Świąteczne lepienie …

… nie bałwana … niestety zima w tym roku nie obdarowuje nas bielą śniegu … za to lepić można i to jak … pierogi i uszka.
 
SONY DSC
 
Uwielbiam lepić pierogi i uszka. Zawsze wtedy razem z Sebastianem stajemy przy dębowym blacie naszej kuchni, ciasto czeka już w torebce, miseczka ze schłodzonym farszem stoi obok pudełka z mąką i omączonego wałka, a my rozmawiamy, podczas gdy nasze ręce same już lepią i formują pierożki większe i mniejsze czy uszka o wyciągniętym czubeczku. To czas relaksu i uśmiechu. Dlatego w czasie przedświątecznych przygotowań ten dzień był zaplanowany ze szczególną dokładnością. Rano wykończyłam farsz na pasztet z gęsiny i upiekłam go, ugotowałam krówki, odstawiając je by stężały, a gdy mój Ukochany wrócił do domu, po zjedzonym smakowitym gulaszu, rękawy zakasaliśmy i za pierogi się zabraliśmy. Cały wieczór tylko na pierogi, uwiecznianie ich na zdjęciach, podjadanie ich …
 
SONY DSC
 
Na pierwszy ogień poszły oczywiście uszka. Z samymi grzybami, ugotowanymi dzień wcześniej w warzywnym wywarze. Zawsze do gotowania grzybów dodaję szczyptę płatków chilli, na tyle niewielką by grzybów nie uczyniła ostrymi, na tyle dużą, by w tle był ten znak zapytania, to zastanowienie "cóż to ja tam czuję w tyle podniebienia?". Najróżniejsze suszone grzyby – borowiki, koźlarze, podgrzybki – zapewniają farszowi i grzybom niezwykły smak, a do tego bulion grzybowy jaki pozostaje po nich jest po prostu zniewalający. Ponieważ na naszym wigilijnym stole – w przeciwieństwie do stołu mojej Mamy i Babci, gdzie króluje grzybowa – musi być barszcz z samodzielnie ukiszonych buraków, dlatego też ten niezwykle aromatyczny bulion grzybowy mrożę w porcjach i wykorzystuję do najróżniejszych zup, risotto i sosów. Bajeczny!
 
Ale ale, nie wspomniałam o najważniejszej rzeczy … kształt uszek. Moje uszka muszą mieć nie tyle kształt uszek, co uszek z wyciągniętym czubeczkiem. W głębi duszy nazywam je elfimi uszkami … w końcu świąteczny czas to czas magii i baśni, a ja uwielbiam elfy i smoki :-)
 
Te elfie uszka lądują potem w barszczu. Oczywiście na zakwasie, oczywiście z dodatkiem czosnku i oczywiście z częścią bulionu z gotowania grzybów, a przede wszystkim – odkąd poznałam przepis na barszcz Amaro, z dodatkiem ogromnej wręcz ilości majeranku, która choć przeraża z początku, później daje zupę o niezwykłym, ziemistym posmaku. Co w dopełnieniu ze słodyczą buraków, kwaśnością zakwasu i goryczką czosnku, daje niezapomniany smak. Smak, który w tym roku podkręciłam odrobinę i później – przy wigilijnym stole – uśmiechałam się słysząc pytania, co jeszcze jest w tym barszczu? Moją niespodzianką okazało się dosłownie kilka wędzonych śliwek dorzuconych do garnka. Były lekko tylko wyczuwalne, za to dały to samo co chilli w przypadku grzybowego farszu – to zastanowienie, krótki przestanek myśli i delektowanie się smakiem, by rozpoznać nurtującą niewiadomą.
 
SONY DSC
 
Pomimo tego, że do tradycyjnego oblicza wigilii podchodzę z jednej strony dość poważnie, z drugiej jednak strony nie potrafię nigdy oprzeć się jakimś – choćby małym – eksperymentom w kuchni. I takim właśnie eksperymentem były dla mnie Bursztynowe pierogi.
 
Dlaczego Bursztynowe, zapytacie? Gdyż to do Amber pewnego razu, gdy trochę od niechcenia zajrzałam na fejsbuka, zaprowadził mnie link do jej wigilijnych pierogów z wędzonymi śliwkami. Nie pasowały mi jednak one w tamtym wydaniu. Jajeczne ciasto, zabarwione dodatkowo semoliną i szczyptą kurkumy nęciło ogromnie, do tego kasza gryczana w połączeniu z wędzonymi śliwkami korciła i aż prosiła się o połączenie, ale taki farsz, nawet jeśli i dodać podduszonej cebulki wydawał mi się za suchy. Stąd w farszu pojawiło się nawiązanie do pierogów lubelskich vel wiejskich, jednych z moich ulubionych, tutaj jednak zamiast miętą, właśnie wędzoną śliwką i cynamonem doprawionych. Ależ to było dobre! Żałowałam, że zrobiłam ich tylko z 350 g mąki, gdyż każdą ilość zjedlibyśmy ze smakiem.
 
Na wigilijnym stole pojawiła się jeszcze kapusta z grzybami mojej Teściowej, delikatna, nie za kwaśna, pełna grzybowego aromatu, po prostu wyśmienita. Oraz pełne ziół i pieprzne jajka faszerowane mojej Babci, podsmażone na maśle, cieszyły się ogromnym powodzeniem. Niestety żadne z nich nie załapało się na zdjęcia, podobnie jak i sałatka jarzynowa mojej Teściowej, ale nie ma tego złego. Będzie o czym pisać po kolejnych Świętach, a tymczasem przechodzimy do świątecznych słodkości mmmmm … od czego by tu zacząć – drobne słodkości, piernikowe aromaty czy inne tradycyjne słodkości … a było tego w tym roku, że ha!
 
 
Uszka z grzybami
 
Ciasto maślankowe jak tutaj (klik klik)
Farsz z grzybów: 150 g suszonych grzybów (najlepiej mieszanka różnych) zalewam warzywnym bulionem (przepis tutaj), tylko tak by grzyby były przykryte płynem. Odstawiam na pół godziny, dolewam wody, by znów zakryć grzyby, dorzucam obraną i przekrojoną na ćwiartki 1 cebulę i wstawiam na gaz. Ta ilość grzybów zajmuje 5 litrowy garnek. Gotuję ok. 1 1/2 godziny, albo z 1 papryczką chilli, albo ze szczyptą płatków chilli. Doprawiam solą do smaku pod koniec gotowania. Odcedzam grzyby i cebulę, a płyn zachowuję (w porcjach mrożę). Gdy przestygną, mielę je z cebulą (za to chilli drobno siekam i później dodaję do zmielonych grzybów) – zwykle dwukrotnie – w maszynce o drobnych oczkach (ale nie tych makowych, drobnych jak do mięsa). Lubię jak farsz nie jest jednolitą papką.
 
Małą szklaneczką wykrawam kółka w wywałkowanym cieście i formuję uszka. Gotuję we wrzątku z dodatkiem soli i oleju. Studzę na naoliwionej blasze z piekarnika, a potem na naoliwionych plastikowych deskach zamrażam partiami, tak by nie zlepiły się w czasie mrożenia. Oczywiście, jeśli uszka robię na 1 czy 2 wcześniej, nie mrożę ich, ale zwykle takie pierogowe popołudnie robię z odpowiednim wyprzedzeniem. Przy naprawdę cienko wywałkowanym cieście i dużej ilości farszu, uszka nie stracą nic ani na konsystencji ani na smaku.
 
Ugotowane (wszystko jedno czy na świeżo czy odmrożone we wrzątku) uszka, podaję na dużym talerzu, a każdy nakłada sobie ich wedle woli i zalewa barszczem z wazy.
 
Barszcz wigilijny taki jak tutaj, ale z dodatkiem 3-4 śliwek wędzonych, podany w wazie.
 
Bursztynowe Pierogi
 
Najpierw szykuję farsz: kaszę gryczaną paloną (mniej więcej mniejsze ;) 1/2 szklanki) gotuję w 1/2 szklanki wody, aż kasza ją wchłonie – ok. 15-18 minut. Solę pod koniec, przykrywam pokrywką i odstawiam do ostygnięcia. Potem mieszam z podobną objętością twarogu co objętość ugotowanej kaszy (1-1 1/2 szklanki), doprawiam kilkoma łyżkami śmietany (tłustość dowolna, chodzi o to by masa nie była za sucha, ale nie może też być płynna). Kroję ok 1/2 szklanki wędzonych śliwek na średnio drobne kawałki i dodaję do masy. Doprawiam cynamonem, ale szczyptą, by był lekko wyczuwalny, a nie dominował. Odstawiam farsz do lodówki i zabieram się za ciasto.
 
Ciasto: 250 g mąki pszennej połączyć ze 100 g semoliny i 1/2 łyżeczki soli. Ja dodałam też pół łyżeczki cynamonu i 1/4 łyżeczki kurkumy. Dodać 1 jajko, 130 ml ciepłej wody i 1 łyżkę oleju. Zawinęłam w folię i odłożyłam na blat na przynajmniej 30 minut, by odpoczęło. Rozwałkowałam na grubość ok 3 mm (ciasta jajeczne na pierogi bardzo szybko wysychają, więc lepiej jest wałkować na raz niewiele ciasta), wykrawałam spore kółka, kładłam czubatą łyżeczkę farszu i zlepiałam brzegi na tzw. szczypanki. Gotowałam w osolonym wrzątku z dodatkiem oleju. Nadają się do mrożenia.
 
Bardzo podoba mi się okrasa do tych pierogów jaką podała Amber – garść orzechów włoskich, posiekanych, uprażona na suchej patelni, potem wymieszana z olejem. Niestety ostatnią garść orzechów przed wigilią zużyłam do kutii, więc u mnie były po prostu z wody.
 
Źródło inspiracji: Amber
 
Smacznego
 
 

Opowieść o pierogach i krokietach …

Dziś opowiem Wam historię …
 
… historię płynącą z serca … serca domu … serca kuchni … mojego serca …
 
SONY DSC
 
Uwielbiam gotować, krzątać się po kuchni … ekhm Sebastian poprawiłby mnie, że "nie krzątać! raczej szaleć jak tornado". Tak, to prawda :D Dla mnie w kuchni zwykle nie ma miejsca na powolne tańce. Szaleję, w tle leci muzyka, a spod moich rąk lecą obierki, plasterki i kluski. Tak właśnie było w dniu gotowania rosołu. 10-litrowy gar rosołu, drugi taki sam bulionu warzywnego, makaron z kilograma mąki, farsz z mięsa z rosołu, słoikówka z 3 kilo najróżniejszych mięs (o niej napiszę już za chwilę), pulled pork (też już wkrótce pojawi się na blogu), a do tego jeszcze dwa treningi z psem i huragan sprzątaniowo-praniowy … wszystko przed 17:00 … hehehe prawie idealna pani domu :P
 
SONY DSC
 
Ale na drugi dzień to był czas spokoju. Powolny poranek, owsianka zajadana z dżemem brzoskwiniowym na śniadanie, a potem długi poranny spacer z psem pod lasem. I gdy kilka godzin później mój Ukochany wrócił do domu, a szalone psie powitanie zostało zakończone, zjedliśmy szybko nasz rosołek z makaronem, by w kuchni wciąż pełnej aromatów zacząć lepienie pierogów. To nasz mały rytuał … nasz czas śmiechu … hmmmm, znów zdradzę sekret … śmiechu ze mnie, gdy po raz tysięczny próbuję nauczyć się robić te piękne falbanki. Owczem coś tam wychodzi falbanko podobnego, ale i tak kończy się na tym, że to ja wałkuję ciasto i wykrawam, że nakładam farsz na krążek i lekko go zlepiam, a potem wpatruję się jak Sebastian tworzy piękne falbanki. No nic na to nie poradzę, że potrafię zrobić tylko "szczypane" brzegi, a falbanka jest poza moim zasięgiem. Ehhh
 
SONY DSC
 
Potem jednak nadchodzi weekend i znów jesteśmy razem w kuchni. Tym razem ja siedzę na blacie, gdy moje Maleństwo miesza w misce (hmmmm no wiecie jak to jest z tymi słodkimi przezwiskami w małżeństwie ;D) Zbliża się pora lunchu i choć pierogi podsmażane na maśle i popijane rosołem to był wspaniały obiad, teraz oboje mamy ochotę na coś innego. Tym razem to On wsypuje mąkę do miski, dodaje jajka i mleko, by po chwili smażyć cienkie, ale wytrzymałe naleśniki. Naleśniki idealne na krokiety! Absolutnie nie deserowe, cienkie niczym pergamin, trochę grubsze, za to gładkie niczym atłas. Wspaniałe!
 
