Świąteczne lepienie …

… nie bałwana … niestety zima w tym roku nie obdarowuje nas bielą śniegu … za to lepić można i to jak … pierogi i uszka.
 
SONY DSC
 
Uwielbiam lepić pierogi i uszka. Zawsze wtedy razem z Sebastianem stajemy przy dębowym blacie naszej kuchni, ciasto czeka już w torebce, miseczka ze schłodzonym farszem stoi obok pudełka z mąką i omączonego wałka, a my rozmawiamy, podczas gdy nasze ręce same już lepią i formują pierożki większe i mniejsze czy uszka o wyciągniętym czubeczku. To czas relaksu i uśmiechu. Dlatego w czasie przedświątecznych przygotowań ten dzień był zaplanowany ze szczególną dokładnością. Rano wykończyłam farsz na pasztet z gęsiny i upiekłam go, ugotowałam krówki, odstawiając je by stężały, a gdy mój Ukochany wrócił do domu, po zjedzonym smakowitym gulaszu, rękawy zakasaliśmy i za pierogi się zabraliśmy. Cały wieczór tylko na pierogi, uwiecznianie ich na zdjęciach, podjadanie ich …
 
SONY DSC
 
Na pierwszy ogień poszły oczywiście uszka. Z samymi grzybami, ugotowanymi dzień wcześniej w warzywnym wywarze. Zawsze do gotowania grzybów dodaję szczyptę płatków chilli, na tyle niewielką by grzybów nie uczyniła ostrymi, na tyle dużą, by w tle był ten znak zapytania, to zastanowienie "cóż to ja tam czuję w tyle podniebienia?". Najróżniejsze suszone grzyby – borowiki, koźlarze, podgrzybki – zapewniają farszowi i grzybom niezwykły smak, a do tego bulion grzybowy jaki pozostaje po nich jest po prostu zniewalający. Ponieważ na naszym wigilijnym stole – w przeciwieństwie do stołu mojej Mamy i Babci, gdzie króluje grzybowa – musi być barszcz z samodzielnie ukiszonych buraków, dlatego też ten niezwykle aromatyczny bulion grzybowy mrożę w porcjach i wykorzystuję do najróżniejszych zup, risotto i sosów. Bajeczny!
 
Ale ale, nie wspomniałam o najważniejszej rzeczy … kształt uszek. Moje uszka muszą mieć nie tyle kształt uszek, co uszek z wyciągniętym czubeczkiem. W głębi duszy nazywam je elfimi uszkami … w końcu świąteczny czas to czas magii i baśni, a ja uwielbiam elfy i smoki :-)
 
Te elfie uszka lądują potem w barszczu. Oczywiście na zakwasie, oczywiście z dodatkiem czosnku i oczywiście z częścią bulionu z gotowania grzybów, a przede wszystkim – odkąd poznałam przepis na barszcz Amaro, z dodatkiem ogromnej wręcz ilości majeranku, która choć przeraża z początku, później daje zupę o niezwykłym, ziemistym posmaku. Co w dopełnieniu ze słodyczą buraków, kwaśnością zakwasu i goryczką czosnku, daje niezapomniany smak. Smak, który w tym roku podkręciłam odrobinę i później – przy wigilijnym stole – uśmiechałam się słysząc pytania, co jeszcze jest w tym barszczu? Moją niespodzianką okazało się dosłownie kilka wędzonych śliwek dorzuconych do garnka. Były lekko tylko wyczuwalne, za to dały to samo co chilli w przypadku grzybowego farszu – to zastanowienie, krótki przestanek myśli i delektowanie się smakiem, by rozpoznać nurtującą niewiadomą.
 
SONY DSC
 
Pomimo tego, że do tradycyjnego oblicza wigilii podchodzę z jednej strony dość poważnie, z drugiej jednak strony nie potrafię nigdy oprzeć się jakimś – choćby małym – eksperymentom w kuchni. I takim właśnie eksperymentem były dla mnie Bursztynowe pierogi.
 
Dlaczego Bursztynowe, zapytacie? Gdyż to do Amber pewnego razu, gdy trochę od niechcenia zajrzałam na fejsbuka, zaprowadził mnie link do jej wigilijnych pierogów z wędzonymi śliwkami. Nie pasowały mi jednak one w tamtym wydaniu. Jajeczne ciasto, zabarwione dodatkowo semoliną i szczyptą kurkumy nęciło ogromnie, do tego kasza gryczana w połączeniu z wędzonymi śliwkami korciła i aż prosiła się o połączenie, ale taki farsz, nawet jeśli i dodać podduszonej cebulki wydawał mi się za suchy. Stąd w farszu pojawiło się nawiązanie do pierogów lubelskich vel wiejskich, jednych z moich ulubionych, tutaj jednak zamiast miętą, właśnie wędzoną śliwką i cynamonem doprawionych. Ależ to było dobre! Żałowałam, że zrobiłam ich tylko z 350 g mąki, gdyż każdą ilość zjedlibyśmy ze smakiem.
 
Na wigilijnym stole pojawiła się jeszcze kapusta z grzybami mojej Teściowej, delikatna, nie za kwaśna, pełna grzybowego aromatu, po prostu wyśmienita. Oraz pełne ziół i pieprzne jajka faszerowane mojej Babci, podsmażone na maśle, cieszyły się ogromnym powodzeniem. Niestety żadne z nich nie załapało się na zdjęcia, podobnie jak i sałatka jarzynowa mojej Teściowej, ale nie ma tego złego. Będzie o czym pisać po kolejnych Świętach, a tymczasem przechodzimy do świątecznych słodkości mmmmm … od czego by tu zacząć – drobne słodkości, piernikowe aromaty czy inne tradycyjne słodkości … a było tego w tym roku, że ha!
 
 
Uszka z grzybami
 
Ciasto maślankowe jak tutaj (klik klik)
Farsz z grzybów: 150 g suszonych grzybów (najlepiej mieszanka różnych) zalewam warzywnym bulionem (przepis tutaj), tylko tak by grzyby były przykryte płynem. Odstawiam na pół godziny, dolewam wody, by znów zakryć grzyby, dorzucam obraną i przekrojoną na ćwiartki 1 cebulę i wstawiam na gaz. Ta ilość grzybów zajmuje 5 litrowy garnek. Gotuję ok. 1 1/2 godziny, albo z 1 papryczką chilli, albo ze szczyptą płatków chilli. Doprawiam solą do smaku pod koniec gotowania. Odcedzam grzyby i cebulę, a płyn zachowuję (w porcjach mrożę). Gdy przestygną, mielę je z cebulą (za to chilli drobno siekam i później dodaję do zmielonych grzybów) – zwykle dwukrotnie – w maszynce o drobnych oczkach (ale nie tych makowych, drobnych jak do mięsa). Lubię jak farsz nie jest jednolitą papką.
 
Małą szklaneczką wykrawam kółka w wywałkowanym cieście i formuję uszka. Gotuję we wrzątku z dodatkiem soli i oleju. Studzę na naoliwionej blasze z piekarnika, a potem na naoliwionych plastikowych deskach zamrażam partiami, tak by nie zlepiły się w czasie mrożenia. Oczywiście, jeśli uszka robię na 1 czy 2 wcześniej, nie mrożę ich, ale zwykle takie pierogowe popołudnie robię z odpowiednim wyprzedzeniem. Przy naprawdę cienko wywałkowanym cieście i dużej ilości farszu, uszka nie stracą nic ani na konsystencji ani na smaku.
 
Ugotowane (wszystko jedno czy na świeżo czy odmrożone we wrzątku) uszka, podaję na dużym talerzu, a każdy nakłada sobie ich wedle woli i zalewa barszczem z wazy.
 
Barszcz wigilijny taki jak tutaj, ale z dodatkiem 3-4 śliwek wędzonych, podany w wazie.
 
Bursztynowe Pierogi
 
Najpierw szykuję farsz: kaszę gryczaną paloną (mniej więcej mniejsze ;) 1/2 szklanki) gotuję w 1/2 szklanki wody, aż kasza ją wchłonie – ok. 15-18 minut. Solę pod koniec, przykrywam pokrywką i odstawiam do ostygnięcia. Potem mieszam z podobną objętością twarogu co objętość ugotowanej kaszy (1-1 1/2 szklanki), doprawiam kilkoma łyżkami śmietany (tłustość dowolna, chodzi o to by masa nie była za sucha, ale nie może też być płynna). Kroję ok 1/2 szklanki wędzonych śliwek na średnio drobne kawałki i dodaję do masy. Doprawiam cynamonem, ale szczyptą, by był lekko wyczuwalny, a nie dominował. Odstawiam farsz do lodówki i zabieram się za ciasto.
 
Ciasto: 250 g mąki pszennej połączyć ze 100 g semoliny i 1/2 łyżeczki soli. Ja dodałam też pół łyżeczki cynamonu i 1/4 łyżeczki kurkumy. Dodać 1 jajko, 130 ml ciepłej wody i 1 łyżkę oleju. Zawinęłam w folię i odłożyłam na blat na przynajmniej 30 minut, by odpoczęło. Rozwałkowałam na grubość ok 3 mm (ciasta jajeczne na pierogi bardzo szybko wysychają, więc lepiej jest wałkować na raz niewiele ciasta), wykrawałam spore kółka, kładłam czubatą łyżeczkę farszu i zlepiałam brzegi na tzw. szczypanki. Gotowałam w osolonym wrzątku z dodatkiem oleju. Nadają się do mrożenia.
 
Bardzo podoba mi się okrasa do tych pierogów jaką podała Amber – garść orzechów włoskich, posiekanych, uprażona na suchej patelni, potem wymieszana z olejem. Niestety ostatnią garść orzechów przed wigilią zużyłam do kutii, więc u mnie były po prostu z wody.
 
Źródło inspiracji: Amber
 
Smacznego
 
 

Magiczne związki.

Lubię tę szczyptę magii, jaka wraz z parą i dymem powstaje w garnkach.
 
Lubię tę porcję ciepła, jaka wraz z aromatami unoszącymi się nad garnkiem otula mnie, gdy zastanawiam się co tu jeszcze dodać … co zmienić …
 
SONY DSC
 
W mojej białej kuchni, na dębowych blatach lubię tworzyć moją własną magię. Metody od dawna porzucone odświeżać, smaki zapomniane przypominać, zagubione receptury odnajdywać. Czuję się trochę jak odkrywca, gdyż kiedy wchodzę do mojej kuchni, to jakbym w rzeczywistości wyszła przez wielkie okno na świat. Świat pełen magii, gdzie zaskoczenie ściga się o plamę pierwszeństwa z zachwytem, gdzie nowe okazuje się innym obliczem starego … gdzie niezwykła, boć to trochę już zapomniana, ale z dawien dawna znana procedura smażenia marmolady, pozwala stworzyć jej jabłkową wersję, która doskonałą towarzyszką dla mięsnego dania się okazała.
 
Przed Świętami, czy to Bożego Narodzenia czy Wielkiej Nocy, czy to po prostu przed jakimś rodzinnym świętem, moja kuchnia staje się moją czarodziejską grotą, gdzie powstają specyfiki tworzące radość i zaspokojenie :D
Taki czas choć wspaniały, dodający energii i rozwijający, stwarza też trudność w tym by pamiętać o codziennych potrzebach. Robiąc kolejną marynatę do śledzi, piekąc kolejne świąteczne ciasteczka, lepiąc uszka czy kręcąc kolejne mięsa na pasztety, nagle przychodzi wieczór i okazuje się, że nie było czasu, by zjeść obiad, ba! by zrobić obiad.
 
SONY DSC
 
Od czego jest jednak mój własny szósty zmysł … zmysł organizacji :D Gdy kartki z kalendarza odpadają wraz ze zbliżającymi się Świętami, ja szykuję wałówki na czas kuchennych szaleństw. I nie ma lepszego dania do przygotowania w wielkiej ilości, którym w dodatku niemalże nie da się znudzić, jak właśnie bigos. Mój bigos jest mocno mięsny, o słodyczy wygrywającej z kwaskowatością kapusty jedynie o kilka kroków, za to pełen leśnych smaków z jałowca i grzybów. Aromatyczny tak, że aż trudno wytrzymać nie podjadając go przez pierwsze dwa dni jego duszenia, ale wierzcie mi – warto! Nie podjadajcie, poczekającie na trzeci dzień, kiedy to rozwinie całą paletę smaków … a co ja się oszukuję, przecież wiem, że nie da się nie podojadać. Więc dobrze, podjadajcie, ale prawdziwy z niego posiłek zróbcie właśnie trzeciego dnia. Nie pożałujecie :)
 
Mój bigos ma ważną dla nas równowagę słodyczy i kwaśności, gdyż oboje z moim Ukochanym musimy uważać na swoje żołądki. Mocno kwaśne czy ostre potrawy potrafią zabrać nam przyjemność z jedzenia, a nie ma gorszej sytuacji niż pamięć doskonałego smaku i aromatu, zniszczona przez ból brzucha. Dlatego zawsze, gdy gotuję bigos steruję jego kwaśnością zarówno przez przepłukanie – częściowe lub całościowe – kiszonej kapusty, jak i przez słodkie dodatki. Jednym z ulubionych są jabłka skarmelizowane w miodzie i dodane do bigosu. Niewielka ilość nie wybija się ze swoim smakiem, za to daje dokładnie ten efekt dla jakiego powstała. Tym razem jednak z szafki uśmiechała się do mnie moja marmolada jabłkowa, gotowana dawną metodą, gęsta i pełna jabłkowo-karmelowego posmaku. Czemu więc nie zaiprowizowac i takiego mariażu?
 
Bigos i jabłkowa marmolada stworzyły małżeństwo doskonałe, a do tego zarówno bigos jak i marmolada doskonała też do posmarowania naleśników, poratują Was w czasie przygotowań do większych lub mniejszych świąt czy w czasie dłuższych weekendów pełnych zajęć i treningów. To jedne z lepszych pomysłów na jesienne i zimowe posiłki dla rozgrzania ciała i serc. Teraz wracam do pieczenia kolejnych ciasteczek, a Was zostawiam ze smakowitym obiadem :)
 
 
Bigos … najlepszy z najlepszych
 
Składniki:
1,5 kg białej kapusty, drobno posiekanej
3 kg kapusty kiszonej z marchewką
1 kg kiełbasy
0,5 kg kiełbasy myśliwskiej
0,25 kg boczku
0,5 kg cebuli
 
1 mały koncentrat pomidorowy (ok. 100 g)
1 szklanka wermutu
0,5 szklanki marmolady jabłkowej
 
2 łyżeczki owoców jałowca
1 łyżeczka suszonego cząbru
1 czubata łyżeczka lubczyku
 
ok 1/2 szklanki posiekanych wędzonych śliwek
ok 1/4 szklanki żurawiny suszonej
ok. 75 g suszonych grzybów
 
Przygotowanie: Obie kapusty siekam na kawałki, które nie będą parzyć brody, gdy łapczywie będę zajadać bigos z garnka :D
Kapustę kiszoną przepłukuję i odciskam.
Boczek kroję w kostkę podsmażam, aż wytopi się tłuszcz. Potem podsmażam kiełbasę, pokrojoną na grubsze plasterki. Czasem też dodaję kawałek wołowiny lub wieprzowiny (do 1 kg), który też kroję w kostkę i podsmażam. Na koniec szklę cebulę. Całe to mięso i cebulę podsmażam partiami, odlewając wytapiający się tłuszcz i przekładając mięso z patelni do 10-litrowego garnka. Tłuszcz zachowuję do pieczenia ziemniaków. Na koniec szklenia cebuli wlewam wermut, by zdeglasować patelnię i wlewam do garnka. Dodaję kapusty, koncentrat pomidorowy, marmoladę (lub kilka startych jabłek wraz z 2-3 łyżkami miodu) oraz wszystkie pozostałe dodatki. Mieszam i gotuję na malutkim ogniu przez kilka godzin (ok 2-3), mieszając od czasu do czasu. Powtarzam gotowanie na drugi dzień przez ok 2 godziny, oraz trzeciego dnia – w dniu jedzenia przez godzinę. Doooooskonały z kromką chleba :)
 
Bigos można oczywiście przygotować też w wersji wegetariańskiej, mięsa zastępując soczewicą lub fasolą, ugotowaną oddzielnie i dodaną pod koniec gotowania.
 
Marmolada jabłkowa
 
Składniki:
Jabłka (z gniazdami nasiennymi i skórkami, ale bez ogonków)
cukier do smaku (ja daję ok 30-50 dag na 1 kg kwaśnych jabłkach, przy słodkich daję ok 25 dag, ale lepiej dać mniej i dodać w ostatnim etapie)
opcjonalnie: kilka-kilkanaście jabłek, obranych, bez gniazd nasiennych, pokrojonych w średnią kostkę oraz woda z cytryną
 
Przygotowanie: Jabłka kroję z grubsza, tzn. bez obierania i wycinania gniazd nasiennych, kroję je na 4 lub 6 części, zależnie od tego jak są duże. Zasypuję je cukrem i zostawiam na noc. Na drugi dzień zaczynam gotowanie. Czas zależy od tego jak dużo soku puszczą jabłka. Przez 2-3 dni po 1-3 godzin gotuję, często mieszając, by nic się nie przypaliło. Jabłka mają się całkowicie rozpaść, cukier rozpuścić, a cała mikstura porządnie ściemnieć (ja używam brązowego cukru, więc jest jeszcze ciemniejsza niż z białym, a do tego smaczniejsza, bo dostaje karmelowy posmak cukru trzcinowego).
 
Ostatni (lub przedostatni*) etap zaczyna się, gdy cała mikstura jest już prawie jednolita (oczywiście, nie uda się Wam rozgotować łusek z gniazd nasiennych, ale pestki i te łuski właśnie, oraz skórki mają najwięcej pektyn i to one sprawią, że marmolada zgęstnieje). Jabłka trzeba przetrzeć przez sitko, najlepiej pomagając sobie kulą do ucierania (takie drewniane, dostępne w praktyce w każdym supermarkecie). Można też przecierać łyżką, ale to zajmuje więcej czasu i jest bardziej męczące.
 
Po przetarciu marmoladę zagotowujemy, robimy test spodeczka** i jeśli wyjdzie poprawnie, to przelewamy do wysterylizowanych*** słoiczków. Nie wymaga pasteryzacji, ale ja i tak pasteryzowałam na sucho**** przez 20 minut.
Opcjonalnie można na etapie ostatniego gotowania, przed włożeniem do słoików, dodać jabłka pokrojone w kostkę. Doprowadzić do wrzenia i nie gotować za długo, by te ostatnie jabłka się nie rozpadły. Da to przyjemny akcent w czasie jedzenia, szczególnie do gofrów czy naleśników.
 
Marmolada jest doskonała jako nadzienie do drożdżowych ciast, bułeczek, jako przełożenie do naleśników, czy do smarowania biszkoptów na tort, ale też jako dodatek do bigosu. Oczywiście, będzie też wyśmienita na kromce lekkiego pieczywa, takiego jak chałka czy maślana bułeczka.
 
* można jeszcze po przetarciu marmolady znów gotować ją 2-3 dni, aby zagęścić ją do tego stopnia, ze po ostudzeniu staje się konsystencji cukierków ciągutek. Coś jak toffi. Ja z tego zrezygnowałam.
** test spodeczka – dowolny spodeczek wkładam do zamrażalnika na 10-15 minut, potem wyjmuję i wylewam na niego 1 łyżeczkę marmolady (czy dżemów czy innych, tego typu przetworów). Odczekuję kilkanaście sekund i delikatnie przesuwam spodeczkiem, by sprawdzić konsystencję i płynność marmolady. Jeśli ma zadowalającą mnie konsystencję, przekładam do słoików. Jeśli nie, trzeba dłużej gotować.
*** słoiki sterylizuję w piekarniku – wkładam do zimnego piekarnika czyste i suche słoiki. Włączam grzanie góra-dół i powoli rozgrzewam do 110 stopni Celsjusza. Wyłączam po godzinie, po 15 minutach uchylam drzwiczki i czekam aż całkowicie ostygną, zanim zacznę wkładać do nich marmoladę czy przetwory. Nakrętki do słoików jednak wygotowuję w garnku.
**** pasteryzacja na sucho – wkładam do zimnego piekarnika zamknięte słoiki z przetworami i podobnie jak przy sterylizacji słoików, włączam powolne nagrzewanie piekarnika, czyli grznie góra-dół, bez termoobiegu czy przyspieszonego rozgrzewania piekarnika. Przy owocowych i warzywnych przetworach do 110 stopni od 15 do 50 minut, zależnie od tego jak duże są słoiki i co w nich jest. Mięso i grzyby pasteryzuje się w 130 stopniach, zwykle też dłużej i w kilku etapach – opisane przy kiełbasie słoikowej.
 
Smacznego.
 

Nieodparty urok baby.

"Gdy zamykają się jedne drzwi, otwierają się inne …"
 
Nie będę pisać, że dawno mnie nie było. To oczywiste. Zaglądałam tu, zostawiając myśl jedną czy dwie, smak tego czy owego, wspomnienia generalnie szczęsliwe, ale po prawdzie duchem byłam zupełnie gdzie indziej. I może i dobrze. Gdyż po zawirowaniach ostatnich prawie trzech lat, powracającym i przemijającym blogo-wstręcie, wracam do idei mojej kulinarnej książki wspomnień.
 
Nie ma dla mnie ważniejszej w kuchni idei ponad sezonowość. Nie cierpię truskawek w grudniu, malin na wiosnę czy szparagów jesienią. Nie ma smakowitszych doznań ponad te, które pochodzą od tego co najlepsze tu i teraz. Bo to właśnie "tu i teraz" pozwala docenić nie tylko to, co mamy przed sobą na talerzu, ale i to co mamy przed oczami :)
 
Ale ale, wróćmy do kulinariów :D
 
SONY DSC
 
Jesień tego roku rozpieszczała nas słońcem i feerią barw. Arthas, nasz nowy psi członek rodziny dawał nam doskonałe preteksty, by przebywać w każdej niemal chwili z dala od czterech ścian. Łażąc po polach i lasach, ćwicząc i jego i nas, rozwijając i uszczęśliwiając naszą małą rodzinkę. Jeść jednak trzeba. Gotowałam więc to co łatwo było spakować i zjeść nieodgrzewane lub przechowane w termosie, najróżniejsze tarty, potrawki, bigosy, pieczone mięsa. Dziś chcę opowiedzieć Wam o absolutnie rozkosznie rozpieszczającej … babce :)
 
Ziemniaczana babka, czy inaczej zwana kartoflakiem, upieczona dzień wcześniej, na drugi jedzona albo na zimno albo odsmażana na oleju, z dodatkiem śmietany czy sadzonego jajka, posypana posiekaną dymką to był absolutny hit ostatnich dni. Tak bardzo nami zawładnęła, że była i wersja z boczkiem, była i wersja z samą cebulką i wprost zniewalająca, podpatrzona u Moniki, wersja z wędzonymi śliwkami.
 
SONY DSC
 
Kartoflaki, ziemniaczane baby czy jakby nie nazywać tych ziemniaczanych zapiekanek są bardzo tradycyjne w wielu regionach Polski i naszych sąsiadów, szczególnie na wschodzie i południu. Nic dziwnego, to w końcu bieda-danie, coś powstałe z niemalże niczego, najtańszego, najbardziej pospolitego ziemniaka. Różnią się dodatkami, metodą wykonania, doprawieniem, ale baza jest nieśmiertelna i – co uwielbiam w tego typu daniach – uniwersalna. Tarte ziemniaki, najlepiej mącznych odmian, tak aby nie trzeba było dodawać zbyt wiele zmieniającej smak mąki, a jednocześnie stworzyć doskonałe płótno do malowania smakowych barw …
 
Barw jesieni i zimy, gdyż to właśnie wtedy są najlepsze ziemniaki, gdyż to wtedy najbardziej smakują, gdyż to wtedy mają swój sens te ciężkie, ale i rozgrzewające dania, gdyż to właśnie wtedy ważne jest, by gotować oszczędnie. W czasie, gdy jesień bije twarze mokrymi słotami, a zima śnieżnymi czapami zakrywa pola i warzywne ogródki, soczyste smaki lata są bezlitośnie przepędzane, miejsce pozostawiając jedynie dla tych wytrzymałych, które doskonałe schronienie w zimnych piwnicach lub kopcach piasku potrafią znaleźć. A dodatki do tych ziemniaków? No jakżeby coś innego niż wędzone wędliny, piękne złociste cebule, wędzone lub suszone owoce – takie właśnie produkty w spiżarkach jesienią i zimą trzymały nasze babcie i prababcie, wyciągając te skarby, aby ogrzać dom zapachami, aby odpędzić chłód i dodać odporności, aby …
 
… nakarmić i nacieszyć się, gdy po czasie pracy można zasiąść do stołu, w towarzystwie bliskich i miłych nam ludzi i zajadać kolejne kawałki podsmażonej baby, maczanej w gęstej śmietanie. Czy można oprzeć się takiej babie? :D
 
 
Baba ziemniaczana czyli Kartoflak … na dwa sposoby: tradycyjnie i z wędzonymi śliwkami
(na formę 23 cm x 40 cm)
 
Składniki:
2 1/2 kg ziemniaków* (żółtych, odmiany Jelly), obranych i startych na tarce o drobnych oczkach
ok 1/2 kg cebuli, drobno posiekanej
1 1/2 szkl mleka
2 jajka
2 łyżki mąki ziemniaczej*
sól (ok 2 łyżeczek), pieprz
(by było tradycyjnie) ok 75 dag boczku, pokrojonego w kostkę i wysmażonego na miękkie skwarki (choć ja nie dodałam boczku tym razem, do tej wersji ze zdjęcia)
1 łyżka cząbru +1 łyżka majeranku (do wersji z cebulą/cebulą i boczkiem)
(ta mniej tradycyjna wersja) 20 dag wędzonych śliwek, z grubsza posiekanych
1 czubata łyżka majeranku i sporo pieprzu (do wersji ze śliwką)
bułka tarta i masło do wysypania formy
 
Przygotowanie: Niezależnie od dodatków do ziemniaków, babkę gotuję tak samo. Najpierw smaruję formę masłem i wysypuję bułką tartą. Piekarnik nagrzewam do 180 stopni Celsjusza. Cebulę siekam i szklę na maśle z oliwą, jeśli piekę bez boczku, a jeśli z boczkiem, to najpierw wytapiam boczek, odlewam większość tłuszczu, zostawiając 2-3 łyżki i dopiero wtedy dodaję cebulę. Pod koniec szklenia cebuli, zagotowuję mleko z solą i trę ziemniaki na tarce o dronych oczkach w robocie (drobniej jest na ręcznej tarce, ale to w końcu ma być comfort food, a nie siłownia, więc zaprzęgam do roboty maszynę :D).
Starte ziemniaki wyciskam przez ściereczkę i robię to wszystko możliwie szybko, by jak najmniej ściemniały. Starte i odciśnięte ziemniaki zalewam słonym, wrzącym mlekiem, dodaję cebulę i boczek lub wędzone śliwki oraz wybrane przyprawy. Mieszam wszystko, potem dodaję roztrzepane jajka i mąkę ziemniaczaną. Znów dokładnie mieszam. Można ulepić mały placuszek i usmażyć, by sprawdzić czy należy dodać jeszcze soli lub innych przypraw.
Masę ziemniaczaną przekładam do formy wysmarowanej masłem i wysypanej bułką tartą (najlepiej taką własną, z ususzonych kromek chleba, grubo zmieloną). Ja lubię babkę niską, piekę więc w formie 23 cm x 40 cm. Ale można też upiec w długiej keksówce. Piekę w 180 stopniach przez ok 2 – 2 1/2 godziny.
Można podać od razu, ale babka jest wielokrotnie lepsza na drugi dzień, odsmażana na oleju. Albo jako samodzielne danie, ale też z mięsnymi czy warzywnymi potrawkami, z jajkiem sadzonym oraz przede wszystkim ze swojską (:D) śmietaną i posiekaną dymką.
 
* odmiana ziemniaków ma tutaj duże znaczenie. Najlepiej użyć odmian mącznych, wtedy ziemniaki nie potrzebują wogóle lub prawie wogóle mąki. Ważne jest też odciśnięcie "wody" z ziemniaków.
 
Źródło: Babka jak babka, nie ma konkretnego źródła, ale pomysł na babę z wędzonymi śliwkami wypatrzyłam przy stoliczku Moniki.
 
Smacznego.