Kryminalne zagadki z kuchnią w tle.

Padam ze zmęczenia. Ta kapryśna pogoda nie raz zepsuła już nam plany, ale i to co raz zrobiliśmy. Skopana, oczyszczona z chwastów ziemia już tylko czekała na wyrównanie, a tutaj kilka dni deszczy i znów trzeba było rozbijać zbitą skorupę ciężkiej gleby i czekać aż ziemia odrobinę podeschnie, by dało się ją wyrównać. Powiecie "Robota głupiego. Po co się tak męczyć?" Ale kiedy wyobrażam sobie jak to będzie wyglądało w przyszłym roku, gdy będę zbierać truskawki z krzaczków, gdy porzeczki czy agrest będę przerabiać na ulubione przetwory, gdy będę podjadać maliny prosto z krzaczka na deser po obiedzie z grilla, gdy z przyjaciółmi będziemy siedzieć przy ziemnym grillu i czekając na piekące się ziemniaki, koić duszę wszechobecną zielenią … wtedy wiem, że warto.

Ale co tu robić, gdy od wczesnego ranka jestem na działce, minęła ledwie godzina prac, a tu deszcz znów zaczyna siąpić? Oczywiście schronić się na werandzie z dobrą książką w ręku i przeczekać kaprysy lata. Ostatnia książka szczególnie nadawała się do tego. Jestem warszawianką od urodzenia, ba! nawet od kilku pokoleń i choć ciągnie mnie poza miasto, nie raz wybierając się na spacer po warszawskich ulicach zastanawiam się, jakie historie w sobie kryją niektóre zaułki.

"Długi weekend"* Wiktora Hagena to właśnie taka wędrówka po ulicach mojego miasta z kryminalną zagadką w roli głównej i smakowitymi akcentami w tle. Czy osoba, która uwielbia książki kulinarne i kryminalne może chcieć czegoś więcej?



Bez obaw. Nie zdradzę Wam całej opowieści o komisarzu Nemhauserze, warszawskim policjancie z Komendy Stołecznej rozgryzającym zagadkę morderstw, a jednocześnie starającego się nie uwikłać w polityczne i biznesowe intrygi. Opowiem Wam jednak co szczególnie mi się podobało na kartach tej historii.

Zacznijmy od skonstruowania samej zagadki. Lubię, gdy kryminał zaskakuje, daje pole do własnych hipotez, oceny poszlak i dowodów … jednym słowem, gdy pozwala wcielić się w detektywa. I tutaj mamy całe morze możliwości. Podejrzani pojawiają się na pęczki, zza jednej zbrodni wychyla się kolejna, a kolejne zwroty akcji coraz bardziej utrudniają dojście do prawdy. Ale przecież nie po to czytamy kryminały, by od razu znać całą historię a rozwiązanie dostać na talerzu? Lubię pogłówkować, a potem cieszyć się z tego, że moje tezy się sprawdzają.

A gdy do tego jeszcze dochodzi sympatyczny główny bohater, który podbija serce nie tylko swoją detektywistyczną spostrzegawczością, ale i zabawną osobowością rodzica oraz pasją gotowania, realizowaną po godzinach w barze u przyjaciela, w pełni mogę się już z nim zaprzyjaźnić. Poza obowiązkowym w kryminale wątkiem zbrodni, pojawia się jeszcze odsłona warszawskiej gastronomi, pasji przeplatanej z lenistwem, mądrego sprytu kontra bylejakości i cwaniactwa. A do tego te warszawskie zrazy  z południową nutą tak wychwalane przez pogromcę restauratorów, tajemniczego krytyka i jeszcze ta polędwiczka zawijana w prosciutto … mmmm, wyobraźnia działała żywo, a żołądek domagał się takich smakołyków.



Słońce wyszło zza chmur, a ja przy rozpalonym grillu czekałam na steki, rozkoszując się jeszcze jednym tak bardzo ulubionym przeze mnie elementem książek, a w szczególności kryminałów. Jako zapalona miłośniczka Arsena Lupin uwielbiam, gdy język powieści jest lekki, żywy i dowcipny. Gdy nie tylko daje pożywkę intelektowi, wyobraźni, ale również rozbawi. I tutaj Wiktor Hagen wywiązał się z pokładanych w nim moich nadziei. Rozmowy bohaterów, przemyślenia komisarza, wszystko to wciąga swoją niewymuszoną lekkością, bawi i daje przyjemną harmonię z ciemną stroną kryminalnej historii.

Zapytacie się czy wszystko było takie idealne? Czy naprawdę nie było żadnego dysonansu? Przecież gdy autor pisze na bazie teraźniejszości, wplatając wątki polityczne i biznesowe, trudno ustrzec się tendencji do spiskowych teorii, czarno-białych polityków i biznesmenów. Nie tym razem, jednak. W "Długim weekendzie" odnajdujemy wszelkie odmiany szarości. Pełne garści przekrętów, gary kipiącego łajdactwa, ale i znaczną dawkę dobrych intencji, działań szlachetnych nawet u tych co wydawaliby się niezdolni do ciepłych uczuć.

Dlatego teraz szukam pierwszego tomu opowieści o sympatycznym komisarzu pod tytułem "Granatowa krew", a Was zachęcam do lektury "Długiego weekendu" i zapraszam na obiad …



… steki już czekają, dodatki kuszą, a słońce pyszni się na niebie.

* "Długi Weekend" to drugi tom cyklu kryminalnego Wiktora Hagena, ale spokojnie możecie czytać go przed pierwszym "Granatową krwią", gdyż wszystko wskazuje na to, że jest to niezależna historia tego samego bohatera.


Rozmarynowe steki z grilla

Składniki:
4 steki z antrykotu lub rostbefu (po 200-250 g każdy)
100 ml oliwy
30-40 ml octu balsamicznego
1 1/2 łyżki sosu sojowego (lub jeśli ktoś nie lubi posolić steki dopiero na grillu)
rozmaryn świeży (kilka gałązek) lub łyżka suszonego
1 łyżeczka miodu (ja dałam balsamiczny, ale dobry byłby też leśny)

Przygotowanie: Oliwę, ocet, sos sojowy, rozmaryn i miód mieszam w pojemniku lub miseczce, do której później ciasno zmieszczą się steki (chodzi o to, by później marynata dokładnie pokrywała mięso. Wkładam steki, zanurzam i obtaczam je w marynacie i wkładam do lodówki. Czas marynowania zależy od Waszych chęci i możliwości, ale przynajmniej kilka godzin do 2 dni. Mięso przed grillowaniem/smażeniem/pieczeniem wyjmuję z lodówki przynajmniej 1-2 godziny wcześniej i pozwalam mu dojść do temperatury pokojowej. Smażę w zależności od grubości i pożądanego stopnia wysmażenia po kilka minut z każdej strony. Ponieważ temperatura grilla jest zmienna przede wszystkim polegam na sprawdzaniu miękkości mięsa palcem, ale do niewielkiego stopnia (coś pomiędzy krwistym a średnim) wysmażenia zwykle wystarczy ok. 3-4 minuty z każdej strony. Po zdjęciu steków z grilla daję im odpocząć 5 minut, a w tym czasie grilluję chleb/bułki i ewentualnie inne dodatki.

Steki podaję zwykle z dodatkami takimi jak chutney'e, raity, musztardy i oczywiście grillowany chleb i sałatki.
 
Rabarbarowy chutney z egzotyczną nutą
 
Składniki:
1,5 kg rabarbaru, z grubsza posiekanego
1 ananas, obrany i pokrojony na niewielkie cząstki
1 duża cebula, drobno posiekana
1 duża czerwona papryczka chilli (ilość zależna od gustu, jeśli ma być ostrzejszy należy dać więcej i mniejszych papryczek), przekrojona na pół, oczyszczona z błonek i gniazda nasiennego
150 g cukru brązowego
1 łyżeczka mielonego ziela angielskiego
1 łyżeczka mielonych goździków
1 łyżeczka kardamonu
1 czubata łyżka świeżo startego imbiru
1/2 łyżeczka soli
1/2 łyżeczki pieprzu kolorowego, świeżo zmielonego
150 ml. czerwonego octu winnego
200 ml. wermutu
200 g rodzynek
 
Przygotowanie: Ocet, wermut, przyprawy, rodzynki i drobno posiekaną cebulę podgrzewam razem z cukrem do jego rozpuszczenia. Potem wrzuciłam rabarbar, ananasa i drobno posiekaną papryczkę chilli i gotowałam ok. 25-30 minut. (w zależności od konsystencji jaką chcemy, ja chciałam by miał większe kawałki). Chutney przełożyłam do wysterylizowanych słoików i pasteryzowałam na sucho w piekarniku.

Raita ogórkowa

Składniki:
1 gęsty jogurt (u mnie był bałkański)
1-2 ogórki, obrane, pozbawione nasion, i drobno posiekane
mięta, porwana (ilość do smaku)
sok z cytryny (do smaku)
sól i pieprz

Przygotowanie: Wszystko wymieszałam , schłodziłam i podałam. Nic prostszego :)

  1. Ahaha, widzę, że też dostałaś tą książkę :))) Mnie się mniej podobało, niż Tobie, recenzja w drodze, ale idzie mi powoli ;) Steki z grilla b. chętnie (ja solę już po zdjęciu z grilla, żeby wcześniej nie puściły soku), a ogórkowa raita to dobry pomysł – jutro wykorzystam :)
     

  2. cudowna propozycja dania!
    wygląda rewelacyjnie. to mięsko…
    pch!
    ooo, zaciekawiła mnie ta książka. ale nic więcej nie zdradzaj. muszę koniecznie jej poszukac ;]

  3. Brzmi świetnie :) Muszę sobie upolować tą książeczkę, choć może lepiej poczekam na recenzję ptasi. No i ostatnio zbankrutowałam na książki, z których połowy wcale, ale to wcale nie chciałam kupować.
    Przepis na steka…hmmm… ma ktoś jakąś chusteczkę? Pychota. Cieszę się że w końcu dopadłam Twojego bloga na durszlaku, zastanawiałam się co się dzieje, że nie mogę Cię dopaść, a bloga uwielbiam czytać.

  4. Ptasiu, o to, czekam na Twoją recenzję :) A z tym soleniem to chyba każdy ma swoją metodę. Ja mam wrażenie, że jak solę już na grillu to nie ma to złego wpływu, ale przyznam, że czasem zapominam posolić i solę dopiero po zdjęciu z ognia – zawsze pychotka, o ile ma się dobre mięso :)

    Karmelitko, bez obaw, nic więcej nie zdradzę – wiem za co Kain zabił Abla ;D

    Linie w Śmietanie, i ja się cieszę że się znalazłyśmy :) Co do książki to jeśli lubisz lekkie kryminały to polecam, a jeśli bardziej mroczne i ciężkie, to pewnie lepszy byłby jakiś skandynawski kryminał :)

  5. Tili kochana! Po pierwsze, bardzo dziękuję Ci za wyróżnienie. Tak, tak, wiem, bardzo szybko się za to zabrałam, ale ostatnio (emm… od jakichś kilku miesięcy…) gubię się w czasie i jakoś tak z niczym mi nie po drodze. Ale naprawdę ogromną przyjemność mi sprawiłaś, kochana! :)
     
    Po drugie – kryminały – rzadko czytuję, a jedyną serią książek na ten temat, którą przeczytałam, są historie o detektywie ze starożytnego Rzymu autorstwa Lindsey Davis. Ogromnie przyjemne. Może tymi Hagena też się zainteresuję (kiedy skończę 'Smażone zielone pomidory' i 'Pamiętniki Heleny Trojańskiej' ;)).
     
    Po trzecie, pyszny obiad. Kolacja. Czy cokolwiek. I pyszna świadomość tego, że już wkrótce będziesz mogła szczycić się luksusem posiadania warzyw własnej produkcji. W 100% organic. ;)
     
    Uściski!

  6. Madzia, zdjęcia nieźle się wpisują w "kryminalny" klimat, wyobraziłam sobie morderstwo nożem kuchennym :)))
    "Długi weekend" mam za sobą, Granatową krew również – fajne na wakacje :)
     
    Serdeczności :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *