta i zobaczyłam Twoje i Ptasi posty to obśmiałam się z tej telepatii serdecznie :)
Moniko, tak, dobre jest to jedzenie. A kurczak tandoori też będzie na blogu, już niedługo :)
Kasiu, cieszę się ogromnie i smacznego życzę :) Buziaczek :*
Cudownie zachęcasz do zauroczenia się ta książką. Nic, tylko trzeba pisać szybko do Mikołaja, aby uwzględnił ją w swoich prezentach :)
Ale kolorowe jedzonko i ciekawa opowieść. No a to, że we trzy zrobiłyście to samo danie nie umawiając się wcześniej, to wprost nieprawdopodobne :) Cóż jesteście po prostu skazane na wspólne gotowanie :)
Hehe! Książek nigdy za wiele? ;)
Ciekawa jestem co z tamtych wynajdziesz ;)
Szarlotku, koniecznie, wręcz obowiązkowo :)
Fellu, tak, wspólne gotowanie to jest to, a ten niesamowity zbieg okoliczności zadziwił mnie nieziemsko :)
Oczko, jak na razie dostaję oczopląsu, oglądam to jedną to drugą i jestem pełna zachwytu :) Buziak Ci cieplutki za "kniżne" :DDD
;) "cała przyjemność…" i tak dalej ;)
Ty mi juz Tili mowilas o tej ksiazce, ale teraz jak widze jaka masale na jej podstawie wyczarowalas i jeszcze wspominasz opowieci, to wiem ze mam co zamawiac na Swieta, juz zrobilam nawet wstepne rozeznanie :-)
Dzieki Ci za takie wpisy!
Basieńko, ależ do usług :) A Mikołaj coś czuję będzie miał w tym roku dużo pracy :)))