SONY DSC
 
Bo przecież jeszcze miseczka farszu została z lepienia pierogów, a nie możemy pozwolić by coś się zmarnowało. Wbijam więc jajko do miseczki, zawijam krokiety i po chwili całe przyobleczone w domową bułkę tartą smażą się na ciemno złoto. Z sałatką jarzynową takie krokiety stanowią wspaniałą parę. Sycące, pełne mięsnego, ale i koperkowego smaku. Taki nasz mały comfort food na sobotni wietrzny poranek.
 
 
Są takie dania, które najlepiej smakują przygotowane przez bliskich. Jak rosół, serce kuchni i rodziny.
 
Ale są też takie dania, które najlepiej smakują, gdy przygotuje się je z bliskimi. I to właśnie o nich ta opowieść. Opowieść o pierogach i krokietach …
 
 
Pierogi po-rosołowe
 
Ciasto*:
1/2 kg mąki pszennej na pierogi (ja zwykle używam typ 500)
1/2 łyżeczki soli
do 1/2 litra maślanki
 
Farsz:
Mięso z rosołu (porcja jak tutaj klik klik)
trochę warzyw z rosołu
1/2 szklanki rosołu
2 czubate łyżki masła (na oko)
1 łyżeczka suszonych ziół, wedle uznania i smaku (tymianek lub cząber lub oregano lub koper włoski, so Wam w duszy zagra)
 
Przygotowanie: Najpierw szykuję farsz. Zwykle dzień wcześniej, w dniu gotowania rosołu, gdy mięso i warzywa po odcedzeniu przestygną i można je zmielić. Zmielone na najgrubszych oczkach mięso i warzywa, łączę z roztopionym w lekko podgrzanym rosole masłem i ziołami. Ten rosół z masłem zapewni, że farsz nie będzie suchy, za to będzie wilgotny i aromatyczny. Można dodać jeszcze zeszklonej cebulki, ale ja dodaję tą z rosołu i mielę ją wraz z mięsem i warzywami. Doprawiam do smaku solą, choć najważniejsze to sprawdzić smak tuż przed lepieniem pierogów, po pewnym czasie, gdy już smaki się przegryzą. Farsz do lepienia pierogów powinien byc zimny.
 
Mąkę na ciasto mieszam w misce z solą (czasem jak mam wenę twórczą dodaję jakieś zioła suszone) i wlewam część maślanki. Zasada jest 1:1, ale mi zawsze wychodzi sporo mniej maślanki. Na 1/2 kg mąki to zwykle nie więcej niż 350-400 ml maślanki. Wyrabiam ciasto – najpierw w misce, a potem na omączonym blacie – aż będzie jednolite i gładkie. Zawijam w folię i odkładam na blat na przynajmniej półgodziny**.
 
Kawałek ciasta rozwałkowywuję na omączonym blacie, wykrawam kółka (u nas 8 cm szklaneczką do deserów, ale zwykle przepisy podają 6-7 cm). Nakładam czubatą łyżeczkę farszu i sklejam. Układam pierogi na omączonej ściereczce i gotuję w osolonym wrzątku z dodatkiem oleju. Jak wypłyną po chwili wyjmuję, osączam na sicie i układam na posmarowanej olejem blasze z piekarnika. Po kilku minutach jak wystygną, można je układać na (też posmarowanych oliwą) deseczkach lub talerzykach (zdatnych do używania w zamrażalniku) i zamrażam je ułożone tak by do siebie nie przylegały. Już po godzinie-dwóch, można przełożyć je wszystkie razem do foliowego woreczka i trzymać w zamrażalce. Nie posklejają się.
 
Zawsze robimy dużo więcej pierogów niż jesteśmy w stanie zjeść, dlatego mrożę je, ale gdy robię je tuż przed ich konsumpcją, czekam aż całkowicie ostygną, delikatnie spryskuję olejem i wkładam do pojemnika do lodówki. Te maślankowe pierogi uwielbiają (!) być odsmażane. Gotowane nie ukazują pełni swojego smaku. Więc nawet jak odmrażam je w gotującej się wodzie, potem podsmażam na złoto na oleju z masłem. Pychotka!
 
Wspaniałe z dodatkiem podsmażonej cebulki, posiekanego koperku czy natki.
 
* maślankowe ciasto na pierogi to moje ulubione, ale użyjcie takiego jak lubicie najbardziej
** jeśli w czasie lepienia pierogów zabraknie Wam ciasta, to zagniećcie je szybko, zawińcie w folię, włóżcie do plastikowej miski i postawcie na pokrywce na garnku z gorącą wodą. Gaz powinien być wyłączony, by ciasto nie ogrzało się za szybko.
 
Źródło na ciasto pierogowe już dawno temu podpatrzone u Ptasi :) Farsz podpatrzony u Babci i zmieniony zgodnie z moimi doświadczeniami. Za to tworzenia falbanek mój Ukochany nauczył się od Gospodarnej Narzeczonej, w czasie pierogowego zlotu w moim Szczęściu.
 
Krokiety po-rosołowe
 
Składniki:
Naleśniki – przepis poniżej
Farsz – przepis powyżej z domieszaną garścią koperku
jajka
sól i słodka papryka
bułka tarta
olej do smażenia
 
Przygotowanie: Na usmażonych naleśniku, rozsmarowuję farsz zostawiając z każdej strony po ok 1-1 1/2 cm zapasu. Farszu nie może być ani za cienko ani za grubo ;) I zwijam. Najpierw boki lekko zawijam do środka, a potem od dołu do góry, tak by po przekrojeniu widoczna była spiralka. Dlatego nie można nałożyć za dużo farszu i złozyć tylko na trzy. A raczej można, ale nie będzie wtedy tej uroczej spiralki :)
 
Obtaczam w jajku rozkłóconym z solą i słodką papryką, a potem w bułce tartej (ja używam własnej, z podsuszonego pieczywa, startego w malakserze). Smażę na oleju na złoto, tak by zrumienić kokieta z każdej strony. Czasem nawet boki, ale to wymaga usmażenia ich i potem pojedynczo trzymania na patelni w pionie. Nie jest to więc opcja przy dużej ilości krokietów :D
 
Osądzam na ręczniku papierowym i podaję. Z sałatką jarzynową i ketchupem jest the best :D

 
Naleśniki Maleństwa
 
Składniki:
2 szklanki mąki pszennej (od typ 450 to typ 550, ale można też usmażyć razowe, orkiszowe)
2 jajka
2 szczypty soli
2 łyżki oleju lub oliwy
1 1/2 szklanki mleka
1 szklanka wody
 
Przygotowanie: Składniki w podanej kolejności dodać do miski i krótko i szybko zmiksować mikserem. Najlepiej jest odstawić takie ciasto do lodówki na przynajmniej godzinę, ale można też przelać je przez sito do drugiej miski i tak pozbyć się grudek.
Smażyć na patelni bardzo lekko posmarowanej tłuszczem. Najlepiej rozgrzać trochę oleju na patelni, a potem zetrzeć go ręczniczkiem papierowym. Po usmazeniu wykorzystać do krokietów lub zawijać z ulubionym farszem na słodko lub słono i zajadać. Et voila!
 
Smacznego.
 

Oto moje serce!

Tak jak kuchnia jest sercem domu, tak rosół jest sercem kuchni … ba! w wielu domach jest sercem rodziny.
 
Od pierwszych dni mojej pamięci sama tworzę wiele z własnych "tradycji". W końcu czym jest tradycja? Zwyczajem, który powstawał przez dłuższy lub krótszy czas, ponieważ tak było wygodnie, ekonomicznie, zdrowo … i tak można wymieniać powody przekształcenia zwyczajów w tradycje. Nie jestem zwolenniczką ścisłeg trzymania się zasad, choć z drugiej strony jestem ogromną miłośniczką zasad, postrzeganych jako wskazówki czy drogowskazy :D
 
SONY DSC
 
Dlatego też często jeden przepis jest de facto dla mnie tylko pewnym workiem możliwości, z którego czerpię zależnie od potrzeb i chęci. I tak właśnie jest z rosołem. Kiedy sama go gotuję, czasem dodam więcej drobiu, a czasem wołowego, czasem będzie to szponder, innym razem pręga czy mostek. Mój rosół to zwykle liść laurowy, ziele angielskie i ogrom lubczyku, ale czasem jest tam też goździk czy gałka muszkatołowa. Mój rosół ma tak wiele odsłon jak wiele jest możliwości, gdyż jest dla mnie płótnem, na którym przekazuję co mi w duszy i sercu gra. Ale mój rosół nigdy nie smakuje mi tak, jak rosół ugotowany przez kogoś bliskiego i kochanego.
 
Nie ma bardziej fantastycznego obiadu niż obiad u moich teściów i rosół mojej Teściowej. Uwielbiam to jego rozgrzewające ciepło, słodycz marchewki i balans smaków mięsa i warzyw. Koperek lub pietruszka, posiekane, czekają na małym spodeczku lub w miseczce, a ja śmiejąc się dorzucam je niechętnie patrzącemu na nie mężowi. Przecież to samo zdrowie! mówię. I choć dawno już mój Ukochany względnie polubił się z zieleniną w zupie, dalej odprawiamy nasz rytuał, tylko dlatego, że bawi i rozwesela. Tamten rosół to jak widać nie tylko smak, ale przede wszystkim cała atmosfera spotkań w domu u rodziców mojego Ukochanego.
 
SONY DSC
 
Pamiętam, jeszcze przed niedawno niestety nastałą epoką "kostek" i erzacy, rosół mojej Babci, ten prawdziwy! Ten to dawał kopa! Intensywny od wołowego smaku, zapachu ziela i listków laurowych. W tym rosole próżno by szukać równowagi smaków, ale i ten rosół uwielbiam. I tamto wspomnienie uwielbiam. Pierwszy rok po stracie pamięci i ja z Babcią w kuchni – słuchałam i chłonęłam jej opowieści, zarówno tych wypowiadanych jej ustami, o tym jak to jako małe dzieci wraz z bratem pomagaliśmy Babci lepić pierogi. Jak i tych opowieści, które tworzyły jej ręce, wrzucając opaloną cebulę do garnka.
 
Czy to znaczy, że to dwa różne dania? Dwie różne zupy i teraz z łyżką w rękach należy toczyć bój o nazewnictwo? Nie! Rosół to dla mnie właśnie to serce. Miłość i troska, jakie płyną, gdy waza pełna parującej zupy stawiana jest na stole, a w talerzach już złoci się domowy makaron, pysznią się pokrojone warzywa z rosołu, a w miseczce obok czekają na swoją kolej posiekana nać pietruszki lub koperku. Ba! Nawet zupełnie nie tradycyjny dodatek w postaci pistou pietruszkowo-rzodkiewkowego, gdy zabrakło zupnej zieleniny.
 
SONY DSC
 
Rosół to też cały jego entourage. Domowy makaron zagniatany w czasie, gdy rosół pyrka sobie spokojnie na ogniu. Mięso wykorzystane do pierogów albo krokietów albo i do pięknie brzmiących figatelli, czyli niczego innego jak pulpetów. Ba! Kto nie słyszał o sztuce mięsa z sosem chrzanowym? Sałatka jarzynowa powstała z warzyw rosołowych, podjadana jako przekąska czy wyborny, tradycyjny właśnie, dodatek do wędlin i pasztetów na polskich, świątecznych stołach. Dlatego też rosół to danie-fundament, to danie, które niczym serce pompuje smak i aromat w inne przysmaki, a w nas …
 
… a w nas wtłacza energię i ciepło, miłość i troskę, rodzinę. A Wy jaki lubicie rosół?
 
Rosół … uniwersalnie
 
Składniki:
1 kurczak rosołowy lub kura (waga ok. 1,8 kg), podzielony na części (czasem piersi odkrawam i robię z nich obiad, a dodaję 1 lub 2 udka)
40-70 dag wołowiny na rosół (szponder, pręga, mostek, a nawet kawałek antrykotu, z którego później można przygotować doskonałą sztukę miesa w sosie chrzanowym) (tu: 40 dag szpondru)
opcjonalnie: 25-40 dag mostku cielęcego, ale wtedy należy dodać trochę więcej warzyw, by zbalansować miesne i warzywne smaki
 
5 marchewek (średnie lub większe, ja lubię ich slodycz, więc daję zwykle więcej)
3 pietruszki (raczej te większe)
40 dag kapusty włoskiej, zostawiona w 2-3 kawałkach
1/2 selera
2 cebule, w łupinach, przekrojone na pół i opalone na patelni (kiedyś opalałam, zwyczajem babci, całą cebulę nabitą na widelec do wędlin, bezpośrednio nad gazem, ale to bardzo niezdrowa opcja, bo różne świństwa z gazu podobno osiadają na cebuli. Tak czy siak, teraz opalam na patelni)
por, zielona część z dużego pora
seler naciowy (kilka łodyżek z selera z mojego własnego ogródka)
1/2 główki czosnku, w łupinach (lub ok. 6 bardzo dużych ząbków)
garść świeżej natki pietruszki i garść świeżego koperku
duża garść świeżego lubczyku z ogrodu, lub 2-3 łyżki suszonego
 
liść laurowy (ok. 5 szt), ziele angielskie (ok 10-15 sztuk), pieprz czarny ziarnisty (1 łyżeczka), kilka gożdzików, końcówka z gałki muszkatołowej (lub kawałek kwiatu muszkatołowca)
opcjonalnie: kilka grzybków suszonych (3-4 max, by nie zrobić grzybowej)
sól
 
Przygotowanie: Zgodnie z zasadami francuskiej sztuki gotowania, mięso należałoby najpierw pogotować samo i zebrać szumowiny. Czasem … no dobra, bardzo rzadko :D mi się chce. Jeśli rosół gotuje się powoli, to szumowiny i tak opadną na dno i rosół będzie czysty, a do tego te szumowiny to ścięte białko i ja uwielbiam tą ostatnią, mega mocno mięsną porcję rosołu :P
Róbcie jednak jak wolicie. Szumujcie lub nie :)
Ja tym razem poporcjowanego kurczaka rosołowego i kawałek szpondru wrzuciłam do 10-litrowego garnka i zalałam ok 3 litrami wody. Gotowałam na malutkiem ogniu przez ok 30 minut i po tym czasie dorzuciłam pozostałe składniki i dolałam wody, by wszystko było zakryte. 10-litrowy garnek wypełnił się po brzegi.
 
ALE …
Ja lubię, nie, nie lubię, ubóstwiam – warzywa z rosołu. Dlatego też te warzywa nigdy nie zostają ani wyrzucone ani przekształcone w sałatkę jarzynową. Są zjedzone wraz z rosołem, a tylko mała ich część wędruje do mięsa i tworzy farsz do pierogów/krokietów czy zostaje przekształcona w pulpety. Dlatego też warzywa gotuję albo całe (jak marchewki i pietruszki) lub w dużych kawałkach (jak seler czy kapustę). Pora z rosołu nie lubię, więc używam zwykle zielonej części, którą potem wyrzucam. Cebule i czosnek wyciskam do farszu. Jak mam możliwość to przyprawy typu ziarna i liście, zawijam w kawałek gazy, a natkę pietruszki, koperek, lubczyk i seler naciowy związuję razem i część z tego (do smaku)  dodaję do farszu mięsnego.
 
Rosół gotuję zwykle ok 2 1/2 godziny. Ze względu na wartości odżywcze mięsa, nie powinien gotować się dłużej, ale tragedia dla jego smaku się nie stanie, jak nastawicie go rano na malutki ogień i wyjdziecie na długi spacer w weekendowy poranek. Solę albo w połowie, albo pod koniec gotowania i zawsze solę mniej, by dosolić przed podaniem.
 
Po ugotowaniu, odcedzam rosół i zgodnie z tym co pisałam powyżej, dzielę mięso i warzywa zależnie od ich przyszłego użycia. Odcedzony i czysty rosół, przestudzony, wkładam do lodówki i po 2-3 godzinach, a najlepiej na drugi dzień zdejmuję z niego tłuszcz, jeśli jest go za dużo. W przeciwieństwie do bulionów, uważam, że rosół powinien być trochę tłusty, tym bardziej zimą, więc zdejmuję tłuszcz tylko wtedy jeśli jest go na "moje oko" za dużo".
 
Taki rosół, już odcedzony można też dowolnie aromatyzować, przekształcać w inne zupy, ale najbardziej doskonały jest z marchewką, pietruszką, selerem i kapustą z rosołu, z domowym makaronem i pietruszką, a w razie jej braku, z łyżeczką pietruszkowo-rzodkiewkowego pistou (zmiksowane liście rzodkiewki i natki pietruszki, z czosnkiem i oliwą, solą i pieprzem).
 
Makaron jajeczny
 
Składniki:
700 g mąki pszennej, pierogowej (typ 500) + plus dużo więcej do podsypywania i suszenia makaronu
1 płaska łyżeczka soli
1/4 łyżeczki kurkumy (opcjonalnie)
3 całe jajka
4 żółtka
ok. 1/2 szklanki wody
 
Przygotowanie: Mąkę wsypuję do dużej miski (można ją przesiać, ale to nie jest konieczne). Mieszam z solą i kurkumą, robię dołek i wbijam całe jajka oraz żółtka. Wodę i dodatkową mąkę mam przygotowane na wszelki wypadek obok. Najpierw widelcem lub nożem zagarniam jak najwięcej mąki do jajek, by połączyć masę. Jeśli widzę, że jest za sucha – nie łączy się i pomimo wymieszania wszystkich jajek i zółtek z mąką, dalej są głównie grudki, dolewam wody. Zwykle maksymalnie do 1/2 szklanki jest potrzebne – zależy od tak wielu czynników, że aż trudno wymienić – świeżości mąki, wilgotności powietrza i mąki, sposoby jej przechowywania, wilkości jajek (ja zwykle używam średnich, przy dużych może nie być potrzeby w ogóle dodawania wody).
 
Gdy już zaczyna się łączyć, ręką, najpierw w misce, a potem na lekko omączonym blacie wyrabiam ciasto aż będzie jednolite i gładkie. Trwa to kilka minut. Po wyrobieniu, zawijam je w folię i zostawiam na ok 30 minut. W tym czasie przygotuję sobie przynajmniej 2 miejsca, wyłożone ściereczkami i omączone – u mnie to zwykle są 2 blachy i/lub stolnica. Po tym czasie odkrawam kulki i wałkuję cienko (ok 1-1,5 mm). Taki płat ciasta odkładam na chwilę na omączoną ściereczkę, by podsechł, a w tym czasie wałkuję drugi płat ciasta. Wymieniam je i kroję po potrzebnej grubości i długości. Taki makaron można przygotowac też do sosów, nadać my kształt taki jak tagliatelle czy papardelle, pokroić w łazanki. Do rosołu kroję ok 6-7 cm długości pasy, które mocno omączone składam i kroję nożem na cieńsze i grubsze kluski. Nie ma szans by były idealnie równe, ale o to chodzi – w końcu to domowy, a nie fabryczny makraron. Dzięki temu, że płat rozwałkowanego ciasta chwilę podsycha w czasie jak wałkuję i kroję inny, kluski nie sklejają się tak łatwo, ale i tak mocno przesypuję je mąką. Potem, przed gotowaniem lub po wysuszeniu, wkładam je porcjami na sitko i nadmiar mąki strzepuję na serwetkę.
 
Taki makaron można ugotować od razu, można też podsuszyć (ja suszę przez 1-2 dni, zależnie od pogody) albo zamrozić (jeszcze nie mroziłam, więc nie mam doświadczeń z tym. Jeśli ktoś z Was mroził, napiszcie w komentarzach, jak przygotywaliście makaron do mrożenia, jak pakowaliście i takie tam :D)
 
Niepodsuszony makaron gotuje się w osolonym wrzątku mniej niż 2 minuty, podsuszony ok 5-6 minut.
 
Smacznego.