Działkowe prace pełną parą.

Zniknęłam … na długo, to prawda, ale miałam powód, a nawet powody. Odejście ukochanego kociego domownika sprawiło, że niewiele miałam sił, by wykrzesać z siebie choćby odrobinę radości, a Kuchnia Szczęścia to nie miejsce by dzielić się smutkami, no chyba że kulinarnymi.
 
 
Puściłam się więc w wir działkowych prac i tak bardzo mnie to wciągnęło, że teraz kiedy tylko pogoda pozwala, a nawet gdy tylko trochę kaprysi kopię, wyrywam chwasty i wszelkie niechciane rośliny, podcinam krzewy i drzewa, podpieram pełne owoców borówki … wierzcie mi, jest tego wiele więcej. Dlatego, gdy po pracy od wczesnego rana do późnego popołudnia, a nawet wczesnego wieczoru, zaraz po kąpieli i zjedzeniu kolacji zasypiam snem sprawiedliwego. I choć bolą mnie mięśnie, o których istnieniu nie miałam pojęcia, to w chwilach gdy pogoda zupełnie nie przejmuje się moimi planami, ja siadam do laptopa i czytam …
 
Czytam o ekologicznych metodach uprawy, o biologicznych środkach ochrony roślin, o organicznych nawozach, o terminach sadzenia i wysiewu, o inspektach, belgijkach i szklarniach, o agrowłókninach i ściółkach, o kompoście i oborniku, szukam ekologicznych sadzonek i nasion … jednym słowem – zwariowałam :)
 
 
Ale przecież trzeba coś jeść. A ponieważ na działce nie mamy jeszcze prądu, to króluje grillowanie. Kiełbaski wszelakie, steki, hamburgery, ryby czy warzywa i nieodłączne bułeczki i chleb … wszystko to pojawia się na grillu, smakowicie się podwędzając dzięki kawałkom ściętej zdziczałej moreli.
 
 
Na szczęście na działeczce nie tylko spotyka nas ciężka praca, ale i przemiłe spotkania z rodziną i przyjaciółmi. Dziś podzielę się z Wami jednym takim smakowitym spotkaniem. Gdy odwiedzili nas Polkowie ;) na stole pojawiły się wyborne sałatki, przygotowane przez Poleczkę, a na grillu smażyły się hamburgery. W cieniu brzoskwiniowego drzewka chłodziła się butelka wina, włożona do lodowatej wody, a my mogliśmy podjadać poziomki i czereśnie, mile spędzając czas wśród uspokajającej zieleni.
 
 
Potem przyszedł czas na soczyste hamburgery o podwójnie wędzonej nucie z wędzonej papryki i samego grillowania, podpieczone bułeczki polane oliwą, ziemisto-słodki botwinkowy relish, kontrastowany kwaskowatą ogórkową raitą … można by powiedzieć, że to był ideał …
 
No tak, to byłby ideał, gdybym w ferworze porządków w działkowym domku, nie zapodziała gdzieś soli :) Ale nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło. Słona feta z polkowej sałatki oraz kapary z botwinkowego relishu uratowały sytuację, a piękna pogoda, miłe towarzystwo i wspaniała okolica sprawiły, że był to bardzo radosny dzień. Dziękuję Wam Poluś i Połówku za przemiły czas :*
 
 
Hamburger a'la Ramsay
 
Składniki:
600 g wołowiny, zmielonej na grubych oczkach lub siekanej
1 łyżeczka wędzonej papryki
szczypta pieprzu kajeńskiego
sól i pieprz
 
Relish z buraków (u mnie z botwinki)
250 g buraków, ugotowanych (u mnie surowe buraczki z botwinki), posiekane w małą kostkę
3 łyżki kaparów
natka pietruszki
2 łyżki octu balsamicznego
2 łyżki oliwy
 
Raita z ogórka
1 duży ogórek
garść mięty
3-4 łyżki jogurtu
sok z cytryny do smaku
sól i pieprz
 
Przygotowanie: Mięso po zmieleniu wymieszałam z wędzoną papryką i pieprzem kajeńskim. Uformowałam kotlety i włożyłam je do lodówki. Solić najlepiej tuż przed włożeniem na grilla.
Buraczki posiekałam i wymieszałam z kaparami, posiekaną natką, oliwą i octem. Odstawiłam na kilka godzin do przegryzienia. Ogórek obrałam, wypestkowałam, posiekałam. Wymieszałam z jogurtem, solą, pieprzem, sokiem z cytryny i odstawiłam do lodówki.
Z lodówki (od działkowych sąsiadów) wyjęłam hamburgery na ok. 20-30 minut przed grillowaniem. Tuż przed wrzuceniem na grilla posmarowałam je oliwą i posoliłabym, gdybym nie zawieruszyła soli. Grillowałam ok. 3-4 minut z każdej strony, choć dla lubiących mocniejsze wypieczenie dłużej o 1-2 minuty.
 
Ramsay proponuje do nich jeszcze podpieczone na grillu pomidorki koktajlowe. Ja dodałam jeszcze podpieczone z obu stron połówki bułeczek.
 
Źródło: Gordon Ramsay " Zdrowa kuchnia"
 
Po przepisy na sałatki odsyłam Was do smakowitego stoliczka Poleczki, ale już teraz mogę powiedzieć, że jedna była pomidorowo-bazyliowa z mozarella, a druga z ogórkiem, sałatą, rzodkiewkami i fetą.

W taki dzień jak dzisiaj …

W taki dzień jak dzisiaj, gdy za oknem pochmurnie, a zimno wywołuje gęsią skórkę mam ochotę na coś rozgrzewającego. Coś co uśmiechnie się do mnie z talerza pięknymi, żywymi kolorami, zanęci nos swych wyrazistym aromatem, a gdy pojawi się na języku uwiedzie podniebienie swą pieszczotą.

W taki dzień jak dzisiaj wyciągam z szafy sweter i włączam piekarnik. Lubię, gdy na kuchence długo dusi się potrawa, a z nogami owiniętymi kocem nadrabiam zaległości w wiedzy o azocie i wapniu w glebie, o PH i uprawie, o płodozmianie i uprawie współistniejącej. A w poradniku odnajduję nawet wskazówki o hodowli królików, kur czy pszczół …



W taki dzień jak dzisiaj mam ochotę na królika, kilka zerwanych z krzaczka malutkich gałązek rozmarynu, pomidory i czerwone wino. Delikatne, wyraziste w smaku mięso, uduszone w czerwonym winie i pomidorach, które tworzą razem symfonię uzupełniających się smaków, dopełnionych słodyczą marchewki, ziemistością borowików, leśnym aromatem jałowca i rozmarynu. A gdy jeszcze na talerzu pojawią się dyniowe gnocchi, całe towarzystwo do rozruszania potrzebuje już tylko szczypty koperku.

W taki dzień jak dzisiaj zapraszam na królika po myśliwsku.


Królik po myśliwsku (po mojemu)

Składniki:
oliwa do podsmażania
2-3 cebule, drobno posiekane
2 średnie marchewki, pokrojone w plastry
3 ząbki czosnku, drobno posiekane
1 kg królika, podzielonego na części
250 ml czerwonego wina
5-6 jagód jałowca
3-5 malutkich, młodziutkich gałązek rozmarynu
2 puszki pomidorów (po 340 g) (w sezonie lepiej dać świeże pomidory), rozdrobnionych
1 łyżeczka cukru brązowego
duża garść suszonych borowików (lub innych suszonych grzybów)
ew. bulion lub woda
30-100 ml. octu balsamicznego

Przygotowanie: W docelowym garnku zeszklić na oliwie cebulę i marchewkę, pod koniec dodać czosnek. Na patelni podsmażyć na dużym ogniu kawałki królika, do zbrązowienia, a potem dorzucić do cebuli. Na patelnię wlać trochę wina, zdeglasować i wlać do garnka. Dolać resztę wina, wrzucić jagody jałowca i rozmaryn. Gotować przez kilka minut na dużym ogniu, by odparować część wina. Po tym czasie dodać pomidory z cukrem oraz suszone grzyby i wymieszać. Dolać tyle bulionu (u mnie z kurczaka) lub wody, by prawie przykrywało zawartość garnka, doprowadzić do wrzenia na dużym ogniu, a potem dusić na malutkim ogniu przez ok. godzinę (albo do czasu, aż mięso będzie łatwo odchodzić od kości). Po tym czasie wyjąć z sosu mięso, a sos dalej zostawić na ogniu. Mięso dokładnie oczyścić z kości i chrząstek, pokroić lub porwać i gdy sos się zagęści (pewnie akurat po czasie, w którym spokojnie obieraliśmy królika, czyli ok. 15-20 minutach), dorzucić mięso, doprawić solą i pieprzem. Wlać ocet balsamiczny do smaku. Gotować jeszcze nie dłużej niż 10 minut, by ocet nie stracił swego balsamicznego posmaku i podawać z kluseczkami oraz szczyptą koperku.

Wiem, że ta wersja królika po myśliwsku nie jest bardzo tradycyjna, szczególnie ten dodatek koperku, ale zaufajcie mi i spróbujcie tego połączenia. Co do octu balsamicznego wlewamy go na ostatnie 10 minut przed podaniem, więc jeśli potrawka ma poczekać, poczekajmy też z jego dodaniem. A ilość octu dodajmy do smaku, w zależności od słodyczy jaką uzyskamy z pomidorów, marchewki i cebuli. Możemy też dodać innego octu.

Smacznego.

Improwizacja i co z tego wyniknęło.

Praca na działce wre. Grządki powoli pozbywają się chwastów, od lat zapomniane rabatki nabierają kształtów, uschnięte drzewo wykopane i za każdym razem wyjeżdżamy z wielkimi worami działkowych śmieci. I choć wiele już zrobiliśmy, wiele więcej jeszcze przed nami. Jest to jednak niezwykle przyjemna praca. W tygodniu, od wczesnego rana a to pielę, a to kopię, a to grabię, a gdy braknie sił, siadam w cieniu na leżaku, czytam książkę albo patrzę wokół siebie, a kolejne plany i pomysły tworzą się w mojej głowie.



Popołudniu zaś przyjeżdża Mój Ukochany z pracy, rozpalamy grilla i możemy rozkoszować się wspaniałym jedzeniem pod gołym niebem. Na wyścigi z mrówkami pałaszować podpieczone kromki chleba. Czuć powiewy wiatru na twarzy zajadając steki, kotleciki czy szaszłyki. Tym razem padło na szaszłykowe hamburgery, jak to nazywam kufto kebaby*. Podłużne kotleciki z mielonej jagnięciny, aromatycznie doprawione pałaszowaliśmy z największą przyjemnością w towarzystwie tzatzików, chleba i sałaty. Aż się nam się sikorki z ciekawością przyglądały, a zwabione zapachem gołębie hodowane kilka działek dalej chodziły po trawniku, od niechcenia dziobiąc ziemię. Można się poczuć jak aktor improwizowanego teatru, gdy tak ptaszynki i wszelkiej maści żyjątka podpatrują nas.



Pomysł na te kebaby zrodził się z ostatniej fascynacji kuchnią żydowską. Chciałam zrobić coś, co mogłabym opisać jako mogące pochodzić z tej kuchni, ale sama stworzyć ich recepturę, inspirując się jedynie smakami, jakie znalazłam w książce Clarissy. Do idealnego dla jagnięciny kuminu, harrisy i skórek cytrusowych, dołączył jeszcze kwiat gałki, której owoce nie raz znajdowałam w przepisach Clarissy. A skoro miało to być danie z kuchni żydowskiej musiała się pojawić i cebula wraz z czosnkiem, oraz rodzynki i migdały. Nie zapomniałam też o ulubionym w Curacao sosie worcestershire, czy o doskonale pasującej tutaj mięcie. Wszystko doprawione i przegryzione po leżakowaniu w lodówce, było wybornym obiadem po owocnym dniu.

Na deser … cóż, na grządkach pojawiły się już poziomki, nawet młodziutka czereśnia swoje owoce już ma całkiem dorodne. Na deser więc przeszliśmy się po ścieżkach i zajadaliśmy owoce prosto z krzaczków.

* dzięki Basieńko za podpowiedź o nazewnictwie :)

Jagnięce kufto kebaby

Składniki:
600 g mielonej jagnięciny (u mnie 500 g mielonej jagnięciny z łopatki i 2 białe kiełbaski jagnięce doprawione czosnkiem)
2 łyżki oliwy
1 duża cebula, drobno posiekana
4 ząbki czosnku, drobno posiekany
2 łyżeczki kminu rzymskiego, utarte w moździerzu
1 kwiat gałki muszkatołowej, utarty w moździerzu
1 łyżeczka suszonej harrisy, utarta w moździerzu
szczypta suszonej skórki pomarańczowej lub cytrynowej, utartej w moździerzu (lub drobno posiekana świeża)
garść rodzynek
garść płatków migdałowych, lekko rozdrobnionych w moździerzu
1 jajko, lekko ubite
1 łyżka sosu worcestershire
sok z 1 cytryny (lub 1 łyżka octu jabłkowego)
duża garść liści mięty, posiekanych w szyfonadę
sól i pieprz

Przygotowanie: Cebulę i czosnek zeszkliłam na oliwie. Potem dodałam utarte przyprawy, rodzynki i płatki migdałowe i smażyłam ok 2 minuty na małym ogniu. Odstawiłam do całkowitego ostudzenia. Potem dodałam tą cebulową mieszaninę do mięsa, wraz z jajkiem, sosem worcestershire, sokiem z cytryny, miętą, solą i pieprzem. Dokładnie wymieszałam (najlepiej rękoma) i ulepiłam malutką kuleczkę, którą usmażyłam by sprawdzić, czy mięso jest dobrze doprawione. Potem mięso odstawiłam do lodówki na noc (min. na 1 godzinę). Na drugi dzień uformowałam* podłużne kotleciki wokół namoczonych patyczków i grillowałam przez ok. 5-7 minut, obracając kilka razy.

* kotleciki po uformowaniu dobrze jest odstawić na godzinę do lodówki, ale ja na działce na razie jej nie mam.

Tzatziki

Składniki:
340 g jogurtu bałkańskiego
1-2 ząbki czosnku, przetarte przez praskę
duża garść posiekanego koperku
mała garść posiekanej mięty
2 ogórki, obrane i bez nasion, drobno posiekane*
odrobina soku z cytryny (tak z 1/8)
sól i pieprz

Przygotowanie: Wszystkie składniki wymieszałam i odstawiłam do lodówki na kilka godzin. Przed podaniem doprawiłam jeszcze solą i pieprzem.

* ogórki jeśli są wodniste, a nawet jeśli nie są, dobrze jest z grubsza pokroić, lekko posolić i odstawić na durszlaku na kilkanaście minut. Potem odcisnąć, posiekać i dopiero dodać do pozostałych składników.

Smacznego.

Szczęście pod chmurką.

Mój projekt "Działka" działa pełną parą. Odchwaszczanie, przekopywanie, sadzenie, podcinanie … aż plecy bolą, nogi po całym dniu aż drżą ze zmęczenia, ale całe ciało przepełnia niewiarygodna energia. Chce się więcej i więcej. Uwielbiam działać, być w ruchu, tworzyć coś z niczego, naprawiać i ulepszać. Dotyczy to każdej aktywności, w którą się angażuję. Również kuchni.

 
Ale co jeśli od kuchni jestem daleko, wśród drzew i krzewów owocowych, pośród pierwszych poziomek i skopanej na trawnik ziemi. Oczywiście wybór padł na grill. Duża czarna kula stojąca pod altanką ze starą winoroślą, stalowy stół obłożony czarno-białą ceratą, stare obite talerze i sztućce pamiętające lepsze czasy. Tak wygląda moje "Szczęście" pod gołym niebem. Z czasem pewnie i ono się zmieni, ale już teraz jest doskonałe, by na starym stoliku pojawiły się prawdziwe smakołyki.

 
Tamtego dnia odwiedzili nas przyjaciele, a ich malutka córeczka chodziła od kwiatka do kwiatka wąchając je i podbijając nasze serca. Pstrąg z grilla był idealnym dopełnieniem dnia pełnego pracy i wspaniałego towarzystwa. Chrupka skórka o czosnkowo-kuminowym aromacie skrywała farsz słodko-kwaśny o korzennym aromacie, którego aromaty przeniknęły do delikatnego mięsa. Wystarczyło kilka minut na grillu, do tego podpieczony chleb i sałata z oliwą i sokiem z cytryny, byśmy mieli iście królewski obiad. Popijając rabarbarowym kompotem, rozmawiając o sprawach bliższych i dalszych … to był weekend pełen energii.


Pstrąg z grilla a la Kineret

Składniki:
4 duże, świeże pstrągi
2 żabki czosnku
1 pęczek natki pietruszki
1-2 cytryny z syropu*, drobno pokrojone
mielony kumin do natarcia
sól i pieprz
sok z 1 cytryny
oliwa
cząstki cytryny do podania

Przygotowanie: W pstrągi zrobiłam cienkie nacięcia i włożyłam w nie cienkie plasterki czosnku. Resztę czosnku posiekałam, dodałam posiekaną natkę, cytryny z syropu i nadziałam tym pstrągi. Ryby natarłam kuminem, solą i pieprzem, lekko skropiłam je oliwą i sokiem z cytryny. Odłożyłam je na 15 minut. Na ruszcie do grillowania położyłam ryby. Grillowałam z jednej strony ok 6-7 minut, potem obróciłam i grillowałam ok. 4-5 minut. Można w czasie grillowania spryskać je sokiem z cytryny. Podałam z sałatą, cząstkami cytryn, kilkoma kroplami oliwy i pajdami grillowanego chleba.

* cytryny pokroiłam na plastry i wrzuciłam do gorącego syropu prostego (czyli 1:1 cukier i woda) aż ostygło (nie gotowałam już cytryn w syropie, bo by się rozpadły. Ja użyłam cukru brązowego i to co zostało, zarówno sam syrop, jak i cytryny nie zużyte go pstrąga dołożyłam do kompotu z rabarbaru i mięty. Bajka!

Źródło: Clarissa Hyman "Kuchnia żydowska. Przepisy i opowieści z całego świata"

Smacznego.

Smakowita symbolika.

Zbliżający się Festiwal SIMCHA i myśl o tym, że nie uda mi się odwiedzić pięknego Wrocławia sprawiły, że w mojej głowie i na moim stole co i rusz pojawiają się dania inspirowane kuchnią żydowską. Taki smakowity sposób wynagrodzenia sobie niemożności zrobienia krótkiej wycieczki. A mój apetyt wcale nie maleje.

Obudziłam się dziś, a za oknem było szaro. Krople deszczu wciąż były na liściach i balustradzie balkonu. W taki dzień jak dzisiaj nie ma nic lepszego niż naleśniki. Te okrągłe złote placuszki zawsze w naszym domu smaży mój Ukochany. Z najprostszych proporcji, zajadane gdy siedzimy na blacie, zaraz po zdjęciu ich z patelni. Lubię takie chwile.

Tym razem jednak to ja smażyłam … bliny, smarowałam je serem, dekorowałam śmietaną i buraczanymi cukiereczkami. Ciasto przygotowałam kilka godzin wcześniej i z książką na kolanach, popijając herbatę czytałam o czasie, w którym Żydzi raczą się tymi smakołykami. Żydzi aszkenazyjscy szykują bliny właśnie z serem na Szwout, gdyż biel sera kojarzy się z czystością mojżeszowego prawa. Podoba mi się symbolika zarówno ich kolorystyki, jak i podania, gdyż dwa bliny zawinięte z serem w rulon i ułożone obok siebie, mają przypominać zwoje Tory.

 
Szawout miało jednak u swych podstaw jeszcze jedną okazję. Obchodzone było z okazji rozpoczęcia żniw, a święta takie w wielu kulturach i religiach zwykle aż przepełnione są bardzo smakowitą symboliką. Pierwsze płody, jako dary pojawiają się i w świętych miejscach i na stołach, dając okazję do szczęścia i pomyślności.

Takie radosne święto, daje również radosne dary. A bliny są jednym z takich przykładów. Delikatne jak pergamin ciasto, lekko słodki ser, u mnie aromatyzowany kardamonem i wodą z kwiatów pomarańczy zamiast wanilią, a wszystko połączone lekko kwaskowatym smakiem śmietanki, złamanym słodyczą i ziemistością buraków.

Jedliśmy je, rozmawiając o naszych planach i przyszłych "plonach" i tych warzywno-owocowych na działce i tych bardziej metaforycznych i to było nasze własne małe święto.


Bliny z serem

Składniki (na 4 osoby):
150 g mąki
1 łyżka cukru pudru
3 żółtka
50 g stopionego masła
150 ml zimnej wody
100-125 ml mleka*
olej i masło do smażenia

Nadzienie (ja zrobiłam z połowy porcji na całą porcję naleśników):
1 kg twarogu
4 łyżki śmietany
2 żółtka
3 łyżki cukru
1 łyżeczka esencji waniliowej (ja dałam wody z kwiatów pomarańczy)
szczypta soli
(ja dodałam jeszcze kardamonu do smaku)

śmietana i konfitura do podania

Przygotowanie: Składniki na bliny połączyłam w podanej kolejności. Wymieszałam dokładnie (możliwie krótko) by nie było grudek, a potem jeszcze przecedziłam przez sitko. Odstawiłam ciasto do lodówki na kilka godzin. Przed smażeniem wymieszałam składniki nadzienia i odstawiłam do połączenia smaków. Nagrzałam patelnię do naleśników z olejem roślinnym (bez masła) i wylewając porcje (ok. 4 łyżek) na środek, rozlewałam tak by uzyskać cienki placek. Smażyłam z jednej strony ok. 1 minutę, z drugiej ok 30 sekund. Wyszło ok. 8-9 blinów. Bliny smarowałam cienką warstwą sera (jeśli ktoś woli grubszą, należy zrobić nadzienie z całej porcji) i zawijałam w rulony (można też składać w wachlarze). Podsmażyłam na maśle z olejem na jasno złoty kolor i podałam ze śmiataną i konfiturą z buraków.

* w moim wydaniu książki w liście składników nie było wymienione mleko, ale już na etapach przygotowania była o tym mowa, a poza tym na pierwszy rzut oka widać, że jest za mało płynów do mąki. Podana przeze mnie ilość mleka to taka, jaka wydawała mi się konieczna, by ciasto miało odpowiednio lejącą konsystencję.

Źródło: Clarissa Hyman "Kuchnia Żydowska. Przepisy i opowieści z całego świata"

Smacznego.