Zimowe ogrzewanie.

Zima w tym roku mocno nas trzyma w swych mroźnych ramionach. Rozglądamy się więc za czymś ciepłym, czymś co rozgrzeje, napełni nas miłych uczuciem rozprężenia. Sposobów na ogrzanie jest wiele i nie sposób wymienić wszystkich, ani nawet tych najlepszych czy ulubionych. W tym co nakładamy na talerze też może być więcej albo mniej, bardziej lub mniej lubiane sposoby ogrzania. Jednym z tych, po które sięgam ja, jest kasza gryczana. Uwielbiam dania z nią właśnie wtedy, gdy chłód przenika wszystkie warstwy, jakie uda mi się na mnie założyć. Nie ważne czy to zima, czy wiosna, czy jesień, czy nawet lato – a bywają i latem dni, kiedy chłód potrafi mocno przemrozić. Gdy pożądnie wymarznę, sięgam po pudełko z kaszą gryczaną i gotuję ją do obiadu.
 
 
Zanim jednak podzielę się z Wami daniem, w którym kasza jest w swojej czystej, towarzyszącej postaci, najpierw inne gryczane danie. Takie, w którym kasza gryczana gra pierwsze skrzypce … kotleciki. Malutkie – tak na trzy, cztery kęsy, doprawione smakami lasu i ziemi, tak lubię je najbardziej. Gdy szykuję te maleństwa, mocno rozgotowuję kaszę, by potem dała się dobrze zmiksować i by powstała z niej masa łatwa do formowania kotlecików. Ważne jest jednak, by pomimo chęci rozgotowania kaszy, nie gotować jej w zbyt dużej ilości wody. Cały smak kaszy powinien w niej zostać, a nie w wodzie wylanej po jej gotowaniu. Użyjmy więc tyle wody ile potrzebujemy do ugotowania, ale zamiast zalewać kaszę gorącą wodą, zalejmy podgrzane ziarna zimną wodą, w ilości tylko trochę większej niż wymagana. Poza tym dobrze jest już na etapie gotowania kaszy dodać przyprawy, takie jak suszone zioła, suszone grzyby czy warzywa, jakimi chcemy doprawić kotleciki. Dzięki temu smaki przypraw połączą się z kaszą i będą pełniejsze.
 
 
Dobrze jest też dodać coś co zadziwi i przyjemnie zaskoczy. Ja najbardziej lubię używać w roli takich niespodzianek posiekanych orzechów lub suszonych żurawin, a nawet suszonych jagód. Te niespodziewajki dobieram tak, by pasowały do tego, co zamierzam dać kotlecikom jako towarzystwo na talerzu. Nie ma tu żadnych zasad ani reguł, poza jedną najważniejszą – smakiem własnym i tych, dla których gotujemy. Jeśli pasuje nam jakieś połączenie, to znaczy że jest ono dobre. W ten sposób powstało wiele genialnych przepisów i dań. Po prostu ktoś chciał spróbować czegoś nowego, innego, albo zwyczajnie pomylił posiekany czosnek z imbirem ;)
 
 
Takie niespodziewajki w kotlecikach są nie tylko domeną kaszowych czy strączkowych kotletów, a wszystkich, gdzie masa jest mielona. Uwielbiam dorzucić do mielonych kotletów coś, co zaskoczy. A że mielone kotlety zwykle pojawiają się u nas, kiedy potrzebny jest comfort food, gdy zimno, gdy przeziębienie łapie lub po prostu przychodzi potrzeba na coś domowego i ciepłego, dlatego czy to w kotletach mielonych czy klopsikach znajdzie się jakiś zaskakujący składnik.
 
 
Tamtego dnia z treningów z psami wróciłam zziębnięta i przemoczona. Ciuchy poszły do prania, psy wyszorowane ręcznikiem z błota, a ja zabrałam się za formowanie mięsnych kuleczek. Mięso zmielone grubo z łopatki wieprzowej, do tego cały pęczek koperku i moja własna bułka tarta, z ususzonych resztek domowego chleba. Jako dodatek pojawiły się zmielone migdały i siemię lniane. Wystarczyło tylko udusić sos pomidorowy, zagęszczony zmielonymi na mąkę migdałami. Pachnąca, parująca kasza gryczana była tego posiłku idealnym dopełnieniem.
 
I wiecie co? Na drugi dzień to danie było smakowitą przekąską nawet w temperaturze pokojowej, zajadane z lunch-box'a … na kolejnym treningu, gdzie znów wyziębłam i zmokłam :)
 
Zaprzyjaźnijcie się więc z kaszą gryczaną, szczególnie że chłód dalej panoszy się wszędzie i przenika kurtki, bluzy i wszystkie warstwy, jakie na siebie nałożymy. Ten rok może i nie rozpieszcza nas na razie temperaturami, ale my możemy rozpieścić się na talerzu :)
 
 
Gryczane kotleciki/placuszki
 
Składniki:
1 łyżka klarowanego masła
1 1/2 szklanki kaszy gryczanej palonej
2 1/2 szklanek wody, a jeszcze lepiej bulionu warzywnego lub drobiowego
 
1 starta na drobnej tarce marchewka
duża garść suszonych jagód
3 kapelusze prawdziwków, posiekane drobno
1 łyżka suszonego tymianku
 
1 duża cebula, posiekana i podsmażona na klarowanym maśle
2 jajka
opcjonalnie: jeśli masa jest za wilgotna, kilka łyżek mąki, najlepiej gryczanej, ale może być każda
sól i pierz
 
masło klarowane/olej kokosowy lub inny olej do smażenia
 
Przygotowanie: W garnku rozgrzewam łyżkę klarowanego masła. Prażę przez minutę-dwie kaszę na samym maśle, mieszając tak, by ziarna kaszy zostały obtoczone w maśle. Zalewam zimną wodą lub bulionem. Dodaję startą marchewkę, suszone jagody, prawdziwki i tymianek. Gotuję wszystko razem aż kasza się rozgotuje. Jeśli potrzeba, dolewam wrzatek i gotuję do zupełnej miękkości kaszy. Na średnim do małego ogniu trwa to ok 20 minut. Solę dopiero na koniec, gdy większość płynu zostało wchłonięte przez kaszę (ilość soli jest zależna czy używamy posolonego bulionu). Gdy kasza wchłonie cały płyn i jest rozgotowana, przekładam ją do miski i studzę, aż będzie tylko ciepła na dotyk. W tym czasie podsmażam cebulę i też ją studzę. Przestudzoną kaszę łączę z cebulą i miksuję blenderem. Można też zmiksowac w mikserze lub zmielić w maszynce. Ja nie mielę zupełnie na gładko. Tą zmieloną masę próbuję czy smaki mi pasują i doprawiam solą, pieprzem i ewentualnie dodatkowymi ziołami. Dodaję jajka i mąkę, jeśli masa jest zbyt wilgotna (powinna mieć konsystencję placków ziemniaczanych, gdyż będzie łyżką wykładana na patelnię).
 
Na patelni rozgrzewam masło klarowane i dwiema dużymi łyżkami formuję kotleciki, lekko je spłaszczając. Można też uformować je zupełnie na kształt placków. Smażę na złoto, odsączam na papierowym ręczniki, a do czasu podania i usmażenia odpowiedniej ilości kotlecików, trzymam je w ciepłym piekarniku (u mnie to opcja podtrzymywania temperatury potraw, ok. 60-70 stopni Celsjusza). Podaję z warzywami. W tym przypadku z brukselką, krótko obgotowaną i potem podsmażoną na maśle klarowanym.
 
 
Klopsiki w sosie pomidorowym z kaszą gryczaną
 
Składniki:
750 dag łopatki wieprzowej, zmielonej
1 duży pęczek koperku, posiekany
2 średnie cebule, posiekane i zeszklone na maśle klarowanym
75 dag masła, miękkiego
1/2 szklanki migdałów i siemienia lnianego, zmiksowanych na mąkę
75 ml zimnej wody, może być gazowana
sól i pieprz do smaku
 
Na sos pomidorowy:
1 duża cebula, posiekana
2 puszki pomidorów, całych, bez skórki (lub jeśli akurat mamy świeże, to zamist jednej puszki 2-3 szt)
1 litrowy słoik domowej passaty
1 łyżeczka miodu
ok. 1/4 szklanki migdałów zmielonych na mąkę
sól i pieprz do smaku
 
kasza gryczana ugotowana na sypko – przepis tutaj (klik klik)
 
natka pietruszki, posiekana
 
Przygotowanie: Mięso, koperek, zeszklone cebule, masło, migdały i siemię lniane wyrobić z dodatkiem ok 75 ml zimnej wody. Wyrabiać tak długo, aż masa mięsna będzie plastyczna i będzie odchodzić od ręki. Trwa to ok 15 minut. Dzięki temu klopsiki nie będą się rozpadać, będą wilgotne i mięciutkie. Masę doprawić solą i pieprzem (na tą ilość ok. 1 łyżeczki). Masę odłozyć do lodówki na min 30 minut.
W tym czasie zeszklić cebulę, dodać pomidory i passatę, miód i na małym ogniu ok. 1 godziny dusić sos w garnku z niepełnym przykryciem. Na koniec doprawić solą i pieprzem i wmieszać mąkę migdałową. Nie doprawiać wcześniej, bo sól zintensyfikuje swój smak i sos może być za słony.
Gdy szkli się cebula do sosu pomidorowego, wstawić kaszę gryczaną.
 
Z masy mięsnej uformować małe kuleczki i smażyć je na maśle klarowanym. Potem odsączyć je na ręczniku papierowym i trzymać w piekarniku, w cieple (ok. 90 stopni). Gdy sos i kasza są gotowe, klopsiki włożyć do sosu i chwilę podgrzewać. Podawać z kaszą, udekorowane natką pietruszki.
 
Smacznego.

Modna zieleń!

 
 
Nie, bez obaw, nie wracam na kulinarnego bloga, by powiedzieć Wam o przemianie go w blog wnętrzarski. Jeśli jednak są tu jeszcze jacyś stali czytelnicy moich blogowych wypocin, to wiecie, że ja piszę o takim około-kulinarnym szczęśliwym mydle i powidle ;) Dlatego nic nie poradzę na to, że po kończącym się właśnie remoncie, w czasie którego gros naszej pracy to było samodzielne, zupełnie od podstaw, budowanie nowych mebli – głowę mam przepełnioną obejrzanymi, ba! nawet i przeczytanymi bardziej lub mniej dokładnie, blogami wnętrzarskimi. I jak wieść gminna niesie – a dokładnie przeczytany od deski do deski Piąty Pokój Kasi (klik-klik(mój absolutnie ulubiony ostatnio blog, z którego uczę się jak robić skrzynki ze sklejki) – green-is-the-new-black!
 
 
 
Jakieś "móndre" głowy uznały, że zielony jest modny, trendy i należy go mieć. Cóż ja poradzę, że zielony pasuje mi jako dodatek. Że kocham niebieski. Do tego nigdy nie goniłam za modą. Całe moje nowe, po-amnezyjne życie to za szczęściem się rozglądałam, za odnalezieniem się w tym obcym świecie, w którym obudziłam się bez imienia. Dlatego gotowanie dla siebie i dla innych jest – niezależnie od tego, gdzie fale życia mnie wyrzucą – tą stałą, która wprowadza ciepło, beztroskę, rozluźnienie. W gotowaniu też są mody, trendy i inne pogonie. Ja jednak zawsze szukałam w garnkach i talerzach tego co zbliża z ludźmi, tego co otwiera okna i drzwi, tego, co daje … hmm no sama nie wiem … chyba po prostu luz i brak skrępowania, jaki czuje się objadając się mile przy stole wraz z bliskimi nam ludźmi.
 
 
 
Zimą, kiedy daleko jeszcze do ukochanej wiosny, kiedy dni krótkie i często szaro-bure, gdy zimno, gdy ogólna niemoc "tfurcza" dopada, to co niezmiennie spowoduje uśmiech na moich ustach, to SMACZLIWKA… keee?! zapytacie. No dobra, nie zapytacie ;) Teraz mojego bloga po tylu przerwach i okresach ciszy, czytuje pewnie kilka "starych" (nie obraźcie się babeczki, wiecie o co mnie idzie) blogowych koleżanek. A te wiedzą co kryje się za tą zabawną nazwą.
 
Gdyby jednak jakaś nowa zbłąkana dusza się tutaj pojawiła, spieszę wyjaśnić, że smaczliwka to nic innego jak awokado. TADAM! I tak, przyznaję się bez bicia – za awokado dałabym się pokroić. Ja, miłośniczka slow food, slow life, lokalnego i sezonowego jedzenia, kocham miłością obłędną awokado i pomarańcze. Znoszę nawet bez większego sprzeciwu te ciemne miesiące zimy, w czasie której nie da się normalnie trenować z moimi psami, tylko dlatego, że właśnie wtedy mogę zamówić z InCampagna – ekologicznego gospodarstwa z Sycylii – pomarańcze, a przede wszystkim awokado – te ciemno zielone źródła zadowolenia.
 
 
 
Nie każde jednak awokado zasługuje na taki podziw. To musi by ciemna odmiana o wężowo brzmiącej nazwie hass. Jego smak, maślany, tajemniczy, elastyczny i tolerancyjny – to właśnie on skusił Ewę w raju. No kocham jabłka, ale tylko dla awokado dałabym się wypędzić z raju ;)
 
I tak awokado u mnie może pojawić się w czasie każdego posiłku. Na śniadanie, gdy staje się pastą z czosnkiem i cytryną oraz gruboziarnistą solą morską, a jeszcze lepiej wędzonym kwiatem solnym – zastępuje mi wtedy masło, a raczej powinnam powiedzieć, że staje się wtedy płótnem, gruntem dla obrazu, jakim jest zwykła kanapka z jajkiem na twardo. Spróbujcie kiedyś! Koniecznie! Nie ma większej rozkoszy, nie ma więcej grzesznej przyjemności, niż kanapka z ciemnego pieczywa z pastą z awokado, czosnku i cytryny, a do tego jajko na twardo lub pół-twardo … ślinianki pracują na samą myśl!
 
A jeśli nie pasta, ale dalej mamy ochotę na jajo, to wystarczy pokroić awokado w plastry i usmażyć w nich jajka sadzone. Bajka! No, ale ja kocham jajka sadzone, więc jestem nieobiektywna ;)
 
Gdy przychodzi weekend i mamy czas na niespieszny lunch, to wystarczy uśmiechnąć się do najlepszego Męża na świecie i poprosić o JEGO NALEŚNIKI (przepis znajdziecie tutaj). Taaaak, te naleśniki mają za soba taki bagaż emocji i wspomnień, że nie ma nic lepszego. Nawet Michel Roux i mój ulubiony Chef Michel mogą schować się ze swoimi francuskimi naleśnikami, gdyż nic a nic nie pobije naleśników Sebastiana. Teraz jeszcze wyobraźcie je sobie posmarowane pastą z awokado, obłożone guacamole i upieczoną wcześniej piersią z kurczaka. Posypane posiekanymi wędzonymi czarnymi oliwkami i mam ochotę nie schodzić z kuchennego blatu, na którym pałaszuję te smakołyki.
 
 
 
Wróćmy jednak do teraźniejszości i do normalności. Nawet pomimo tego, że moje ostatnie miesiące dalekie są od normalności, kiedy to ponad pół roku temu rozwalił mi się kręgosłup. Ale gdy chodzę normalnie, gdy ręce nie tracą czucia, a noga nie odmawia mi posłuszeństwa, gdy treningi z psami, wyjazdy na seminaria czy zawody wypełniają mi dni po brzegi, wtedy to niespieszne śniadania to luksus, a wolny weekend to już zupełna abstrakcja i bajka dla złych dzieci. Kiedy "normalnie" spędzamy nasz czas albo na treningach posłuszeństwa lub obrony na boiskach czy placach treningowych albo na polach i łąkach tropiąc, wtedy coś szybkiego do spałaszowania to abolutny must-have. I niezależnie od pory roku, bo nawet i zimą czy deszczowią jesienią treningi, choć utrudnione, ale i tak jakoś się odbywają. Dlatego dobrze jest mieć wtedy jakieś małe co nieco. Coś na slodko, ale nie za bardzo. Coś pożywnego, ale nie obciążającego. A jeśli jeszcze wesoło wygląda, to już zupełna ambrozja. Dlatego to wilgotne ciasto z awokado pasuje do tego równania wprost wybornie.
 
Czego nie wybierzecie moi Kochani czytelnicy, obiecuję, że będzie smacznie. Pamiętajcie jednak, by Wasza smaczliwka była dojrzała i tętniąca smakiem. By jej ciemna skorupka skrywała miękkie wnętrze. Sprawdźcie to delikatnie naciskając "ogonek vel czubek" owocu. Jeśli się ugina pod dotykiem, znaczy, że awokado czeka na pożarcie ;)
 
A teraz zapraszam na kilka przepisów. Witajcie znów moi Kochani. Tęskniłam do bloga i miło wrócić na jego ciepłe pielesze :)
 
 
Pasta z awokado
 
Składniki:
1 awokado
1 ząbek czosnku, przeciśnięty przez praskę lub roztarty z solą nożem na desce bądź w moździerzu
sok z połowy cytryny
gruboziarnista sól morska lub kwiat solny
suszone, kruszone chilli
 
Przygotowanie: Wybieramy awokado miękkie, ale wciąż bez przebarwień. Rozcieramy widelcem miąższ w miseczce wraz z innymi dodatkami. Pałaszujemy od razu. Jeśli chcemy zostawić, to by nie ciemniała masa trzeba dodać ciut więcej soku z cytryny oraz w sam środek pasty włożyć pestkę i przykryć folią spożywczą tak, by dotykała pasty.
 
Doskonałe z jajkiem na twardo lub półtwardo, albo z wędzoną rybką albo z pieczoną karkówką albo z pieczonym w niskiej temperaturze rostbefem.
 
Guacamole
 
Składniki:
Awokado
Limonka/Cytryna
Kolendra, natka
Chilli
Pomidory
Czerwona Cebula
 
Przygotowanie: Proporcje należy dobrać sobie do smaku. Ja na 2-3 średnie awokado biorę 1 limonkę/cytrynę, małą garść natki kolendry (same liście), szczyptę suszonego chilli, 2 duże malinowe pomidory (sam miąższ, bez skórki, pestki odrzucam) i pół małej czerwonej cebuli. Wszystko mieszam tak, by część awokado zgnieść na pastę, a część zostawić w kawałkach. Podobnie jak pastę i guacamole najlepiej zjeść od razu. Jeśli trzeba je przechować dłużej, zobacz powyżej rady jak sprawić, by nie ściemniało.
 
Ciasto z awokado
 
Składniki:
1 dojrzałe awokado (ok. 250 g)
1 łyżka soku z cytryny
120 g cukru drobnego waniliowego (robię go sama – do słoika z cukrem, wkładam 2-3 laski wanilii) (w przepisie było 200 g cukru plus cukier waniliowy)
szczypta soli
4 jajka
200 g miękkiego masła (oryginalnie było 225 g)
300 g mąki (można użyć mieszanki bezglutenowej)
1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia
1 czubata łyżeczka sody oczyszczonej
 
Przygotowanie: Keksówkę o długości 22-25 cm posmarować masłem i wysypać bułką tartą. Można też po prostu wyłożyć pergaminem. Ja tak zrobiłam. Nagrzać piekarnik do 180 stopni Celcjusza.
Miąższ z awokado wraz z sokiem z cytryny rozcieramy widelcem lub miksujemy blenderem na jednolitą pastę. W osobnej misce ucieramy masło z cukrem do puszystości. Potem dodajemy po jednym jajku, cały czas ucierając mikserem. Potem dodajemy awokado, ze szczyptą soli. Na koniec powoli dodajemy mąkę z proszkiem do pieczenia i sodą, rozcierając na najmniejszych obrotach, a najlepiej po prostu łyżką, by nam sypka mąka nie latała po kuchni. Przełożyć do keksówki. Piec ok 35-40 minut lub do suchego patyczka. Po upieczeniu zostawić na 10 minut w keksówce, a potem wystudzić na kratce.
 
Smacznego.

I znów zupa … a nawet dwie!

… czyli o tym jak zrobić gorący kubek bez chemii, konserwantów, za to ze smakiem, dla zdrowia i ku pokrzepieniu zimową porą i mieć do tego chleb … prawdziwy chleb i prawdziwą zupę.
 
SONY DSC
 
Najpierw trzeba upiec własny chleb. Na zakwasie, żytni, pełen smaku. Taki, który aż prosi się o wspaniałe kanapki z domową wędliną, o grubą warstwę masła i łyżkę miodu gryczanego, o grubo pokrojony żółty ser i kapkę własnego ketchupu, o pokruszony ser pleśniowy z dżemem z pomarańczy, o … taki chleb jest po prostu idealny na każdą okazję, gdyż jest niezwykle uniwersalny i prosty. Chleb żytni, wilgotny, taki codzienno-niecodzienny :)
 
SONY DSC
 
Do tego można piekąc go albo oszczędzić na czasie, by po prostu upiec go na bazie dużej ilości zakwasu albo pobawić się w trudniejsze i ciekawsze, tzw. trójfazowe ciasto zakwaszone. Chleb radzieckiego żołnierza ma swoją oficjalną historię, gdy w Rosji w 1938 r został oficjalnie uznany w piekarniach. Ale ma i moją własną historię. Pierwszy raz piekłam ten chleb kilka lat temu, gdy po Sylwestrze, rok po artroskopii moje kolano po raz kolejny odmówiło posłuszeństwa. Przeszywający ból najpierw po uszkodzeniu łękotki, potem po zastrzykach ze sterydów sprawił, że odechciało mi się żyć.
 
Ale ja nie poddaję się łatwo! Szukałam zajęć, które zajmą moje myśli – i właśnie wtedy zaczęłam czytać o trójfazowym cieście zakwaszonym. Znalazłam kilka przepisów na chleby bazujące na nim i piekłam je bez opamiętania. Nie pomogło na kolano, ale pomogło na doła, jaki pojawił się, gdy znów nie mogłam chodzić o własnych siłach, a z szafy ponownie musiałam wyjąć do kresu możliwości znienawidzone kule.
 
SONY DSC
 
Od tamtego czasu chleby na trójfazowym zakwaszonym cieście mają dla mnie szczególne znaczenie. Piekę je zwykle, gdy dopada mnie przeziebienie czy choroba, gdy mam wymuszony, chorobowy "czas wolny". A że wtedy piekę je bez opamiętania zostaje mi ich trochę … akurat do zagęszczania zup kremów.
 
Jak na przykład zupy pomidorowo-buraczanej czy żurkowej. Takich idealnych gorących kubków na zimowy czas. Zupy tego typu genialnie sprawdzają się zabrane w termosie na bezdroża z psami, na spacery po lesie czy po parkach czy po prostu jako przekąska w czasie dnia. Można komponować dowolnie smaki i konsystencję do własnych preferencji. Mamy słoik pomidorów przechowanych z lata czy po prostu uzbierało się nam trochę z odkładanej zakwaszonej mąki z dokarmiania zakwasu, a może jeszcze kilka upieczonych do obiadu buraków zalega w lodówce … takich propozycji może być ogromnie wiele. Domowe gorące kubki to po prostu zupy "na winie" (= co się "na winie" z lodówki), doskonale sprawdzające się, by nie tracić niczego i by gospodarnie podejść do tego co mamy w lodówce :)
 
Serdecznie więc zapraszam na chleb i zupy, akurat na zimowy czas :)
 
 
Chleb radzieckiego żołnierza
 
Składniki (na jeden bochenek chleba o wadze ok. 1 kg.):
375 g ciasta zakwaszonego po 3 fazie z mąki żytniej razowej (przepis poniżej, ale można dać po prostu 375 g zakwasu dokamionego ok. 8-12 godzin wcześniej)
450g mąki żytniej razowej (można dać różne proporcje żytniej razowej i jasnej chlebowej, ja zwykle piekę ok 1/3 razowej, reszta chlebowej)
15 g soli
330 ml bardzo ciepłej wody (ok. 40 stopni Celsjusza)
 
Przygotowanie: W wodzie rozmieszać ciasto zakwaszone/zakwas. Dodać mąkę, sól, szybko i krótko wyrobić – do uzyskania jednorodnej konsystencji.
Konsystencja bardzo gęsta ale nie za bardzo. Zostawić do fermentacji na ok. 2 godziny w temp. 30*C . Ciasto nieznacznie (a może i więcej) urośnie i pojawią się pęcherzyki powietrza. Przełożyć do keksówek wysmarowanych olejem (można wysypać mąką razową lub płatkami itp). Ciasto posmarować olejem i przykryć szczelnie folią i pozostawić do wyrośnięcia w temperaturze 30 stopni Celsjusza na 35-50 min.
Piekarnik nagrzać do 260 stopni Celsjusza.
Pieczemy 10 min w 260 stopniach, a następnie dopiekamy 40 – 45 min. w 200 stopniach.
Natychmiast po wyjęciu z pieca posmarować/spryskać wodą. Jak każdy chleb żytni wymaga cierpliwości – można próbować następnego dnia (najlepiej piec ok. północy bo wtedy bardziej chce się spać niż jeść).
 
 
Zupa buraczano-pomidorowa
 
Składniki:
Słoik/puszka pomidorów (lub dwie)
2-3 upieczone buraki
przyprawy według gustu – tutaj: wędzona papryka, chilli, czarny kminek
bulion warzywny
kilka kromek podsuszonego chleba
 
Przygotowanie: Bulion zagotować z przyprawami. Dodać pomidory i pokrojone na małe kawałki buraki. Rozgotować. Dodać podsuszony chleb. Zmiksować blenderem, doprawić do smaku solą i pieprzem, ewentualnie śmietaną. Popijać dla rozgrzania :)
 
Zupa żurkowa
 
Składniki:
1 cebula posiekana
2-3 ząbki czosnku posiekane
kminek, majeranek, po łyżecce
kilka ziaren ziela angielskiego, utartych w moździerzu
dobra kiełbasa, np. jałowcowa lub czosnkowa, 1 pętko
resztki z zakwasu **
bulion warzywny/drobiowy/dowolny
trochę podeschniętego chleba
śmietana/mleko
opcjonalnie: jajko ugotowane na twardo lub półtwardo, ewentualnie w koszulce lub sous vide
opcjonalnie: w czasie gotowania bulionu można dodać kilka suszonych grzybków, łyżkę lub dwie chrzanu, pozostałe z obiadu ugotowane/upieczone ziemniaki
 
Przygotowanie: Podsmażyć kiełbasę, wytapiając z niej nadmiar tłuszczu, który odlewamy do osobnej miseczki. Można go użyć do pieczenia ziemniaków. Cebulę zeszklić na oleju, dodać czosnek i przyprawy, smażyć przez minutę. Wlać bulion i dodać chleb. Rozgotować i zmiksować blenderem. Dodać resztki z zakwasu do smaku, tak by nie było zbyt kwaśne. Dodać podsmażoną kiełbasę i śmietanę. Doprawić do smaku.
 
* ciasto zakwaszone trójfazowe (info ze strony od Tatter)
 
Zaczyn zakwasowy (wykonany metodą 3stopniową):
50g zakwasu (pszennego lub żytniego)
100g białej pszennej mąki chlebowej
100g wody
Wymieszałam dokładnie i zostawiłam szczelnie przykryte na 6-8 godzin w temperaturze 26-28C.
 
Następnie dodałam:
100g mąki j.w.
100g wody
 
Po dokładnym wymieszaniu zostawiłam na 6-8 godzin w temperaturze 22-26C.
Znów odświeżyłam zaczyn:
100g mąki j.w.
100g wody
Zostawiłam pod przykryciem w temperaturze 18-22C na 3-4 godziny.
Po tym czasie zakwas jest gotowy do użycia (do wyżej wymienionego chleba używam ciut więcej niż  połowę tego zakwaszonego ciasta)
 
Informacje o Metodzie Detmolder Trójfazowej (info też od Tatter):
Metoda stosowana przez piekarzy niemieckiech w produkcji chleba zytniego, polegająca na stopniowej budowie zaczynu zakwasowego. Metoda ta skupia sie na wydobyciu 3 cech zaczynu zakwasowego jakim sa drozdze, kwas octowy i kwas mlekowy, a jak wiadomo, kazdy z tych aspektow rozwija sie w innych warunkach, przy innej hydracji, innej temperaturze, w innym czasie.
 
I fazie rozwijaja sie komorki drozdzowe. Idealne warunki to srednia temperatura otoczenia (26C) i dosc wysoka wilgotnosc (150% hydracja). Czas trwania tej fazy to 5-6 godzin. Niewielka ilosc dojrzalych kultur (zakwasu) zostaje dokarmiana maka zytnia razowa i woda (1:1,5)
 
II fazie nastepuje rozwoj kwasu octowego (nadanie zakwasowi kwasowego zapachu i smaku). Tym razem konsystencja zaczynu zmienia sie na bardziej sztywna (60-65% hydracji), temperatura spada o pare stopni (do 23C) , a czas fermentacji wydłuża sie do 15-24 godzin.
 
Do calosci zaczynu z fazy I dodaje sie make zytnia razowa i wode (1:0,6-0,78).
 
III fazie rozwija sie kwas mlekowy (odpowiedzialny za smak chleba). Do prawidlowego przebiegu tej fazy potrzebna jest wyzsza temperatura (30C) i 100% hydracja. Dojrzewannie nastepuje dosc szybko – 3-4 godziny. Zaczyn dokarmia sie maka zytnia razowa i woda (1:1)
Po tym czasie zaczyn zakwasowy (ciasto zakwaszone) gotowe jest do dalszej produkcji.
Zrodlo: J. Hamelman "Bread"
 
** resztki z zakwasu – informacja dla zakwasowo-chlebowo wtajemniczonych ;) – jak wiadomo, gdy dokarmiacie zakwas zwykle wyrzucacie połowę, prawda? Ja dokarmiam zakwas dodając mało mąki i wody (po ok. 25-50 g), a połowę poprzednio zakwaszonej mąki przekładam do innego słoika. Raz na tydzień-10 dni dolewam tam wody, dodaję kilka ząbków czosnku, ziele angielskie, listek laurowy i odstawiam na ok. 2-3 dni. Do zupy dodaję tą lekko odcedzoną wodę po 2-3 dniach jej kiszenia.
 
Smacznego.

Biała … polska … zimowa … zupka!

Kiszonki wszelakie są ogromnie popularne w naszej części Europy. Nic dziwnego. To doskonały sposób zachowywania warzyw, a jednocześnie doskonałe źródło witamin i minerałów zimą. Kisić można niemalże wszystko. Kapusta i ogórki to oczywistość, ale możliwości jest znacznie więcej – kalafior, buraki – nie tylko na zakwas na barszcz, szparagi, pomidory, papryka, cukinie, marchewki, rzepa, małe cebulki, papryczki chilli, patisony, dynie.
 
SONY DSC
 
Kisić można też owoce, choć poza jabłkami, śliwkami i gruszkami nie mam zbyt dużych doświadczeń. I oczywiście grzyby. Jak widać kiszonki to ogrom możliwości smaków i kolorów na zimę, która tylko z pozoru jest taka monotematyczna.
 
Można kisić albo w glinianym naczyniu, na szybko, albo też przygotować sobie słoje – jednorodne lub z wieloma warzywami i cieszyć się ich smakiem przez całą zimę. Ba! można też bawić się w kolory, gdy do słoja dodamy buraka czy pomidora, które zabarwią nam inne warzywa.
 
20140618_zupa_kiszony_kalafior
 
Dziś zapraszam Was na doskonałą zupę. Kwaśno-słony ziemisty smak kalafiora złamany ziemistością, ale i słodyczą ziemniaków w mundurkach i dopełniony słodyczą nabiału – śmietany lub mleka … hmmm ciekawe jak smakowałoby z mlekiem roślinnym. Zupkę tę można podać też z topinamburem, co by już zupełnie hipstersko było ;)
 
Smacznej i białej zimy Wam życzę :)
 
 
Kiszony kalafior
 
1 główkę kalafiora podzielić na różyczki. Łodygę – w tych miękkich częściach, pokroić na mniejsze części, a wyrzucić tylko zdręwniałą część. Kalfiora włożyć do glinianego naczynia. Dodać ulubiony zesztaw do kiszenia1 pęczek koperku, kilka baldachów kopru, kawałek korzenia chrzanu, 1 główkę czosnku, podzieloną na ząbki, nieobrane, 1 czubatą łyżeczkę gorczycy. Do kiszonek można dodać też imbir, papryczkę chilli, ale do kalafiora mi one nie pasują, no chyba żeby wykorzystać ukiszonego kalafiora do sałatki w stylu azjatyckim. 
Zalać osoloną wodą (zwykle ok. 2 łyżki na litr ciepłej wody). Przykryć małym spodeczkiem i docisnąć czymś ciężkim. Odstawić w nie za ciepłe miejsce (temperatura raczej nei wyższa niż 20 stopni i nie niższa niż 15 stopni) na od 2 do 5 dni. Trzeba sprawdzać, gdyż zależnie od temperatury czas kiszenia może być różny.
 
Do przygotowania zupy odcedzić kalafiora i odlać połowę płynu. Zabrać ze dwa, trzy ząbki czosnku, a resztę zostawić do ukiszenia kolejnego kalafiora, dolewając osolonej wody do zakrycia. Nie używać tego samego zestawu do kiszenia po raz trzeci, gdyż nabiera goryczy. Poza tym istnieje ryzyko, że pojawi się pleśń.
 
Takiego kalafiora można też posiekać i użyć jako sałatki.
 
Aby kiszonka mogła długo stać w słoju i się nie zepsuć musi być najpierw przez 2-3 dni w temperaturze ok 15-20 stopni, potem kolejny tydzień do dwóch w temperaturze 8-12 stopni, a gotową kiszonkę nalezy przechowywać w chłodzie – ok 4-8 stopni. Jeśli ma stać na półkach zwykłej, nie chłodnej spiżarni należy słoiki zapasteryzować.
 
Zupa z kiszonego kalafiora
 
Ukiszonego kalafiora wraz z częścią odlanej wody z kiszenia odstawić na bok. Posiekać zabrane z kiszenia 2-3 ząbki czosnku. Posiekać 2 małe cebule i zeszklić je. Dodać posiekany czosnek. Wlać bulion (drobiowy lub warzywny, dowolny na jaki macie ochotę), około 1 do 1 1/2 litra. Dodać kilka ziemniaków – podgotowanych lub podpieczonych – w mundurkach. Dogotować do miękkości. Dodać ukiszonego kalafiora. Gotować na małym ogniu, tak by nie zagotować płynu, a ugotować kalafiora do miękkości. Na koniec wlać wodę z kiszenia – do smaku, by zupa nie była za słona i zabielić ją śmietaną lub mlekiem (najpierw do miseczki ze śmietaną/mlekiem dolać trochę gorącej zupy, a potem to wlać do garnka).
 
Można też poeksperymentować z mlekiem roślinnym – chodzi o przełamanie kwaskowatości, słoności i ziemistości naturalną słodyczą jaką daje mleko/śmietana.
 
Doprawić do smaku. Podać samą lub z koperkiem. Pieprz moim zdaniem zupełnie nie pasuje do tej zupy, ale to kwestia gustu ;) Można w czasie gotowania dodać szczyptę kminku, ale tak by nie zdominował delikatnego w gruncie rzeczy smaku ukiszonego kalafiora.
 
 

Mięsne zapotrzebowanie na zime :)

Nie mam czasu ostatnio na pisanie, a jeśli los będzie dla mnie szczęśliwy, to będę miała go jeszcze mniej …
 
SONY DSC
 
Pomimo tego chcę spisać te smakowite dania jakie ostatnio zajadałam. Będzie więc mało słów, więcej zdjęć, przepis i obraz …
 
SONY DSC
 
Gdy mój Ukochany poskarżył się, że jeszcze nigdy nie zrobiłam mu smalcu, postanowiłam nadrobić zaległości. A do tego na wokandzie pojawiło się jeszcze francuskie rillettes, na które od dawna ostrzyłam sobie ząbki, jako że uwielbiam robić własne wędliny i przetwory …
 
SONY DSC
 
… Co tu dużo mówić! Smakowicie się nam robiło kanapeczki i zajadało w czasie koleżeńskich zabaw przy grze w Talizman :) Spróbujcie sami :)
 
 
Rillettes
 
1 kg surowego boczku (bez skóry i kości) i 1 kg tłustej karkówki pokroiłam w dużą kostkę (o boku na oko 3-4 cm). Mięso natarłam grubą solą morską (30 gram – 15 gr na 1 kg mięsa) wraz z drobno posiekanym (ja utarłam go wraz z solą) czosnkiem – 4 ząbkami i 2 dużymi cebulami, drobno posiekanymi. W gazę zawinęłam 5 średnich liści laurowych, 1 łyżeczkę ziela angielskiego, 1 łyżeczkę jałowca, 1 łyżkę suszonego majeranku, 1 łyżeczkę kminu rzymskiego. Mięso z solą, czosnkiem i cebulą można zostawić do marynowania na kilka agodzin (lub noc) albo od razu zacząć piec. Woreczek z przyprawami dodajemy do mięsa na czas pieczenia.
Przed pieczeniem zalałam mięso 1 1/2 szklanki wytrawnego wermutu i wody w proporcjach pół na pół (można użyć samej wody lub wina) i 1/2 szklanki stopionego smalcu (ok 100 g).
Piekłam w 80 stopniach Celsjusza przez 12 godzin. Piekłam tak przez noc, rano wyjęłam z piekarnika, mięso odsączyłam na durszlaku. Po tym czasie woreczek z przyprawami wyjęłam i wyrzuciłam a mieso – po przestudzeniu – podzieliłam pacami na drobne kawałeczki. Mięso wkładałam luźno (to ważne by wkładać luźno, by mięso dało miejsce płynowi, jaki będziemy wlewać do słoików) do wysterylizowanych* słoików. Odsączony płyn zagotowałam, aż był wrzący. Zalałam mięso w słoikach płynem.
Dodatkowo stopiłam smalec (można też użyć klarowane masło) i zalałam każdy słoik kilkoma łyżkami tłuszczu. Zakręciłam słoiki i zapasteryzowałam**. Takie rillettes można trzymać nawet ok. pół roku. Ja trzymam je w lodówce, ale podobno może też być w chłodnej spiżarce.
 
Źródło: Ten przepis to wypadkowa kilku przepisów, ale najważniejszy element czyli ilość płynu i tłuszczu do zalania mięsa oraz ilość soli, choć ze zmianami wzięty od Agnieszki z Kuchni nad Atlantykiem
 
Smalec z jabłkiem
 
1/2 kg słoniny i 1/2 podgardla pokroiłam w drobniutką kostkę (im drobniejsza tym mniejsze i bardziej chrupiące skwarki). Gdy już tłuszcz się zaczął topić, odlałam kilka łyżek na inną patelnię i zeszkliłam drobniutko posiekane 2 duże cebule. Na koniec do cebuli dodałam 3 łyżki majeranku i 3 jabłka szara reneta, starte na grubych oczkach tarki. Zawartość dodatkowej patelni dodałam do smalcu, gdy słonina i podgardle się stopiły i zostały same drobne skwarki. Na koniec dodałam ok 1-1,5 łyżeczki soli morskiej. Ale sól lepiej dodawać powoli, do smaku. Ja i tak wolę kanapkę ze smalcem posypać solą morską i zjeść z kiszonym ogórkiem, więc nie ma potrzeby by smalec był słony. Zamknęłam i schowałam do lodówki lub zimnej spiżarki.
 
* sterylizacja – włożyłam czyste słoiki do zimnego (!) piekarnika i włączyłam na 110 stopni Celsjusza na 40 minut. Zostawiłam w stygnącym, otwartym piekarniku aż ostygły.
** zapasteryzowałam słoiki o pojemności ok. 300-400 ml przez 45 minut w 110 stopniach Celsjusza (wkładając do zimnego piekarnika i zostawiłam w piekarniku aż piekarnik ostygł).
 
Smacznego.