… Lubię bulgot garnków na kuchni, ich rytm i takt zupełnie niezgrany, a jednocześnie tworzący symfonię czy choćby delikatną melodyjkę. Tu syk, tam cyk, w tle puszczona muzyka i w duszy od razu grają jaśniejsze nutki.
Lubię zapachy unoszące się od kostek, poprzez całe ciało, wcale nie kończąc na głowie, a unosząc mnie wysoko pod sufit, by trochę pomarzyć, rozkoszować się zapowiedzią obiadu. Nos drażnią ucierane w moździerzu przyprawy, krojona cebula igra sobie do woli, a ja choć łzy ocieram, uśmiecham się w duchu. Tak działa ta kuchenna aromatoterapia.
Lubię patrzeć jak produkty się przemieniają, jak kolory przechodzą w najróżniejsze odcienie, lubię patrzeć na kropelki soku, na drobinki, które ogrom smaku ze sobą niosą, nie zapominając o estetycznych walorach. „Granat – jabłko grzechu pierworodnego, owoc dawno utraconego raju (…)”* lubię to określenie, gdyż niezwykle trafnie oddaje budowę tego egzotycznego smakołyku. Otoczone niby skórzaną skorupką, twardą i gorzką, ukrywa w sobie słodko-kwaśny posmak grzechu … łakomstwa. Nie wierzycie? Spytajcie Persefony.
I wreszcie lubię smakować. Czuć na języku najróżniejsze faktury i smaki, a w nosie rozwinięte aromaty. Trochę chrupkości, trochę miękkości, idealnie skomponowane kontrasty, wszystko w kolorach ziemi i początków jesieni, osłodzonych zarówno dla smaku jak i wyglądu karminowymi drobinkami.
Tak właśnie zapamiętałam tamten obiad. Z książką w tle, na stole słodko-kwaśna zupa z granatów, a zaraz za nią fesendżun, gulasz pełen orzechowych, ziemistych, ale i słodkawych nut. Obiad pełen smaków, pełen doznań, pełen grzesznych składników. Wiecie co jeszcze lubię?
Lubię grzeszyć!
Zupa z granatów
Składniki:
2 duże cebule, posiekane
2 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżka płatków cebulowych
1 łyżeczka soli czarownic (to mieszanka najróżniejszych ziół i przypraw z solą)
1 czubata łyżeczka kurkumy
6 szklanek wody
1/2 szklanki żółtego łuskanego grochu, dwukrotnie opłukanego
2 szklanki posiekanej świeżej natki pietruszki
2 szklanki posiekanej świeżej kolendry
1/4 szklanki posiekanej świeżej mięty
1 szklanka szalotek
1/2 kg jagnięciny (pominęłam)
3/4 szklanki ryżu, dwukrotnie opłukanego
2 szklanki soku z granatów
1 łyżka cukru brązowego
2 łyżki soku z cytryny
2 łyżki sproszkowanej anżeliki (pominęłam)
Przygotowanie: W wysokim garnku cebulę obsmażyłam na oliwie na złoty kolor. Wsypałam łyżkę płatków cebulowych i sól czarownic (to mieszanka soli i wielu różnych ziół). Dodałam kurkumę i jeszcze chwilę podprażyłam. Wlałam wodę, wymieszałam, tak by wszystko odkleiło się od dna i wsypałam groch. Doprowadziłam do wrzenia, przykryłam garnek i zmniejszyłam ogień. Dusiłam przez 30 minut. Wsypałam zieleninę i szalotkę i dusiłam jeszcze 15 minut. Po tym czasie należałoby wrzucić kuleczki z jagnięciny i pozostałe składniki, ja jednak pominęłam mięsną wkładkę i dodałam ryż, sok z granatów, cukier, sok z cytryny. Dodałabym również anżelikę, ale niestety nigdzie jej nie dostałam. Dusiłam ok. 45 minut.
