Modna zieleń!

 
 
Nie, bez obaw, nie wracam na kulinarnego bloga, by powiedzieć Wam o przemianie go w blog wnętrzarski. Jeśli jednak są tu jeszcze jacyś stali czytelnicy moich blogowych wypocin, to wiecie, że ja piszę o takim około-kulinarnym szczęśliwym mydle i powidle ;) Dlatego nic nie poradzę na to, że po kończącym się właśnie remoncie, w czasie którego gros naszej pracy to było samodzielne, zupełnie od podstaw, budowanie nowych mebli – głowę mam przepełnioną obejrzanymi, ba! nawet i przeczytanymi bardziej lub mniej dokładnie, blogami wnętrzarskimi. I jak wieść gminna niesie – a dokładnie przeczytany od deski do deski Piąty Pokój Kasi (klik-klik(mój absolutnie ulubiony ostatnio blog, z którego uczę się jak robić skrzynki ze sklejki) – green-is-the-new-black!
 
 
 
Jakieś "móndre" głowy uznały, że zielony jest modny, trendy i należy go mieć. Cóż ja poradzę, że zielony pasuje mi jako dodatek. Że kocham niebieski. Do tego nigdy nie goniłam za modą. Całe moje nowe, po-amnezyjne życie to za szczęściem się rozglądałam, za odnalezieniem się w tym obcym świecie, w którym obudziłam się bez imienia. Dlatego gotowanie dla siebie i dla innych jest – niezależnie od tego, gdzie fale życia mnie wyrzucą – tą stałą, która wprowadza ciepło, beztroskę, rozluźnienie. W gotowaniu też są mody, trendy i inne pogonie. Ja jednak zawsze szukałam w garnkach i talerzach tego co zbliża z ludźmi, tego co otwiera okna i drzwi, tego, co daje … hmm no sama nie wiem … chyba po prostu luz i brak skrępowania, jaki czuje się objadając się mile przy stole wraz z bliskimi nam ludźmi.
 
 
 
Zimą, kiedy daleko jeszcze do ukochanej wiosny, kiedy dni krótkie i często szaro-bure, gdy zimno, gdy ogólna niemoc "tfurcza" dopada, to co niezmiennie spowoduje uśmiech na moich ustach, to SMACZLIWKA… keee?! zapytacie. No dobra, nie zapytacie ;) Teraz mojego bloga po tylu przerwach i okresach ciszy, czytuje pewnie kilka "starych" (nie obraźcie się babeczki, wiecie o co mnie idzie) blogowych koleżanek. A te wiedzą co kryje się za tą zabawną nazwą.
 
Gdyby jednak jakaś nowa zbłąkana dusza się tutaj pojawiła, spieszę wyjaśnić, że smaczliwka to nic innego jak awokado. TADAM! I tak, przyznaję się bez bicia – za awokado dałabym się pokroić. Ja, miłośniczka slow food, slow life, lokalnego i sezonowego jedzenia, kocham miłością obłędną awokado i pomarańcze. Znoszę nawet bez większego sprzeciwu te ciemne miesiące zimy, w czasie której nie da się normalnie trenować z moimi psami, tylko dlatego, że właśnie wtedy mogę zamówić z InCampagna – ekologicznego gospodarstwa z Sycylii – pomarańcze, a przede wszystkim awokado – te ciemno zielone źródła zadowolenia.
 
 
 
Nie każde jednak awokado zasługuje na taki podziw. To musi by ciemna odmiana o wężowo brzmiącej nazwie hass. Jego smak, maślany, tajemniczy, elastyczny i tolerancyjny – to właśnie on skusił Ewę w raju. No kocham jabłka, ale tylko dla awokado dałabym się wypędzić z raju ;)
 
I tak awokado u mnie może pojawić się w czasie każdego posiłku. Na śniadanie, gdy staje się pastą z czosnkiem i cytryną oraz gruboziarnistą solą morską, a jeszcze lepiej wędzonym kwiatem solnym – zastępuje mi wtedy masło, a raczej powinnam powiedzieć, że staje się wtedy płótnem, gruntem dla obrazu, jakim jest zwykła kanapka z jajkiem na twardo. Spróbujcie kiedyś! Koniecznie! Nie ma większej rozkoszy, nie ma więcej grzesznej przyjemności, niż kanapka z ciemnego pieczywa z pastą z awokado, czosnku i cytryny, a do tego jajko na twardo lub pół-twardo … ślinianki pracują na samą myśl!
 
A jeśli nie pasta, ale dalej mamy ochotę na jajo, to wystarczy pokroić awokado w plastry i usmażyć w nich jajka sadzone. Bajka! No, ale ja kocham jajka sadzone, więc jestem nieobiektywna ;)
 
Gdy przychodzi weekend i mamy czas na niespieszny lunch, to wystarczy uśmiechnąć się do najlepszego Męża na świecie i poprosić o JEGO NALEŚNIKI (przepis znajdziecie tutaj). Taaaak, te naleśniki mają za soba taki bagaż emocji i wspomnień, że nie ma nic lepszego. Nawet Michel Roux i mój ulubiony Chef Michel mogą schować się ze swoimi francuskimi naleśnikami, gdyż nic a nic nie pobije naleśników Sebastiana. Teraz jeszcze wyobraźcie je sobie posmarowane pastą z awokado, obłożone guacamole i upieczoną wcześniej piersią z kurczaka. Posypane posiekanymi wędzonymi czarnymi oliwkami i mam ochotę nie schodzić z kuchennego blatu, na którym pałaszuję te smakołyki.
 
 
 
Wróćmy jednak do teraźniejszości i do normalności. Nawet pomimo tego, że moje ostatnie miesiące dalekie są od normalności, kiedy to ponad pół roku temu rozwalił mi się kręgosłup. Ale gdy chodzę normalnie, gdy ręce nie tracą czucia, a noga nie odmawia mi posłuszeństwa, gdy treningi z psami, wyjazdy na seminaria czy zawody wypełniają mi dni po brzegi, wtedy to niespieszne śniadania to luksus, a wolny weekend to już zupełna abstrakcja i bajka dla złych dzieci. Kiedy "normalnie" spędzamy nasz czas albo na treningach posłuszeństwa lub obrony na boiskach czy placach treningowych albo na polach i łąkach tropiąc, wtedy coś szybkiego do spałaszowania to abolutny must-have. I niezależnie od pory roku, bo nawet i zimą czy deszczowią jesienią treningi, choć utrudnione, ale i tak jakoś się odbywają. Dlatego dobrze jest mieć wtedy jakieś małe co nieco. Coś na slodko, ale nie za bardzo. Coś pożywnego, ale nie obciążającego. A jeśli jeszcze wesoło wygląda, to już zupełna ambrozja. Dlatego to wilgotne ciasto z awokado pasuje do tego równania wprost wybornie.
 
Czego nie wybierzecie moi Kochani czytelnicy, obiecuję, że będzie smacznie. Pamiętajcie jednak, by Wasza smaczliwka była dojrzała i tętniąca smakiem. By jej ciemna skorupka skrywała miękkie wnętrze. Sprawdźcie to delikatnie naciskając "ogonek vel czubek" owocu. Jeśli się ugina pod dotykiem, znaczy, że awokado czeka na pożarcie ;)
 
A teraz zapraszam na kilka przepisów. Witajcie znów moi Kochani. Tęskniłam do bloga i miło wrócić na jego ciepłe pielesze :)
 
 
Pasta z awokado
 
Składniki:
1 awokado
1 ząbek czosnku, przeciśnięty przez praskę lub roztarty z solą nożem na desce bądź w moździerzu
sok z połowy cytryny
gruboziarnista sól morska lub kwiat solny
suszone, kruszone chilli
 
Przygotowanie: Wybieramy awokado miękkie, ale wciąż bez przebarwień. Rozcieramy widelcem miąższ w miseczce wraz z innymi dodatkami. Pałaszujemy od razu. Jeśli chcemy zostawić, to by nie ciemniała masa trzeba dodać ciut więcej soku z cytryny oraz w sam środek pasty włożyć pestkę i przykryć folią spożywczą tak, by dotykała pasty.
 
Doskonałe z jajkiem na twardo lub półtwardo, albo z wędzoną rybką albo z pieczoną karkówką albo z pieczonym w niskiej temperaturze rostbefem.
 
