Słodko-ciepła chwila wieczności!

Zimą nie może zabraknąć u mnie najbardziej rozgrzewającego z zimowych deserów … crumble. A skoro zima jeszcze się u nas panoszy, czemu nie przypomnieć sobie o rozgrzewającym ciało i duszę łakociu?
 
20140930_crumble2
 
To taki uniwersalny klasyk na każdy zimny dzień. Nie tylko zimą. Przez cały rok, gdy zimno zagląda do kątów, gdy przyprawia nas o gęsią skórkę, o zaróżowione policzki i czerwony nos, przez cały rok warto sięgnąć do tego deseru. Błyskawiczny w przygotowaniu, w praktyce zawsze mamy składniki na niego, o ile tylko jakiekolwiek owoce leżą w misce, lodówce czy nawet zamrażalniku. Wystarczą zimne palce, by utrzeć w misce składniki, ale powiem Wam, że ja robię sobie zapas kruszonki. Gdy nachodzi mnie pierwsza ochota na crumble … zwykle jakoś w okolicach października, wtedy do misy miksera wrzucam mąki na przynajmniej kilka porcji. Czasem to tylko 600 g czasem kilogram, kiedyś poszalałam i zrobiłam kruszonki z 3 kilogramów mąki. Oj, to była wyżerka :)
 
Tylko uwaga! Im więcej kruszonki w zapasie, tym częściej będziecie robić ten smakołyk. On uzależnia. Jego ciepło i aromat rozpływają się po ciele, jakby sam krwioobieg chciał przetransportować to cudowne odczucie i chęć … potrzeba … pokusa, by zrobić kolejne i kolejne crumble już pozostanie z Wami przez całą zimę :)
 
20140930_crumble
 
A gdy ma się zapas kruszonki, wystarczy tylko sięgnąć do zamrażalnika, rozkruszyć jeszcze w torbie zamrożoną kruszonkę i wysypać ją na przygotowane owoce. I voila! chcecie więcej kruszonki? Proszę bardzo. Wolicie mniej. Jasna sprawa :) A może przyszła Wam ochota na inny smak i aromat. Nic prostszego. Wystarczy podstawową kruszonkę zrobić bez żadnych dodatków, a je dodawać wedle smaku i uznania tuż przed podaniem. Dawno nie widziana koleżanka dzwoni, że właśnie wychodzi na Waszej stacji metra? Zanim otworzycie jej drzwi, nieziemski zapach z piekarnika, maślany, czasem orzechowy, czasem cynamonowy, czasem kardamonowy przywita ją i rozgrzeje.
 
20140930_crumble1
 
Dla mnie nie ma nic lepszego niż porcja gorącego crumble i kawa. Ale czasem nachodzi mnie ochota na skrajną dekadencję … crumble, kawa i lody! No to jest coś, po czym nie można się nie uśmiechnąć. To jest coś, co tworzy moment szczęścia. Otula zapachem, ciepłem, aromatem. Naprawdę niewiele potrzeba więcej … przynajmniej przez tę słodko-ciepłą chwilę wieczności.
 
 
Crumble podstawowy
 
Składniki:
300 g mąki (częściej mieszanki mąk razowych z płatkami, czasem też z posiekanymi orzechami lub migdałami w płatkach)
150 g zimnego masła (zasada ogólna mówi 2 części mąki/sypkich składników na 1 część tłuszczu)
cukru zależnie od owoców – jeśli są kwaśne, ok 75 g, jeśli są słodsze coś pomiędzy 30-50 g (zwykle daję cukru mniej niż masła, przynajmniej o połowę. Owoce dają wystarczająco słodyczy)
szczypta soli
przyprawy, ok 1-2 łyżeczki dowolnej przyprawy, cynamonu, goździków mielonych, kardamonu, ale fajnie też sprawdzają się zioła, jak tymianek, rozmaryn czy zioła prowansalskie.
opcjonalnie: 1 łyżeczka skrobi/mąki kukurydzianej/ziemniaczanej do owoców
masło do posmarowania formy
 
Wersja bezglutenowa – mąkę zamienić na orzechy, wiórki, płatki bezglutenowe lub mieszankę mąk bezglutenowych
Wersja wegańska – masło zamienić na masło kokosowe
 