Fesendżun
Składniki:
oliwa z oliwek
1/4 kg posiekanych orzechów włoskich
85 dag piersi z kurczaka, pokrojonej w dużą kostkę
sól czarownic (j/w)
2 średnie cebule, posiekane
6 łyżek przecieru z granatów wymieszane z 2 szklankami gorącej wody (ja dałam 2 szklanki soku z granatów)
1 łyżka cukru brązowego
2 łyżki soku z cytryny
świeżo zmielony pieprz
Przygotowanie: Orzechy bardzo drobno posiekałam, choć zostawiłam kilka większych kawałków. Można też zemleć je w mikserze przez 1 minutę. Następnie smażyłam je na oliwie przez 10 minut, cały czas mieszając. Zestawiłam z kuchenki. W średnim garnku podsmażyłam cebulkę, posypaną małą szczyptą soli czarownic, a na patelni obsmażałam partiami kurczaka (doprawiając go solą czarownic). Gdy już cebula i kurczak miały złoty kolor połączyłam je i dodałam orzechy, sok z granatów, cukier i sok z cytryny. Doprowadziłam do wrzenia, zmniejszyłam ogień i dusiłam przez 45 minut. Podałam z żółtą fasolką i ewentualnie z ryżem.
Źródło obu w/w przepisów: Marsha Mehram „Zupa z granatów”
* Marsha Mehram „Zupa z granatów”
Smacznego.
No, te potrawy są grzechu warte :)
Hihi! Grzesznico! Tylko się nie nawracaj z raz obranej drogi ;)
To sprytnie zachomikowałaś tego fesendżuna. Ja cały czas jestem Ci wdzięczna za polecenie przepisu.
PS. Zaraz piszę @
Osz Ty! :)
No piekne!
Jak juz Polowek wroci w domowe pielesze to ja zrobie nam taka zupe :)))
:*
Super napisane i wygląda smakowicie :)
Ciekawa jestem zupki z granatów baardzo:)
Miłego dnia Tili :))
Uwielbiam te książki… tyle w nich smaków, zapachów…
To ja sobie pozwole mniej kulinarnie ;) Czy mozesz mi powiedziec, co sadzisz o tej ksiazce Tili? Bede bardzo wdzieczna :)
PS. Grzeszyc tez bardzo lubie ;))
i ja lubię grzeszyć …..Zupa z granatów , ho ho
no,prosze…Grzesznica jedna :) ale sie nie dziwie,bo tez bym grzeszyla,oj grzeszyla……
Pysznosci i bardzo interesujace te pysznosci :)
Pozdrawiam :)
O tak, ja też to lubię! A Zupą z granatów zaczytywałam się po nocach.
Tili, przesyłam moc ciepłych uścisków.
Nie czytałam "zupy…", powiedz kochana, czy to dobra rzecz?
Ale to chyba pytanie retoryczne, bo skoro o tej ksiązce wpsominasz, to warta jest uwagi :)
Dużo skłądników wymaga ta zupka z granatów! Najfajniej byłoby, gdyby mi ją po prostu podano :)
Książki nie znam, szkoda…ale poznam:))) a zupa widzi mi się boooska!
Pozdrawiam.
Ta zupa brzmi intrygująco i pysznie:)
Nie znam zupy, skoro o niej piszesz to się przy okazji zainteresuję :)
Fajnie, że się odzywasz, Tili, trzymaj się ciepło, pozdrawiam!
Sól czarownic bardzo mnie zainrtygowała:) Zupa i gulasz wyglądają wspaniale! A książkę spróbuję zdobyć. W przyszłymm tygodniu czeka mnie długa podróż pociągiem na południe, więc sobie poczytam:) A wiesz, że dzisiaj właśnie wpadła mi w ręce recenzja tej książki, a później patrzę do Ciebie i co widzę? Zbieg okoliczności:)))
Jak Ty ładnie to wszystko napisałaś. Te drobinki, kropelki, zapachy, bulgoty, elementy magiczne…a do tego te dania. Granatowe (jak to fajnie dwuznacznie brzmi). Grzesz dalej…
Tili, tak pysznie grzeszyc to i ja bym chciala :) I jeszcze chcialabym umiec tak malowac slowami swoje doznania zwiazane z jedzeniem… Wspanialy opis :)
Intrygująca ta zupa z granatów, ciężko mi wprawdzie wyobrazić sobie jej smak (przy takiej ilości składników) ale wierzę, że to smakowite połączenie:)
ciepłe pozdrowienia chłodnego listopadowego dnia
Grażynko, oj tak :)
Oczko, ja już przepadłam w tym grzesznym smakowaniu :)
Ptasiu, mam taką masę zdjęć do opublikowania, że już nawet nie wiem kiedy to wszystko wrzucę, a ta jesień jakoś strasznie pechowa dla mnie, szczególnie ostatnio – co zresztą wiesz. Za to jak już się uda opublikować to miło się wspomina takie smakołyki :)
Poleczko, ooo, to jeszcze koniecznie zrób z tymi pulpecikami z jagnięciny. Mi się jej nie udało wtedy zdobyć, ale myślę, że to byłby dobry dodatek :)
Majanko, w takim razie nie pozwól ciekawości zbyt długo czekać :) Buziak :*
Pinosku, to prawda, czyta się je prawie czując te zapachy i widząc te kolory :)
Beatko, tak w skrócie to ciężko powiedzieć, ale powiem to tak, każdy tom przeczytałam w jeden wieczór – wciągają niesamowicie, są lekkie, ale mają ciekawe elementy do przemyśleń, no i te przepisy :) Naprawdę polecam :)
Margot, bo w takim grzeszeniu jest tyle radości :)
Gosiu, dziękuję pięknie :)
Lisko, dziękuję Ci za uściski :) A czy po tym nocnym czytaniu na drugi dzień łapałaś się za garnki i gotowałaś :) Ja po pierwszym tomie przed północą chciałam smażyć słoniowe uszy :)))
Aniu, tak, stanowczo dobra rzecz. Jak pisałam wyżej Beatce, i lekka i z przemyśleniami i z przepisami :)
A zupka rzeczywiście ma dużo składników, ale to jest wspólna rzecz dla perskich przepisów :)
Kass, poznaj, warto i książkę i zupkę i khoresh :)
Atinko, cieszę się, że tak jest :)
Felluniu, dziękuję Ci i ściskam cieplutko :*
Kasiu, sól czarownic to taka mieszanka jaką kupiłam w sklepie z przyprawami w Łodzi (niestety nie pamiętam jego nazwy, ale był na Piotrkowskiej) – jak chcesz to mogę podesłać Ci jej skład :) Ta książka będzie doskonała na długą podróż, tylko uważaj bo się w niej zaczytasz i nie wysiądziesz na czas:) Ja tutaj żadnego zbiegu okoliczności nie widzę, tylko przeznaczenie :)))
Lo, bo w gotowaniu i artyzm i magia jest i za to to właśnie tak kocham :)
Majko, dziękuję ślicznie :) Te słowa tak jakoś same przychodzą, choć czasem przyznam się że trudno je zebrać w całość.
Mich, smak był niezwykły i trudny do opisania i kwaskowaty i słodki, o bardzo znaczącym wpływie samej konsystencji – trzeba spróbować, żeby wiedzieć o czym mowa :)
Pozdrawiam :)
o rany! ile ta zupa ma składników?! w konkursie na przepis z udziałem największej ilości składników – będzie w czołówce :)
a właśnie! taki konkurs jest? był? a może będzie?
wszystko wygląda tak wspaniale… cudo!!
Peggy, nie słyszałam o żadnym konkursie, ale i tak bym nie brała w nim udziału :) Tutaj moje gotowanie to czysta przyjemność i nie potrzeba mi żadnych konkursów :) A zupką mam nadzieję, że kiedyś Cię uraczę :) Buziak i dzięki za komplementa blogowe u Ciebie :***
Dziekuje Tili! Pomysle wiec nad nia :)
Dziękuję za recenzję, Tili! Muszę ją, tę ksiażkę, mieć:)
Beatko i Aniu, przeczytajcie, naprawdę warto. Smaczna i ciekawa to lektura, bo i trochę perską kuchnię ukazuje, a jest to kuchnia bardzo aromatyczna i smaczna, za to też bardzo nieznana. Ściskam Was :*
Tili, cudnie to wszystko opisalas, najbardziej porwalamnie " kuchenna aromatoterapia" – piekne stwierdzenie :-) ach te zapachy i do nich opowiasci, wspanialosci!
A wiesz, "Zupa z granatow" przede mna i jak patrze na te piekne karminowe zarenka u Ciebie (gdzies Ty je zdobyla?) to juz chce mi sie sprobowac… Sciskam :*
Basiu, bo ja uwielbiam kuchenne zapachy … no dobra – przyznaję się, ja uwielbiam wszystko co kuchenne :DDD Przeczytaj "Zupę" i jej kontynuację "Woda różana i chleb na sodzie" – warto :)
A granat z bazaru – daleko mu do takich jakimi się zajadałaś w Jerozolimie, ale i tak dobry był :)