Guacamole
 
Składniki:
Awokado
Limonka/Cytryna
Kolendra, natka
Chilli
Pomidory
Czerwona Cebula
 
Przygotowanie: Proporcje należy dobrać sobie do smaku. Ja na 2-3 średnie awokado biorę 1 limonkę/cytrynę, małą garść natki kolendry (same liście), szczyptę suszonego chilli, 2 duże malinowe pomidory (sam miąższ, bez skórki, pestki odrzucam) i pół małej czerwonej cebuli. Wszystko mieszam tak, by część awokado zgnieść na pastę, a część zostawić w kawałkach. Podobnie jak pastę i guacamole najlepiej zjeść od razu. Jeśli trzeba je przechować dłużej, zobacz powyżej rady jak sprawić, by nie ściemniało.
 
Ciasto z awokado
 
Składniki:
1 dojrzałe awokado (ok. 250 g)
1 łyżka soku z cytryny
120 g cukru drobnego waniliowego (robię go sama – do słoika z cukrem, wkładam 2-3 laski wanilii) (w przepisie było 200 g cukru plus cukier waniliowy)
szczypta soli
4 jajka
200 g miękkiego masła (oryginalnie było 225 g)
300 g mąki (można użyć mieszanki bezglutenowej)
1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia
1 czubata łyżeczka sody oczyszczonej
 
Przygotowanie: Keksówkę o długości 22-25 cm posmarować masłem i wysypać bułką tartą. Można też po prostu wyłożyć pergaminem. Ja tak zrobiłam. Nagrzać piekarnik do 180 stopni Celcjusza.
Miąższ z awokado wraz z sokiem z cytryny rozcieramy widelcem lub miksujemy blenderem na jednolitą pastę. W osobnej misce ucieramy masło z cukrem do puszystości. Potem dodajemy po jednym jajku, cały czas ucierając mikserem. Potem dodajemy awokado, ze szczyptą soli. Na koniec powoli dodajemy mąkę z proszkiem do pieczenia i sodą, rozcierając na najmniejszych obrotach, a najlepiej po prostu łyżką, by nam sypka mąka nie latała po kuchni. Przełożyć do keksówki. Piec ok 35-40 minut lub do suchego patyczka. Po upieczeniu zostawić na 10 minut w keksówce, a potem wystudzić na kratce.
 
Smacznego.

Magia natury i jej przemian … wolność i swoboda.

Miękkie, wilgotne, aromatyczne, kryjące w sobie żurawinowe niespodzianki, oblepione gęstym pomidorowym, lekko kwaskowatym sosem, o mocnym aromacie kardamonu, podane na kremowym ziemniaczanym puree lub z pysznie upieczonymi ziemniakami, z nacięciami w sam raz na dowolne sosy, masło czy nawet tylko na lekką ziołową posypkę … o czym mowa – oczywiście o koettbullarach, tradycyjnych klopsikach spotykanych bardzo często w kuchni skandynawskiej. 

20150914_20141230_koettbullar_hasselbacken

Są prawie jak flagowy okręt dla mięsnych dań, od razu rozpoznawalnym symbolem kuchni dalekiej i mroźnej północy. Podawane z sosem mięsno-pomidorowym lub tylko pomidorowym, dopełnione żurawiną, w towarzystwie gotowanych warzyw, surówek i oczywiście … ziemniaków. Zwykle gotowane w wodzie lub pieczone hasselbacken, ale i w wersji z kopytkami je widziałam, czy z pieczonymi lub smażonymi frytkami. Dowolność jest tutaj nie tylko dozwolona, ale i przyjemnie wskazana. Nie ograniczają nas żadne zasady, nakazy i przykazy. Nie potrzeba żadnego dekalogu, a tylko chęci i apetyt. Nasze podniebienie i nos winny być jedynym doradcą, czy stworzymy bardziej wykwintne danie czy bardziej swojskie, codzienne, wygodne.

20150914_20141230_koettbullar_puree

Raz podane na naszym stole koettbullary z delikatnym puree, fantazyjnie ułożone na talerzu były wykwintnym posiłkiem, by już na drugi dzień zawitać w bardziej swojskiej wersji podpieczone z sosem w piekarniku w otoczeniu pysznych i chrupkich hasselbackenów. To właśnie swoboda i wolność jest tym co najbardziej urzeka mnie kuchni krajów skandynawskich – przeniesienie olbrzymich wolnych obszarów na tryb życia i sposób jedzenia, magia natury i jej przemian.

Koettbullar

Składniki:
50 dag mieszanego mięsa mielonego (może być indyk, może być wołowina, może być mieszane mięso)
1 bułka
1 jajko
50 ml. kwaśnej śmietany
200 ml mleka
1 cebula
1 łyżka posiekanej natki pietruszki
1 łyżka posiekanej natki kolendry
1 łyżeczka ziaren kolendry, utartych w moździerzu
1 łyżeczka startego imbiru
garść suszonej żurawiny
2 łyżki bułki tartej
sól i pieprz
oliwa i/lub masło

Sos:
1 łyżka oliwy
1 cebula
200 ml białego wytrawnego wina
450 g sosu pomidorowego
2 łyżeczki cukru brązowego
1 łyżeczka mielonego kardamonu
2 łyżeczki musztardy
garść posiekanej natki pietruszki
garść posiekanej natki kolendry

korzenna żurawina

Przygotowanie: Najpierw przygotowałam sos. Posiekaną cebulę zeszkliłam na oliwie, zalałam winem i doprowadziłam do wrzenia. Wlałam sos pomidorowy i zmniejszyłam ogień do najmniejszego. Gotowałam bez przykrycia przez ok. 20-30 minut, by odparowując zagęścić sos. Przed podaniem podgrzałam go, doprawiłam cukrem, kardamonem, musztardą i ziołami.
 

Bułkę namoczyłam w mleku. Mięso zagniotłam (3-4 minuty, aż stanie się lekko ciągnące) z przyprawami, ziołami i posiekaną cebulą. Połowę mięsa przełożyłam do miksera, dodałam nieodciśniętą bułkę, śmietanę i jajko i zmiksowałam na gładki krem. Połączyłam z resztą mięsa, dodałam suszoną żurawinę i bułkę tartą. W dużym garnku (5l) zagotowałam wodę (osoliłam ją w momencie zawrzenia, tuż przed wrzucaniem klopsików). Ponieważ masa była dosyć luźna formowałam kuleczki dwoma łyżkami (można też rękami maczanymi w zimnej wodzie) i układałam je na deskach do krojenia. Kuleczki powinny mieć wielkość orzecha włoskiego, ale ja robiłam je większe i wyszło mi ok. 25 sztuk. Wrzucałam łyżką po klopsiku do wrzącej wody, tak by na dnie leżała pojedyncza warstwa (gotowałam na dwa razy, by ugotować wszystkie). Gotowałam klopsiki przez 30 minut (po kilku minutach powinny wypłynąć na wierzch). Ugotowane klopsiki wyjęłam do miski i zostawiłam na 15 minut. W tym czasie doprowadziłam wodę do wrzenia i wrzuciłam kolejną partię do gotowania. Przed podaniem klopsiki zrumieniłam na patelni z rozgrzaną oliwą i masłem lub podgrzałam w piekarniku obtoczone w gęstym sosie pomidorowym. Podałam z domową żurawiną, sosem pomidorowym i ziemniakami – albo puree albo ziemniakami hasselbacken.

Ziemniaki Hasselbacken

Składniki:
ziemniaki, ważne by były podobnych wielkości i w miarę kształtne
oliwa
sól i pieprz
masło

Przygotowanie: Umyte i obrane ziemniaki kładłam na drewnianej łyżce i ostrym nożem nacinałam je, nie dochodząc do końca, tak by brzegi łyżki były dodatkowymi ogranicznikami. W misce posoliłam i popieprzyłam ziemniaki, polałam łyżką oliwy i dokładnie wymieszałam, tak by wszystkie ziemniaki były posmarowane oliwą z solą i pieprzem. Ułożyłam w nasmarowanej masłem brytfance i piekłam przez około godzinę w piekarniku nagrzanym do 210 stopni Celsjusza.

 

EDIT 14 września 2015 r. – i znów kolejny wpis "poprawkowy". Tym razem zmiany dotyczą tylko zdjęć. Lubię to danie na chłodne dni i z prawdziwą przyjemnością do niego wracam :) Stare zdjęcia oczywiście nie znikają. Są poniżej, na pamiątkę tego, jak zmienia się moje oko i łapane kadry :)

 

 

Smacznego.

Tydzień Skandynawski 02-08.02.2009