Przygotowanie: Piekarnik nagrzać do 180 stopni Celsjusza. Formę do zapiekania wysmarować tłuszczem. Owoce wypestkować, jeśli trzeba obrać i pokroić na nie za duże cząstki. Można je do smaku dodatkowo doprawić przyprawami lub cukrem czy miodem. Jeśli mają puścić dużo soku, można posypać je mąką/skrobią ziemniaczaną/kukurydzianą, którą zwiąże płyn i zrobi z niego smakowity sos.
Składniki sypkie wymieszać z pokrojonym masłem. Dodać przyprawy i cukier. Utrzeć szybko w palcach lub w mikserze. Jak robimy większą porcję, przesypać do torby do mrożenia i trzymać w zamrażalniku. Przed posypaniem owoców rozkruszyć na kruszonkę i użyć potrzebnej do zakrycia owoców ilości. Powyższe ilości starczają na formę o średnicy 24-26 cm (lub ok. 20×25 cm formę jak ze zdjęcia) i nie za grubą warstwę kruszonki.
Piec ok 30-40 minut, do zezłocenia. Podawać ciepłe. W wersji dekadenckiej z lodami lub bitą śmietaną.
 
Smacznego.

O grzesznych przyjemnościach i jak na nie zapracować.

Nie ma większego, bardziej wyraźnego symbolu jesieni, niż dynie. Nie ma też większej dumy początkującej ogrodniczki, która w dodatku tak niecnie ;) zaniedbała tego lata swój ogród, niż zebrana z własnej grządki dynia. Dziś będzie więc o dyniach i o tym jak smakowicie mogą urozmaicić nam jesień :)
 
 
Dynie to niezbyt kłopotliwe w uprawie warzywa, ale za to żarłoczne za wszystkie inne. Na jesieni porządnie podsypałam grządkę obornikiem, a i na wiosnę stosowna dawka nawozów się tam pojawiła. Moja przygoda z dyniami prawdziwie zaczęła się nie tyle od zaplanowania, która grządka będzie je gościć, ale od jesiennej wizyty u mojej dobrej pomarańczowej duszy, Ani. U niej to właśnie odbierając skrzynki z pomarańczami z Sycylii rozmawiałyśmy o uprawie dyń i cukinii, a że na jej blacie dynia hokkaido leżała, czekając aż powstanie z niej coś smakowitego, ja o pestki się uśmiechnęłam.
Całe z miąższem zabrałam do domu, by je oczyścić dokładnie pod wodą, a potem suszyć przez dni kilka na zmienianych często ściereczkach. Potem już tylko do papierowej torebki je wsypałam i do zimnej piwnicy zaniosłam. Tak, tak, zimnej. Nasiona praktycznie wszystkich roślin lubią krótki okres zimna. W końcu tak też i w naturze się to odbywa, gdy roślina rodzi owoce, a one z czasem uwalniają nasiona, leżąc przez zimę na ziemi. Jakie dokładnie procesy tam wtedy zachodzą … jeszcze nie wiem, ale kiedyś się dowiem :)
 
 
Gdy zima powoli ustępowała wiośnie pola, w pierwszych dniach przedwiośnia ja za sianie rozsad się zabrałam*. Pisałam Wam już o tym tutaj. Niestety wtedy z dyniami popełniłam błąd poważny, który spowodował, że po pierwszej radości z kiełkowania moich dyń, cukinii i ogórków (bo to wszystko ta sama rodzina) wiele młodych siewek mi zmarniało. Błąd polegał na tym, że rośliny płożące potrzebują szczególnego zabiegu po wysianiu do doniczek (czy do ziemi też).
 
Doniczki powinny być wypełnione ziemią do 2/3, gdzie po 2 nasionka wkładamy. Kiedy siewki wzejdą, słabszą uszczykujemy, a silniejszą gdy podrośnie ponad obręb doniczki zasypujemy ziemią po wierzch doniczki. Ja niestety tego nie zrobiłam i bardzo delikatne siewki, stały się jeszcze delikatniejsze i duża część mi ich zmarniała, zanim zorientowałam się dlaczego. Kilka jednak dyń, cukinii i ogórków przetrwało, by po Zimnej Zośce (15 maja) zostać posadzone do ziemi, porządnie w marcu nawiezionej obornikiem.
 
Później poza podlewaniem i odchwaszczaniem roboty z nimi wielkiej nie ma. Ja wsadziłam dynie i cukinie trochę zbyt gęsto, wyszły mi wszędzie wokoło na ścieżki. Idealna odległość pomiędzy sadzonkami to 60 cm, ale nawet jak te odległości były u mnie mniejsze, nawet do 40 cm, nie stała się im żadna krzywda, a tylko trudno było kosić trawę na ścieżkach ;D
 
 
No właśnie, nawożenie. Wspomniałam już, że grządkę na dynie nawiozłam porządnie na jesieni obornikiem. Na wiosnę poza dawką obornika, nawiozłam ją kompostem, rozluźniając ją też trochę, gdyż dynie lubią ziemię przewiewną. Potem jeszcze dokarmiłam je po pojawieniu się pierwszych kwiatów, ale ponieważ bawiłam się w masterchefowe szaleństwa, ostatniego nawożenia, po pierwszym pojawieniu się owoców nie zrobiłam. Skończyło się na tym, że miałam tylko jeden zbiór owoców, ale jak na pierwszy raz i tak uważam, że dynie mnie polubiły :)
 
No dobrze, ale skoro już Was zanudziłam moimi uprawowymi doświadczeniami, czas coś smakowitego Wam podać :) A wierzcie mi, było smakowicie. Tak luksusowej zupy dawno już nie jadłam. Jedwabista, kremowa, wyrazista – co nie jest łatwe, przy mdławym smaku dyni – poezja i rozkosz dla podniebienia!
 
Trik polegał przede wszystkim … na obłędnej ilości masła. Przyznaję, że miałam chwilę zawahania, tym bardziej, że zupę robiłam z podwójnej ilości. Myśl, że do garnka mam wrzucić dwie kostki masła była … hmmm lekko zastanawiająca. Ale, ale! Nie powiedziałam Wam jeszcze skąd pomysł na tą zupę. Recepturę wynalazłam w wycinku z jednej z książek Hestona Blumenthala. Jak więc mogłam nie zaufać takiemu mistrzowi?! Do garnka więc wskoczyły dwie kostki masła i pozostałe podwojone w swojej ilości składniki, a maślany aromat wypełniał dom i upajał. Pomyślałam sobie wtedy, że to taki prawdziwy comfort food :)
 
 
To co odkryliśmy w miseczkach było poezją nie do opisania. Rozkoszą większą niż ambrozja bogów. Gładka niczym jedwab, przełamana chrupkością orzechowej posypki zupa kryła w sobie doskonałe maślano-dyniowe smaki wyraźnie wyostrzone przez ocet i olej sezamowy. Szczypta cayenne dodawała na końcu języka tego przyjemnego żaru, łagodzonego świeżością i słodyczą smaku papryki.
 
Jeśli potrzebujecie zupy wyjątkowej, na zupełnie wyjątkową okazję – to ten dyniowy krem z pewnością zasługuje na takie miano. Nie jest to zupa codzienna, choćby przez tonę masła do niej użytego, a biorąc pod uwagę moje ciągle nieudane odchudzanie ;D i pilnowanie cholesterolu u mojego Ukochanego to na takie rozkosze pozwalamy sobie tylko od czasu do czasu. Ale by uhonorować tak wspaniałe plony wiedziałam, że potrzebujemy czegoś specjalnego, a poza tym …
 
… warto od czasu do czasu zgrzeszyć :)
 
 
Grzesznie rozkoszny krem z dyni
 
Składniki:
850g miąższu dyni
Oliwa z oliwek
250g niesolonego masła
3 cebule, obrane  i pokrojone w piórka
400g tłustego mleka
4 gałązki rozmarynu
Szczypta pieprzu cayenne
40g oleju sezamowego (lub do smaku)
40g octu balsamicznego (lub do smaku)
sól
 
Do wykończenia i podania:
20g orzechów laskowych, podpieczonych
½ gałązki rozmarynu
20g grubo mielona bułka tarta
1 łyżka zbrązowionego masła**
1 czerwona papryka, podpieczona i pokrojona w kwadraciki (ja kupiłam słodkiej, długiej odmiany i zostawiłam ją świeżą)
Pestki dyni (pominęłam)
Oliwa paprykowa (opcjonalnie, ja użyłam zwykłej, ale bardzo dobrej jakości)
 
Przygotowanie: Rozgrzać piekarnik do 180 stopni Celsjusza. Połowę dyni pokroić na plasterki na mandolinie (lub w mikserze, myślę, że można też zetrzeć na grubych oczkach tarki). Drugą połowę pokroić w duże kostki. Kostki dyni skropione oliwą podpiec w piekarniku przez ok. 45 minut lub do czasu jak będą miękkie i skarmelizowane. W dużym garnku roztopić 200 g masła i zeszklić cebule i plasterki dyni przez ok. 10 minut. W między czasie w drugim garnku podgrzać prawie do punktu wrzenia mleko. Zdjąć z ognia i włożyć 4 gałązki rozmarynu. Odstawić na ok. 20 minut. Po tym czasie przelać przez sitko do dyni i cebuli wraz z 600 g zimnej wody i podpieczoną dynią. Gotować ok. 10 minut na niewielkim ogniu, aż dynie zrobią się miękkie. Zdjąć z ognia, zmiksować i przetrzeć przez sitko (koniecznie przetrzyjcie – dopiero wtedy zupa jest prawdziwie jedwabista!). Doprawić do smaku cayenne, octem balsamicznym, olejem sezamowym i solą.
Do podania zmiksować na grubą posypkę orzechy z bułką i rozmarynem. Miseczkę lub talerz na zupę posmarować zbrązowiałym masłem i obsypać orzechową posypką. Na dno włożyć pestki dyni i kosteczkę z papryki. Przed podaniem podgrzać zupę, dodać resztę (50 g) masła i zblendować, wtłaczając w zupę powietrze (końcówka blendera powinna wystawać częściowo ponad powierzchnię płynu). Wlać do przygotowanych miseczek. Udekorować kroplami ostrej oliwy.
Ja zmieniłam zupę na etapie przygotowania. Chciałam by jedwabistość zupy znacznie mocniej była przełamana chrupkością, a ponieważ udało mi się kupić nieziemsko wręcz słodkie, długie odmiany papryk, nie podpiekałam ich, by dodały zupie świeżości i chrupkości. Element ze zbrązowionym masłem pominęłam, za to posypkę użyłam do dekoracji zupy oraz postawiłam ją na stole, by można było dosypywać jej sobie wedle uznania. Zupę udekorowałam niesmakową oliwą, ale bardzo dobrej jakości.
 
** zbrązowione masło – roztopić niesolone masło na małym ogniu, mieszając aż zrobi się złoto-brązowe. Zdjąć z ognia i przelać przez  filtr do kawy. Przechowywać w lodówce.
 
Źródło: Heston Blumenthal
 
* jakoś na przełomie lutego i marca dobrze jest przygotować rozsady roślin dłużej rosnących, jak dyniowatych czy pomidorów, karczochów i kardów. Bobowatym (czyli wszelkie groszki, fasolki czy bób) wystarczy jak przygotujemy rozsady w kwietniu.

Ciasteczko na dobry dzień.

Kupiłam sobie książkę … książkę kucharską, ale jednocześnie maszynę do podróży w czasie. Pisana językiem, jaki nasi przodkowie za codzienny uważali, dziś jest fascynująca zarówno w warstwie przepisów jak i samego języka. Urzekła mnie niezwykle, a ponieważ ogromną radość znajduję w takich słownych zabawach, pomyślałam ?Czemu samej nie spróbować na trochę przenieść się w inny czas??

Tak oto powstał Kącik Kulinarny na intranetowym forum w pracy, gdzie dzielę się przepisami na Ciasteczko na Dobry Dzień. Malutkie te rarytasy zwykle w puszce czekają w biurowej szafce, by degustować je i częstować, aby uśmiech gościł nie tylko na moich ustach, ale i osób wokoło. Dziś dzielę się tymi wpisami również z Wami. Choć nie zajrzę do Was do pokoju, częstując ciasteczkiem ze świątecznej puszki, to może radości trochę Wam sprawię tym dawnym językiem. Zaczynajmy więc.

 

SONY DSC
Na czekoladowe biscotti trzy jajca ubić trza Ci z połową szklanicy miodu na jasny i puszysty krem. Do mieszaniny tej przesiej dwie takież same szklanice mąki uniwersalnej, ale dla zdrowia część zastąp pełnoziarnistą lub orkiszową, cztery niezbyt kopiaste łyżki kakao (ważne by gorzkie było, inaczej ulepek, a nie ciastka powstaną) i jedną łyżeczkę proszku do ciast wszelakich pieczenia oraz malutką szczyptą soli. A łyżką drewnianą mieszaj, bo masa raczej z tych gęstych będzie i sypnij bakalii znaczną ilość. Odważ 100 gram posiekanych orzechów np. włoskich (lub innych ulubionych), 100 gram rodzynek lub żurawin (czy innych suszonych owoców, pokrojonych na niewielkie kawałki, dobre były by tez śliwki lub morele) oraz 100 gram gorzkiej czekolady, też obowiązkowo na malutkie kawałeczki posiekanej.

SONY DSC
Mieszaj całe towarzystwo razem do zjednoczenia, a gdy to nastąpi wiesz, że czas by ręce ubrudzić. Masę czystymi dłońmi, lekko zwilżonymi dla łatwości działania, w dwa płaskie bochenki uformuj, koniecznie nie dłuższe niż stopa (ok. 25-30 cm) i nie szersze niż długość palca (ok. 4-5 cm). Na blachę pergaminem przykrytą kładź je i do pieca nagrzanego do 180 stopni wsuń. W żarze tym ma się ciasto opalać przez najmniej pół godziny. Następnie bochenki na deskę kładź i oddechu im daj z kwadrans, tymczasem żar w piecu do 160 stopni zmniejsz. Bochenki jak ciut przestygną krój ukośnie bardzo ostrym nożem (!) na ciastka o grubości malutkiego paluszka (ok. 1-1,5 cm). Ułóż je jeden obok drugiego na blasze i piecz osiem minut. Potem obróć i powtórnie na osiem minut do pieca wstawiaj.

Studź ciastka na kratce kuchennej, a wystudzonymi ciesz się przy kawie czy to w czas pracy czy w czas wolny, w towarzystwie najlepiej, ale i bez niego też wybornie smakują. W czasie, gdy po ciasteczko nikt ręki nie wyciąga, do puszki je kładź, z dala od wilgoci.

Miodowe biscotti z pieprznym pazurem czynisz podobnie jako i te czekoladowe, choć ciasto pewnikiem bardziej mokre będzie, toteż mąki więcej podczas formowania podsypiesz. Ale, ale po kolei.

SONY DSC
Najsampierw trzy duże jajca od szczęśliwych kur ubij pięknie do białości, najlepiej takim elektrycznym ustrojstwem, co to się blender nazywa chyba, że mięśnie ćwiczyć chcemy, tedy za ręczną trzepaczkę się chwytamy. Tych ćwiczeń jednak nie trza nam uskuteczniać, bo ciasteczka wielce dietetyczne są. Zatem kiedy już te jajca porządnej puszystości nabiorą (po ok. 5-7 minutach ubijania) wlewać trza nam 3/4 szklanicy miodu i słuszny chlust ekstraktu wanilii, o ubijaniu nie zapominając. Potem jeszcze minutę lub dwie całe towarzystwo zespalać, by puszystość odzyskało i już za suche ingrediencje możemy się brać.

Od przesiania zacząć trzeba dwóch i ćwierci szklanicy mąki, najlepiej uniwersalnej, ale w gruncie rzeczy każda się nada. Przeto jeśli chcemy, co by zdrowiej było, to po orkiszową można sięgnąć lub chociażby po pełnoziarnistą. Z mąką tą pytlujemy* 1 łyżeczkę proszku do pieczenia i 1/2 łyżeczkę sody. A teraz najważniejsze. Do tego przesiewania dodajemy 1, a jeszcze lepiej to 2 łyżeczki przypraw zmielonych wszelakich ? cynamonu, kardamonu. anyżku, imbiru, goździków(lub jak kto ma dużo, albo nie chce mu się mieszać samemu to przyprawy piernikowej może sypnąć) i obowiązkowo niepełną łyżeczkę świeżo zmielonego pieprzu kolorowego. Tylko niech zbyt popędliwych ręka dowolna broni by sypać kupny zmielony pieprz, bo samą gorycz dostaniemy, a pazur pożądany zniknie bezpowrotnie. Szczyptę soli też sypnąć trza dla podkreślenia słodyczy.

SONY DSC
Kiedyś już te suche materie z mokrymi połączył przy pomocy drewnianej łyżki, posiekanych moreli szklanicę i takoż posiekanych orzechów dowolnych pół szklanicy sypnąć nam trza. Bardzo akuratnie sprawdzi się tu mieszanka włoskich i migdałów, ale fantazję popuśćcie i dodajcie co Wam w duszy zagra. Tymczasem oko musimy wprawiać, bo jeśli materia naszego ciastowego ciała wciąż bardzo mokra to na stolnice sypiemy znaczną garść mąki i omączonymi palcami całe ciasto w dwa bochenki formujemy. Dobrze by przypilnować by ciasto miało płaski kształt, nie szerszy niż długość palca (ok. 5 cm), a nie dłuższy niż stopa (ok. 30 cm). Natenczas dwa te bochenki na wyłożoną pergaminem blachę kładziemy, zwilżonymi dłońmi równamy ich fakturę i do pieca w żar 180 stopni wsuwamy, na pół godziny o nim zapominając.

Gdy czas już ich minie blachę z pieca bierzemy, a w nim samym temperaturę obniżamy ku 165 stopniom zacnego pana Celsjusza, by naszym ciasteczkom miłe dla suchości, a nie spalenia warunki stworzyć. Bochenki kładziemy na deskę i ostygnąć pozwalamy im z kwadrans, ażeby potem ostrym nożem ukośnie ciąć w ciasteczka o grubości nie większej niż grubość palca nadobnej panny (1-1 1/2 cm). Ciasteczka układamy na blasze jedno obok drugiego i znowuż do pieca na chwil kilka (5-7 minut), aby potem obrócić je na drugi boczek i ponownie na chwil kilka (5-7 minut) ostawić. Dalej już tylko wystudzić na kratce je trzeba, a gdy zimne już zupełnie w słoje lub puszki pakować i trzymać … nie! Częstować i degustacji się oddawać, bynajmniej nie grzesznej, wszak to owoc naszych rąk konsumujemy ;-)

* pytlować = przesiewać

SONY DSC 
Na zakończenie tych włoskich klimatów szybkie cantucci pomarańczowe przygotujemy. Odważ do miski 400 gram mąki i 150 gram migdałów na mąkę zmiksowanych. Drugie 150 gram migdałów sypnij do miski w całości i jeszcze cukru między 130 a 200 gram odważ, zależnie jak słodkie lubisz ciasteczka. W miejsce cukru miodu pół szklanicy można wlać, ale podówczas uważać trzeba, bo ciasto może być bardziej lepkie i trochę więcej mąki wymagać. Smaku jednak lepszego zyskuje i zdrowsze będzie, więc polecam taki sposób. Teraz już tylko 1 łyżeczka proszku do ciast pieczenia, garści dwie rodzynek drobnych i 4 jajca lekko rozbite potrzebne i najważniejsze – skórka pomarańczowa z najmniej dwóch pomarańczy, a lepiej jeszcze z trzech do miski winna być dorzucona. Jeśli jeszcze pomarańczowy aromat chcemy zwiększyć, likieru pomarańczowego lub ekstraktu takowego chlust wlać.

Ciasto łyżką drewnianą wymieszać i wałek podobnie jak w biscotti uformować. pięknie Piec jednak krócej, albowiem 25 minut jedynie w 150 stopniach tylko im potrzeba, a potem na deskę wyjąć i przestudzić z kwadrans. Później w ciasteczka grubości paluszka (ok. 1 cm) ciąć nożem ostrym jak brzytwa i układać jeden obok drugiego na blasze. Wierzchy ciasteczek pędzelkiem możemy mlekiem smarować, a potem znów do 150 stopni na blisko kwadrans pieczenia. Po tym czasie obrócić ciasteczka i znowuż posmarować mlekiem. Piec jeszcze kilka minut (7-8 minut) do kwadransa i na kratce studzić. Ostudzone do słoja lub puszki wkładać i delektować się w wolnej chwili z kubkiem herbaty czy kawy. Delicje normalnie!

Dosyć o włoskich klimatach. Teraz bliższe nam, kruche ciasteczka upieczemy. Nie jedne, a dwa smaki wypróbujemy, a do tego dwie receptury na warsztat weźmiemy, by ocenić, która lepsze, smaczniejsze ciastka nam gwarantuje.

SONY DSC

Z pierwszej kruche o anyżkowo-kardamonowym aromacie, z mocnym cytrynowym akcentem smakołyki otrzymamy. Najsamprzód mąki ćwierć kilo odważ wraz z 75 gramami cukru, szczyptą soli, skórką drobno startą z cytryny i 1 łyżeczką proszku, co to ciasta piecze. Pół kostki takiej co to drzewniej była (125 gram) masła, zimnego jak lód pokrój na kawałki i z tą mączną mieszaniną na kruszonkę pięknie wyrób*. Sypnij zmielonego anyżu i kardamonu po łyżeczce, albo i więcej, jeśli chęć Cię najdzie. Jedno jajco wbij i kilka chlustów soku z cytryny dodaj, a ciasto wymieszaj li tylko, nie wyrabiaj** zanadto, bo twarde niczym skała będzie.

Potem w kształt rulonu cienkiego uformuj i w folię zawiń, by w lodówce przez najmniej godzinę (a lepiej i noc całą) odpoczęło i stężało. Kiedy twardości nabierze, wyjm je, krój cienkie (ok. 0,5 cm) krążki i na blachę wyłożoną pergaminem wykładaj. Wzorki fantazyjne można im nadać widelcem czy to innym szpikulcem, a potem w żar piekielny wstawić do 180 stopni Celsjusza, aż się lekko przyzłocą na brzegach, co pewnie od 8 do 13 minut im zajmie, zależnie jak duże ciasteczka wykroisz.

Po upieczeniu ciasteczka od razu z blachy zdejm i na kratkę kuchenną kładź by stygły, a jeśli wola Twoja i ochota taka to i lukru ukręć z soku cytrynowego i cukru w puder zmielonego, by ciasteczkom urody i smaku dodać. Zajadaj te maślane smakołyki z herbatą i dobry dzień miej.

*wyrobienie na kruszonkę to najlepiej szybkie wymieszanie mieszaniny w mikserze, zaopatrzonym w ostrza, tak by okruszki z mąki i masła otrzymać. Ten efekt można uzyskać też krojąc nożem masło na mące położone lub rozcierając szybko kawałki masła w rękach. Najważniejsze to robić to szybko, by masła nie roztopić.

** dopiero, gdy mamy już okruszki dodajemy jajko i ewentualne płynu, którym w tym przypadku jest sok z cytryny. Po dodaniu płynnych/mokrych składników i jeszcze raz szybko ciasto rozcieramy, tak by uzyskać już łączącą się masę. Masy tej nie należy wyrabiać dłużej niż 2-3 minuty, by nie roztopić masła i by nie uwalniać glutenu z mąki, bo to spowoduje, że ciasteczka zamiast kruche wyjdą twarde.

Te anyżkowo-kardamonowe specjały cytrynowe bardzo posmakowały wszystkim i nawet receptury na nie rozdawałam wszędzie wokoło. Przyznam Wam jednak, że wyborniejszy smak jednak to drugie kruche talarki miały. Tym razem były one lawendowo-rozmarynowe, akurat na koniec lata.

SONY DSC

A jak je czynić? Nic prostszego. W takiż sam sposób jak w przypadku poprzednich, mąki jedną i trzy czwarte szklanicy z blisko dwoma trzecimi szklanicy cukru pudru zmieszać trzeba i potem 140 g masła zimnego jak lód w kawałki pokrojonego dodać. Szczypta soli i po łyżeczce utartego w moździerzu rozmarynu i lawendy suszonych obojga sypnąć. Gdy kruszonkę z tych suchych materii i masła otrzymamy, klucz sukcesu tych ciasteczek dodać nam trza. Trzy żółtka z pięknych jajec i całość wymieszać, znowuż by kształtny rulon otrzymać.

Kiedy ciasto już stężeje od zimna chłodnicy przez najmniej godzinę, a lepiej jeszcze przez noc całą aplikowanego, kroić ciasto szybko, ostrym nożem trzeba i piec w 180 stopniach przez 8 do 13 minut, by lekko się tylko na brzegach zezłociło.

Potem z filiżanką herbaty, pod czujnym okiem pracowej maskotki zajadać, albo i przemiłe towarzystwo częstować w czasie chwili odpoczynku. A jeśli jeszcze w czasie pieczenia szablonu z literkami użyjemy, tedy zaglądając do puszki uśmiech na ustach pojawiać się będzie, gdy po ciasteczko z Krainy Czarów sięgniemy.

Inspiracje do ciasteczek czerpałam stąd:
Biscotti
Cantucci
Kruche zwykłe
Kruche niezwykłe

Smacznego.

Rozgrzewka na początek

Z pomysłem pisania kulinarnego bloga nosiłam się już od pewnego czasu. Najpierw nieśmiało powstawała we mnie ta myśl, aby zaraz zaginąć gdzieś wśród codziennych zajęć. Jednak od kilku dni coraz natarczywiej powracała, by po dzisiejszym obiedzie zwyciężyć.

SONY DSC

Już wczoraj wstawiłam na ogień rozgrzewający gulasz wołowy. Każde danie gulaszopodobne wpływa na mnie kojąco. Lubię monotonne krojenie warzyw i mięsa, podsmażanie, a potem dochodzenie co chwilę, by nabrać w płuca trochę uciekającej pary, pełnej zapachów i zapowiedzi wspaniałej uczty. Jest to doskonały czas, by pozwolić swoim myślom biegać swobodnie albo – wprost przeciwnie – zająć się czekającymi zajęciami.

Gulasze można jeść z najróżniejszymi dodatkami, ja jednak najbardziej lubię pieczywo. Dziś – pierwszy raz w życiu – samodzielnie upiekłam pieczywo i choć moje bułeczki, dalekie były od wyglądu jaki powinny mieć, mnie i mężowi smakowały, jakby wyszły spod ręki najwspanialszego mistrza piekarza. Przepis zaczerpnęłam z pierwszego blogu kulinarnego na jaki natrafiłam, który jednocześnie stał się moją inspiracją do pisania własnego – blog: White Plate, a przepis znajdziecie tutaj.

Na osłodę najbliższych jesiennych wieczorów z piekarnika wyszły jeszcze orzechowe słodkości, jak muffinki i ciasteczka, ale ich przepisy podam już następnym razem.

Najwspanialszą nagrodą za trudy w mojej niewygodnej kuchni (a raczej aneksie kuchennym) były ciepłe zapachy rozchodzące się po domu i uśmiech męża, gdy zobaczył upieczone przeze mnie bułeczki. Właśnie tym jest dla mnie gotowanie – ciepłem, zapachami szczęścia, uśmiechem domowników. Mam nadzieję, że uda mi się tym z Wami podzielić.

 

Gulasz wołowy

Składniki:
1kg wołowiny dobrej do duszenia (zwykle używam kilku rodzajów wołowiny, ale choćby kawałek szpondra lub pręgi musi być. Te bardziej kleiste kawałki mięsa, nadają sosowi tą swoistą konsystencję)
sól i pieprz
1/2 pętka kiełbasy (najbardziej lubię albo czosnkową albo myśliwską/jałowcową, ważne by była dobrej jakości)
olej
2 łodygi selera naciowego
2 marchewki duże
3 ziemniaki (jeśli nie dodaję ziemniaków, to zwykle zjadamy gulasz z domowym chlebem)
2 pietruszki duże
2 cebule duże
1 rzepa
1/2 szkl. esencjonalnego sosu pomidorowego (ewentualnie dobrego koncentratu pomidorowgo)
1/2 butelki czerwonego wina
bulion wołowy (jak nie mamy może być woda, tym bardziej gdy użyjemy też szponder lub jakiś kawałek mięsa z kością)
rozmaryn, tymianek, liście laurowe
(teraz też czasem dodaję kilka suszonych grzybków i/lub suszone pomidory)
1 puszka zielonego groszku (z czasem zaczęłam wybierać raczej mrożony groszek, który tylko szybko blanszuję, trzymam oddzielnie i dorzucam tuż przed podaniem potrawy. nie traci na kolorze i konsystencji)

Przygotowanie: Kiełbasę pokroiłam na grube plastry i podsmażyłam, bez użycia tłuszczu, a następnie wyjęłam z garnka, pozostawiając wytopiony tłuszcz. Mięso pokroiłam na kawałki wielkości dużego kęsa, doprawiłam i obsmażyłam na mocno rozgrzanym oleju i pozostałym z kiełbasy tłuszczu. Po podsmażeniu mięsa wylałam nadmiar tłuszczu, pozostawiając w garnku wszystkie smaczne przypalonki. Do mięsa dorzuciłam kiełbasę, pokrojone na duże kawałki (podobne do kawałków mięsa) warzywa (teraz zwykle kroję warzywa w cieńsze plastry i na początek gotowania daję tylko część, resztę dodając dopiero w połowie czasu duszenia, by nie rozpadały się, ale przeszły smakiem sosu) i wlałam płyny: sos pomidorowy (ja użyłam resztki sosu arabiata, ale może być koncentrat lub nawet pół puszki pomidorów w kawałkach), wino i tyle bulionu, żeby przykryć mięso i warzywa. Zioła (rozmaryn, tymianek i liście laurowe) związałam sznurkiem i zanurzyłam w gulaszu. Po ok. 1,5 godzinie dorzuciłam puszkę zielonego groszku (jak napisałam wyżej – lepiej jest oddzielnie zblanszować zielony groszek i dorzucić go tuż przed podaniem, by nie stracił na kolorze i konsystencji. Poza tym dużo smaczniejszy jest ten mrożony groszek od puszkowego, ale to już kwestia gustu. Tak czy siak groszek nie powinien gotować się w gulaszu dłużej niż kilka minut, bo traci kolor i smak, więc dorzucić go należy w ostatniej chwili, byle by się zagrzał). Po kolejnych 10 minutach duszenia, zdjęłam pokrywkę i pozwoliłam się gulaszowi pogotować na dużym ogniu, by trochę zredukować sos, nadając mu tym samym mocniejszego smaku. Przed podaniem sprawdziłam, czy nie trzeba doprawić.

Pozdrawiam i życzę smacznego.

 

EDIT z 27 stycznia 2015 r – to kolejny wpis "poprawiany". Głównie zależy mi na sprawdzeniu czy to co kiedyś uważałam za dobre i skuteczne metody gotowania dalej mi się sprawdzają, czy przepisy wymagają albo dla smaku albo dla wygody jakiejś rewizji. Podoba mi się również jak inaczej podchodzę do zdjęć, do układania kompozycji na talerzu i to też przy okazji można zobaczyć. Tekst niebieskim italikiem jest tekstem z dnia poprawy. A poniżej macie moje pierwsze zdjęcie na bloga – ależ ja wtedy byłam z niego dumna … i dalej jestem, choć już trochę z przymrużeniem oka ;)