Dobra dusza w Małym Belgradzie.

Ja wiem, że nie zaglądam tutaj tak regularnie jak bym chciała i być może jak powinnam, ale co tu poradzić, gdy życie tyle wspaniałych ofert przedstawia. A to działkowe prace, a to fascynująca książka, a to stos przepisów do wypróbowania, a to spotkanie z przyjaciółmi czy rodziną … albo po prostu wolne popołudnie z Ukochanym. Ale im więcej się dzieje tym lepiej. Tak więc teraz gotuję buliony, ucieram ciasta kruche, a w każdej wolnej chwili łapię książkę i siadam na coraz bardziej słonecznym balkonie, czytając o pewnym polskim komisarzu z kulinarnym zacięciem.

Pewnie niedługo podzielę się z Wami tymi książkowymi refleksjami, ale póki co chcę opowiedzieć Wam o miejscu z duszą. Malutkiej restauracyjce, gdzie można poczuć się jak w domu u przyjaciela. Gdzie na stole pojawia się prawdziwe jedzenie, nie żadne ersatze. Gdzie wchodzących przy drzwiach wita właściciel jak dobrych, starych znajomych. Gdzie nie będą wciskać drogiego wina, zamiast doskonałego wina stołowego. Gdzie wielkość porcji swoim bogactwem przyprawi o zawrót głowy. Takim miejscem jest Mały Belgrad.


To nie miejsce dla spragnionych michelinowskich doświadczeń koneserów. Tam na talerzu nie pojawi się artystyczna piramida ani żadne apetyczne zawijasy z sosów. Tam dostaniecie talerz napakowany jak u kochanej Babci. Pięknie zrumienione mięsa, aromatyczne i soczyste, ziemniaki złociutkie od podsmażenia, ale nie ociekające tłuszczem i pachnące papryką a nie starą fryturą. Sałatki proste, wręcz prymitywne, ale smakiem i konsystencją stanowiące idealne dopełnienie tego uczciwego posiłku.


Byliśmy tam z Mężem w dniu naszej piątej rocznicy ślubu i choć wokół nie było naszej rodziny ani przyjaciół, z którymi mieliśmy świętować dwa dni później, poczuliśmy się tak ciepło i przytulnie, jak w salonie u bliskiego przyjaciela. Na stole najpierw pojawiło się doskonałe czerwone wino stołowe, a nasz Gospodarz (bo tak raczej właściciela i szefa kuchni należy tam określać) opowiadał nam o tym jak poznał swoją żonę, o ich ślubie. Nie narzucając się, ale ciepło i troskliwie towarzyszył nam chwilami, tak samo traktując pozostałych gości przy sąsiednich stołach.


Czytając wcześniej o ogromie porcji, zdecydowaliśmy się pominąć przystawki, by zachować miejsce na desery. Dlatego najpierw przed nami pojawiła się pleskawica "dymitrowska" dla mojego Ukochanego i ćewapy dla mnie. Muszę się przyznać, że jeszcze w żadnej restauracji nie jadłam tak soczystych dań przygotowanych z siekanego czy mielonego mięsa. Zwykle przesuszone, odsmażane i ociekające tłuszczem, tutaj zachwycały i aromatem i smakiem. Pleskawica była tak wyborna, że nie mogłam powstrzymać się by nie podjadać jej z widelca męża delektując się jej dymnym posmakiem, sama częstując go swoimi bardziej delikatnymi w smaku ćewapami, czyli podłużnymi kotlecikami z siekanej wołowiny, doprawionej cebulką i papryką.


Na nic zdało się jednak nasze staranie by w brzuszkach pozostało miejsce na deser. Po tak ogromnej porcji dania głównego nie pozostało nam nic innego jak wybrać się na spacer, obejrzenie tysiącletniego ostańca puszczy mazowieckiej, dębu Mieszko I, pobliskiego nowo założonego parku, gdzie wśród lawendy i róż uwijały się pszczoły i trzmiele, by powrócić na delikatne naleśniki i jogurt z miodem, orzechami i owocami. Zapytacie się co tak niezwykłego może być w takich pospolicie brzmiących deserach? Poza cieniutkimi naleśnikami, poza niezwykle aromatycznym miodem … jogurt. Robiony na miejscu, gęsty jak twarożek, lekko kwaskowaty i jedwabisty … po prostu bajka! Gdy Gospodarz opowiadał nam o jego wyrabianiu, czuć było pasję, a w jego oczach pojawiała się w pełni zasłużona duma.

I tak tamtego dnia sprawdziło się stwierdzenie, że szczęścia nie trzeba wcale daleko szukać, a prawdziwe diamenty można znaleźć na wyciągnięcie ręki. Restauracja znajduje się piętnaście minut spacerkiem od naszego domu i wiem już, że będziemy odwiedzać to czarujące miejsce jeszcze nie raz i nie dwa. Naprawdę warto!

Pamiętajcie jednak, że to malutki lokalik, więc koniecznie zróbcie sobie rezerwację … i nie jedzcie nic od śniadania :-D

Mały Belgrad
ul. Belgradzka 4 lok. 9u
Warszawa (niedaleko stacji metra Natolin)
tel: 22-648-40-30
http://malybelgrad.pl/

  1. Aniu, no to kiedy tam jedziemy? :) Ogromnie się cieszę, że spodobał Ci się mój opis tego wspaniałego miejsca :)

  2. Fantastyczny wpis, brakuje mi takich na blogach kulinarnych. Jak tylko bede w Warszawie pojadę podbić maly Belgrad, pysznie ją opisałaś:)
    Krysia
    codziszjemnasniadanie.tumblr.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *