Plany, plany, plany.

 
Lipcowa pogoda doprowadza mnie do frustracji. Kiedy wyglądam przez okno, a w głowie mam listę koniecznych prac do wykonania pod gołym niebem i to w dodatku najpóźniej do początku sierpnia, mam ochotę wnieść zażalenie na ciągłe deszcze, burze czy mżawki. Niech mi tylko ktoś powie, gdzie? A tu jeszcze jakieś 50 metrów kwadratowych ziemi do wyrównania, by wytyczyć na ok. 200 metrach rabatki i ścieżki. Z zamawianiem sadzonek truskawek czekam, bo przecież nie wsadzę ich przy takiej pogodzie do nieprzygotowanej ziemi. Z niepokojem czytam o terminach siewu zielonego nawozu i zastanawiam się czy zdąży wyrosnąć do jesieni, by trochę wyjałowioną glebę nawiózł i rozluźnił. Korzystamy więc z każdej chwili bez deszczu i widły i grabie, łopaty i łopatki idą w ruch.
 
 
Na szczęście oba kompostowniki już ustawione i niemalże wypełnione po brzegi, tworząc czarne złoto ogrodników – próchnicę do nawożenia i ściółkowania na przyszły rok. Ale i ich przygotowanie było nie lada wyzwaniem. W jedynym sensownym miejscu na kompostownik od z górą trzydziestu lat wkopana była ponad półtorametrowej wysokości wojskowa skrzynia, o grubych ściankach. Do połowy wypełniona śmieciami, ale poniżej ukrywała wspaniały skarb – pięknie przekompostowaną ziemię. Na pierwszy ogień więc musiało pójść jej usunięcie, posprzątanie, przerzucenie cudownej wprost próchnicy na wolne miejsce i wypełnienie dołu.
 
 
Podczas gdy ja wyrywałam chwasty i "piękne darmozjady", jak to nazywam wszędzie rosnące na naszej działce kwiaty, Mój Ukochany wziął w łapki diaksę oraz znaleziony na działce łom i zabrał się do roboty. Skrzynia, jak przystało na jej wojskowy charakter, nie poddawała się lekko. Choć wieko przerdzewiało, jej ścianki były nad podziw zdrowe, a do tego tak grube, że ich wycinanie zajęło prawie cały weekend. Grube rękawice na rękach, okulary ochronne, duży zapas tarcz tnących i dużo samozaparcia pokonały jednak naszego pierwszego działkowego wroga.
 
 
Dzięki wspaniałym sąsiadom, którzy nie tylko użyczyli nam dostępu do prądu, ale jeszcze pożyczyli taczkę, wspaniałą próchnicę z miejsca na kompost przenieśliśmy na dwa przygotowane wcześniej miejsca, a dół zasypaliśmy. Potem jeszcze utwardzenie i już można było ustawiać pierwszy kompostownik. Z zamówieniem drugiego nie czekaliśmy jednak długo. Moc materiału wyciąganego z ziemi, który na wiosnę może stać się idealnym nawozem sprawiła, że nie mieliśmy serca go wyrzucać. Drugi więc kompostownik stanął i w mig wypełnił się niemalże po brzegi, materią wcześniej już podkompostowaną w podziurawionych 120-litrowych workach. Teraz kiedy zbliża się koniec skopywania i oczyszczania z uśmiechem patrzę na dwa czarne słupy, co i rusz podchodząc, sprawdzając temperaturę i wilgotność, robiąc dziury zaostrzonym końcem zniszczonych grabi, by zapewnić dostęp tlenu pożytecznym bakteriom, grzybom i pleśniom.
 
 
A Mój Bohater za przekopywanie i wyrównywanie ziemi się teraz zabrał, korzystając z każdej wolnej od deszczu chwili, byśmy w przyszłym roku cieszyć się mogli rabatkami pełnymi smakowitych i zdrowych warzyw i owoców. Pewnie jeszcze na bakłażany i paprykę się nie porwę w przyszłym roku (choć kto wie, może jakiś mały tunel foliowy sobie postawię :) ), ale już marzą mi się takie wyborne warzywne dania.
 
 
Choćby ratatouille, z podpatrzonym u Ramsaya dodatkiem zapiekanych jajek. Ziemiste, słodkawe smaki idealnie harmonizuje tymianek, a płynne żółtko jajka wybierane kawałkiem chleba posmarowanego masłem to prawdziwa uczta dla zmysłów. Czy może być coś bardziej zmysłowego niż płynne żółtko na talerzu?
 
A niedługo znów smakowitości z działkowego grilla i kolejne odsłony przemiany zarośniętego dzikiego ogrodu w smakowity warzywnik, kuszący jagodnik oraz sad … no, ten to będzie jeszcze potrzebował troski :-)
 
 
Ratatouille z zapiekanymi jajkami
 
Składniki:
1 duża czerwona cebula
1 mały bakłażan
1 duża żółta papryka
1 duża zielona papryka
1 duża cukinia
2-3 duże pomidory
2-3 łyżki oliwy
2 ząbki czosnku, drobno posiekane*
sól i pieprz
szczypta brązowego cukru
świeży tymianek
ocet balsamiczny
 
po 2 jajka na osobę
 
Przygotowanie: Najpierw opiekam połówki papryk, by ich skórka sczerniała i dała się zdjąć. Warzywa kroję na kawałki wielkości kęsa, mniej więcej równe, jedynie cebulę siekam drobno. W garnku dobrym do duszenia na oliwie zeszkliłam cebulę i czosnek, a na oddzielnej patelni podsmażałam po kolei bakłażana i cukinię, sukcesywnie dorzucając je do cebuli z czosnkiem. Pokrojoną paprykę od razu dorzuciłam do cebuli. Na koniec obrane ze skórki i posiekane pomidory (bez nasion), lekko poddusiłam na patelni, by uwolnić z niej smaki podsmażanego bakłażana i cukinii, a następnie dodałam do garnka. Doprawiłam solą, pieprzem i szczyptą brązowego cukru. Gotowałam na małym ogniu ok. 10-15 minut (trzeba uważać, by warzywa nie rozpadły się na papkę). W połowie gotowania dodałam liście tymianku.
 
Najlepiej danie na tym etapie zostawić na drugi dzień, albo chociaż kilka godzin, by smaki się przegryzły. Przed podaniem nagrzałam piekarnik do 200 stopni, doprawiłam ratatouille do smaku solą i octem balsamicznym i wyłożyłam do nagrzanych w piekarniku ceramicznych naczyń do zapiekania, tak by w środku było miejsce na wbicie dwóch jajek. Zapiekałam wszystko ok. 10-12 minut (przy jednym jajku) lub ok. 15-16 (przy dwóch jajkach). Podałam z chlebem i masłem.
 
*Źródło: Proporcje warzyw w ratatouille i pomysł z dodaniem jajek podpatrzyłam w "Zdrowej kuchni" G. Ramsay'a, ale dodatek chilli, sproszkowanej papryki i kminku jakoś do mnie nie przemówił, więc zastosowałam bardziej tradycyjny tymianek zerwany z własnego krzaczka i młody czosnek, wykopany z działki, który w kwietniu zamarynowałam w oliwie z solą morską.
 
Smacznego.
 

Działkowe prace pełną parą.

Zniknęłam … na długo, to prawda, ale miałam powód, a nawet powody. Odejście ukochanego kociego domownika sprawiło, że niewiele miałam sił, by wykrzesać z siebie choćby odrobinę radości, a Kuchnia Szczęścia to nie miejsce by dzielić się smutkami, no chyba że kulinarnymi.
 
 
Puściłam się więc w wir działkowych prac i tak bardzo mnie to wciągnęło, że teraz kiedy tylko pogoda pozwala, a nawet gdy tylko trochę kaprysi kopię, wyrywam chwasty i wszelkie niechciane rośliny, podcinam krzewy i drzewa, podpieram pełne owoców borówki … wierzcie mi, jest tego wiele więcej. Dlatego, gdy po pracy od wczesnego rana do późnego popołudnia, a nawet wczesnego wieczoru, zaraz po kąpieli i zjedzeniu kolacji zasypiam snem sprawiedliwego. I choć bolą mnie mięśnie, o których istnieniu nie miałam pojęcia, to w chwilach gdy pogoda zupełnie nie przejmuje się moimi planami, ja siadam do laptopa i czytam …
 
Czytam o ekologicznych metodach uprawy, o biologicznych środkach ochrony roślin, o organicznych nawozach, o terminach sadzenia i wysiewu, o inspektach, belgijkach i szklarniach, o agrowłókninach i ściółkach, o kompoście i oborniku, szukam ekologicznych sadzonek i nasion … jednym słowem – zwariowałam :)
 
 
Ale przecież trzeba coś jeść. A ponieważ na działce nie mamy jeszcze prądu, to króluje grillowanie. Kiełbaski wszelakie, steki, hamburgery, ryby czy warzywa i nieodłączne bułeczki i chleb … wszystko to pojawia się na grillu, smakowicie się podwędzając dzięki kawałkom ściętej zdziczałej moreli.
 
 
Na szczęście na działeczce nie tylko spotyka nas ciężka praca, ale i przemiłe spotkania z rodziną i przyjaciółmi. Dziś podzielę się z Wami jednym takim smakowitym spotkaniem. Gdy odwiedzili nas Polkowie ;) na stole pojawiły się wyborne sałatki, przygotowane przez Poleczkę, a na grillu smażyły się hamburgery. W cieniu brzoskwiniowego drzewka chłodziła się butelka wina, włożona do lodowatej wody, a my mogliśmy podjadać poziomki i czereśnie, mile spędzając czas wśród uspokajającej zieleni.
 
 
Potem przyszedł czas na soczyste hamburgery o podwójnie wędzonej nucie z wędzonej papryki i samego grillowania, podpieczone bułeczki polane oliwą, ziemisto-słodki botwinkowy relish, kontrastowany kwaskowatą ogórkową raitą … można by powiedzieć, że to był ideał …
 
No tak, to byłby ideał, gdybym w ferworze porządków w działkowym domku, nie zapodziała gdzieś soli :) Ale nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło. Słona feta z polkowej sałatki oraz kapary z botwinkowego relishu uratowały sytuację, a piękna pogoda, miłe towarzystwo i wspaniała okolica sprawiły, że był to bardzo radosny dzień. Dziękuję Wam Poluś i Połówku za przemiły czas :*
 
 
Hamburger a'la Ramsay
 
Składniki:
600 g wołowiny, zmielonej na grubych oczkach lub siekanej
1 łyżeczka wędzonej papryki
szczypta pieprzu kajeńskiego
sól i pieprz
 
Relish z buraków (u mnie z botwinki)
250 g buraków, ugotowanych (u mnie surowe buraczki z botwinki), posiekane w małą kostkę
3 łyżki kaparów
natka pietruszki
2 łyżki octu balsamicznego
2 łyżki oliwy
 
Raita z ogórka
1 duży ogórek
garść mięty
3-4 łyżki jogurtu
sok z cytryny do smaku
sól i pieprz
 
Przygotowanie: Mięso po zmieleniu wymieszałam z wędzoną papryką i pieprzem kajeńskim. Uformowałam kotlety i włożyłam je do lodówki. Solić najlepiej tuż przed włożeniem na grilla.
Buraczki posiekałam i wymieszałam z kaparami, posiekaną natką, oliwą i octem. Odstawiłam na kilka godzin do przegryzienia. Ogórek obrałam, wypestkowałam, posiekałam. Wymieszałam z jogurtem, solą, pieprzem, sokiem z cytryny i odstawiłam do lodówki.
Z lodówki (od działkowych sąsiadów) wyjęłam hamburgery na ok. 20-30 minut przed grillowaniem. Tuż przed wrzuceniem na grilla posmarowałam je oliwą i posoliłabym, gdybym nie zawieruszyła soli. Grillowałam ok. 3-4 minut z każdej strony, choć dla lubiących mocniejsze wypieczenie dłużej o 1-2 minuty.
 
Ramsay proponuje do nich jeszcze podpieczone na grillu pomidorki koktajlowe. Ja dodałam jeszcze podpieczone z obu stron połówki bułeczek.
 
Źródło: Gordon Ramsay " Zdrowa kuchnia"
 
Po przepisy na sałatki odsyłam Was do smakowitego stoliczka Poleczki, ale już teraz mogę powiedzieć, że jedna była pomidorowo-bazyliowa z mozarella, a druga z ogórkiem, sałatą, rzodkiewkami i fetą.