W oczekiwaniu na cytryny …

… powspominam jeszcze trochę cytrusowe smaki. Chodzi o owoc ogromnie ciekawy, cytrynę tak delikatną, tak nieoczekiwaną w smaku, że można ją jeść na surowo. Tak, wiem wiem, są hard-corowcy co zwyczajną cytrynę zjedzą ze smakiem i nawet jeden mięsień im nie drgnie. Ale nie ja. Lubię kwaśne smaki. Nawet bardzo! Każdy kto jadł u mnie sałatę z vinegretem wie o tym aż za dobrze, ale nawet ja mam swoją granicę kwaśności :)
 
SONY DSC
 
Ta cytrynka – o wdzięcznej nazwie piritto ma grubaśne albedo, ale nie jest ono ani trochę gorzkie. Wręcz przeciwnie, jest delikatnie słodkawe i takie jakby ziołowe. Wciąż jest dla mnie zagadką, do czego ten smak jest podobny i jak mi kiedyś się to objawi, to się z Wami podzielę. Tak czy siak, postanowiłam tę cytrynkę wypróbować w szybkim – tzw. resztkowym – obiadku.
 
SONY DSC
 
Kilka dni wcześniej piekłam kurczaki, by mieć je i na obiady i na lunche dla Ukochanego do pracy i by mieć czas na poźniejsze cytrusowe szaleństwa. Doprawiłam je mocno czosnkiem, skórką z cytryny i majerankiem. Z korpusów jak zawsze powstał bulion i gdy go już zapakowałam do pojemniczków i wysłałam do mrożenia, z niewielkiej porcji i kilku garści pęczaku ugotowałam sobie szybki lunch. Kilka skrawków mięsa z kurczaka, duża porcja szpinaku i jeszcze większa porcja natki pietruszki mogłyby wystarczyć za całą przekąskę w dniu pełnym prac.
 
SONY DSC
 
Piritto jednak dodała temu szybkiemu kaszotto zupełnie nowy smak. Gdy już pęczak odpoczywał po ugotowaniu, dorzuciłam do niego pokrojoną cytrynę wraz z pietruszką. Zależało mi tylko, by się odrobinę zagrzała, a nie gotowała. By, pod wpływem ciepła, olejki eteryczne ze skórki uwolniły się i by danie nie tylko smakowało wybornie, ale i pachniało pięknie cytrusowym aromatem.
 
Bardzo ciekawy wyszedł to lunch i bardzo ciekawy to owoc, ta uroczo zwana piritto. Teraz czekam na dostawę cytrusów, by znów wyczarować z nich smakowite różności, tak teraz potrzebne na odtrucie i oczyszczenie mojego organizmu męczonego jakimś choróbskiem, ale i o piritto pamiętam. Prędzej czy później i po nią siegnę, by rozgryźć jej smaki do końca :)
 
 
Kaszotto ze szpinakiem, natką pietruszki i piritto
 
To akurat kaszotto robiłam na oko, więc jak zależy Wam na dokładnych proporcjach zajrzyjcie do wpisu o kaszotto, gdzie dokładnie opisuję i proporcje i sposób jego gotowania.
Ty razem w garnuszku gdzie zostało mi pewnie coś ok. 300 ml bulionu z kurczaka rozmroziłam trochę szpinaku w liściach (ze 2 garście), który potem posiekałam mniej więcej drobno. Po odcedzeniu szpinaku wsypałam do gorącego bulionu mniej niż pół szklanki pęczaku i na średnim do małego ogniu gotowałam aż wchłonął płyn i stał się miękki (no prawie – pęczak zawsze pozostawia lekką twardość w środku i dobrze, nie robi się z niego mamałyga). Doprawiłam solą, gałką muszkatołową, odrobiną majeranku i łyżką masła. Dodałam szpinak, pokrojoną piritto, natkę pietruszki i dużą garść resztek mięsa, jakie zdjęłam z korpusów kurczaków. Kawałek skórki, który został z pieczenia ptaka, wsadziłam pod grilla, by mieć z niego taki kurczakowy chips. Bajka!
 
Smacznego.

Chemia na zakupach i co z niej wynika ;-)

Zima, zima, zima …
 
SONY DSC
 
… nic tylko o zimie ostatnio piszę, ale jak tu zapomnieć o białym puchu za oknem, o zimnie, wietrze sypiącym lodowe płatki w oczy. O zaspach na parkingach i chodnikach, o śnieżnych pługach i solarkach (których nie cierpię, ale to nie jest blog o tym jak sól niszczy roślinność przy drogach, więc cóż – tylko wspomnę małą czcionką o tym ;-D) na ulicach, ale też o pięknie malowanych mrozem obrazach na szybie, o soplach lodu zwisających z parapetów. Zima ma wiele obliczy.
 
SONY DSC
 
Łatwo dostrzegać piękno zimy spacerując po lesie czy parku, biegając z psem, robiąc aniołki czy lepiąc bałwany.
Łatwo dostrzegać urok zimy, gdy jasne słońce odbija się od zasp śniegu, a mróz nie atakuje z pełną mocą.
Zupełnie inaczej postrzega się jednak zimę, padający śnieg i wysokie zaspy, gdy z wózkiem i psem idziemy na bazarek wczesnym niedzielnym rankiem. Taka zima potrafi być nostalgiczna, zmuszająca do refleksji. Idąc na targ ostatniej niedzieli myślałam o tym jak wiele zmieniło się w moim życiu dzięki kuchni, dzięki gotowaniu, ale też dzięki blogowaniu. Jak inaczej patrzę na pory roku, na to co wkładam do koszyka, jak dokonuję wyborów nie tylko o tym co kupić, ale i gdzie kupić.
 
SONY DSC
 
Mimo śnieżycy i mrozu, który aż odbierał oddech, gdy skończyły się najpotrzebniejsze warzywa i gdy trzeba było uzupełnić zapasy mąki i kasz, z samego rana wybraliśmy się na pobliski targ "Bazarek na Dołku". A czemu dla wygody nie pojechaliśmy do supermarketu, gdzie w eko-alejce można przecież kupić ekologiczne kasze, a i niektóre warzywa sprzedawane są z certyfikatem eko? Już odpowiadam :)
 
Ostatnio Oczko pisała na swoich Kuchennych Kotach i na Czytelniczym o książce Julii Bator "Zmień chemię na jedzenie". Nie czytałam jeszcze tej książki, ale refleksje Oczka po jej przeczytaniu były tym, co kieruje moimi wyborami, dlatego też moimi przemyśleniami na ten temat chcę się z Wami podzielić. A raczej uzupełnić je o to, o czym Oczko nie napisała, a co dla mnie jest bardzo ważne.
 
W czasie zakupów, podobnie jak i Oczko mam hobby, które Oczko nazywa "obserwacją taśmy". I choć nie jestem ani wojującym ekologiem ani zatwardziałą fanką jedynie polskich produktów, to zawsze uważałam, że to rozsądek i złoty środek w podejmowaniu decyzji są ideałem, który próbuję stosować. Robiąc zakupy sprawdzam etykiety, wybierając produkty jak najmniej przetworzone, bez polepszaczy, konserwantów, barwników. Staram się kupować jak najbardziej naturalne produkty, ale też nie popadam w tym w przesadę, a przede wszystkim uważnie wybieram też miejsce kupowania.
 
SONY DSC
 
Tak jak nie szukam tylko eko produktów, których zaporowe czasem ceny silniej niż ostatnie mrozy zapierają dech w piersi, tak nie szukam tylko eko sklepów. Swoje zakupy zaczynam już w domu, w momencie podjęcia decyzji o tym gdzie kupię to co na liście zakupów się znajduje. Gdyż i to komu zapłacę za podobny produkt ma dla mnie znaczenie. Nie tylko symboliczne, że w takie mrozy jak teraz moja ulubiona Bakaliowa Przekupka czy Warzywna Rodzinka chcieli przyjechać na targ i sprzedawać swoje towary. Cenię mój bazarek za jego koloryt, za jego różnorodność i wytrwałość. Nawet na nim trzeba być uważnym, bo są sprzedawcy, którzy sprzedają "byle co". Ale wystarczy przejść się po nim raz i drugi, zapytać o produkt czy dwa, popatrzeć na ręce nakładające umorusaną w ziemi marchewkę, by wiedzieć w jakim ogonku się ustawić.
 
Wiosną lub latem postaram się napisać Wam więcej o warzywnej stronie mojego bazarku, a tymczasem na Bakaliowej Przekupce się skoncentruję.
Nie, jej ceny nie są dużo niższe niż zamienników w sklepach czy supermarketach, choć zdarzają się i w tej kwestii perełki. Ale gdy patrzę na zmieniający się asortyment, o tym jak pojawiają się nowości, jak suszona morwa, kandyzowane pomidorki koktajlowe czy kolejne naturalnie suszone bakalie, widzę, że nie jest jej obojętne co sprzedaje. Owszem, są i torby z pięknie pomarańczowymi, za to siarką suszonymi morelami, ale są też te ciemne, pomarszczone morele, o mięsistej konsystencji i smaku zakonserwowanego lata. Kupuję żytnią mąkę razową do dokarmiania zakwasu i pytam o mąkę orkiszową białą. Nie ma, ale już tydzień później i w każdy kolejny jest. Kupuję pęczak w ilościach hurtowych – "na pęczki" chciałoby się rzec (oj, zakochałam się w nim ostatnio, ale o tym za chwileczkę") i już dwa tygodnie później słyszę pytanie, czy chcę spróbować niełuskanego pęczaku.
 
Nazwijcie mnie naiwną, głupią czy szaloną, ale ja cenię nie tylko naturalne produkty, ale i naturalne, w sensie zdrowo-rozsądkowe, podejście do nich tych, którzy je sprzedają. To że oni cenią mnie i innych kupujących u nich na tyle, by postarać się i szukać czegoś dobrego. To, że gdy stoję w ogonku, Bakaliowa Przekupka uśmiechnie się do mnie zanim jeszcze przyjdzie moja kolej do zakupów. To, że gdy kupuję sześć rodzajów mąk, kilka torebek rozmaitych płatków, a zadziwiona pani stojąca za mną pyta do czego można użyć takich mąk czy płatków, moja Bakaliowa Przekupka już mówi o nich, podając ich zdrowotne wartości jak i możliwe zastosowania. To, że wystarczy zapytać o produkt, którego nie ma, by już tydzień później był, a potem by pojawiły się również inne jego wersje.
 
To jest ta zakupowa chemia, którą lubię :)
 
SONY DSC
 
Teraz wreszcie o tym co kulinarnego wynika z moich wędrówek po straganach.
Teraz opowiem Wam o mojej nowej miłości – pęczaku. Pęczak zdarzyło się mi jeść w zupie raz czy dwa. Nigdy jednak jakoś do kasz mnie nie ciągnęło. Owszem, uwielbiam gryczaną, ale do kilku mięs z sosami czy pieczonej gęsi i tyle. W dodatku kaszotto zawsze kojarzyło mi się z podróbką mojego ulubionego dania, risotto. Ale gdy kilka tygodni temu u koleżanki zjadłam najlepszy na świecie krupnik z pęczakiem i świeżymi maślakami podsmażonymi na masełku, wiedziałam już że ja i pęczak mamy przed sobą związek długi i pełen przyjemności.
 
To musiało być kaszotto, w dodatku kaszotto grzybowe. Kremowe, aromatyczne, lekko słone, ziemisto-orzechowe, po prostu idealny początek znajomości. Rozgrzewające i sycące, bogate w aromaty lasu i … tak, przyznaję, o niebo lepsze od risotta! Aż nie wierzyłam! No bo jak to!?! Moje ulubione risotto, moja ryżowa droga do raju, zdeklasowane przez swojski pęczak? A jednak! Może to póki co urok nowości, może ta miłość z czasem osłabnie, ale na teraz mogę z ręką na sercu powiedzieć Wam, że nie ma wspanialszego dania na te zimne dni niż kaszotto na pęczaku. Nie tylko ze względu na jego smak, ale również ze względu na to, że w przeciwieństwie do risotta nadaje się do podgrzewania, jest więc idealnym daniem nie tylko na obiad ale i na lunch, zajadany w domu czy zabrany w "lunch-boksie" do pracy.
 
SONY DSC
 
Kaszotto grzybowe póki co króluje w naszej smakowej skali porównawczej, ale i dyniowe z zielonym pieprzem i camembertem, podostrzone dymką i szczypiorem okazało się strzałem w dziesiątkę, przyjemnie łącząc w sobie słodkawe aromaty dyni z burakiem oraz ostrzejsze akcenty pieprzu i dymki. A przy okazji, gotując tę wersję i po wcześniejszym sprawdzeniu na grzybowej wersji, że nadaje się do odgrzewania, uznałam, że kaszotto można przygotować też w formie samej bazy. Bez dodatków, na wpół podgotowane i gdy wracamy do domu czeka na nas tylko do wykończenia, doprawienia i rozkoszowania się nim. Kolejna z licznych zalet kaszotta i pęczaku :)
 
I na tym powinien być koniec opowieści o bazarku, Bakaliowej Przekupce i kaszotto, ale ponieważ rzadko zamieszczam wpisy ponawiające przepis, a o zmienionych jedynie kilku składnikach, to pomimo tego, że na moim stole pojawia się i będzie pojawiać kaszotto w dużych ilościach i rozmaitych smakowych połączeniach, raczej nie będę o nim więcej pisać. Chcę jednak napisać jeszcze jedną rzecz, nie tyle o samym kaszotto, co o jego nazwie. Jakiś czas temu Ptasia na swoim Coś Niecoś pisała o buraczanym orzotto, czyli kaszotto vel pęczotto. I wspomniała o dyskusji na temat nazwy, o denerwujących niektórych neologizmach kulinarnych, anglicyzmach czy spolszczeniach. Nie wdając się w generalną dyskusję nad tym tematem, muszę dodać swoje trzy grosze – uwielbiam słowo "kaszotto" :D Pęczotto czy orzotto są ok, ale kaszotto jest po prostu przeurocze i wybaczcie jeśli powinnam inaczej nazywać to danie. Dla mnie ono jest i będzie pęczakowym kaszotto … hmmmm, dziś wersja z duszonym porem się chyba pojawi :)
 
 
Pęczakowe kaszotto grzybowe
(2 porcje obiadowe lub 4 porcje jako dodatek/przystawka)
 
Składniki:
chlust oliwy
1 cebula drobno posiekana
600-700 ml bulionu (u mnie warzywny)
duża garść suszonych grzybów
1 łyżeczka tymianku suszonego
opcjonalnie: 100 ml wytrawnego wermutu (lub innego pasującego białego wina)
180-200 g kaszy pęczak (oczyszczonej lub pełne ziarno)
garść parmezanu + 1 łyżka masła
 
Przygotowanie: Najpierw zagotowałam bulion z suszonymi grzybami. Odstawiłam na chwilę, by grzyby zmiękły i odcedziłam je. Bulion utrzymywałam na malutkim ogniu, by był cały czas gorący. Na oliwie zeszkliłam cebulę, wsypałam pęczak i smażyłam na średnim ogniu ok 1-2 minut. Chodzi o to by podgrzać ziarna. Wlałam wermut i poczekałam aż się wchłonie. W tym samym czasie zmniejszyłam ogień do małego. Dodałam tymianek i grzyby (zależnie od ich wielkości, można je posiekać lub zostawić) i stopniowo dodawałam bulion, porcja po porcji, aż poprzednia się wchłonęła. Gotowałam ok 20-25 minut (spróbowałam czy jest dosyć miękkie, ale wciąż nie rozgotowane). Zdjęłam z ognia, doprawiłam solą, dodałam parmezan i masło, wymieszałam i odstawiłam pod przykryciem na ok. 10 minut. Po tym czasie nałożyłam i podałam z płatkami parmezanu i sosem a'la pesto z liści pietruszki i liści rzodkiewki.
 
Pęczakowe kaszotto dyniowe
(2 porcje obiadowe lub 4 porcje jako dodatek/przystawka)
 
Składniki:
chlust oliwy
1 duża dymka lub 2 mniejsze, drobno posiekane
600-700 ml bulionu (u mnie warzywny)
opcjonalnie: 100 ml wytrawnego wermutu (lub innego pasującego białego wina) (w przypadku dyniowego kaszotto nie dałam wina/wermutu i nie było dużej różnicy)
180-200 g kaszy pęczak (oczyszczonej lub pełne ziarno)
200 ml puree z dyni (u mnie puree z dyni z dodatkiem buraka jakie przygotowałam do ugotowania zupy krem, o której w ciągu dnia lub dwóch napiszę i wstawię link)
1 łyżeczka zielonego pieprzu, odsączona z marynaty i posiekana (lub utłuczona w moździerzu)
ok. 150 g sera camembert (bez skórki pleśniowej)
szczypior z dymki, posiekany
 
Przygotowanie: Na oliwie zeszkliłam dymkę. Dodałam pęczak i smażyłam na średnim ogniu przez 1-2 minuty. Potem stopniowo dodawałam bulion (jak w przypadku kaszotto grzybowego, porcja po porcji, dolewając kolejną jak wchłonęła się poprzednia). Na koniec gotowania dodałam puree z dyni, posiekany marynowany zielony pieprz i ser camembert. Doprawiłam solą do smaku. Wymieszałam i odstawiłam pod przykryciem na ok. 10 minut. Podałam szczodrze posypane szczypiorem z dymki.
 
Moje uwagi:
– robiłam to kaszotto również z pełnoziarnistego pęczaku. Jest ok, ale to jednak nie to. Nie daje tego samego poziomu kremowości, ale za to ma ciekawy, orzechowo-ziemisty posmak. Nie nazwałabym już takiego dania kaszottem, ale to z pewnością danie warte gotowania i jedzenia, a dzięki użyciu nieoczyszczonej kaszy jest jeszcze bardziej odżywcze i pożywne. Spróbujcie koniecznie, gdy będziecie mieć możliwości kupna pełnoziarnistego pęczaku. Gotuje się go tylko ok 10-15 minut dłużej.
– kaszotto z pęczaku można przygotować też jako bazę – bez dodatków, zeszklić cebulkę, podsmażyć pęczak, wlać wino (lub nie) i ok 1/3 ilości bulionu w 2 partiach. Wystudzić i dokończyć w ciągu 1-2 dni.
– kaszotto szykowałam, podobnie jak risotto dosyć płynne (tzn. po nałożeniu na talerz i poruszaniu delikatnie talerzem w poziomie, kaszotto powinno rozpłynąć się powoli po nim), ale jego konsystencja to rzecz gustu, jak również tego do czego i jako co ma być użyte. Gdy gotuję takie danie jako dodatek do smażonej lub pieczonej ryby czy mięsa, robię je mniej płynne (ok 0,5 l bulionu na ok 200 g pęczaku).
 
Smacznego.