Szczęśliwy owoc, szczęśliwy dzień

Dzisiejszy dzień był eksperymentalny. Gdzieś ostatnio wyczytałam, że śliwki to bardzo szczególne owoce. Po pierwsze, śliwa jest spokrewniona z różą – a która kobieta nie lubi dostawać róż. Po drugie, jest zdrowa i to w każdym stanie – zarówno jako świeża jak i suszona, niskokaloryczna i dobra na trawienie, a do tego ze względu na dużą ilość pektyn, szybko nasyci każdego łasucha.

Po trzecie i najważniejsze jest substytutem szczęścia. Co to znaczy? Stosunkowo duża liczba serotoniny w śliwkach, czyli tzw. "hormonu szczęścia" oraz tryptofanu, czyli aminokwasu, który jest budulcem tego hormonu, powoduje że już po niewielkiej dawce szybciej na buzię przychodzi uśmiech. Pamiętacie chyba swoje przyjemne samopoczucie, gdy jako dziecko wcinaliście chleb z powidłami?

 


Z tych wszystkich powodów oraz jeszcze kilku innych postanowiłam zrobić coś ze śliwkami. Ale nie takie zwykłe coś, tylko ciasto drożdżowe z kruszonką. Nigdy jeszcze nie robiłam tego ciasta. Nawet w moim domu nie był on częstym gościem, gdyż moja mama zwykle nic nie gotowała czy piekła, a moja babcia nie przepada za ciastami drożdżowymi.


Ja jednak w kuchni mam duszę odkrywcy, eksperymentatora. Po krótkich internetowych poszukiwaniach znalazłam kilka ciekawych przepisów. Skorzystałam z przepisu Margotki zamieszczonego zarówno u niej na blogu jak na blogu White Plate. Niestety jak na moją bardzo początkującą wiedzę i doświadczenie przepis ten był troszkę zbyt skromny, jeśli chodzi o kilka pewnie podstawowych informacji z zakresu zabawy z drożdżami. Dlatego dopomogłam sobie jeszcze jednym przepisem Liski. Znajdziecie go tutaj.


Muszę się również przyznać do jeszcze jednego. Jak już pisałam uwielbiam eksperymenty w kuchni, a ponieważ staram się również zastępować jak najwięcej składników ich odpowiednikami o zdrowszych właściwościach, więc cukier zamieniłam na cukier brązowy (dłużej trzeba było ucierać kogel mogel, ale do drożdży dodałam zwykły cukier), olejki zapachowe zastąpiłam podwójną ilością skórki pomarańczowej, zamiast masła wzięłam margarynę bez tłuszczów trans, a drożdży dałam 40 g. No i oczywiście, mleko 0,5%. Tak wiem, że wiele z czytających to osób pokręci na to nosem, ale ciasto dzięki takiemu mleku stało się dużo lżejsze, a nie straciło nic na wilgotności. Spróbujcie :)
Dokładny przepis zamieszczę, gdy zrobię to ciasto jeszcze raz, wyjdzie mi i upewnię się, że to nie był przypadek. Na razie odsyłam do tych bardziej doświadczonych w pieczeniu drożdżowych ciast.

Zanim jednak pałaszowaliśmy deser, zjedliśmy obiadek. Dzięki wczorajszej pracy dziś wystarczyło tylko wyjąć ciasto na pizzę z lodówki kilkanaście minut przed rozwałkowaniem i pizza znów pojawiła się na stole, choć tym razem w nowej odsłonie. Trochę grubiej rozwałkowane ciasto, pieczone w 215 stopniach przez 12-13 min., co zapewniło pizzy sporo wilgoci i miękkości.


A na blacie wylądowały sery. Nie była to jednak Quattro Fromaggi, tylko … wie ktoś jak jest szcześć po włosku? Dwa rodzaje serów pleśniowych – perłowy i niebieski, camembert z zielonym pieprzem, kozi, parmezan i mozzarella. Całości dopełnił oliwkowy akcent.


Oczywiście moja kuchenna towarzyszka również i dziś pokręciła się mi między nogami, a gdy tylko włączyłam piekarnik położyła się na krześle pod stołem, wygrzewając się.


Smacznego.

 

  1. Ciasto piękne, sery apetyczne, ale asystentka przyćmiła wszystko! Cudowna, proszę ją podrapać za uszkiem :)

  2. Podziękowania od kici :) A ciasto zniknęło jeszcze przed wieczorem :) Na pewno będą jeszcze powtórki :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *