Plony, ach te plony!

Tym razem będzie nie tyle o pracach ogrodowych, co o smakowitych jej efektach. Na to czekaliśmy, przecież :) Pewnie i Wy też wolicie choćby wirtualnie popróbować plonów z mojego Elysium, a nie tylko towarzyszyć mi w pieleniu, podlewaniu i wszelkich innych polowych pracach ;)
 
A rabarbar? Najprościej jak to możliwe … ulubiony kompot, na którego przepis znajdziecie tutaj.
 
Po zatrzęsieniu truskawek i rzodkiewek, o których niedługo Wam napiszę, przyszła pora na zatrzęsienie sałat wszelakich. Sałaty z tzw. przerywki* zajadane są zwykle jeszcze na działeczce, jako dodatek do grillowanego dania, skropione oliwą i sokiem z cytryny, doprawione solą i pieprzem. Najprostsze smaki, ale jakie wspaniałe. Żadnej goryczy w sałatach, lekko ziemisty smak, ale nie wykręcający języka jak to niektóre sałaty ze sklepów, czy nawet warzywniaków potrafią.
 
Rukola jest jednak póki co królową na grządkach. Mam wrażenie, że wykiełkowało niemalże każde nasionko, a Ci z Was, którzy wiedzą jak są małe, już mogą łapać się za głowy nad tą klęską urodzaju. Ledwo nastarczałam z przerywkami i obdarowywaniem nią sąsiadów, gdy już można było zbierać pierwsze plony. Sałatki z najróżniejszymi dresingami i dodatkami to najbardziej oczywista rzecz.
 
Nie mogło jednak zabraknąć mojego ukochanego pesto z rukoli. Tym razem jednak postawiłam na mały twist. Zamiast jak zwykle dodać migdały, użyłam orzechów włoskich i to był strzał w dziesiątkę! Tym bardziej, że miałam doskonałe orzechy, miękkie, jasne i słodkie. Doskonale wyrównały pieprzny smak rukoli, łagodząc jej ostrość.
 
 
Do czego więc użyć pesto? Oczywiście były makarony z pesto i warzywami lub serem. Było też risotto z kozim serem, wykończone piękną zielenią rukolowego pesto. Ale absolutnym hitem jest pesto jako marynata. Kilka dni temu miałam swój bulionowy dzień. Powstały więc buliony warzywne i drobiowe, a do tego kacze oraz rybne. A ponieważ w sklepie nie było samych okrawków ryb na buliony, kupiłam kilka całych płoci i baramundi. Jeśli, podobnie jak i ja do tej pory, nie jedliście jeszcze baramundi, wierzcie mi – musicie jej spróbować. Filety poleżały godzinkę w marynacie z pesto, potem na rozgrzaną do czerwoności patelnię skórą do dołu na 2-3 minutki, a potem dosłownie na chwilkę na drugiej stronie. Voila! Gotowe i tak smaczne, że na jednej rybce trudno poprzestać.
 
 
Jak to po dniu bulionowym, piersi i nóg z kurczaka miałam co nie miara, jako że zawsze kupuję całe ptaki i sama je filetuję. Wychodzi oszczędniej a do tego znacznie ciekawiej. Wczoraj właśnie na talerzu pojawiła się taka o to kurza pierś, marynowana przez noc w pesto, podsmażona mocno od strony skórki na patelni, przez chwilkę na drugiej stronie, a potem dopiekana w piekarniku. Soczysta, pełna wyrazistego smaku, a do akompaniamentu dostała jeszcze młode ziemniaczki w mundurkach i sałatkę z rukoli, skropioną oliwą i sokiem z cytryny. Ależ to było dobre!
 
 
Takiego kurczaczka pokrójcie też na plastry i wraz z sałatką z rukoli, z dodatkiem młodej fasolki lub groszku cukrowego, zawińcie w torlillę i zabierzcie na piknik. W taki dzień jak dzisiaj to doskonały obiad pod chmurką, tym bardziej, gdy będziecie zajadać go siedząc na trawie nad wodą, popijając lemoniadą z kwiatami ogórecznika.
 
 
Na pożegnanie pokarzę Wam jeszcze moje krzaczki fasolek karłowych i piękne kwiaty ogórecznika, po którego łodygach przechadza się biedronka. Wspaniałego weekendu Wam życzę, Moi Mili. Bawcie się dobrze i smakowicie :)
 
 
Pesto z rukoli
 
Składniki:
3-litrowa miska rukoli
2-3 garście orzechów włoskich (lepiej dodawać stopniowo, do smaku)
2-3 garście startego twardego sera, typu parmezan
ząbki czosnku (ilość do smaku, ja zwykle do pesto, które szykuję w dużej ilości dodaję bardzo małe, a gdy chcę by potrawa miała mocniejszy, czosnkowy smak dodaję dodatkowe, przeciśnięte przez praskę)
sól, pieprz
oliwa
 
Przygotowanie: Rukolę, część orzechów i sera, posiekany czosnek, sól i pieprz zmiksować, dolewając oliwy do pożądanej konsystencji. Do smaku dodawać więcej orzechów, sera i czosnku, miksując na gładko (lub względnie gładko, zależnie jaką konsystencję lubicie).
Po przełożeniu do pojemniczka/słoiczka zalać oliwą po wierzchu, by pesto nie brązowiało. Trzymać w lodówce. Nie próbowałam do tej pory mrozić pesto, ale jeśli ktoś z Was mroził już pesto, będę wdzięczna jeśli podzieli się doświadczeniami :)
EDIT: pesto – zarówno z rukoli jak i z natki pietruszki mrozi się doskonale!
 
Smażone filety z ryby marynowane w pesto
 
Przygotowanie: Filety ryby (tutaj: baramundi) zamarynować przez godzinę w pesto. Jeśli są ze skórą, ponacinać delikatnie skórę ryby, by pesto lepiej się wchłonęło i by później podczas smażenia skóra nam się nie zwijała. Potem wyjąć, zdjąć część marynaty. Na patelni rozgrzać bardzo silnie olej z odrobiną masła. Smażyć najpierw od strony skóry przez 2-3 minuty na dużym ogniu (coś pomiędzy średnim a dużym), aż do czasu by skórka się zbrązowiła i stała chrupka. Potem wyłączyć gaz lub zmniejszyć do małego, delikatnie przełożyć na drugą stronę i zostawić na rozgrzanej patelni przez minutkę lub dwie, zależnie od grubości filetów. Ryba ma być lekko ścięta, ale nie wysuszona na wiór. Podać z sałatką (u mnie sałata rzymska z własnej grządki), cząstkami cytryny i ulubionymi dodatkami. Doskonale sprawdzą się tosty posmarowane pesto. Wykończyć fleur de sel, jeśli macie ochotę na odrobinkę dekadencji ;)
 
Piersi kurczaka w pesto
 
Przygotowanie: Piersi ze skórą (!) zamarynować w pesto przez noc. Przed przygotowaniem wyjąć z marynaty i częściowo oczyścić z niej. Rozgrzać piekarnik gór-dół do 180 stopni Celsjusza. Na patelni rozgrzać olej z masłem i smażyć na średnio-dużym ogniu od strony skóry, do czasu aż się ładnie zbrązowi i stanie się chrupka. Potem przełożyć na drugą stronę i smażyć tylko minutkę. Przełożyć na blaszkę (lub inne naczynie dobre do piekarnika – to może być też patelnia na której smażyliśmy, ale dobrze jest zlać z niej tłuszcz, by nie pryskał zanadto w piekarniku). Piec do czasu, aż mięso będzie miało 79 stopni Celsjusza (zależnie od grubości filetów od 12-15(18) minut – ja wolę polegać na termometrze z sondą, to niedroga rzecz, a przynajmniej mam pewność, że nie podam niedopieczonego lub przesuszonego kurczaka). Podawać z ulubionymi dodatkami, ale moim zdaniem najlepsze teraz są młode ziemniaczki, ugotowane w mundurkach, przekrojone i podane z odrobiną masła. Wykończyć fleur de sel, jeśli macie ochotę na odrobinkę dekadencji ;)
 
Jeśli używacie piersi bez skóry, kurczaka należy obsmażyć krócej i na trochę mniejszym ogniu, tylko do momentu lekkiego zbrązowienia na górze.
 
 
* przerywka – to zabieg ogrodowy, przeprowadzony po wzejściu roślinek, by wyrwać te rosnące za gęsto. Wyrwane roślinki można przeznaczyć na kompost, ale lepiej zrobić z nich sałatkę. Pamiętajcie jednak, że takie wyrwane młode kiełki błyskawicznie więdną, więc dobrze trzymać je w wodzie do czasu zjedzenia.
 
Smacznego.

Deszczowa wiosna i słoneczne danie.

Wiecie jak to jest, gdy piszecie coś przez blisko dwie godziny, a potem przez czkawkę sprzętu, bądź własne zagapienie, tracicie każde słowo? Pewnie tak … ja na pewno wiem. Wczorajszy dzień … najpierw ponad godzina, by wybrać i połączyć zdjęcia spośród dziesiątek obrazków. Potem załadowanie ich na serwer, co wcale tak szybko nie trwało. Potem blisko dwie godziny pisania najróżniejszych spostrzeżeń działkowych, dobrych rad i przestróg, dzielenia się wrażeniami z sadzenia nasionek w deszczowe dni, radością, gdy kiełkowały i smutkiem, gdy rozsady pomidorów, cukinii i patisonów padły przez nieprzewidziane chłody pierwszych dni czerwca.
 
Nie mam siły (i obawiam się, że również cierpliwości, w obawie by nie wyrzucić laptopa za okno), by pisać o tym wszystkim jeszcze raz. Ale obiecuję, że z czasem nadrobię informacje o czosnkowych i pokrzywowych gnojówkach, o sposobach walki z mszycami i o tym jak dbamy o roje biedronek, które pomagają nam zwalczać chmary mszyc.
 
Tymczasem podzielę się przynajmniej z Wami obrazkami mojego Elysium. Uchylę okno do mojego ukochanego ogródka, gdzie pierwsze plony już zebrane, kolejne nasionka posiane, a zażarta walka z mszycami i chorobami grzybowymi trwa w najlepsze.
 
Odchwaszczanie, podlewanie, pielenie i znów podlewanie …
grządki po kilku dniach prac czekały już tylko na nasionka …
 
Aż miło było popatrzeć, a serca rosły, gdy truskawki rozrastały się jak szalone,
a drzewa i krzewy obsypane były kwieciem …
nawet mimo chłodnawej i deszczowej momentami wiosny …
 
Krzewy borówek obsypane kwiatami, teraz już uginają się od owoców,
topinambury nieśmiało wychodzące w kwietniu, dziś przesłaniają cały domek,
a rabarbar … już po plonach :)
 
Z nasionek kiełkujące radośnie fasolki wszelakie, groszek zielony dwóch odmian, rzodkiewek aż za dużo, mini marcheweczki, sałat zatrzęsienie, jarmuże kolorowe, kalarepki i cebulki słodkie, bez koperku i pietruszki obejść bym się nie mogła, ani o szczypiorku czy o boćwinie nie zapomniałam, choć te wsadziłam trochę późno (bez obaw, będą w  środku lata).
Tylko gdyby te moje domowe rozsady mi jeszcze nie zmarniały, to już by była pełnia szczęścia. Ale za to nauka z tego jest, a to też plus. Rozsady pomidorów, ogórków, cukinii, dyni i patisonów lepiej pod agrowłókniną trzymać z początku. Tylko dynie hokkaido, wyhodowane z nasionek z okazu kupionego na targu (Aniu, dzięki!) przyjęły się doskonale, ba! nawet po chłodach zrobiły się bardziej zielone i grube :)
 
A żeby tak tylko ogródkowo nie było i by udowodnić, że nawet w czasie zatrzęsienia prac jedliśmy smakowicie, zapraszam na moje zakręcone klopsiki.
 
SONY DSC
Hehehe, ale mi się ostatnio patriotyczne zdjęcia robią ;)
 
Z polskim akcentem, oczywiście, bo jakże mogłoby być inaczej. Danie kojarzące się ze słoneczną Italią i moją ulubioną bajką o zakochanym kundlu, w tym wydaniu w jak najbardziej rodzime smaki zostało ubrane. Żadnej bazylii czy oregano, za to pietruszka i koperek, garść słonego oscypka, słodycz marchewki i cebulki, a to wszystko w pomidorowym sosie wraz z ryżem na sypko ugotowanym.
 
Doskonały obiad, gdy dni jeszcze chłodne i deszczowe do grilla nie nastrajały. Wracaliśmy wtedy wcześniej do domku, gdzie obiad dobry do podgrzania, rozgrzewający nie tylko swoją temperaturą, ale i swoim podróżniczo-przekornym nastrojem na nas czekał :) Spróbujcie go i Wy. Mam nadzieję, że posmakuje Wam moja wersja klopsików po polsku.
 
 
Klopsiki po polsku
 
Składniki:
75 dag mieszanego mięsa, z przewagą wołowiny (ale weźcie jakie lubicie najbardziej)
1 mała bułeczka, namoczona w mleku
1 jajko, rozkłócone
2 małe oscypki, starte na tarce o drobnych oczkach
1 bardzo duża marchewka, starta na tarce o drobnych oczkach
duża garść drobno posiekanego koperku i druga pietruszki
1 duża cebula i 2 małe ząbki czosnku, drobno posiekane, przeszklone na maśle i ostudzone
sól, pieprz
* ok. 10 dag boczku, drobno pokrojonego, przesmażonego z cebulą i czosnkiem, ostudzonego
 
Na sos:
2 puszki pomidorów (w sezonie ok. 500-600 g pomidorów gruntowych, mocno dojrzałych)
1 duża cebula, drobno posiekana
2 małe ząbki czosnku, drobno posiekane
1 gałązka selera naciowego, drobno posiekana w kosteczkę
garść natki pietruszki, trochę do sosu tuż przed podaniem, reszta do podania
sól, pieprz, cukier
 
Przygotowanie: Wszystkie składniki na klopsiki muszą być ostudzone, nawet chłodne. Mieszamy, formujemy kuleczki pożądanej wielkości (u mnie trochę większe od orzecha włoskiego) i wkładamy na 30 minut do lodówki, by mięso stężało i łatwiej się smażyły (nie będą się rozszczepiać).
W tym czasie szykujemy sos. Cebula, czosnek, seler na maśle z oliwą/olejem zeszkliłam. Dodałam pomidory i na średnim ogniu, często mieszając, by rozdrobnić pomidory, odparowywałam ok. 1/3-1/2 płynu. Dodaję malutką garstkę posiekanej natki pietruszki. Sos można częściowo zmiksować, ale nie na papkę. Ja zwykle wkładam blender na środek garnka i miksuję przez chwilę. Potem mieszam sos, który dzięki temu zabiegowi jest bardziej jedwabisty, ale nie papkowaty. Sos zostawiamy w cieple, ale by już nie bulgotał.
Klopsiki smażymy na oleju, by się ładnie zrumieniły. Usmażone wkładamy do sosu. Dusimy pod przykryciem ok. 15-20 minut, zależnie od wielkości klopsików, tak by mięso się ścięło, ale nie wyschło. W tym czasie gotujemy ryż (lub inne dodatki, jakie chcemy). Przed podaniem dorzucamy pietruszkę.
 
Smacznego :)
 

Dla przyjaciół! Na zdrowie!

Czy jest coś wspanialszego od przyjaźni? Od zrozumienia, które przekracza granice? Od myślenia biegnącego tymi samymi torami, mimo że czasem tak wiele nas z pozoru dzieli?

Nie ma. Całym sercem mogę odpowiedzieć, że nie ma. Spotyka nas na naszej drodze życia w najróżniejszych sytuacjach, czasem tak niespodziewanie, że przez nieuwagę moglibyśmy jej nie zauważyć, a jednak wnosi w nasze życie tchnienie, jak świeży powiew wiosny. Czasem zastanawiam się jak wiele tracimy, zbyt szybko podążając przez życie, podczas gdy prawdziwe skarby przepływają nam między palcami.

Na całe szczęście chociaż część z tych skarbów chwytamy w dłonie i dzięki nim jesteśmy szczęśliwi, nawet gdy koleje losu bywają wyboiste, a nad naszymi głowami groźne dokazują burze z piorunami. Dzisiaj właśnie dla takich przyjaźni piszę. Dodają mi sił, podpierają i motywują, gdy ja sama nie zawsze bym w siebie uwierzyła (tak, tak, czasem tak zajdą za skórę, że nie można ich nie posłuchać) ;).
 
Ten blog to mój zakątek szczęścia, gdzie obiecałam Wam dzielić się z Wami tymi niezwykłymi smakami jakie daje radość. Wspólna biesiada i wymiana myśli to jeden z najwspanialej spędzonych momentów, ale nawet gdy przyjaciół dzielą tysiące kilometrów, prosta wiadomość posłana w czasie szykowania kurczaka faszerowanego kuskusem i bakaliami z jednej strony, a z drugiej w odpowiedzi wysłana wiadomość, iż na moim stole pojawi się wiosenna potrawka z kurczaka, sprawia że obiad jemy jakby wspólnie, dzieląc się naszymi smakami.

 
Dla tych przyjaciół bliskich i dla tych przyjaciół mieszkających daleko, dla tego największego przyjaciela, jakim jest mój Ukochany, dla nich dziś tarta na pożegnanie wiosny. Od wspaniałych działkowych sąsiadów botwinka, kapryśna panna – słodka i z goryczką zarazem, aksamitny krem i kruche ciasto, świeżość koperku zerwanego prosto z mojej grządki i miła chrupkość ziemistych nasion słonecznika – tak wiele w tych składnikach troski i ciepła dla bliskich. Przekazać doskonałe smaki to jedno, sprawić, by biesiadnik poczuł się wyjątkowy to już zupełnie inna sprawa.

Moi przyjaciele, dziękuję Wam, bo bez Was życie nie byłoby takie niezwykłe i smakowite, a każdy jego kęs nie smakowałby jak ambrozja. Jesteście wyjątkowi!

Smacznego.

***
Sweete, there are no words I know in english to express my happiness and joy that we met that day. Thank you for being there for me, for our talks and our mutual fun :)
Have a great trip. I cannot wait for your return, your paintings and stories. And I wish I could give you for your flight a piece of this chard tart, full of polish flavours.
Good luck, rest and enjoy your summer! You are missed already :)
***


Tarta botwinkowa

Składniki:
Na ciasto kruche* jak w przepisie tutaj

Na nadzienie:
zacny pęczek bardzo młodej botwiny (takiej z przerywki, z bardzo malutkimi jeszcze buraczkami)
garść zerwanego z grządki koperku, lub niewielki pęczek kupnego
200 g koziego, miękkiego sera, pokrojonego w kosteczkę
3 jajka
1 1/2 szklanki mleka pół na pół z gęstą śmietaną
sól, pieprz
garść nasion słonecznika

Przygotowanie: Ponakłuwany widelcem spód wyłożony do formy o średnicy 32 cm podpiec z obciążeniem** przez ok. 10-12 minut w 200 stopniach Celsjusza. Potem bez obciążenia jeszcze przez 5 minut. Wyjąć i w tym czasie przygotować nadzienie.
Mleko ze śmietaną i jajkami rozmieszać dokładnie na jednolitą masę. Doprawić solą i pieprzem. Dorzucić posiekany koperek. Posiekaną botwinkę wraz z drobniutko posiekanymi buraczkami (jeśli buraczki są z takiej kupnej botwinki, lepiej je najpierw trochę poddusić, by zmiękły) ułożyć na spodzie. Dodać kozi serek i garść nasion słonecznika. Wszystko zalać masą jajeczno-mleczną i ostrożnie włożyć do piekarnika. Piec ok. 30-35 minut dalej w 200 stopniach, ale zależnie od piekarnika uważać, by wierzch się nie przypalił. Może być potrzeba przykrycia wierzchu tarty lub pieczenia w trochę niższej temperaturze. Wierzch ma być jasny, ewentualnie lekko zezłocony, ale nie może być brązowy. Spalone jajka to paskudna sprawa ;)

* jeśli użyje się mąki bezglutenowej do ciasta, całe danie będzie bezglutenowe
** ja jako obciążenia używam albo fasoli albo ryżu, który wysypuję na ułożony na cieście pergamin. Potem zdejmuję pergamin z ryżem, odstawiam na płasko do ostudzenia i przesypuję do pojemniczka. W ten sposób używam go wiele razy jako obciążenia. Można też oczywiście kupić specjalne ceramiczne ciężarki, ale kto by na nie wydawał pieniądze ;p

Smacznego.